Between Duty and Need
: ndz sie 10, 2025 7:33 pm
To była nienazwana bliżej relacja. Nie umiał jej nazwać, nie umiał jej określić, ale umiał ją opisać. Wiedział, że czuł się przy niej dobrze, wiedział, że mógł się czuć swobodnie. W końcu odpoczywał. Nie żył na ciągłej czujce, a także przestał podejrzewać ją o złe zamiary. Nie uważał, że musiał na nią uważać, ani jej pilnować. Przynajmniej nie w kontekście wroga. Za to przyłapywał się, że o wiele częściej się na nią oglądał. Każdego dnia coraz bardziej. Obserwował jej humor, zachowanie, a co za tym szło, gdy miała gorszy dzień, starał się zrobić coś, aby go poprawić. Oczywiście na swój mało ogarnięty sposób.
Ale to robił. Jak raz starał się dbać o drugą osobę, bo stała się mu bliska.
Był tego świadomy. Wiedział to, czuł to, ale nie umiał otwarcie o tym mówić. Więc pokazywał, że mu zależało, a przynajmniej tak mu się wydawało. Przez te trzy tygodnie dużo z nią rozmawiał, zamawiał oczywiście obiady, a nawet kilka razy, mimo rozwalonego ramienia, próbował coś sam ugotować, ale nie skończyło się to dobrze, bo danie było bez smaku, niedogotowane i spalone jednocześnie, a co za tym szło kompletnie… niejadalne. Dlatego po trzecim razie po prostu przestał, woląc coś zamówić, bo chociaż wiadomo było, że obydwoje coś zjedzą.
Można to było nazwać namiastką rodziny, albo coś w tym stylu, bo jednak spędzał z nią więcej czasu, niż z kimkolwiek innym. Kiedykolwiek. Nawet z własną matką, bo gdy zaczął dorastać we wściekłości po morderstwie ojca, to rzadko co bywał w domu, skupiając się na treningach do wojska. A potem siedział w wojsku robiąc wszystko, by wybić się jak najwyżej.
Po trupach do celu.
Wszystko po to, aby teraz skończyć tutaj, w Kanadzie, każdego wieczora zasypiając na nogach kobiety, której nigdy by nie brał za kogoś, kto mógłby tak wywrócić jego życie do góry nogami. A jednak…
I poprzedni wieczór był taki sam. Włączyli coś w łóżku, a on oparł głowę na jej udach, pozwalając się głaskać. To już w pewnym sensie był ich rytuał. Po ciężkim dniu po prostu lądowali w tym samym miejscu, w tej samej pozycji, jak gdyby nigdy nic. Teraz nawet nie było to dziwne. To po prostu było, a on do tego przywykł. Ktoś, kto nigdy by siebie nie podejrzewał, że przyzwyczai się do czyjejś obecności, wydawał się być nieco uzależniony nie tylko od niej, ale też jej dotyku.
Tak po prostu. Jakby to było normalne.
Zasnął tak samo dobrze jak zawsze, pozwalając sobie na opuszczenie gardy. Na spokój i wyciszenie, bo nie spodziewał się, że ktokolwiek im teraz zagrozi. I nie mógł zagrozić. Ale nie wiedział, że ten poranek będzie inny, bo zadzwoni jego telefon. Ten, który dostał od Giovanniego w prezencie. Ten sam, który miał mu służyć do połączeń i kontaktu ze swoim nowym pracodawcą. I chociaż ostatnie tygodnie minęły milcząco, tak jego L4 kiedyś musiało się skończyć.
I to miał być właśnie ten dzień.
Dźwięk telefonu położonego na szafce nocnej zaczął niespodziewanie grać. Z samego rana. Damon momentalnie otworzył oczy i przerzucił się na bok, aby sięgnąć do urządzenia, by je odebrać.
— No? — rzucił mało przyjaźnie, niezależnie od tego z kim rozmawiał po drugiej stronie. Szybko rozpoznał znajomy głos, który nagle kazał mu się zbierać, bo robota czekała. A Włoch nienawidził zwłoki. — Cel? — mruknął, po czym westchnął ciężej, przejeżdżając dłonią po mordzie. Wyprostował się do siadu, słuchając głosu po drugiej stronie słuchawki i nawet nie dyskutując. Wiedział, że w swojej pozycji nie miał nic do gadania. Został psem na posyłki, a one głosu nie miały. — Będę gotowy — potwierdził, a zaraz po tym połączenie się zakończyło.
Odłożył telefon na stolik, palcami przeczesując czarne, roztargane po nocy włosy.
— Kurwa — mruknął do samego siebie, po czym zerknął w bok, na Sennę, która także została wybudzona nie tylko przez dzwonek, ale także jego rozmowę. — Będziesz mieć trochę spokoju. Salvatore wysyła mnie do Europy — zapowiedział, chociaż przecież nie musiał jej nic mówić. A mimo to czuł się w obowiązku ją o tym powiadomić. Nie wiedzieć czemu.
Wstał z łóżka i przeszedł spokojnie do kilku półek, które mu wydzieliła i sięgnął po swoją czarną torbę, która nie była używana od czasu wycieczki do Rosji. To właśnie do niej zaczął pakować niedbale pojedyncze rzeczy. Nie miał zbytnio czasu, bo Giovanni dał mu ledwie kilka godzin na ogarnięcie się, zabranie tego, co potrzebował i pojawienie się na lotnisku.
Stamtąd miał lecieć prosto do Paryża.
Candace Callahan
Ale to robił. Jak raz starał się dbać o drugą osobę, bo stała się mu bliska.
Był tego świadomy. Wiedział to, czuł to, ale nie umiał otwarcie o tym mówić. Więc pokazywał, że mu zależało, a przynajmniej tak mu się wydawało. Przez te trzy tygodnie dużo z nią rozmawiał, zamawiał oczywiście obiady, a nawet kilka razy, mimo rozwalonego ramienia, próbował coś sam ugotować, ale nie skończyło się to dobrze, bo danie było bez smaku, niedogotowane i spalone jednocześnie, a co za tym szło kompletnie… niejadalne. Dlatego po trzecim razie po prostu przestał, woląc coś zamówić, bo chociaż wiadomo było, że obydwoje coś zjedzą.
Można to było nazwać namiastką rodziny, albo coś w tym stylu, bo jednak spędzał z nią więcej czasu, niż z kimkolwiek innym. Kiedykolwiek. Nawet z własną matką, bo gdy zaczął dorastać we wściekłości po morderstwie ojca, to rzadko co bywał w domu, skupiając się na treningach do wojska. A potem siedział w wojsku robiąc wszystko, by wybić się jak najwyżej.
Po trupach do celu.
Wszystko po to, aby teraz skończyć tutaj, w Kanadzie, każdego wieczora zasypiając na nogach kobiety, której nigdy by nie brał za kogoś, kto mógłby tak wywrócić jego życie do góry nogami. A jednak…
I poprzedni wieczór był taki sam. Włączyli coś w łóżku, a on oparł głowę na jej udach, pozwalając się głaskać. To już w pewnym sensie był ich rytuał. Po ciężkim dniu po prostu lądowali w tym samym miejscu, w tej samej pozycji, jak gdyby nigdy nic. Teraz nawet nie było to dziwne. To po prostu było, a on do tego przywykł. Ktoś, kto nigdy by siebie nie podejrzewał, że przyzwyczai się do czyjejś obecności, wydawał się być nieco uzależniony nie tylko od niej, ale też jej dotyku.
Tak po prostu. Jakby to było normalne.
Zasnął tak samo dobrze jak zawsze, pozwalając sobie na opuszczenie gardy. Na spokój i wyciszenie, bo nie spodziewał się, że ktokolwiek im teraz zagrozi. I nie mógł zagrozić. Ale nie wiedział, że ten poranek będzie inny, bo zadzwoni jego telefon. Ten, który dostał od Giovanniego w prezencie. Ten sam, który miał mu służyć do połączeń i kontaktu ze swoim nowym pracodawcą. I chociaż ostatnie tygodnie minęły milcząco, tak jego L4 kiedyś musiało się skończyć.
I to miał być właśnie ten dzień.
Dźwięk telefonu położonego na szafce nocnej zaczął niespodziewanie grać. Z samego rana. Damon momentalnie otworzył oczy i przerzucił się na bok, aby sięgnąć do urządzenia, by je odebrać.
— No? — rzucił mało przyjaźnie, niezależnie od tego z kim rozmawiał po drugiej stronie. Szybko rozpoznał znajomy głos, który nagle kazał mu się zbierać, bo robota czekała. A Włoch nienawidził zwłoki. — Cel? — mruknął, po czym westchnął ciężej, przejeżdżając dłonią po mordzie. Wyprostował się do siadu, słuchając głosu po drugiej stronie słuchawki i nawet nie dyskutując. Wiedział, że w swojej pozycji nie miał nic do gadania. Został psem na posyłki, a one głosu nie miały. — Będę gotowy — potwierdził, a zaraz po tym połączenie się zakończyło.
Odłożył telefon na stolik, palcami przeczesując czarne, roztargane po nocy włosy.
— Kurwa — mruknął do samego siebie, po czym zerknął w bok, na Sennę, która także została wybudzona nie tylko przez dzwonek, ale także jego rozmowę. — Będziesz mieć trochę spokoju. Salvatore wysyła mnie do Europy — zapowiedział, chociaż przecież nie musiał jej nic mówić. A mimo to czuł się w obowiązku ją o tym powiadomić. Nie wiedzieć czemu.
Wstał z łóżka i przeszedł spokojnie do kilku półek, które mu wydzieliła i sięgnął po swoją czarną torbę, która nie była używana od czasu wycieczki do Rosji. To właśnie do niej zaczął pakować niedbale pojedyncze rzeczy. Nie miał zbytnio czasu, bo Giovanni dał mu ledwie kilka godzin na ogarnięcie się, zabranie tego, co potrzebował i pojawienie się na lotnisku.
Stamtąd miał lecieć prosto do Paryża.
Candace Callahan