Strona 1 z 1

Don’t make any plans

: wt sie 19, 2025 12:02 am
autor: Cierra Morris
outfit

Cierra kiedyś usłyszała pewien tekst wypowiedziany przez Woody’ego Allen’a - Chcesz rozśmieszyć Boga? Opowiedz mu o swoich planach. Prychnęła wtedy z pogardą nie zgadzając się z tym ani trochę, bo przecież wystarczy wszystko odpowiednio zaplanować i realizować zgodnie z założeniami. Co może pójść nie tak? Wiele rzeczy, ale tego się dopiero nauczyła z czasem, gdy mijały kolejne lata i nie wszystko wyglądało od razu tak jak chciała.
Największa niespodzianka przyszła oczywiście w najmniej oczekiwanym momencie. Lądując w nowym wydziale oczywistym było, że przydzielą jej nowego partnera. Słyszała już te głosy za plecami, gdy zakładali się ile wytrzyma. Doszły do niej słuchy, że trafił jej się akurat taki śledczy, który zmienia partnerów jak rękawiczki. Dlatego spodziewała się ciężkiej, zażartej pracy. Walki o władzę. Szowinistych tekstów rzuconych w jej kierunku. Była gotowa na zaciętą rywalizację. Może nawet liczyła na nią, aby nieco podnieść poziom adrenaliny i móc się porządnie z kimś pokłócić? Miała momentami wybuchowy charakter. Jednak sęk w tym, że jej partner okazał się kompletnym przeciwieństwem tego jak go sobie wyobrażała. Stał się jej mentorem. Wsparciem. Uwielbiała obserwować jego pracę, przyglądać się z boku, gdy z kolei to on obserwował ludzi. Ceniła go - jego sposób pracy, jego umiejętności. Był jednym z nielicznych, z których zdaniem się liczyła. I jedynym na którym jej naprawdę zależało.
Nie pamięta, kiedy dokładnie to się zaczęło. Przy jakiej sprawie ani w jakim miejscu wtedy byli. Skończyło się jednak na szybkim numerku na tyłach służbowego samochodu. A raczej to był wtedy tak naprawdę początek, bo koniec nastąpił dopiero po pewnym czasie. Po wielu wspólnie spędzonych wieczorach. Po ukradkowych spojrzeniach rzucanych na korytarzu w pracy. Po porankach, gdy budzili się obok siebie wtuleni. Po hektolitrach kawy wypitej podczas dyskusji o nowej sprawie do rozwiązania. Po tych godzinach spędzonych w milczeniu, gdy nie musieli nic mówić, a jedynie ceniąc ciszę między sobą. Koniec nastąpił wraz z coraz częściej pojawiającymi się w głowie słowami, które Cierra nie potrafiła wypowiedzieć na głos.
Kocham Cię
Nie planowała się zakochać. Nigdy. A już na pewno nie w swoim partnerze z pracy. Miała jasno wytyczony cel w życiu i nie było w nim miejsca na miłość. Jednak coraz częściej słowa cisnęły się na jej usta. Czuła jak wiszą w powietrzu między nimi za każdym razem, gdy wpatrywała się w stojącego przy kuchennym blacie Clifford, gdy przygotowywał jej cokolwiek do jedzenia, byleby nie rozpoczynała dnia z pustym żołądkiem.

Z jednej strony wydawało jej się, że koniec był nieunikniony. Ona w związku? To nie miało racji bytu. Z drugiej strony, gdy wszystko się skończyło poczuła ogromną pustkę i żal. Żal do siebie za strach. Nie była w stanie z nim dalej pracować. Dotychczas sądziła , że ma w sobie tyle zaparcia i siły, że nie będzie z tym problemu. Przecież to był tylko zwykły romans w pracy, prawda? Ale gdy zwolniło się miejsce w innym wydziale bez zastanowienia wystartowała o przeniesienie. I to całe szczęście, bo jakby dała radę słysząc jak rozmawia ze swoją nową dziewczyną? Jakby wytrzymała dzwoniąc do niego z nową sprawą , gdy w tle słyszałaby głos jego narzeczonej? Tak dla wszystkich było najlepiej. Ona będzie sobie pracować i łapać przestępców, a on żył długo i szczęśliwie z inną u boku.
Jego długo najwyraźniej nie było tak długie. Nigdy nie zapomni tego poranka, gdy weszła do biura. Czuła w kościach, że coś się stało. Tak jak czuła, że on wciąż żyje, a jego śmierć to jedno wielkie, pieprzone kłamstwo. Szósty zmysł, intuicja, omamy - nieważne jak to nazwać, ale nie uwierzyła w jego śmierć ani na moment. Drążyła, grzebała, pytała- nikt nie powiedział tego głośno wprost, ale po dwóch dniach nie miała już wątpliwości, że Clifford musiał zniknąć, ale żyje. To było dla niej najważniejsze- nieważne gdzie ani z kim, ale był zdrowy i bezpieczny.
Czy zastanawiała się nad jego powrotem? Czy zastanawiała się co by było, gdyby się nie bała własnych uczuć? Tak. Ale miał narzeczoną, miał zostać mężem innej. Ich pociąg już dawno odjechał.

A jednak, gdy dotarły do niej wiadomości, że Clifford wrócił, to poczuła żal. Ale tym razem nie nie do siebie, a do niego. Czemu do niej nie zadzwonił? Była jego najdłuższym partnerem. I pewnie najlepszym. Czemu o jego powrocie dowiedziała się popijając kawę w kuchni od asystentki komendanta? To nie tak to powinno wyglądać. Zważając na ich całą historię, inaczej sobie wyobrażała jego powrót.
Na pewno nie wtedy, kiedy akurat szykowała się na randkę. Ostatnie pociągnięcie szminką i psiuknięcie perfumami. Szybkie spojrzenie w lustrze i może wychodzić. Przekręciła zamek i wyciągnęła klucze z drzwi, które otworzyła, by wyjść w końcu z domu. Zach już pewnie czekał na dole. Jednak nie miała jak przejść dalej, bo przed jej oczami stał nikt inny jak Clifford Bloomfield. We własnej osobie. Po ponad półtora roku braku jakiegokolwiek kontaktu. Stała wpatrując się w niego z mieszanką szoku, tęsknoty, żalu, złości, strachu i zaciekawienia. Nie była w stanie wydusić żadnego słowa. Znowu. Znowu jej plany szlag trafiał. Kątem oka zerknęła na torbę przewieszoną przez jego ramię i w milczeniu odsunęła się na bok, dając mu możliwość wejścia do środka, jeżeli tego chciał.




Clifford Bloomfield

Don’t make any plans

: śr sie 27, 2025 10:38 am
autor: Clifford Brentwood
Powroty. Czy kiedykolwiek przychodzą one łatwo? Czy dryfując w rzeczywistości, od której tak brutalnie nas oderwano, jesteśmy w stanie odnaleźć dawną cząstkę siebie, gdy to, co niegdyś było cząstka nas, jest teraz zaledwie blaknącym wspomnieniem? Tak, właśnie bowiem czuł się Clifford; jak ilustracja blaknąca na słońcu, pozostawiona gdzieś na tarasie przy domu w upalny dzień. Zupełnie jakby przyszło mu ugrzęznąć, gdzieś między wierszami, między światami. Nie upiór, nie zjawa, ale niedopowiedzenie, po którym zapragniesz ugryźć się w język. Jego spojrzenie było wbite w drzwi mieszkania Cierry, kurczowo ich uczepione jeśli silić się tu na precyzję. Niczym tonący, którego paznokcie desperacko wbijają się w czerwono-białe koło ratunkowe aż knykcie zbieleją. Kilkudniowy zarost na zmęczonej twarzy i znoszona sportowa torba na ramieniu, atrybuty zjawy, która zapragnęła na nowo snuć się po sennych ulicach miasta.
Minuty dłużyły się jak oszalałe, a wraz z nimi piętrzyła się niepewność. Czy w ogóle powinien był tu przychodzić? Naruszać jej prywatność, burzyć jej spokój z łatwością porównywalną z trąceniem misternie ułożonego domku z kart? Jedno dmuchniecie i znika. Gdy drzwi się w końcu otworzyły, a ich tęczówki skrzyżowały się w przesycone niejasnym napięciem, Clifford momentalnie zaniemówił. Słowa powitania zawisły w jego gardle, nie mogąc znaleźć z niego żadnego sensownego ujścia. On nie był już taki sam, natomiast Cierra nic się nie zmieniła. Oczy jaśniały dawnym spokojem, a usta pokryte szminką wygięły się łagodnie. On był burzą, ona spokojnym porannym niebem. Czy i jej spokój musiał zamącić niczym nieproszony, choć nieunikniony gość?
– Cierra– wyszeptał w końcu jej imię, kiwając przy tym na powitanie.-Dobrze cię widzieć.
Była cicha, nie tak rozgadana jak zawsze. Spokojna, posągowa i choć słowa piętrzyły się między nimi, wisiały niczym ciemne chmury, ona nie zdecydowała się wypowiedzieć żadnego. Bez zbędnych ceregieli odsunęła się jednak na bok, tym subtelnym gestem zapraszając go do środka. Tak mało, a zarazem tak wiele, zupełnie jakby czuła pod skórą, że on tego właśnie potrzebuje. Nie rozmów, nie wyjaśnień, a chwili spokoju, ucieczki, ale takiej z wyboru, a nie z obowiązku.

-Dziękuję.-szepnął, więc przechodząc wolno przez próg jej domu.-Za wszystko.-dodał z wdzięcznością w głosie, gdy jego nozdrza wypełniły się zapachem kawy i bliżej nieokreślonych, aczkolwiek przyjemnych aromatów domostwa. Było to tak błogie, że Clifford żałował, iż tej chwili nie można tak po prostu zabutelkować, niczym soku z malin jego babci, którym opijał się za dzieciaka, gdy babcia wyciągała go zimą ze spiżarni.
Gdy wszedł do salonu, nieśpiesznie zsunął z ramienia torbę, a ta z łoskotem uderzyła o drewnianą podłogę. Clifford jednak nie tracił na to czasu. Z miejsca przesunął spojrzenie na Cierrę, czując równocześnie niepokój co ulgę. Ich historia była burzliwa, niedopowiedziana i bardzo krucha, jednak to ona wyciągnęła do niego dłoń, gdy nie było nikogo innego. -Przepraszam, że tak cię nachodzę -szepnął po chwili, z nutą zawstydzenia w głosie.– Nie wiedziałem, gdzie pójść.
Całe szczęście, że wiedziała o nim więcej, niż mógł przypuszczać. Znała kulisy tej mistyfikacji i jego zmartwychwstania, które wielu z miejsca niemalże posłało na drugą stronę. Clifford nigdy nie był typem, który z łatwością wyciąga ręce po pomoc, nienawidził bowiem bezradności i braku kontroli nad własnym życiem. Teraz jednak wiedział, że nie da rady już żyć, życiem pustelnika. Potrzebował, chociażby morskiej latarni, która ściągnie go na brzeg.
Kawa pita o czwartej nad ranem, wspólne sprawy, a później narastająca w nim pustka po jej odejściu. Teraz to on odszedł, ale w końcu wrócił. Może taki był już ich urok, tak miała wyglądać wspólna droga? Odpychanie i przyciąganie. Mógłby w to brnąć, ale nie chciał rozdrapywać dawnych ran, wyciągać na światło dzienne niedopowiedzeń. Potrzebował schronienia, złapania oddechu, spokoju nocy i miejsca, w którym jego równowagę mogło zachwiać tylko ciepłe światło lampy, zawieszające się leniwie na jego ostrych od zmęczenia rysach.

Cierra Morris