The greatest of luxuries is your secrets
: śr sie 13, 2025 7:03 pm
Chęć przypomnienia sobie, co myślała w chwili, w której zdecydowała się na wtargnięcie na posesję Williama, pojawiła się szybko, bowiem już w momencie, w którym zsuwała się z niewysokiego ogrodzenia. Lądując wreszcie na mokrej trawie, przewertowała zmagazynowane w mózgu wspomnienia. Świadomość, że uległa mrzonce - i to tak nierealnej - sprawiła, że poczuła się źle. Głupio. Uwierzyła, że jeśli stanie w jego drzwiach, ten, zmęczony ciężarem skrywanej prawdy, wyjawi, czego dopuścił się piętnaście lat temu, a ta, w pełni chwały, będzie mogła wrócić do domu. Nie mogła się bardziej mylić.
Stawiała kroki powoli, marszcząc czoło w zbolałym grymasie. Gęste błoto wciągało stopy dziennikarki niczym ruchome piaski. Dlatego też za każdym razem, gdy tylko udało jej się wyswobodzić buty, ciężko wzdychała, przeklinając pod nosem. Kiedy szykowała się do akcji ( przeglądała Google Maps ), nie zwróciła szczególnej uwagi na obszar, jaki zajmowała posiadłość. Teraz jednak, przeciskając się między klombami, strasznie tego żałowała, dysząc niczym maratończyk na mecie.
Chłodne krople deszczu nacierała na nią z całą siłą. Zaróżowione policzki szczypały, jakby niesiona z wiatrem ciecz, przekształciła się w mikroskopijne igły. Była to - zdecydowanie - najgorsza ulewa, jakiej doświadczyła. Nad okolicą od trzech dni rozlegały się grzmoty, deszcz przyszedł jednak niespodziewanie. Akurat dzisiaj.
Przed oczami Lacey, niekoniecznie zamierzenie, jawiły się siedzące na latarniach gołębie, które widziała po drodze do dzielnicy willowej. Zastanawiała się, czy zdołały odlecieć, nim lunęło. A może wichura porwała ich drobne, zastygłe z zimna ciałka. Spadły gdzieś bezgłośnie na ziemię i zostały zapomniane. Mrugnęła, zaskoczona tym, że w czaszce wykwitła akurat ta myśl. Że czujność ustąpiła dziwacznej empatii.
Wydawało się jej, że znowu usłyszał dźwięk przejeżdżającego motocykla. Obejrzała się za siebie przez ramię, mrużąc oczy. Ledwie potrafiła dostrzec zniekształcone przez gwałtowne opady, otaczające działkę tuje. Niepewność zapiekła ją pod skórą. Blondynka poczuła, jak coś zaciska jej się w piersi. Jak to dawno zapomniane uczucie niepokoju, miesza się z czymś dotychczas nieuświadomionym. Jak zaczyna rozumieć, konsekwencje tego, co zrobiła.
Rzuciła się do biegu. Palące łydki przestały mieć znaczenie. Stały się bagatelne w obliczu intensyfikującego się strachu tudzież krążącej w żyłach adrenaliny. Niezdarnie wykonywała kolejne susy, ostatecznie wdzierając się do rozciągającego się pod oknami domu żywopłotu.
Abbott, poprawiwszy uprzednio zsuwającą się głowy czapkę New York Yankees, wyciągnęła dłoń, aby zapanować nad wprawionymi w ruch igliwiem. Bezskutecznie. Kołyszące się gałązki szorowały po wschodniej ścianie budynku.
Miała wrażenie, że rozsadzi ją od środka. Czuła się tak, jakby skrajne emocje rozrywały jej drobne ciało. Z jednej strony chciała wybuchnąć śmiechem, kiedy wyobraziła sobie, że musiała wyglądać komicznie - skryta za gęstwiną, skanowała zadbany ogród, niczym wypatrująca zagrożenia surikatka. Z drugiej zaś, chciała tylko płakać na myśl o tym, że musiało wisieć nad nią jakieś przekleństwo. Jak bowiem wytłumaczyć miała całego tego pecha?
Wtem zobaczyła pająka. Zmierzał w stronę rozpinającej się między iglakami pajęczyny. Był obrzydliwy. Szarobury z wielkim krzyżem na odwłoku. Mimo to nie potrafiła oderwać od niego wzroku. Roziskrzone spojrzenie sunęło po włochatym ciałku stawonoga. Przyglądała się jego nóżkom i wspominała każdego swojego kochanka, między którego kolanami klęczała.
Ogromny abdomen sprawił, że w głowie Lacey, wykluła się wizja idealnego świata. Świata bez Blackwell. Zamiast pajęczej mordki (?) widziała drwiący uśmieszek kurwy Lily. W chwili poczuła, jakby jakiś dziki kot próbował wydostać się z jej klatki piersiowej. Nagła wściekłość spowodowała, że miała ochotę rozdeptać pająka. Poczuć, jak zewnętrzne powłoki ustępują pod jej butem. Jak eksploduje, a trzewia wylewają się na chodnik.
Zgarbiła się nieco, jakby przytłoczona ciężarem myśli. Przesunęła dłonią wzdłuż twarzy, wolno, teatralnie wręcz, tak, jak gdyby wierzyła, że to właśnie dana czynność wymiecie z jej głowy chęć mordu. Pająki to przyjaciele, a kurwisko dostanie za swoje. Karma wraca. Tłumaczyła sobie w myślach, wędrując wzrokiem po mokrej pajęczynie.
W samym środku pajęczej sieci zawisła niewielka mucha. Jeszcze żyje, pomyślała Lacey, zauważając, jak poruszyła skrzydełkiem. Chociaż równie dobrze mogłoby poruszyć nim delikatne podmuchy wiatru. Pająk już się do niej zbliżał. Zakrył ją swoim ciemnym cielskiem i znieruchomiał. Przez chwilę Abbott gryzło sumienie, że nie zrobiła nic, aby jej pomóc. Zamiast tego z zafascynowaniem przyglądała się, jak czarne szczęki rozrywają owada. Pajęcze przedstawienie dobiegło końca.
Brwi blondynki powędrowały ku górze. Tylko zaglądnę. Szybko. Co się może stać. Przekonywała się w duchu. Wspięła się na zesztywniałych z zimna palcach, dygocąc w mokrych ubraniach, które przyklejały się jej do ciała. A przynajmniej chciała wierzyć, że to właśnie było powodem.
Przylgnęła czołem do szyby. Niebieskie spojrzenie błądziło po wnętrzu pomieszczenia. Jasne oczy zachłannie chłonęły każdy detal. Zapamiętała drogą zastawę stołową, kilka pustych butelek Château Lafite Rothschild i intensywnie zielone tęczówki…?
Zamarła. Pod burzą ciemnych loków widoczna była piękna twarz; napięta szczęka i mocno zaciśnięte wargi.
Przyłapana. (!)
claudia corsini
Stawiała kroki powoli, marszcząc czoło w zbolałym grymasie. Gęste błoto wciągało stopy dziennikarki niczym ruchome piaski. Dlatego też za każdym razem, gdy tylko udało jej się wyswobodzić buty, ciężko wzdychała, przeklinając pod nosem. Kiedy szykowała się do akcji ( przeglądała Google Maps ), nie zwróciła szczególnej uwagi na obszar, jaki zajmowała posiadłość. Teraz jednak, przeciskając się między klombami, strasznie tego żałowała, dysząc niczym maratończyk na mecie.
Chłodne krople deszczu nacierała na nią z całą siłą. Zaróżowione policzki szczypały, jakby niesiona z wiatrem ciecz, przekształciła się w mikroskopijne igły. Była to - zdecydowanie - najgorsza ulewa, jakiej doświadczyła. Nad okolicą od trzech dni rozlegały się grzmoty, deszcz przyszedł jednak niespodziewanie. Akurat dzisiaj.
Przed oczami Lacey, niekoniecznie zamierzenie, jawiły się siedzące na latarniach gołębie, które widziała po drodze do dzielnicy willowej. Zastanawiała się, czy zdołały odlecieć, nim lunęło. A może wichura porwała ich drobne, zastygłe z zimna ciałka. Spadły gdzieś bezgłośnie na ziemię i zostały zapomniane. Mrugnęła, zaskoczona tym, że w czaszce wykwitła akurat ta myśl. Że czujność ustąpiła dziwacznej empatii.
Wydawało się jej, że znowu usłyszał dźwięk przejeżdżającego motocykla. Obejrzała się za siebie przez ramię, mrużąc oczy. Ledwie potrafiła dostrzec zniekształcone przez gwałtowne opady, otaczające działkę tuje. Niepewność zapiekła ją pod skórą. Blondynka poczuła, jak coś zaciska jej się w piersi. Jak to dawno zapomniane uczucie niepokoju, miesza się z czymś dotychczas nieuświadomionym. Jak zaczyna rozumieć, konsekwencje tego, co zrobiła.
Rzuciła się do biegu. Palące łydki przestały mieć znaczenie. Stały się bagatelne w obliczu intensyfikującego się strachu tudzież krążącej w żyłach adrenaliny. Niezdarnie wykonywała kolejne susy, ostatecznie wdzierając się do rozciągającego się pod oknami domu żywopłotu.
Abbott, poprawiwszy uprzednio zsuwającą się głowy czapkę New York Yankees, wyciągnęła dłoń, aby zapanować nad wprawionymi w ruch igliwiem. Bezskutecznie. Kołyszące się gałązki szorowały po wschodniej ścianie budynku.
Miała wrażenie, że rozsadzi ją od środka. Czuła się tak, jakby skrajne emocje rozrywały jej drobne ciało. Z jednej strony chciała wybuchnąć śmiechem, kiedy wyobraziła sobie, że musiała wyglądać komicznie - skryta za gęstwiną, skanowała zadbany ogród, niczym wypatrująca zagrożenia surikatka. Z drugiej zaś, chciała tylko płakać na myśl o tym, że musiało wisieć nad nią jakieś przekleństwo. Jak bowiem wytłumaczyć miała całego tego pecha?
Wtem zobaczyła pająka. Zmierzał w stronę rozpinającej się między iglakami pajęczyny. Był obrzydliwy. Szarobury z wielkim krzyżem na odwłoku. Mimo to nie potrafiła oderwać od niego wzroku. Roziskrzone spojrzenie sunęło po włochatym ciałku stawonoga. Przyglądała się jego nóżkom i wspominała każdego swojego kochanka, między którego kolanami klęczała.
Ogromny abdomen sprawił, że w głowie Lacey, wykluła się wizja idealnego świata. Świata bez Blackwell. Zamiast pajęczej mordki (?) widziała drwiący uśmieszek kurwy Lily. W chwili poczuła, jakby jakiś dziki kot próbował wydostać się z jej klatki piersiowej. Nagła wściekłość spowodowała, że miała ochotę rozdeptać pająka. Poczuć, jak zewnętrzne powłoki ustępują pod jej butem. Jak eksploduje, a trzewia wylewają się na chodnik.
Zgarbiła się nieco, jakby przytłoczona ciężarem myśli. Przesunęła dłonią wzdłuż twarzy, wolno, teatralnie wręcz, tak, jak gdyby wierzyła, że to właśnie dana czynność wymiecie z jej głowy chęć mordu. Pająki to przyjaciele, a kurwisko dostanie za swoje. Karma wraca. Tłumaczyła sobie w myślach, wędrując wzrokiem po mokrej pajęczynie.
W samym środku pajęczej sieci zawisła niewielka mucha. Jeszcze żyje, pomyślała Lacey, zauważając, jak poruszyła skrzydełkiem. Chociaż równie dobrze mogłoby poruszyć nim delikatne podmuchy wiatru. Pająk już się do niej zbliżał. Zakrył ją swoim ciemnym cielskiem i znieruchomiał. Przez chwilę Abbott gryzło sumienie, że nie zrobiła nic, aby jej pomóc. Zamiast tego z zafascynowaniem przyglądała się, jak czarne szczęki rozrywają owada. Pajęcze przedstawienie dobiegło końca.
Brwi blondynki powędrowały ku górze. Tylko zaglądnę. Szybko. Co się może stać. Przekonywała się w duchu. Wspięła się na zesztywniałych z zimna palcach, dygocąc w mokrych ubraniach, które przyklejały się jej do ciała. A przynajmniej chciała wierzyć, że to właśnie było powodem.
Przylgnęła czołem do szyby. Niebieskie spojrzenie błądziło po wnętrzu pomieszczenia. Jasne oczy zachłannie chłonęły każdy detal. Zapamiętała drogą zastawę stołową, kilka pustych butelek Château Lafite Rothschild i intensywnie zielone tęczówki…?
Zamarła. Pod burzą ciemnych loków widoczna była piękna twarz; napięta szczęka i mocno zaciśnięte wargi.
Przyłapana. (!)
claudia corsini