Strona 1 z 1

pukerelly, pukerelly, night and day, it's pukerelly

: pt sie 08, 2025 3:09 pm
autor: Evander Kross
  Nie był jakimś szczególnym fanem eventów organizowanych przez miasto.
  O ile nie stronił od imprez – i trudno było w szkolnym gronie przyjść na jakąś, na której jego nie było lub przynajmniej: nie był zaproszony – o tyle spędy organizowane przez miasto były różną bajką. Chodziło o to, że to zwykle była loteria. O wiele większa niż domówka czy niezobowiązujący wypad na kluby. Było poza większą kontrolą i towarzystwo było różne. I jak nie miał problemów z żadnym towarzystwem, które autentycznie przychodziło się bawić, tak baby z dziećmi czy przegrani faceci po trzydziestce, którzy przychodzą i próbują bawić się jak młodzież, to już zwyczajnie była przesada.
  Przecież ci ludzie byli s t a r z y.
  Czemu nie siedzieli w swoich idealnych domach? Dbając o swoje idealne rodziny? I czemu nie zostawią imprez dla młodych, którzy jeszcze mają siłę i nie konają na dwie godziny przed północą.
  Ale tak, generalnie to miał problem z tym, że tam wstęp mieli prawie wszyscy i nie miało się nad tym większej kontroli. Z domówki to się frajera czy dwóch dało prosto wyrzucić, ewentualnie sklepać takiego za klubem. Ale tutaj?
  Wpadało wszystko i to wszystko mieszało się z ludźmi, którzy byli w porządku.
  Takimi jak on, oczywiście.
  Opuścił smartfona po odczytaniu ostatniego powiadomienia od grupy znajomych, która zbierała się na evencie, grubo po paradzie, a w otoczeniu foodtrucków. Było chwilę po zmierzchu, więc zaczynało robić się przyjemnie rześko, po tym jak słońce przez cały dzień dawało w palnik.
  Przyszedł nieco później niż reszta gangu, z którym miał się spotkać, przez własny trening. Nie futbolu a na enduro. Po wszystkim musiał zaliczyć jeszcze prysznic, przebrać się i wyżelować włosy przecież, jak na elo-żelo przystało. I dopiero wtedy mógł zamówić ubera – a i to było problemem przez ten obsrany event. Samochodem nie planował przyjechać, bo nigdzie by nie zaparkował. Motocyklem też nie – bo nie zamierzał ryzykować tego, że ktoś mocno wstawiony przewróci czy to ścigacz czy samo enduro, które na dobrą sprawę było od gleby.
  A poza tym: zamierzał się napić. I może uchodził za debila i może uwalił szkołę, ale jednak wszystkie klepki miał na swoim miejscu i jak pił, to nie pił. Może też nie tylko przez samą obawę przed odpowiedzialnością, a szybciej przez to, że konsekwencje takiego działania poszłyby dalej, zaczepiły o jego ojca, a on znowu wysłuchiwałby kilkugodzinnej tyrady.
  Wolał sobie tego oszczędzić.
  Dostał się na miejsce eventu i zaczął przepychać przez tłumy, w rożnym stanie, pod konkretną budkę która miała być ich obecnym punktem zbiorczym. Gdy się tam dostał, przywitał się ze znajomymi – z kim było trzeba to zbił pionę, którą koleżankę lubił to przytulił jednym ramieniem, no i swoją najwspanialszą, jedyną i niezastąpioną (bardzo zastąpioną i wcale nie jedyną), Malditę pocałował pokazowo. A potem gwizdy, pizdy, smród bielizny, ktoś podał mu piwo z kija, ktoś wciągnął w dialogi i impreza miała po prostu trwać. Jakimś cudem udało im się nawet wywalczyć jeden ze stolików (cudem było to, że jeden z kolegów zastraszył jakiegoś młodego chłopaczka, który trzymał miejsce dla swojej rodziny).
  I tak to się żyło u niego w świecie.

Zoe Avery

pukerelly, pukerelly, night and day, it's pukerelly

: sob sie 09, 2025 5:05 pm
autor: Zoe Avery
Daj spokój, Zo, będzie fajnie!
Takimi słowami przez kilka dni przekonywał ją Marvin, jej najlepszy przyjaciel od podstawówki, aby iść wspólnie na festiwal. To było spore wydarzenie społeczne, gdzie miało być też wiele różnych atrakcji. To były wakacje, a oni i tak nie mieli co robić. To był ten okres, gdzie mogli odpocząć od nauki, od egzaminów i chodzenia do szkoły. Jedni wyjeżdżali na swoje wakacje życia, za granicę, do rodziny czy nawet na wieś, a inni… inni zostawali w domu, aby zajmować się rodzeństwem lub bawić się w okolicy.
Szukając przy tych różnych obozów naukowych z dziedziny medycyny.
Zoe jednak nigdy nie była jedną z tych super rozrywkowych dziewczyn, które było wszędzie widać i słychać. Nie chodziła na domówki i imprezy, bo nie miała czasu, nie mówiąc o tym, że nie uważała to za coś… leżącego w kręgu jej zainteresowań. Wystarczyło jej, że wiedziała oraz słyszała co się na takich skupiskach dzieje. Laski zachodziły w przypadkowe ciąże, ludzie się zdradzali, ruchali w szafach, badali sobie wzajemnie migdałki, bo tak mówiło wyzwanie przy grze w butelkę. Upijali się do nieprzytomności, popełniali masę błędów i ranili innych.
To raczej nie był jej świat. A może też nigdy nie miała okazji go poznać.
Festwial nie był jednak domówką. To było duże wydarzenie gdzie mogli się zebrać wszyscy. Rodziny z dziećmi, paczki znajomych, a także pojedyncze osoby czy właśnie oni - dwójka przyjaciół, która postanowiła w końcu wyjść do ludzi, zjeść coś dobrego z którejś budki, posłuchać muzyki, pogadać i wypić piwo. Po prostu się wyluzować, zrelaksować, zabawić. Zwłaszcza, że jej ojciec miał w końcu dzień wolny, więc to on, jak na rodzica przystało, mógł się zająć swoim młodszym dzieckiem, które potrzebowało jego obecności.
Gdy tylko się pojawili na miejscu, od razu stwierdzili, że idą zobaczyć co jest tu dobrego do jedzenia. Posmakowali kilku różnych potraw na pół z innych foodtrucków, wypili po dwa piwa, a nawet skorzystali z jakichś głupich konkursów, które były organizowane przy kilku stanowiskach. Oczywiście nic nie wygrali, ale dostali jakieś głupie nagrody pocieszenia w postaci zawieszek do kluczy. I czas im upływał naprawdę udanie. Zoe jak raz się wyluzowała, dużo uśmiechała i naprawdę dobrze bawiła, ale w towarzystwie Marvina to akurat nie było zaskakujące. Znali się nie od dzisiaj i spędzali ze sobą wiele czasu, nie tylko przy nauce, więc można powiedzieć, że znali się jak łyse konie.
Ale nigdy ich do siebie nie ciągnęło romantycznie. Przynajmniej nie jej.
Gdy słońce zaczynało powoli zachodzić, Marvin stracił trochę energii. Powiedział jej, że źle się czuje i czy mogą gdzieś odejść na bok, więc dziewczyna nie myśląc zbyt długo, wzięła ich rzeczy i ruszyła razem z chłopakiem przed siebie, powoli i ostrożnie przebijając się przez tłum.
Przyjaciel był coraz bledszy, ale zanim dotarli tam, gdzie nikogo nie było, usłyszała tylko krótkie
Chyba będę…
I koniec. Marvin zgiął się w pół, odwracając od blondynki, aby przypadkowo zbełtać się na buty osoby obok, którą właśnie mijali.
O matko, stary przepraszam — powiedział, prostując się chwiejnie, przedramieniem wycierając usta. Tylko, że na twarzy Marvina było widać coś więcej. Było to przerażenie w momencie jak ogarnął kim była osoba, której buty zniszczył.
Bledszy już być nie mógł.
Zoe sięgnęła do chłopaka, co by go wesprzeć w tym… żenującym momencie.
Marvin, idź może usiądź — poradziła, bo wyglądała jakby za chwilę miał się nie tylko zrzygać po raz drugi, ale też zapaść pod ziemię. Nic tylko czekać, aż znajomi słynnej ekipy, która rządziła szkołą, zaraz się do nich przypierdoli. Już chyba była na to mentalnie gotowa, bo jej przyjaciel nie mógł wybrać gorszego towarzystwa do tego, aby się gorzej poczuć.

Evander Kross