Strona 1 z 1
you and i let's just do it one more time
: pn sie 04, 2025 11:31 am
autor: Paige Ellery
Telefon zawibrował na kuchennym blacie, próbując wyrwać ją z letargu, który ogarnął ją tego wieczoru. Nie była to dramatyczna samotność, ale raczej ta spokojna, znajoma pustka, która przychodziła po trudnym dyżurze - kiedy ręce wciąż pamiętały ciężar cudzego ciała, a umysł nie mógł przestać wracać do decyzji podjętych w ułamkach sekund. Siedziała przy stole, owinięta miękkim, grafitowym swetrem, z niedopitą herbatą, która już dawno straciła ciepło. W tle grała cicho instrumentalna muzyka, bo ta, w której płynęły słowa równo z melodią, zdawała się ją skutecznie przytłaczać. Próbowała czytać, jednak książka leżała otwarta, a jej wzrok co chwila uciekał w stronę okna - po szybach płynęły strugi letniego deszczu, niebo poszarzało, zwiastując nadciągający wieczór. Ciche westchnięcie wypłynęło spomiędzy jej warg, a powieki przymknęły się. Tak wiele oddałaby za sen niezmącony myślami kotłującymi się w jej głowie; musiała pamiętać, że w sobotę umówiła się z mamą, a w niedzielę obiecała pojawić się na rodzinnej kolacji i przysiąc - na miłość do ukochanego psa z dzieciństwa - że nie zostanie w szpitalu na kolejne nadgodziny. W międzyczasie miała zaplanowane zabiegi i zgodziła się, że w tym tygodniu będzie towarzyszyć jej grupa stażystów. Będą obserwować jej dłonie, mimikę twarzy; analizować każde jej słowo. A ona, poirytowana, będzie zwracać im uwagę, że chatgpt nie powinien być ich źródłem wiedzy i miejscem, w którym szukają diagnozy. Dobijały ją dzisiejsze czasy.
Kolejna wibracja. Ze zrezygnowaniem spojrzała na wyświetlacz i widząc na nim imię jej nowego partnera, zagryzła dolną wargę. Ogarnęła ją irytacja... dotąd nieznane uczucie. Był tym, którego szukają kobiety - dojrzały, troskliwy, czuły i odpowiedzialny. Idealny materiał do stanięcia na ślubnym kobiercu i założenia rodziny.
Z zaciśniętymi zębami otworzyła wiadomość, w której widniało zdjęcie nowej rośliny i prośba o opinię. Odpisując krótko: „Ładny kwiatek. Odezwę się jutro, jestem zmęczona.”, dała do zrozumienia, że potrzebuje spokoju. I zapewne po chwili wróciłaby do czytania książki, która po kilku stronach odpowiednio znużyła ją do spania. Obudziłaby się w środku nocy, w nienaturalnej pozycji na kanapie - w tych samych ubraniach, posklejanych włosach i zastygłym tuszu na rzęsach. Na pewno tak by było. Gdyby nie kolejne powiadomienie. Z palącymi policzkami od złości odblokowała ekran, gotowa dosadnie dać mu do zrozumienia, że nie życzy sobie kontaktu, gdyby nie fakt, że na wyświetlaczu zobaczyła: „!Miles”. Dalej nie usunęła znaku, który wyrzucał go na samą górę kontaktów w telefonie.
Zamarła. Serce, jeszcze przed chwilą ospałe, zabiło mocniej. Dotknęła ekranu niepewnie, jakby wiadomość mogła ją poparzyć. I może rzeczywiście mogła.
„P aig? jak siw ma sz”
Zanim przeczytała do końca, już wiedziała. Każda litera była nim - pijanym, zagubionym, miękkim w środku. Poczuła, jak coś ściska ją w żołądku. Nie był to gniew. Nie rozczarowanie. Raczej… troska. Przenikliwa, stara jak oni sami, jak ich wspólne noce, w których mówili do siebie ciszej niż szeptem. I uczucie, że cokolwiek się między nimi wydarzyło, nie mogła pozwolić, by został sam. Nie dziś. Równy rok od podpisania papierów rozwodowych.
Nie myślała długo. Ruchy były automatyczne, jak wtedy, gdy ktoś na sali krzyknie „wewnętrzne krwawienie” i trzeba działać. Włosy miała jeszcze wilgotne po szybkim prysznicu i pachniała ziołowym mydłem, którego nienawidził. Śmiał się, że pachnie jak ogródek jego babci. A ona zawsze odpowiadała, że to lepsze niż jego tanie perfumy z lat licealnych.
Droga do jego mieszkania ciągnęła się jak sen. Znajoma, wyuczona. Skręciła w ulice, których nazw nie musiała czytać. Miasto było inne wieczorową porą - bardziej nagie, mniej hałaśliwe. Drzwi nie były zamknięte. Poczuła chłód. Nie tylko fizyczny. Już od progu uderzał ją zapach. Alkohol. Gęsty. Ciężki. Przesiąknięty drewnem i rozpaczą. Tak pachniały izby wytrzeźwień i samotność. Tak pachniały porażki. Tak pachniało wszystko, czego nie chciała w nim widzieć, ale teraz nie mogła już odsunąć wzroku. Jej serce przyspieszyło, gardło się zacisnęło.
— Miles?! — Zawołała, jednocześnie odkopując spod wejścia na wpół wypakowane kartony. Pokręciła głową i weszła dalej. Szła powoli, jak w śnie. Butelka po whisky na stole. Pusta szklanka. Rozchylone zasłony. Masa pudeł walających się po każdym centymetrze podłogi.
— Miles! — Jej głos zadrżał, nie potrafiła już tego ukryć.
Znała go od lat. Od czasów, kiedy był chłopakiem o dłoniach pachnących trawą i oczach, które mówiły „zostań”. Wtedy, w liceum, wystarczyło jedno spojrzenie. Wszystko było jak z filmu - niewinne, nienazwane, idealne. Nosił jej książki. Siedzieli razem na dachu i mówili o przyszłości, jakby to był projekt do napisania. Wtedy myślała, że to będzie łatwe. Że miłość ich ocali. Teraz szukała go pośród pustych ścian. Pośród zapachu przegranych nocy i braku odpowiedzi. Każdy krok bolał bardziej niż poprzedni. Bo choć była lekarzem i potrafiła ratować ludzi - ich ciała, ich umysły, ich serca, to jej własne rozkładało się właśnie w jej klatce piersiowej. Było kruche, bezbronne.
Miles W. Waits
you and i let's just do it one more time
: pn sie 04, 2025 1:44 pm
autor: Miles W. Waits
- jeden -
The worst part is - she’s still the home I want to come back to.
Kiedy zapisywał w kalendarzu na posterunku wczorajszą zmianę wcale nie skojarzył tej daty. Zwykły piątek. Piątki były ciężkie, ale to dobrze, im więcej pracy, tym mniej myśli, niespokojnych, oscylujących wokół Paige, wiercących mu dziurę w głowie. Dziurę, która wcale nie chciała się zasklepić, pochłaniała tylko inne wątki jak czarna dziura i sprawiała, że na wierzchu zawsze była ona.
Dopiero gdy zszedł rano ze zmiany dotarło do niego, że to równe dwanaście miesięcy temu, o czwartej dwadzieścia siedem po południu, Paige przyniosła mu papiery rozwodowe. Podpisane, bo przecież o tą ją prosił. Prosił, ale przecież naprawdę tego nie chciał, przecież mogli to wszystko jeszcze naprawić. Powinni chociaż spróbować.
Tydzień pakował swoje dotychczasowe życie w kartony, te same, które wciąż nierozpakowane zalegały w kątach jego nowego mieszkania. Okropnego mieszkania, cichego, pustego, miejsca, którego nigdy nie potrafił nazwać domem, bo przecież... to ona była jego domem.
Jak na tych durnych obrazkach z sentencjami: tam jest dom twój, gdzie jest Twoje serce. Jego serce było cały czas z nią.
Próbował spać, naprawdę miał nadzieję, że mu się uda, dwudziestoczterogodzinna zmiana powinna sprawić, że zaśnie jak niemowlę, to przecież zawsze działało, ale nie tym razem... Nie w dniu, w którym jedyne na czym mógł w ogóle się skupić to pytanie "dlaczego nie zawalczyłeś Miles?" - przecież w pracy zawsze walczysz do końca, nawet gdy inni składają broń, Ty nie odpuszczasz. A tym razem się poddałeś. Tak po prostu pozwoliłeś, żeby to się skończyło.
Stojąca w kuchennej szafce butelka brandy wydawała mu się idealną opcją, żeby chociaż na moment zamroczyć mózg. Żeby dać mu chwilę odpoczynku, której tak przecież potrzebował.
Próbował zasnąć, ale złoty środek w postaci alkoholu dla starych bab skończył się zanim Morfeusz wziął go w swoje objęcia. Znowu gonitwa myśli, jeszcze gorsza, bo zdradliwa Brandy miała to do siebie, że wyciągała na wierzch emocje, które Miles starał się zakopać gdzieś głęboko, które starał się ukryć przed całym światem, a czasem nawet przed samym sobą.
Zamiast odpocząć wyjął z szafki kubek Paige, ten, który kupiła mu na jakiejś wycieczce, na której byli razem, najszczęśliwsi na świecie. Przez kilka chwil trzymał go nad koszem, jakby wierzył, że jeśli go wyrzuci, to przecież zapomni, o niej, o tym wszystkim, co razem przeżyli. W końcu w śmietniku wylądowała pusta flaszka po Brandy, a w kubku Whisky, którą miał schowaną na czarną godzinę w jednym z kartonowych pudełek.
- Twoje zdrowie Paige, pewnie teraz siedzisz sobie z tym dupkiem i świętujecie - rzucił do siebie i wypił kilka sporych łyków. Wypił już dużo więcej niż powinien.
Urwał mu się film.
Mieszkanie wyglądało jak pobojowisko, bo kiedy szukał awaryjnej butelki Whisky wywalił kilka rzeczy z kartonów, teraz walały się na podłodze. Jakieś jego koszulki, skarpetki i koc... Ten cholerny koc w kratę, który zawsze rozkładali, gdy jechali gdzieś za miasto, z wypaloną dziurą - pamiątką z ogniska, na którym jeszcze świetnie się bawili, na którym nawet nie podejrzewali, że to wszystko tak się skończy.
Miles obudził się dopiero w momencie, gdy usłyszał jej głos. W pierwszej chwili myślał, że to sen. Tak często nawiedzała go w snach, chociaż nawet tego nie chciał. Chciał zapomnieć, powinien zapomnieć. Tyle razy jej to obiecywał.
Spojrzał na telefon, tak jak myślał, napisał do Paige. Dlaczego zawsze to robił? Powinien usunąć jej numer, już dawno temu, albo może wtedy, kiedy nieśmiało przedstawiała mu tego swojego nowego faceta? Albo może dzisiaj rano, gdy dotarło do niego, że właśnie minął rok od kiedy podjęli decyzję o rozwodzenie, od kiedy przypieczętowali ją bezpowrotnie?
Przejechał otwartą dłonią po twarzy, czuł się okropnie, nie za sprawą kaca, który wiercił mu dziurę w głowie, raczej za sprawą tego, że przerwał im świętowanie. Paige i jej nowemu facetowi.
Wygrzebał się z łóżka, właściwie prowizorycznego, bo był to materac, kołdra i kilka poduszek, nawet nie było prześcieradła, żadnej pachnącej pościeli, bo to ona dbała o takie rzeczy, o zasłony, które pasowały do kanapy, o kwiatki na parapetach i odświętną zastawę stołową. Poprawił tylko bokserki, nawet nie zdążył się ubrać, tylko chwycił ten kraciasty koc i owinął się nim jak jakimś kokonem, bo wtedy w drzwiach stanęła ona.
Znał doskonale tę jej minę, zmartwioną, zatroskaną. Zerknął na telefon - dwanaście nieodebranych połączeń, więc chyba nie powinno go to dziwić, że przyjechała.
Na podłodze leżał ten kubek, jedyna pamiątka po niej, którą zabrał z ich wspólnego domu, no i jeszcze ten koc...
- Paige, nie musiałaś przyjeżdżać - powiedział od razu. Nienawidził tego, obarczać ją sobą, a przecież zawsze to robił. Wydzwaniając po nocach, pisząc te głupie wiadomości "co słychać", spotykając ją niby przypadkiem na targu, bo wiedział, że we wtorki robi tam zakupy. Nienawidził się za to, a jednak nie umiał przestać.
- Przepraszam Cię, to wiesz... to było... ta wiadomość chyba wysłała się sama jak spałem - nie umiał kłamać. Robił to łatwością na komisariacie, wodził za nos świadków na przesłuchaniach, a przed nią nigdy nie umiał kłamać.
Kopnął jakieś ciuchy na bok, żeby zrobić sobie przejście do niej, ale zatrzymał się w odległości bezpiecznej. Odległości, która nie pozwalała mu poczuć tego ziołowego ogródka, który kojarzył mu się z zieleniakiem jego babci, ale przed wszystkim z chwilami, kiedy leżeli w białej pościeli i snuli wielkie plany na przyszłość. Kiedy jej mokre włosy rysowały esy i floresy na jego klatce piersiowej, kiedy czuł bicie jej serca, tuż obok swojego.
Paige Ellery
you and i let's just do it one more time
: pn sie 04, 2025 2:26 pm
autor: Paige Ellery
Drzwi nie były zamknięte na zamek. To pierwsze, co ją uderzyło, gdy stanęła na progu - ten drobny, może banalny fakt, a jednak... na Boga. To policjant. Wielokrotnie, w przeszłości, zdarzało jej się nie zamykać drzwi. Zapominała, była zbyt zmęczona. Miles robił to zawsze. I zawsze ją upominał by starała się o tym pamiętać.
Weszła cicho, prawie nie oddychając. W mieszkaniu panował półmrok i bałagan, ale to już zdążyła ocenić. Cienie tańczyły nieśmiało na ścianach, ślizgając się po kartonach, jakby nie były pewne, czy mają prawo tu być. Pachniało kurzem, zmęczeniem i... zapachem nieprzespanej nocy, zgaszonych nadziei. Zobaczyła go dopiero po chwili. Owinięty w ten cholerny koc w kratę, jakby chciał się w nim schować przed całym światem. Albo chociaż przed samym sobą. Był bez koszulki, a jego ciało, opalone i szczupłe, napięte i udręczone, wyglądało jak coś porzuconego - jak rekwizyt z innego życia. Jej wzrok mimowolnie prześlizgnął się po jego ramionach, po zarysach mięśni, które niegdyś znała lepiej niż własne dłonie. I po twarzy, tej zmęczonej, nieogolonej, z podkrążonymi oczami i linią ust, która już nie układała się w uśmiech, tylko w tę wieczną, wygniecioną troskę.
Na jego słowa uśmiechnęła się mimowolnie, gdzieś kącikiem ust. Może trochę kpiąco, może sarkastycznie. Próbował ją odepchnąć, zanim jeszcze zdążyła podejść. Jakby wiedział, że jej obecność to sól w ranie, którą sam sobie rozdrapał. Nie odpowiedziała od razu. W zamian za to zrobiła kilka kroków, powoli, jakby szła po kruchym lodzie. W tym mieszkaniu wszystko wydawało się delikatne i niestabilne. Nawet cisza. Pęknięta, przecięta dźwiękiem jej oddechu i jego słów. Kiedy zatrzymała się w końcu naprzeciw niego, dostrzegła na podłodze rozbity rytm życia: rozrzucone ubrania, porzucone pudełka, pustą butelkę i... kubek. Ten kubek, jej prezent. Z tamtej wycieczki, gdzie zjedli najgorszy lunch świata, ale śmiali się tak, że bolały ich brzuchy. Potem chwilę rozmyślała czy to jednak nie był wynik niestrawności ale koniec końców - nie miało to dla niej znaczenia. Ten kubek był jak niemrawy duch wspólnego życia.
– Nie mogłam nie przyjechać – Powiedziała w końcu. Jej głos był cichy, zaskakująco miękki, może trochę zmęczony ciężarem minionego dnia. Westchnęła cicho i zatrzymała się naprzeciw niego, zostawiając między sobą a jego ciałem cienką warstwę przestrzeni - wystarczającą, by nie dotknąć. Zbyt cienką, by nie czuć jego obecności.
– W tych czasach mieliśmy mieć latające deskorolki i samochody. Chyba tak to było w Powrocie do Przeszłości? – Jej spojrzenie osiadło na jego oczach, a jej brwi uniosły się w nieco żartobliwym, pytającym geście. Zawsze myliła nazwę filmu. Z niewiadomej przyczyny mówiła „przeszłości”, a on zawsze cicho ją poprawiał: „przyszłości”. – Nie sądziłam, że zamiast tego telefony będą same wymyślać treści wiadomości i je wysyłać.
Przesuwała palcami po szwie własnych jeansów, jakby to miał być jakiś sposób na uspokojenie. Miała wrażenie, że wróciła do miejsca, które znała z zamkniętymi oczami, a przecież nigdy tu nie mieszkali. Ale ich wspólne rzeczy... pamiętała dobrze ten koc. I ten przeklęty kubek. Tak. To wyglądało jak namiastka ich dawnego, wspólnego życia. Życia, które zdecydowali się przekreślić. Do czego ona przyłożyła się przede wszystkim. Ale hej - przecież teraz miało się wszystko zacząć układać! Zaczęła nowy rozdział. Z cudownym mężczyzną, który myślał, że zasnęła w swoim niewielkim, przytulnym domku. Teraz nie popełni błędów z przeszłości... prawda?
Spojrzała w stronę kartonów, niektóre z nich były wciąż zamknięte, inne nie. Wszędzie walały się ubrania, a w kącie pokoju była ich sterta - jak domyślała się, były to te, które dawno zapomniały jak pachnie płyn do płukania i proszek do prania. Jej oddech przyspieszył - prawie niezauważalnie, ale jednak. Uderzyła ją myśl, że to wszystko jej wina. I to była jej wina. Ale on nie walczył, a mógł. W końcu spojrzała wprost na niego.
– Zostanę chwilę – Dodała po długiej pauzie. Nie dotknęła go. Nie rzuciła się na ratunek. Ale nie uciekła. A to, jak dobrze wiedziała, było więcej niż czymkolwiek, co zdołali ostatnio dać sobie nawzajem.
Miles W. Waits
you and i let's just do it one more time
: pn sie 04, 2025 6:21 pm
autor: Miles W. Waits
Odkąd Miles mieszkał sam, nigdy nie zamykał drzwi.
Po prostu w tym mieście nie było już gorszych rzeczy, niż te które widział, gorszych niż te które przeżywał. Co mogło się stać? Mógł go ktoś okraść? Ze śmieci? Napaść? Zabić? Czasami wolałby taki przebieg wydarzeń niż kolejny wieczór z Brandy przy muzyce instrumentalnej, której słuchała Paige i książce, której jej nigdy nie podarował, bo nie zdążył, bo rozstali się szybciej niż liczył.
Korzystała z tego czasem jego sąsiadka, albo właśnie ona, była żona. Wolałby w tej chwili sąsiadkę, jej wizyty zawsze były prostsze, bo po prostu nie wisiało między nimi tyle niewypowiedzianych słów, nie kłębiło się tyle wspomnień, których nie dało się wyprzeć.
Spojrzał w twarz swojej byłej żony. Wciąż była najpiękniejszą kobietą na świecie, tylko teraz już nie jego, a jakiegoś gościa ze szpitala. Trochę go to bolało.
Właściwie bardzo.
- Mogłaś... - chciał powiedzieć: zadzwonić. Po prostu zadzwonić, ale przecież dzwoniła, dwanaście razy. Skąd mogła wiedzieć, że znowu urwał mu się film? Przejechał ręką po włosach, nie chciał jej się narzucać. Nie chciał, ale to robił, cały czas i na okrągło.
- Następnym razem po prostu daj sobie spokój Paige, przecież wiesz, że sobie poradzę - dodał w końcu. Radził sobie tak, jak było widać na załączonym obrazku. To zabawne, że facet, który naprawdę potrafi wszystko, który rozwiązuje sprawy nierozwiązywalne, zagadki nieodgadywalne, który radzi sobie w ekstremalnych warunkach, z lufą pistoletu przyłożoną do skroni i rękami spiętymi z tyłu, w bagażniku czyjegoś samochodu, w jednym momencie staje się gościem, który nie umie sobie w głowie poukładać swoich uczuć. Swoich własnych emocji.
Westchnął ciężko, a kiedy powiedziała o Powrocie do Przeszłości, oczywiście ją poprawił.
- Przyszłości... - mruknął, ale nie tak jak zawsze, żeby się z nią drażnić, żeby się podroczyć, a finalnie dać jej buziaka w nos, tylko dlatego, że uwielbiał kiedy go marszczyła. Wzruszył ramionami.
- Wiesz Paige, sztuczna inteligencja i te sprawy, może ktoś zhakował mój telefon, albo zrobił włam. Nie wiem, najlepiej zablokuj mój numer, bo to może być jakaś głębsza sprawa - doskonale wiedział, że tego nie zrobi. Tak samo jak on nigdy nie usunie jej z kontaktów i nie zmieni jej osobistego dzwonka, albo zdjęcia, które się wyświetlało, gdy do niego dzwoniła.
Miał nadzieję, że udało mu się ją odesłać, liczył na to, że zaraz powie, dobrze, że żyjesz, ale teraz muszę wracać do domu, bo szampan się grzeje, a mój facet stygnie. Usiadł na kuchennym hokerze z jakąś taką krzywą miną.
Przecież doskonale wiedział, że Paige by tego nie powiedziała, to tylko Miles dopowiadał sobie w głowie różne rzeczy.
Skrzywił się mimowolnie, gdy powiedziała, że zostanie. Sól na rozdrapaną ranę, to czuł, albo kula, która nie przeszła na wylot, została w środku, zerknął na swoją bliznę na udzie, po takiej zbłąkanej kuli właśnie, Paige ją wtedy szyła, a nie była jeszcze jakąś specjalistką. Lata temu.
Nakrył się kocem, zatrzymał wzrok na jej twarzy.
- Daj mi chwilę - podniósł się z miejsca, przesunął wysokie krzesło w jej kierunku, a później poczłapał do łazienki, jak na skazanie.
Nie było go parę minut, ale Miles był mistrzem szybkich pryszniców, naprawdę, wystarczyło dać mu kilka chwil, a on potrafił się wyszykować na kolację z jej rodzicami, wyjście do restauracji, albo galę, na której Paige miała odebrać jakąś nagrodę. O dziwo zawsze wyglądał naprawdę dobrze.
Teraz też wyglądał lepiej, w szarym dresie i koszulce jakiegoś heavy metalowego zespołu. Nie znali go, ale kupili ją kiedyś na festiwalu, bo Paige powiedziała, że byłoby mu do twarzy. Miał nie zabierać ze sobą rzeczy, które budziły jakieś wspomnienia, a im bardziej zagłębiał się w te kartony, tym bardziej okazywało się, że jest ich tam wiele. Po prostu mieli wiele wspomnień.
Może powinien wszystkie te pudła wystawić za drzwi, albo oddać biednym?
Wycierał włosy ręcznikiem, który potem po prostu rzucił gdzieś na kanapę, czy gdyby byli w ich domu, to powiedziałaby mu, że ją umoczy? Posprzątała go? A może kazała mu to zrobić?
Ale byli w zupełnie innej rzeczywistości.
Stanął w kuchni przy szafce i otworzył jedną z nich.
- Nie mam herbaty, jest tylko kawa i melisa - kawa dla niego, melisę przyniosła mu sąsiadka, łudziła się, że będzie mógł po niej zasnąć. Miles też się łudził i czasem ją sobie parzył, tylko dolewał do niej wtedy Brandy i rzeczywiście spał jak dziecko.
Obejrzał się na Paige stawiając na ladzie dwa kubki. Włączył czajnik, elektryczny, przypalony i bardzo głośny. Oparł się o blat na przeciwko niej czekając aż zagotuje się woda.
- Czy Mark na Ciebie nie czeka? - zapytał w końcu, bo chodziło mu to po głowie odkąd się pojawiła, zanim zresztą tu przyjechała. Mógł się zarzekać na wszystko, ale nie mógł przeżyć tego Marka, tego, że Paige go wybrała.
Paige Ellery
you and i let's just do it one more time
: pn sie 04, 2025 8:08 pm
autor: Paige Ellery
Oczy miała utkwione w wysłużonym czajniku, znad którego para unosiła się leniwie w górę i rozmywała pod światłem kuchennej lampy. Zupełnie tak jak myśli, które nie dawały się już uporządkować. Paige siedziała sztywno, z dłońmi splecionymi na kolanach, a ich palce lekko wyginała w nienaturalnym kierunku przez co niektóre kostki cicho strzelały.
Próg ich wspólnego mieszkania przekraczała dawniej z pewnością - z kluczem, z siatkami z warzywniaka, z wiadomościami do opowiedzenia i z całym tym chaosem, który znosił tylko Miles. Teraz czuła się jak włamywaczka, nawet jeśli drzwi były otwarte. Nawet jeśli to nie ona wtargnęła - a przeszłość, przywiązana do nich jak bluszcz. Gdy się odezwał, zadrżała nieznacznie, ale nie podniosła wzroku na jego twarz. Nie od razu. Spojrzała na jego dłonie, gdy stawiał kubki na blacie. Wciąż te same, trochę zniszczone, trochę za duże, o zbyt długich palcach, które kiedyś trzymały jej twarz, jakby była czymś kruchym i niepowtarzalnym. Teraz nimi rzucał w próżnię gestów, które niczego już nie znaczą. A może - które chciałby, by niczego nie znaczyły. Nie potrafiła go rozgryźć. Nie teraz. Kiedyś przychodziło jej to z łatwością. Znali się od czasów, kiedy na jego twarzy wyrastały pierwsze włoski zarostu i dopiero co jego głos przeszedł mutację, a jej ciało przekształcało się z dziewczęcego na kobiece. Teraz natomiast widziała mur - ale sama go zbudowała i to wokół siebie. Nie było w tym ani krzty jego winy.
Brandy w powietrzu była bardziej obecna niż którekolwiek z nich. Wnikała w tkaniny, w jej włosy, w pamięć. To była ta sama brandy, którą przynosił z zaplecza, kiedy po trudnych dniach opierała się o jego ramiona i mówiła „nic nie mów”, a on uśmiechał się i otaczał swoimi szerokimi ramionami, w których skrywała się przed całym światem i samą sobą. A potem milczenie z przyjemnego stało się czymś zimnym, rozpaczliwym, złowieszczym. Przestali rozmawiać i nie zauważyli, że to początek końca. Spojrzała na jego plecy, gdy odchodził do łazienki. Czuła się jak człowiek, który zbyt długo nie jadł - każdy jego ruch, każdy dźwięk, który wydawał, był bolesny, wyostrzał zmysły, rozbudzał coś, co powinno już dawno spać. Co ona tu robiła? Przecież nie miała już żadnych praw. Żadnych powodów. A mimo to siedziała tu, z dłońmi splecionymi na kolanach, jak ktoś, kto czeka na osąd. A kiedy wrócił, wyglądał… jak on. Ten sam szary dres, ta sama koszulka, która kiedyś wywołała u niej śmiech - w końcu zaczęła słuchać zespół, który na niej widniał i ku zaskoczeniu muzyka bardzo jej odpowiadała. Obecnie tylko jego twarz nie była już jej. Złapała się na tym, że liczy jego oddechy. Że zapamiętuje to, jak stawia kubki, jak staje przy blacie, jak przechyla głowę, jakby chciał ją zobaczyć pod innym kątem. Jakby może z tego innego kąta wszystko miało wyglądać mniej boleśnie. Kiedy zapytał o Marka, nie odpowiedziała od razu. Nie dlatego, że nie miała co powiedzieć. Nie dlatego, że mężczyzna ją krzywdził czy nie układało się, a dlatego, że... zapomniała o nim. To okrutne i niegodne kogoś takiego jak Mark, a jednak Paige zapomniała o jego istnieniu w chwili, gdy na wyświetlaczu jej telefonu pojawił się napis „!Miles". Jej twarz musiała zdradzić zaskoczenie, które niekontrolowanie wpełzło na jej poszarzałe lico. Wyglądała na wypraną z życia; na czole i wokół oczu miała więcej zmarszczek, usta miała spierzchnięte z widocznymi oznakami skubania, co swego czasu Miles próbował wybić jej z głowy. W którymś kąciku czaiła się kropelka zaschniętej krwi. Włosy, choć pachnące ziołowym mydłem, były postrzępione i nadawały się do wizyty u fryzjera. Była przepracowana i to na własne życzenie - tylko przy stole operacyjnym nie pozwalała sobie na to, żeby myśli życia prywatnego otaczały ją, jak wspomniany wcześniej, bluszcz.
Przesunęła dłonią po krawędzi blatu, jakby dotykała czegoś, co za chwilę zniknie. Zacisnęła palce i po chwili opamiętania sięgnęła po kubek. Kostkami, mimowolnie, dotknęła gorącej ściany i wykrzywiła się w geście grymasu. – Może być melisa – Rzuciła cicho, jakby wypowiedzenie głośniej tych słów miało przerwać żywą dyskusję. Zerknęła w kierunku mokrego ręcznika rzuconego na kanapę. Powstrzymała się przed wstaniem i rozwieszeniem go tak, by nie zakisł w tym - wątpliwie wietrzonym - mieszkaniu. Dopiero po chwili przypomniała sobie o pytaniu o jej... partnera. – Nie widzieliśmy się dzisiaj. I nie planowaliśmy wspólnie wieczoru. Wiem, że był na zakupach i kupił nowego kwiatka w doniczce do swojego mieszkania. Ładnego kwiatka – Brzmiało to dość żałośnie ale taka była prawda. Paige potrzebowała czasu dla siebie, Mark zdawał się to rozumieć. No i kupił kwiatka. Ładnego kwiatka.
Strzeliła palcami ponownie, a jej wzrok znów poszybował w stronę kanapy. Tym razem przegrała swoją wewnętrzną walkę. Wstała, pewnym krokiem podeszła do mebla i podniosła z niego ręcznik kąpielowy. Znad materiału uderzył ją zapach jego żelu do kąpieli - mieszanki cytrusów i drzewa. Na moment przymknęła powieki, zatrzymując woń w płucach. W tej chwili cieszyła się, że stoi do niego tyłem. Że nie widzi tego gestu zdradzającego jej słabości i jej emocje. – Przyjemny widok za oknem – Wybrnęła z sytuacji odwracając się i podchodząc do krzeseł w kuchni. Na jednym z nich powiesiła ręcznik, na który więcej już nie spojrzała. Wróciła na swoje miejsce, ujmując w dłonie kubek i zapamiętując zapach, którym - najpewniej - było teraz przesiąknięte jego ciało.
Miles W. Waits
you and i let's just do it one more time
: pn sie 04, 2025 10:51 pm
autor: Miles W. Waits
Miles nawet nie zauważył tego przełomowego momentu, kiedy ta cisza, w której kiedyś potrafili siedzieć, patrzeć sobie w oczy, być ze sobą, bez słów, po prostu, dla siebie. Przerodziła się w ciszę, której dłużej nie potrafił znieść. Po prostu to się stało, po prostu któregoś dnia stwierdził, że ugryzie w język, że nie będzie już mówił tego, że Paige za dużo pracuje, bo potem nie chciał słuchać wyrzutów. Bo wiedział co mu odpowie, Ty też masz swoją pracę. Miał, tylko, że to co kiedyś sprawiało mu taką przyjemność, zaczęło nagle ciążyć, jakby za sprawą tego, że oddalali się od siebie w jego życiu działy się też inne złe rzeczy, jakby to było zależne od siebie. Dziwna koniunkcja ogarniającej go samotności i problemów w pracy, z których nie mógł się nawet nikomu wyspowiadać. Kiedyś mógł powiedzieć jej wszystko, kiedyś jeszcze próbował krzyczeć. Wykrzyczeć jej prosto w twarz, że życie jest ważniejsze od szpitala, ich życie, które wspólnie budowali od momentu, w którym zaczęli myśleć o jakiejkolwiek przyszłości. W odpowiedzi słyszał tylko ciszę. W końcu sam postanowił się za nią ukryć, jak za tarczą. Mijali się w domu jak duchy, bez słowa, bez nawet spojrzenia w swoje oczy, jakby żyli w dwóch równoległych rzeczywistościach, a nie obok siebie, nie razem. Właściwie czy istniało jeszcze jakieś razem?
Teraz ważył każde słowo dokładnie, zastanawiał się które informacje może jej przekazać. Jego praca, nie, to nie jest ważne. A może to nad jaką sprawą pracuje? Kiedyś wiedziała wszystko, kiedyś radził się jej co ma zrobić, a Paige i ten jej szósty zmysł, jakiś taki instynkt, zawsze podpowiadały mu najlepsze rozwiązania. Tylko dlaczego ten instynkt milczał w momencie, w którym ich relacja kierowała się ku upadkowi? Dlaczego wtedy jej nie podpowiedział, że może mieliby jeszcze szansę? Że oboje będą tego żałować, że nie wybaczą sobie tego, że to zaprzepaścili?
Miles nie potrafił sobie wybaczyć.
W jednej chwili potrafił obarczyć ją winą, w drugiej nie potrafił spojrzeć w lustro z myślą, że to on ją zawiódł. Nie dotrzymał słowa, tej przysięgi, że się nie opuszczą aż do śmierci i tej, że zawsze będzie się nie opiekował.
Do tych kolorowych kubków z zaciekami po kawie, które powstały od tego, że wiecznie je kisił w zlewie wrzucił dwie torebki melisy, podłej, torebkowej, trochę nawet zwietrzałej. Zalał je gorącą wodą, oparzył się przy tym w palec, ale nie dał nic po sobie poznać. Podsunął jej jeden kubek, a drugi postawił przed sobą, wbił w niego spojrzenie, jakby to było jakieś dzieło sztuki, najważniejsza rzecz w tej chwili, w tym pomieszczeniu. Ważniejsza od niej, od widoku jej twarzy, kiedy mówiła o swoim nowym facecie. Słuchał jej słów, kiedy powiedziała o Marku i tym kwiatku skrzywił się mimowolnie.
Niech teraz weźmie tego ładnego kwiatka i wsadzi go sobie...
Pomyślał, ale zamiast tego podniósł na nią wzrok. Wiedział, że Mark o nią dba, może nawet lepiej niż on sam? Może z Markiem wcale nie mają tych cichych dni, bo on może wcale jej nie zarzuca, że za dużo pracuje? Może Mark to wszystko rozumie, może jest tą lepszą opcją? Lepszym wyborem, dla niej?
- Świe-tnie - wycedził przez zęby. Jedyny kwiatek w tym mieszkaniu to kaktus na parapecie, Miles najpierw go przesuszył, a później przelał, wyglądał bardzo mizernie. Nie to co u Marka, ładne kwiatki, w ładnych do-ni-czkach. Westchnął ciężko.
- Liczy na to, że się do niego wprowadzisz? - wiedział, że Mark na to liczy, już kiedyś gdzieś przewinął się ten temat, może u jej rodziców na grillu? Miles czuł, że lepiej będzie nie przychodzić, ale lubił jej rodziców, a oni lubili jego. Postanowił, że wypije jedno piwo, podyskutuje z jej ojcem o hokeju, pochwali popisowe danie jej matki i sobie pójdzie. Nie liczył na to, że Paige będzie z Markiem. Ale czego się właściwie spodziewał, przecież to było naturalne, normalne, że miała kogoś innego, a on tam był tylko intruzem.
Uniósł kubek z parującą melisą, ale była za gorąca, tylko poparzył sobie usta, powiódł za nią spojrzeniem gdy wstała. Śledził każdy jej ruch, jakby zastanawiał się czy one są wciąż takie same. Czy jej biodra kołyszą się w tym samym rytmie, gdy stawiała kroki na posadzce, czy to też się zmieniło?
Nie za bardzo zwrócił uwagę na ten ręcznik ze wzrokiem utkwionym w jej plecach, we włosach spływających po łopatkach, skróciła je, a może inaczej uczesała? Przechylił na bok głowę, dopiero jej słowa sprowadziły go na ziemię.
Nigdy nie zwrócił uwagi na to jaki miał widok z okna. Światła miasta, ulica, kilka latarni, sąsiednie budynki, nic nadzwyczajnego, ale teraz w tej chwili, gdy Paige stała w tym oknie poczuł, że gdyby zawsze tak była, to mógł by się w nim zakochać, w tym przyjemnym widoku. Spuścił wzrok na swoje ręce, kostki u prawej dłoni miał podrapane, nawet nie wiedział kiedy to zrobił, może na wczorajszej zmianie, a może dzisiaj w nocy, gdy szukał awaryjnej butelki w tych wszystkich kartonach.
- Wiesz, że to już rok, od kiedy podpisałaś papiery rozwodowe - zaczął, tylko po co to robił? To tak jakby przykładał sobie do serca rozżarzony pogrzebacz, i tak nim drążył sprawiając sobie tylko ból. Sobie i jej.
Zawiesił spojrzenie na ręczniku, który wylądował na oparciu. Po prostu musiał wiedzieć czy zdawała sobie z tego sprawę, czy tak jak on liczyła każdy dzień, kiedy byli osobno.
Miles liczył, nie każdy doskonale pamiętał, bo starał się często uciszać te niespokojne myśli tą podłą Brandy, ale wszystkie liczył.
Paige Ellery
you and i let's just do it one more time
: pn sie 04, 2025 11:26 pm
autor: Paige Ellery
Odsunęła nietknięty kubek z melisą, jakby jego ciepło parzyło ją od środka. Dłonie miała zaciśnięte na kolanach - nieświadomie, z siłą, jaką zna się tylko wtedy, gdy trzyma się czegoś, żeby nie rozpaść się na drobne kawałki. Siedziała w obcym mieszkaniu, po którym próbowała się nie rozglądać. Nie chciała widzieć, że to inne ściany, inne światło, inne rozłożenie mebli. Że to nie było to miejsce, w którym kiedyś zasypiali z twarzami zwróconymi ku sobie - milcząc lub szepcząc coś, co wydawało się wtedy wiecznością. Niektóre z walających się pudeł kryły ich wspólne tajemnice, widziały i słyszały niejedno;. W przeważającej ilości były to dobre wspomnienia. Nie da się ukryć, że znaczna część ich związku to były chwile warte zapamiętania. Chwile pełne miłości, namiętności, zrozumienia i wzajemnego szacunku. Chwile, w których towarzyszyło im rozgoryczenie, strach przed dorosłością. Tęskniła za ich domem. Apartamentem z widokiem na wodę, z dużymi oknami, przez które rano wpadały promienie słońca. Momentami żałowali, że nie kupili domu i nie wypijali kawy na werandzie. Ale wtedy powtarzali: kiedyś będziemy taki mieć. W tym miejscu czuła... gorycz. Książki na półkach nie znały zapachu jej dłoni. Kuchenny blat nie pamiętał, jak śmiała się do niego, krojąc cytrynę do herbaty, której i tak nie wypijała do końca; nie pamiętał jej pośladków przyciśniętych do jego krawędzi, gdy Miles chwytał ją w pasie i składał na jej ustach, policzkach, czole i szyi czułe pocałunki. To miejsce nie znało jej obecności. A jednak ona czuła się w nim tak, jakby stała na krawędzi czegoś bardzo znajomego.
Każdy dźwięk jego głosu przechodził przez nią jak dreszcz. Nie tym dreszczem pożądania, jaki znała z ich wspólnych poranków, gdy jego ręka szukała jej biodra pod pościelą. To był inny rodzaj - coś pomiędzy wzruszeniem a bólem. Jak oddech, który grzęźnie w gardle, bo serce nie wie, czy ma bić szybciej, czy zwolnić. Przez ten rok uczyła się oddychać bez niego. Długo nie wychodziło. Rano czuła się przebodźcowana emocjami. Wieczorem pusta. A w nocy przyłapywała się na tym, że wyciąga rękę na pustą stronę łóżka, zanim przypomniała sobie, że tam już nikogo nie ma. Próbowała życia. Rytmu. Spotkań. Czasem śmiechu. Ale wszystko było o pół tonu za cicho. I teraz znów tu był, jak niemal co tydzień - może dwa. Przed nią. W nowym miejscu, w nowej wersji siebie. W tej ciszy, która między nimi zapadła, Paige słyszała siebie sprzed miesięcy. Słyszała własne myśli wykrzyczane w środku nocy. Dlaczego odchodzisz? Dlaczego nie wybierasz mnie, choć obiecałeś, że będziemy drużyną? Ale póki co nie powiedziała nic. Nie teraz. Bo widok Milesa przypomniał jej rzeczy, które nie miały imienia. Gesty, których nie da się zdefiniować. Ciepło jego dłoni, gdy ocierał łzę z jej policzka po pierwszym dyżurze. Zapach jego skóry, gdy zasypiali wtuleni w siebie, jakby świat nie mógł ich znaleźć. Ułamek sekundy, w którym jego spojrzenie dotykało dna jej duszy. I to nie była tylko tęsknota za nim. To była również tęsknota za nią samą. Tęsknota za nimi - za duetem, który tworzyli. Nierozłącznym duetem. Czuła, że nadal go kocha - ale nie tak prosto, nie tak miękko. Kochała go z głodu, z bólu, z pamięci ciała. Z miejsc, które znały tylko jego dotyk. Ale też z żalu. Kochała go z tej części siebie, która zawsze chciała być pierwsza, a zbyt często była tą ostatnią, do której wracał zmęczony, złamany, niezdolny do obecności. Nie potrafiła z nim być, a przynajmniej tak jej się wydawało. Ale jeszcze bardziej nie potrafiła być bez niego. I to był dramat. Prawdopodobnie największy w życiu Paige Ellery. Rok temu Paige Waits.
Spojrzała na niego - zbyt długo, zbyt uważnie. Chciała powiedzieć wszystko, ale słowa ugrzęzły jej w gardle, ciężkie jak kamienie. Zamiast nich - tylko lekki ruch ramion. Pół uśmiechu, który niczego nie wyjaśniał. Poczuła ukucie w klatce piersiowej. Ścisk w dołku. Zrobiło jej się niedobrze. Jak mogła być tak lekkomyślna ten rok temu?
– Mhm – Wydusiła z siebie lekko kiwając głową. – Trochę dłużej zostałam dzisiaj w pracy. Stojąc nad stołem operacyjnym... cóż. Nie myślę zbyt wiele. A przynajmniej nie o życiu prywatnym – Dodała, dość wyraźnie akcentując ostatni wyraz. Pomimo jego niedawnego stanu upojenia alkoholem, wierzyła, że Miles zrozumie o co jej chodzi. Po prostu nie chciała myśleć o nim. O nich. O rozwodzie. I o utraconej szansie na: żyli długo i szczęśliwie.
Miles W. Waits
you and i let's just do it one more time
: wt sie 05, 2025 6:43 pm
autor: Miles W. Waits
Większość ich wspomnień była naprawdę dobra.
To chyba nie zdarza się często, taka miłość, która zaczyna się gdzieś na progu dorosłości, która trwa i zamiast gasnąć tylko przybiera na sile, tylko dojrzewa razem z nimi. Która stawia czoła problemom, które zaczynają się po prostu pojawiać, gdy drzwi do dorosłości otwierają się na oścież. Która potrafi połączyć dwoje ludzi w taki sposób, że nikt inny się już nie liczy. Która nie poddaje się nawet w cieniu tych ciężkich zawodów, które sobie wybrali. Szkoła policyjna, studia medyczne i ta miłość, wcale nie w tle, a wciąż na pierwszym planie.
Co poszło nie tak?
Dlaczego się poddałaś, głupia miłości?
Dlaczego się poddałeś Miles?
Miles zaproponował rozwód. To nie było coś, co planował w bólu od miesięcy, nie była to opcja nad którą się zastanawiał, w której rozważał wszystkie za i przeciw, ani taka która leżała gdzieś na dnie szuflady czekając na odpowiedni moment. To był impuls, dwa wypowiedziane słowa za dużo, a później to kolejne, rozwód. Po prostu padło, gdzieś miedzy wierszami, może jako ostatnia próba, żeby otworzyć im oczy? Najgorsze w tym wszystkim było to, że Paige się zgodziła, że nie powiedziała wtedy - Miles oszalałeś, spuściła głowę z cichym - masz rację.
Do tej pory czuł, że nie miał, chociaż dwieście dwadzieścia razy starał się siebie przekonać, że tak po prostu było lepiej, że to był ich wspólny wybór. Decyzja, którą przecież podjęli świadomie, licząc się ze wszystkimi jej konsekwencjami.
Jakimś punktem zwrotnym, przełomowym momentem w tym wszystkim, było pojawienie się w jej życiu Marka. Miles zawsze życzył jej dobrze. Ale może wierzył jeszcze, że spróbują to naprawić? Przecież by mogli, niektórzy ludzie się rozchodzą i schodzą, wracają do siebie, mimo, że wcale się nie kochają, a oni...
Kiedyś ich wspólna przyjaciółka, chociaż chyba bardziej to była przyjaciółka Paige, Miles ją po prostu tolerował, udawał, że lubi, bo lubiła ją jego żona, powiedziała mu - Miles Paige się zakochała.
I to chyba było gorsze niż ten rozwód.
Nie zastanawiał się czy to prawda, po prostu to przyjął, po prostu postanowił to respektować, to, że jego była żona się zakochała, przecież miała do tego prawo.
Większe prawo miała do tego, niż do wieszania jego mokrego ręcznika na oparciu jego krzesła, w jego mieszkaniu.
Przecież on życzył jej tego co dobre, a miłość była dobra... Kiedyś, bo teraz sprawiała tylko ból.
Ale może nowa miłość, miłość tego gościa, który nie robi jej wyrzutów, będzie lepsza?
Napił się melisy, była okropna, nawet się nie skrzywił. Zacisnął palce na kubku, jakby ten kubek był jedyną kotwicą, która trzyma go przed tym, żeby nie rozpaść się na kawałki.
- Czyli nic się nie zmienia - rzucił z wyrzutem i wzruszył ramionami, ale przecież nie miał prawa już robić jej jakiś wyrzutów. To te wyrzuty zresztą przelały kiedyś szalę goryczy, na pewno...
Zresztą teraz takie prawo miał Mark, akurat tego mu nie zazdrościł. Tych momentów, kiedy czekał z obiadem, z lampką wina, a później już przy pustym kuchennym stole, godzinami.
- Pewnie Markowi to wcale nie przeszkadza, widzicie się przecież w pracy - tak sobie to tłumaczył. Wyobrażał sobie jak Mark przynosi jej w pracy kawę, żartują i piją ją razem, a kiedyś Paige uważała, że najlepszą kawę na świecie robi Miles, w kawiarce, którą odziedziczył jeszcze chyba po babce, mocną, czarną, aromatyczną, w tych ich małych filiżaneczkach do espresso, wypijaną powoli, z namaszczeniem, w oknie apartamentu. Teraz nawet nie miał tej kawiarki, zgubił ją przy przeprowadzce, a jedyna kawa jaką robił to rozpuszczalna z marketu, chociaż wciąż bardzo mocna i czarna. Teraz pewnie wolała latte ze szpitalnego automatu, w tekturowym kubeczku, z tym dupkiem.
- Zresztą ja też wcale o tym nie myślałem, po prostu adwokat przysłał mi wiadomość, że to już ostatnia rata do spłaty i się wreszcie pożegnamy - rzucił, jakby liczył, że to jego wymyślone na poczekaniu kłamstwo, słabe zresztą, bo ich rozprawa była wyjątkowo krótka, wszystko wyjaśni. Bo przecież to nie tak, że Miles liczy te wszystkie dni bez niej, to po prostu kolejny koniec tego rozdziału. Może już finalny?
To już rok, po dwunastu miesiącach chyba trzeba się pozbierać i iść dalej?
Zwłaszcza, gdy wiadomo, że tego już nie da się naprawić.
Paige Ellery
you and i let's just do it one more time
: wt sie 05, 2025 8:25 pm
autor: Paige Ellery
W mieszkaniu unosił się zapach melisy i czegoś jeszcze - może niedosuszonego prania, może wilgotnego wspomnienia. Nie tego mieszkania, nie tych ścian. Tamto mieli razem, tamto było wspólne. To tutaj było nowe, neutralne, pozbawione ich. A jednak wszystko, co działo się między nimi, znów zagnieździło się w powietrzu. Paige poczuła, jakby wpadła w wir, który dobrze znała - znajomy rytm ich wspólnych rozmów, napięć, przemilczeń. Nieprzepracowanych strat. Nie odpowiedziała od razu. Czuła, jak gardło zasycha jej z każdą kolejną sekundą milczenia Milesa. Jak w jego głosie wyrzut spotyka się z rezygnacją. A może z zazdrością? Nie chciała tego analizować. A jednocześnie nie potrafiła przestać. On zawsze ją prześwietlał - był lustrem, w którym przeglądała się szczerze do bólu. Nie odpowiedziała od razu, bo coś w niej pękło. Może to było to, jak wspomniał Marka. Jak ten jego głos - ironiczny, zacięty - przeciął powietrze jak nóż przez serce. Znała ten ton. Przesycony czymś więcej niż słowami. Przesycony strachem, że już nie wróci. Że jest za późno. Może miał rację.
Zsunęła palce z kubka i odłożyła go na blat. Melisa dawno wystygła. Właśnie tak czuła się przez ostatni rok - jak ten napar. Za długo zostawiona sama sobie, straciła smak. Była, trwała, wciąż mogła rozgrzać dłoń, ale nie duszę. A przecież kiedyś było inaczej. Była wrzątkiem, była ogniem, była nadzieją. Zacięła się na jego słowach o rozwodzie. O tym, że to nie była przemyślana decyzja. Że to był impuls. Bo czy to nie było najgorsze? Że wszystko, co mieli, rozpadło się przez jedno słowo za dużo, jedną ciszę za długo, jeden dzień, w którym oboje byli zbyt zmęczeni, żeby zawalczyć? Ona nie zawalczyła. A on - odpuścił. Czy to znaczy, że nie wystarczająco się kochali?
Paige wzięła głęboki wdech. Nie po to, żeby odpowiedzieć, a po to, żeby nie zacząć krzyczeć.
Bo w niej wszystko krzyczało. To wszystko, co musiała zdławić przez miesiące. Codzienność, która nie przewidywała już miejsca na nich. Dyżury. Światła ambulansu. Dłonie, które ratowały obcych, ale nie potrafiły już sięgnąć po własne serce. A przecież ono też potrzebowało tlenu. Potrzebowało jego.
Kiedy pojawił się Mark - nie zakochała się. To przyszło później, jeśli w ogóle to uczucie można nazwać miłością. Mark był jak plaster - nie leczył, ale zakrywał ranę. Dobrze było z nim milczeć. Dobrze było nie musieć wszystkiego tłumaczyć. Nie porównywała go do Milesa, bo nie miało to sensu. Bo nikt nie potrafił kochać tak, jak jej były mąż. Ale też nikt nie potrafił tak boleśnie odchodzić.
Gdy usłyszała, że Miles dostał wiadomość od adwokata, że to ostatnia rata - zrobiło jej się zimno, a gęsia skórka pokryła jej ciało. Jej dłonie zaczęły drżeć. Pochyliła się, jakby ten gest mógł to ukryć. Wzrok miała wbity w stół, jakby szukała na nim śladów ich przeszłości. Myślała o ich filiżankach do espresso. Małych, czarnych, popękanych na brzegach. O kawie, którą on parzył tak, jakby to było najważniejszym rytuałem dnia. O tym, jak dotykał jej dłoni, gdy podawał jej filiżankę. Że milczenie z nim było pełniejsze niż jakakolwiek rozmowa z kimkolwiek innym. I myślała też o tym, że to już nie wróci. Albo po prostu wmawiała sobie, że to nie może wrócić.
Spojrzała mu w oczy. Znowu by tam była - cała. W tej jednej sekundzie. W tej jednej tęsknocie.
— Wcale nie spędzamy ze sobą aż tak dużo czasu — Powiedziała w końcu cicho i odchrząknęła. — Znaczy... widujemy się, ale często przelotnie. On przywiezie pacjenta, ja zejdę na konsultację. Wymienimy spojrzenia i... i tyle. A potem, w domu, ja... polubiłam ciszę. I spokój — Wzruszyła ramionami, nie odrywając spojrzenia od wzroku Milesa. Nie wiedziała, co zrobi z tą ciszą, która znów zapadła po jej słowach. W upływie tych kilkunastu minut uświadomiła sobie, że wciąż czuje. Ich. Nawet jeśli świat już dawno przestał stawiać ich obok siebie. Ale przecież nie da się tak po prostu przestać kochać, prawda? Można przestać rozmawiać. Przestać pisać. Przestać dzwonić. Ale serce? Serce pamięta wszystko.
Miles W. Waits
you and i let's just do it one more time
: pt sie 08, 2025 1:41 pm
autor: Miles W. Waits
Kiedyś ta cisza między nimi była przyjemna, naturalna, błoga, otulała ich jak ciepły koc. Teraz była zupełnie inna, dało się ją kroić nożem, twarda, napięta, bolesna do cna.
Kiedyś potrafili rozmawiać o wszystkim, o jej pacjentach, o jego śledztwie, o kwiatku na parapecie, który trzeba przesadzić i sąsiadce, którą minęli na korytarzu, gdy przechodzili obok głośno się śmiejąc, co sprawiło, że spojrzała na nich krzywo. Kiedyś to było proste. Teraz słowa grzęzły w gardle, stawały w nim niczym drzazga. Bo co miał jej powiedzieć? Tęsknię Paige? Skoro przecież wiedział, że nie ma prawa.
Jakbym spotkał Marka w ciemnej uliczce to bym go sprał, żeby tylko sobie Ciebie odpuścił? Ale przecież Mark to dobry facet, no i może najlepsze w nim jest właśnie to, że nie odpuszcza. Tak jak Miles.
Ostatni rok toczył się wyjątkowo szybko w porównaniu do tego co było wcześniej, do tego co budowali od liceum, przez wiele lat. Chociaż zakochali się w sobie nagle i od razu na zabój, to potem ich uczucie po prostu dojrzewało, jako dobre wino leżakujące w beczce. Tylko, że w pewnym momencie ta beczka okazała się wypaczona, a to dobre wino się po prostu zepsuło.
Tak się czasem dzieje, po prostu, wystarczy jakaś zadra, żeby zepsuć cały smak.
Tak stało się w ich przypadku. Potem czas już działa na niekorzyść, bo to wino kiśnie, staje się cierpkie i wstrętne. Ich małżeństwo też w końcu stało się cierpkie.
Rozwód był szybki, potem szybka wyprowadzka. Potem przyszły wątpliwości, może nawet jakaś taka myśl, cholera, przecież jest jeszcze szansa...
A później pojawił się Mark i kolejna myśl, że jednak jest już za późno. To wino się już rozlało.
Słuchał jej, ale jakby to do niego nie docierało. Jakby wciąż porównywał ich związek, do tego jej nowego. To jak to między nimi było na początku, kiedy nie mogli się nacieszyć swoją obecnością, kiedy każdą wolną chwilę spędzali razem. Ale wtedy byli szczeniakami, wtedy każde spojrzenie w oczy było jak piękny sen, a skradziony na szybko pocałunek, jak najpiękniejsza bajka.
Teraz Paige już był dorosła, poważna Pani doktor, czy potrzebowała jeszcze takich bajek?
Przechylił na bok głowę.
- Więc to o to chodziło Paige? Potrzebowałaś ciszy i spokoju, a ja... - zaczął, a później westchnął ciężko, przejechał otwartą dłonią po twarzy - ja zawsze gadam za dużo, przepraszam Cię, w ogóle nie powinienem już poruszać takich tematów - znowu słowa więznące w gardle, te niewypowiedziane, te które chciałby jej powiedzieć, ale wiedział, że nie może. Wstał z krzesła i zebrał te ich szklanki, razem, chwytając je w jedną rękę.
- Nie powinienem też na kolację pić Brandy - chciał zażartować, dla rozładowania atmosfery, pokręcił głową, miał nadzieję dać jej do zrozumienia, że to nie jest jeszcze do końca trzeźwy umysł, że to tylko takie gadanie po pijaku. Pijackie rozdrapywanie ran, powinna mu to wybaczyć.
Jednak prawda jest taka, że Miles na trzeźwo też miał takie myśli, a nawet jeszcze gorsze, dlatego tak często wyciszał je kolejną butelką alkoholu.
Wrzucił pustą flaszkę do kosza, a ten łoskot, przerwał ciszę między nimi. Otworzył zmywarkę, chciał włożyć do niej te kubki, ale nie było w niej miejsca, nawet nie wiedział czy są tam brudne, czy czyste naczynia, kubki wylądowały w zlewie, a Miles oparł się o blat na przeciwko niej.
- Zaproponowałbym coś do jedzenia, ale nie zrobiłem zakupów - powiedział, a później poczuł, że chyba wcale też nie powinien tego proponować. Gdyby to była Cece, ktokolwiek inny, to byłoby naturalne, a z Paige, Miles wciąż zastanawiał się gdzie jest ta granica. Z jednej strony tak cholernie chciałby ją przekroczyć, chociaż na moment dotknąć jej dłoni podając jej espresso w tej małej filiżance, móc założyć za ucho niesforny kosmyk włosów tańczący jej na policzku. Z drugiej wiedział, że nie może. Że powinien, że musi, trzymać się granicy, którą sami sobie wyznaczyli - biorąc rozwód.
Paige Ellery