paint the town red
: ndz sie 03, 2025 11:39 am
002
Zgarbiona z kolanami podciągniętymi pod brodę, skąpana została w neonach miasta, wpadających na parapet przez otwarte okno. Trzymała w ręce na wpół wypalonego papierosa, strzepując jarzący się tytoń w ciemność, nie bacząc na przypadkowych przechodniów. Ból opuchniętego barku niespodziewanie zmienił się w niewyraźne mrowienie; pod materiałem cienkiego podkoszulka oblana purpurą skóra nie zdążyła jeszcze odzyskać zdrowego koloru.
Wypuściła ciężko powietrze z płuc. Jej ciało napinało się przy minimalnym ruchu, jakby próbowała przedrzeć się przez wodę, a uporczywe masowanie obolałych punktów nie przyniosło ukojenia. Rzuciła beznamiętne spojrzenie ku pogrążonemu w chaosie pomieszczeniu — kiedyś rwała się do sprzątania za każdym razem, kiedy jej łkaniu, odpowiadał trzask drzwi; kiedy partner rozbijał coś w napadzie gniewu albo pchał ją tak mocno, że wpadała na meble, zrzucając wszystko, co na nich stało. Teraz patrzyła na potłuczoną butelkę, której burgundowa zawartość rozbryznęła się po podłogowych panelach i ... nie czuła nic. To było bardziej przerażające niż dantejskie sceny, które rozgrywały się w ich mieszkaniu. Poddawała się — powoli przyzwyczajała do codzienności, powoli traciła zapał do zmiany.
Oparła się tyłem głowy o ścianę. Jej wzrok błądził po suficie, jednak słuch pozostał wyczulony. Słyszała melodię dobywającą się z telefonu. Widziała błyskający w mroku wyświetlacz, które postanowiła zignorować, niezależnie od tego, co działo się po drugiej stronie słuchawki.
PRZESTAŃ DZWONIĆ, DO CHOLERY!
Zdusiła ostre warknięcie. Krzyk wybrzmiał wyłącznie w jej głowie, ustępując wrzynającemu się sygnałowi. Uległa po niespełna dziesięciu minutach, dobywając urządzenia w ostatniej chwili, zanim zgasło. Rozpoznała numer męża, zatem kobiecy głos, rzeczowo informujący ją o problemach, które sprawiał w nocnym klubie całkowicie ją zdezorientował. Nie spodziewała się usłyszeć rachunku za alkohol opiewającego na czterocyfrową kwotę ani przymusu zadość uczynienia za wyrządzone przez mężczyznę szkody. Zarzuciła na siebie w pośpiechu warstwę ubrań przed zamówieniem taksówki, przeszukując każdy skrawek apartamentu w poszukiwaniu gotówki — pokaźnych kopert, które mąż chował przed nią przed wpłaceniem na poczet banku.
The Fifth Social Club przypominał Celine tandetny dom uciech z lat 70 albo 80. Ubrana w jeansy oraz bluzę pasowała do jego wnętrza i koncepcji jak kwiatek do kożucha. Na tle pozostałych gości wypadała nijako; wydała się niemal zbyt porządna, nudna oraz zdecydowanie nienastawiona na dobrą zabawę. Co więcej, rozglądając się nerwowo po pomieszczeniu, niezręcznie lawirując między ludźmi, ściągała na siebie dostatecznie dużo uwagi, by podkreślić wszystkie mankamenty — niepewność oraz wątpliwości, które nasuwały myśl, że wolałaby być gdziekolwiek indziej.
— Ty... tutaj?! — wyrwało jej się. Gdy dostrzegła mężczyznę w towarzystwie blondwłosej kobiety twarz miała niemal zupełnie pozbawiona wyrazu – zastygła jak maska — teraz zaś malował się na niej grymas zaskoczenia. Minęły lata, a mimo to poznała ją — oblaną buńczucznym rumieńcem, wykrzywioną w irytacji. Starszą od ostatniego razu, kiedy się widziały i noszącą w oczach ciężar przeszłych doświadczeń.
Laura Fogarty