I've just seen a face I can't forget, the time or place where we just met
: pn sie 11, 2025 10:46 pm
Popołudnie w wielkim mieście było równie nieodgadnione i przesiąknięte chaosem co Monachium w samym środku Octoberfestu. Marlon przywykł już do wielkomiejskiego gwaru, ale dalece i jakże błędnie idącą refleksją byłoby uznać, że nasz tancerz dobrze się w tym wszystkim odnajdywał. Jedynie pasja i możliwość zawodowego spełnienia trzymała go w miejskich okowach.
Gdy jednak decydował się na rozejm z drapaczami chmur, szukał miejsc, które pozwolą mu choć trochę odetchnąć. Dodatkowym atutem było zdecydowanie to gdy wspomniane miejsca pachniały kardamonem, kusiły ciepłym napojem i wygodnym fotelem, jak kawiarnia, w której właśnie regenerował się po próbie, po której jego nogi jak zawsze były ciężkie, jakby przebiegł maraton, bez chwili odpoczynku.
Zdecydował się usiąść przy oknie, z laptopem otwartym na stoliku. Wysłużony MacBook zdecydowanie nadawał się na elektroniczną emeryturę, poklejony taśmą w dwóch miejscach na obudowie, gdyż w teatrze ktoś raz usiadł na nim podczas próby, wciąż jednak działał, więc Marlon niewzruszony jego cierpieniem, uznawał go za bezsprzecznie zdolnego do dalszego użytkowania. Nie miał głowy do tego typu rzeczy. Nie potrafił myśleć, o nowej elektronice, o kablach, myszkach, obudowach, ani nawet o tanecznej choreografii, którą przecież była jego pasją. Jego myśli lawirowały tylko wokół jednej kwestii, a w zasadzie przedmiotu. Serwetka. Od kilku tygodni myślał tylko o niej, a właściwie to o tym, że jej nie miał. Herbata, która jeszcze niedawno parowała spokojnie w filiżance, teraz zupełnie już wystygła, stojąc niezauważoną rzez Marlona na brzegu mahoniowego stolika, przy którym zasiadał. Myśli, które nie dawały mu spokoju, wciąż krążyły wokół tamtego wieczoru.
Wieczoru szybkich randek. Pozornie nic szczególnego, nic co, powinno się wspominac. Ot, kilka stolików, parę minut na rozmowę, wymuszone śmiechy ze zdecydowanie nieśmiesznych żartów, drobne gesty zdradzające nerwy. Wśród tej całej przeciętności, którą z pewnością wymazałaby łatwo z pamięci i głosów, które pragnął zapomnieć, gdy tylko je usłyszał była jednak ona. Oczy przeszywające go spojrzeniem i uśmiech, który bez dwóch zdań miał w sobie coś znajomego i tak bliskiego, jakby znali się zdecydowanie dłużej niż ten kwadrans przy stoliku na zaaranżowanym spotkaniu w kawiarni. Pod koniec, nieco wbrew zasadom, zapisała mu swój numer na serwetce, w pośpiechu, gdy organizatorzy zbierali kartki z ocenami. Jeszcze wtedy powiedziała, żeby koniecznie zadzwonił, a on zupełnie szczerze i bez udawanej grzeczności obiecał, że to zrobi.
Serwetka naturalnie, więc trafiła do pozornie najbezpieczniejszego miejsca, czyli do kieszeni jego spodni, a potem jak na złość, w wir pralki, razem z ubraniami po kolejnej tanecznej próbie. Teraz pozostała po niej jedynie rozmazana plama w portfelu, która mogła być mapą do skarbu, którego nigdy nie miało być mu dane znaleźć. Co nie oznaczało jednak, że zaniechał jakichkolwiek prób na powodzenie tej misji.
Dlatego siedział teraz w kawiarni i obmyślał plan działania, które miało mu pomóc odnaleźć swoją panią randkę. Przewijał strony internetowe, przeszukiwał wydarzenia na Facebooku, sprawdzał profile uczestników, licząc, że gdzieś w zdjęciach mignie tak bardzo znajoma i nieznajoma równocześnie twarz. Wpisał w wyszukiwarkę nazwę kawiarni i datę, nawet znalazł relację z tamtego dnia, ale jak na złość na zdjęciach widać było wszystkich poza nią. Chodząca enigma, zupełnie jakby celowo się ukrywała. Zdecydowanie wolał tę wersję wydarzeń niż tę, wedle której to los grał mu na nosie, dzień po dniu. Sytuacja była równie absurdalna co patowa. Upił, więc pierwszy łyk, zimnej już herbaty, myśląc, czy organizatorzy szybkich randek zablokują jego profil za wrzucenie kolejnego żałośnie brzmiącego posta, na który jedyną reakcją była reakcja 'ha ha' osoby, która nawet nie uczestniczyła we wspomnianym wydarzeniu.
Gdy jednak decydował się na rozejm z drapaczami chmur, szukał miejsc, które pozwolą mu choć trochę odetchnąć. Dodatkowym atutem było zdecydowanie to gdy wspomniane miejsca pachniały kardamonem, kusiły ciepłym napojem i wygodnym fotelem, jak kawiarnia, w której właśnie regenerował się po próbie, po której jego nogi jak zawsze były ciężkie, jakby przebiegł maraton, bez chwili odpoczynku.
Zdecydował się usiąść przy oknie, z laptopem otwartym na stoliku. Wysłużony MacBook zdecydowanie nadawał się na elektroniczną emeryturę, poklejony taśmą w dwóch miejscach na obudowie, gdyż w teatrze ktoś raz usiadł na nim podczas próby, wciąż jednak działał, więc Marlon niewzruszony jego cierpieniem, uznawał go za bezsprzecznie zdolnego do dalszego użytkowania. Nie miał głowy do tego typu rzeczy. Nie potrafił myśleć, o nowej elektronice, o kablach, myszkach, obudowach, ani nawet o tanecznej choreografii, którą przecież była jego pasją. Jego myśli lawirowały tylko wokół jednej kwestii, a w zasadzie przedmiotu. Serwetka. Od kilku tygodni myślał tylko o niej, a właściwie to o tym, że jej nie miał. Herbata, która jeszcze niedawno parowała spokojnie w filiżance, teraz zupełnie już wystygła, stojąc niezauważoną rzez Marlona na brzegu mahoniowego stolika, przy którym zasiadał. Myśli, które nie dawały mu spokoju, wciąż krążyły wokół tamtego wieczoru.
Wieczoru szybkich randek. Pozornie nic szczególnego, nic co, powinno się wspominac. Ot, kilka stolików, parę minut na rozmowę, wymuszone śmiechy ze zdecydowanie nieśmiesznych żartów, drobne gesty zdradzające nerwy. Wśród tej całej przeciętności, którą z pewnością wymazałaby łatwo z pamięci i głosów, które pragnął zapomnieć, gdy tylko je usłyszał była jednak ona. Oczy przeszywające go spojrzeniem i uśmiech, który bez dwóch zdań miał w sobie coś znajomego i tak bliskiego, jakby znali się zdecydowanie dłużej niż ten kwadrans przy stoliku na zaaranżowanym spotkaniu w kawiarni. Pod koniec, nieco wbrew zasadom, zapisała mu swój numer na serwetce, w pośpiechu, gdy organizatorzy zbierali kartki z ocenami. Jeszcze wtedy powiedziała, żeby koniecznie zadzwonił, a on zupełnie szczerze i bez udawanej grzeczności obiecał, że to zrobi.
Serwetka naturalnie, więc trafiła do pozornie najbezpieczniejszego miejsca, czyli do kieszeni jego spodni, a potem jak na złość, w wir pralki, razem z ubraniami po kolejnej tanecznej próbie. Teraz pozostała po niej jedynie rozmazana plama w portfelu, która mogła być mapą do skarbu, którego nigdy nie miało być mu dane znaleźć. Co nie oznaczało jednak, że zaniechał jakichkolwiek prób na powodzenie tej misji.
Dlatego siedział teraz w kawiarni i obmyślał plan działania, które miało mu pomóc odnaleźć swoją panią randkę. Przewijał strony internetowe, przeszukiwał wydarzenia na Facebooku, sprawdzał profile uczestników, licząc, że gdzieś w zdjęciach mignie tak bardzo znajoma i nieznajoma równocześnie twarz. Wpisał w wyszukiwarkę nazwę kawiarni i datę, nawet znalazł relację z tamtego dnia, ale jak na złość na zdjęciach widać było wszystkich poza nią. Chodząca enigma, zupełnie jakby celowo się ukrywała. Zdecydowanie wolał tę wersję wydarzeń niż tę, wedle której to los grał mu na nosie, dzień po dniu. Sytuacja była równie absurdalna co patowa. Upił, więc pierwszy łyk, zimnej już herbaty, myśląc, czy organizatorzy szybkich randek zablokują jego profil za wrzucenie kolejnego żałośnie brzmiącego posta, na który jedyną reakcją była reakcja 'ha ha' osoby, która nawet nie uczestniczyła we wspomnianym wydarzeniu.