He gave me seventeen years. I couldn’t even give him one goodbye
: ndz sie 03, 2025 2:27 pm
002
He gave me seventeen years.
I couldn’t even give him one goodbye
I couldn’t even give him one goodbye
Nie tylko przed Rosjanami, którzy pojawili się, aby odzyskać ukradziony im transportowiec, ale przede wszystkim: tym, że zapewnili im opiekę medyczną. Oczywista oczywistość – nie zrobili tego bezinteresownie, bo łatwo szło się domyślić, że robili to głównie po to, aby później bez skrupułów ich przesłuchiwać, próbując ustalić jakim cudem były pilot marynarki nagle pojawia się przejętym transportowcem. W dodatku w takim opłakanym stanie.
Ich tygodniowy okres hospitalizacji w wojskowym szpitalu wiązał się z codziennymi, przedłużającymi się wizytami i przepytywaniem ich. Razem, osobno, krzyżowo, na sali, na korytarzu, na suficie.
Sprawa była skomplikowana, bo rozchodziło się o Amerykankę, która zrabowała rosyjski sprzęt wojskowy, więc w Kongresie aż huczało od pytań. A jakiekolwiek wyjaśnienia by nie padły – wciąż wydawali się nieusatysfakcjonowani.
Po tygodniu jednak wypuścili ich, tylko dlatego, że Candace współpracowała. Wypuścili ich warunkowo z zastrzeżeniem, że mogą ich wezwać jeszcze do siebie na przesłuchanie, więc kazano im nie opuszczać Toronto, które było ich stałym miejscem zamieszkania. Według historii Senny i według papierów Damona, wątpliwej autentyczności. Ale tylko dla nich, bo wojsko amerykańskie nie miało innego rekordu, który by pasował do jego gęby.
Dobrze, że Korea Północna nie postanowiła wywiesić za nim plakatów rodem z westernów. Wanted – Dead or Alive.
Gdy mogli zakończyć okres hospitalizacji, wojsko – albo z sympatii do byłej wojskowej, albo dla pewności, że wrócą do Toronto – zapewniło im transport. Więc dzięki ich uprzejmości powrót odbył się bez dodatkowych atrakcji.
I na wieczór stali już pod wejściem do budynku, w którym wynajmowała (wynajmowali) mieszkanie.
Oboje ze świadomością, że będą teraz prawdopodobnie pod obserwacją Amerykanów.
Mogli wejść do mieszkania, po tym jak Damon otworzył drzwi swoją obrożą, którą mu kiedyś podarowała. Po przekroczeniu progu rozluźniła się nieznacznie, bo jednak to był dom. Miejsce, w którym czuła się stosunkowo bezpiecznie, zwłaszcza od czasu wprowadzenia do niego psa stróżującego, który swój okres próbny zdał bezbłędnie.
Włączyła swój telefon, który zostawiła tutaj na czas misji, bo wiedziała, że nieszczególnie dobrym pomysłem będzie go zabierać ze sobą na lotniskowiec. Ledwie smartfon znalazł się od sieci a eksplodował od powiadomień o nieodebranych połączeniach od Nadira.
Domyślała się, że jej przedłużająca się nieobecność, podczas której zajmował się Texem, mogła mu już zacząć przeszkadzać.
Niczego innego się nie domyślała.
Rzuciła telefon w kierunku Damona, wcześniej ostrzegając go poprzez „łap”.
— Zamów coś do jedzenia, zanim poumieramy — powiedziała, przechodząc w stronę przedsionka. — Ja pójdę odebrać Texa. Na pewno się za tobą stęsknił.
Niby Nadir nie mieszkał szczególnie daleko, bo różnica między nimi to było piętro a może dwa (a może więcej, bo łaskawie nie zamówił jeszcze swojego lokum), a nie wracała dość długo. Ile mogło trwać odbieranie zwierzęcia? Pięć minut. Dziesięć, jeśli pokusiła się na uprzejmy small-talk, może piętnaście, jeśli zdecydowała się jeszcze zejść do sklepu, by kupić coś w ramach podziękowania i przeprosin, ale do tego potrzebowałaby pieniędzy, a konkretniej – telefonu. Bo nie nosiła portfela.
Ale nie było jej znacznie dłużej.
Ale po trzydziestu minutach, może więcej – wróciła.
Bez psa, a z
Nie płakała, bo już dawno tego nie robiła – w swoim życiu straciła już za dużo osób, przez śmierć czy przez decyzje, że zwyczajnie kolejna strata nie targała nią tak bardzo. A przynajmniej – nie z wierzchu. Wewnątrz szalała burza. Sztorm z poczucia winy i rozżalenia.
Ominęła salon, ominęła też jedzenie, które przyjechało wyjątkowo szybko. Ominęła swojego sympatycznego współlokatora i jego dormitorium w postaci salonu, nie jakoś pospiesznie, ale nie zwracała większej uwagi na to, co działo się dookoła. Na ewentualne głosy i pytania o wazon też nie. Bo jeszcze ich nie słyszała.
Dotarła do sypialni, zamknęła za sobą drzwi. Bez trzasku a wyjątkowo cicho, nie chcąc po prostu robić wokół siebie dramy.
I dopiero jak znalazła się w swoim sypialnianym zaciszu, oparła się plecami o jedną ze ścian i zsunęła po niej, by plasnąć dupskiem na ziemi.
Damon Tae