pathetic
: pn sie 04, 2025 1:29 pm
Miles W. Waits
Cecille nigdy nie śniła o tym, by nosić drinki w szklankach droższych niż jej miesięczna wypłata. Robiła to z przymusu. Kurs barmański zrobiła dla zwykłej zajawki, by móc szpanować dla najbliższych. Nie sądziła, że kiedykolwiek zostanie przymuszona, aby zrobić z tego trwałe źródło zarobku. Przebywanie wśród elit Toronto traktowała jak zwyczajny przymus. Może któregoś magicznego dnia postanowią zainwestować w jej badania dotyczące roślin? To była dla niej zwykła mrzonka. Od ponad trzech lat stała w klubie w szpilkach z pełnym makijażem i w zbyt bardzo przepracowanym ciele, czującym się jak robot. Te same sztuczne uśmiechy, czerwona szminka, której nigdy by nie nałożyła. Życie ją do tego zmusiło, inaczej nie mogłaby zapłacić za pielęgniarkę matki. Każdy napiwek liczył się na wagę złota. Była w stanie wyciągnąć z nich więcej, niż śnił standardowy torontowy Kowalski. Każdy jej dzień wyglądał w taki sam sposób. Rano śniadanie, wyjście na uczelnię, gdzie ze zmęczonymi oczami wpatrywała się w próbki laboratoryjne, wkraplała odpowiednie odczynniki, przerwa na lunch, wyjście na badania terenowe, szybki prysznic i praca w barze, gdzie znajdowała się śmietanka miasta.
Tego dnia coś w niej pękło. Mięśnie nie wydawały się być już tak silne. Nocami wybudzała się w płaczem, by to wszystko się skończyło. Każda komórka ciała wybrzmiewała głośny strajk. Życie w ciągłym stresie, pod presją i wielką ilością kortyzolu wychodziło na wierzch, przy pierwszej lepszej okazji. Tak stało się tego nieszczęsnego wieczoru. Jedyne o czym marzyła, to zniknąć.
Przyjmowała standardowe zlecenia przy barze. Miała właśnie zanieść whiskey z okazji 60-lecia panowania królowej Elżbiety. Jedna z droższych, którą mieli w ofercie. Musiałaby pracować pół życia, by móc zakupić taką butelkę. Niosła ją do stołu, spokojnym krokiem. Nagle poślizgnęła się z hukiem. Jej samej nic się nie stało, ale po butelce zostały jedynie odłamki i kałuża. Niesamowicie droga kałuża. Kolejne minuty pamiętała już tylko jak klatki taniego filmu. Zaplecze, krzyk szefa oraz własne upokorzenie. Powrót do domu pamiętała jak przez mgłę.
Circle K, kanadyjska wersja żabki. Tanio, śmierdząco, ale przede wszystkim całodobowo. Szef kazał jej wrócić do domu, a ona zamiast tego kupiła czteropak najtańszego piwa, paczkę szlugów i szła osiedlową drogą. Nie zastanawiała się, czy Gabriel, kot dachowiec, oczekiwał jej powrotu, co się stanie z gekonem, który nie dostał swoich świerszczy na czas. Nie miała siły, by być odpowiedzialną. Jedynie chciała zapomnieć. W drodze na ławce wypiła pierwsze piwo. Czuła się żałośnie. Mogła stracić pracę. Od śniadania nic nie zjadła, ale zamiast tego wypiła drugiego, a później trzeciego browara. Ciało zaczynało odmawiać jej posłuszeństwa.
Na klatkę schodową weszła już za boso. Szpilki były zbyt obcisłe. Całe stopy ją bolały, aż nie mogła siedzieć. Wejście na górę wydawało się niemożliwe. Usiadła bezsilna na schodach i popłakała się. Zaraz makijaż nad którym spędzała godziny, rozmył się całkowicie. Twarz pokryły smugi od tuszu do rzęs, a ona nie była w stanie wydobyć z siebie nic poza płaczem. Wyglądała żałośnie w tej zbyt krótkiej sukience z butami kawałek dalej, rozmazanym makijażem i krwawiącymi stopami od szpilek. Skoro tak miało wyglądać życie, to kto ja tak ukarał?
Cecille nigdy nie śniła o tym, by nosić drinki w szklankach droższych niż jej miesięczna wypłata. Robiła to z przymusu. Kurs barmański zrobiła dla zwykłej zajawki, by móc szpanować dla najbliższych. Nie sądziła, że kiedykolwiek zostanie przymuszona, aby zrobić z tego trwałe źródło zarobku. Przebywanie wśród elit Toronto traktowała jak zwyczajny przymus. Może któregoś magicznego dnia postanowią zainwestować w jej badania dotyczące roślin? To była dla niej zwykła mrzonka. Od ponad trzech lat stała w klubie w szpilkach z pełnym makijażem i w zbyt bardzo przepracowanym ciele, czującym się jak robot. Te same sztuczne uśmiechy, czerwona szminka, której nigdy by nie nałożyła. Życie ją do tego zmusiło, inaczej nie mogłaby zapłacić za pielęgniarkę matki. Każdy napiwek liczył się na wagę złota. Była w stanie wyciągnąć z nich więcej, niż śnił standardowy torontowy Kowalski. Każdy jej dzień wyglądał w taki sam sposób. Rano śniadanie, wyjście na uczelnię, gdzie ze zmęczonymi oczami wpatrywała się w próbki laboratoryjne, wkraplała odpowiednie odczynniki, przerwa na lunch, wyjście na badania terenowe, szybki prysznic i praca w barze, gdzie znajdowała się śmietanka miasta.
Tego dnia coś w niej pękło. Mięśnie nie wydawały się być już tak silne. Nocami wybudzała się w płaczem, by to wszystko się skończyło. Każda komórka ciała wybrzmiewała głośny strajk. Życie w ciągłym stresie, pod presją i wielką ilością kortyzolu wychodziło na wierzch, przy pierwszej lepszej okazji. Tak stało się tego nieszczęsnego wieczoru. Jedyne o czym marzyła, to zniknąć.
Przyjmowała standardowe zlecenia przy barze. Miała właśnie zanieść whiskey z okazji 60-lecia panowania królowej Elżbiety. Jedna z droższych, którą mieli w ofercie. Musiałaby pracować pół życia, by móc zakupić taką butelkę. Niosła ją do stołu, spokojnym krokiem. Nagle poślizgnęła się z hukiem. Jej samej nic się nie stało, ale po butelce zostały jedynie odłamki i kałuża. Niesamowicie droga kałuża. Kolejne minuty pamiętała już tylko jak klatki taniego filmu. Zaplecze, krzyk szefa oraz własne upokorzenie. Powrót do domu pamiętała jak przez mgłę.
Circle K, kanadyjska wersja żabki. Tanio, śmierdząco, ale przede wszystkim całodobowo. Szef kazał jej wrócić do domu, a ona zamiast tego kupiła czteropak najtańszego piwa, paczkę szlugów i szła osiedlową drogą. Nie zastanawiała się, czy Gabriel, kot dachowiec, oczekiwał jej powrotu, co się stanie z gekonem, który nie dostał swoich świerszczy na czas. Nie miała siły, by być odpowiedzialną. Jedynie chciała zapomnieć. W drodze na ławce wypiła pierwsze piwo. Czuła się żałośnie. Mogła stracić pracę. Od śniadania nic nie zjadła, ale zamiast tego wypiła drugiego, a później trzeciego browara. Ciało zaczynało odmawiać jej posłuszeństwa.
Na klatkę schodową weszła już za boso. Szpilki były zbyt obcisłe. Całe stopy ją bolały, aż nie mogła siedzieć. Wejście na górę wydawało się niemożliwe. Usiadła bezsilna na schodach i popłakała się. Zaraz makijaż nad którym spędzała godziny, rozmył się całkowicie. Twarz pokryły smugi od tuszu do rzęs, a ona nie była w stanie wydobyć z siebie nic poza płaczem. Wyglądała żałośnie w tej zbyt krótkiej sukience z butami kawałek dalej, rozmazanym makijażem i krwawiącymi stopami od szpilek. Skoro tak miało wyglądać życie, to kto ja tak ukarał?