it happens every five years or so - helps to get rid of bad blood
: ndz sie 24, 2025 11:08 pm
01.
outfit
Czarny Escalade pruł przed siebie ulicami śródmieścia, lekceważąc przepisy ruchu drogowego. Przecinając skrzyżowania i wymuszając pierwszeństwo, zdecydowanie nadużywał gościnności Toronto w sobotni wieczór i aż prosił się o mandat czy stłuczkę (albo jedno i drugie), ale miasto było tym razem wyjątkowo wyrozumiałe i na dodatek jeszcze zaczepnie puszczało mu oczko zielonym światłem czy pustką na przejściach. Wielki suv hałasował na zmianę to rykiem silnika, to piskiem opon, a w nielicznych sznurach zaklinowanych w korkach aut wyglądał tak, jakby potrafił skurczyć się na życzenie; tak zwinnie poruszał się między innymi samochodami. Zdawało się, że nikt ani nic nie mogło go powstrzymać.
Moe Santana dwoił się i troił za kółkiem Cadillaca, niewyraźnym mamrotaniem powtarzając pod nosem krótki ciąg liter i cyfr. Ciągle ogłuszony mógł się tylko domyślać, że inni kierowcy na niego trąbili; w uszach nadal dzwoniło mu tłuczone szkło, huk wystrzałów czy krzyki przerażonych kelnerek i jedynie co do zawodzenia policyjnej syreny nie był pewien, czy aby na pewno nie była złudzeniem. Jeżdżąc wszak w taki sposób, prędzej czy później musiał się komuś narazić. Nogi z gazu zdjąć jednak nie mógł – w takich okolicznościach polecenie ważne było podwójne i trzeba było je wypełnić za wszelką cenę. Takie ataki bardzo rzadko są dziełem przypadku, raczej nie kończą się na jednym celu, a w tych czasach już nie ograniczają się tylko do graczy, więc zapewnienie bezpieczeństwa Albie wcale nie było aktem przewrażliwienia. Zwłaszcza, że nie odbierała telefonu.
Maurice zatrzymał samochód na pierwszym wolnym miejscu, z którego od restauracji dzieliło go kilkanaście kroków. Wysiadając z auta poprawił jeszcze bluzę, upewniając się, że nakrywała wciśnięty w spodnie pistolet, a potem – naciągnąwszy czapkę głębiej na głowę – wcisnął ręce w kieszenie i żwawym marszem ruszył przed siebie, mijając kolejnych przechodniów. W drzwiach sprytnie wpuścił przed sobą kilkuosobową, elegancko wyszykowaną rodzinę Hindusów. Roześmiana i głośno dyskutująca ze sobą grupa w mig opanowała recepcję i całkowicie zajęła swoją obecnością wiekowego konsjerża w kremowym, trzyczęściowym garniturze, dzięki temu Santana niczym nie niepokojony swobodnie wślizgnął się na salę.
Wnętrze restauracji robiło wrażenie już na pierwszy rzut oka – Moe raczej nie wzdychał do przepychu ani też nie miał większych kompleksów, natomiast tym razem od razu poczuł, że był niepasującym elementem. Przy zasłanych śnieżnobiałymi obrusami stolikach siedzieli goście ubrani wręcz odświętnie, a kręcąca się między nimi obsługa wcale tak bardzo nie odbiegała od nich elegancją, mimo że na metkach dominowali projektanci z tej wyższej półki. Łatwo było też zauważyć, gdzie siedzieli klienci po prostu bogaci, a gdzie ci bogaci obrzydliwie. Większe, okrągłe stoły ustawione były w głębi pomieszczenia i bardzo luźno, pozostawiając dużo miejsca na intymność spotkań nad jedzeniem, podczas gdy te mniej ekskluzywne prawdopodobnie łamały wszelkie przepisy przeciwpożarowe, a najtańsze prawie zahaczały o recepcję i ich największą atrakcją był dobry widok na drzwi i nowoprzybyłych klientów.
Szary dres Santany doskonale kontrastował z elegancją gości zajmujących okrągłe stoliki, ale kelnerzy nie zwracali na niego uwagi – albo działało odwracanie wzroku, albo po prostu byli przyzwyczajeni do widoku niezbyt odświętnych kierowców. W każdym razie – Moe z łatwością wypatrzył roześmianą Albę i powolnym krokiem ruszył w stronę stolika, przy którym siedziała razem z trzema innymi kobietami. Kojarzył je wszystkie – były żonami gangsterów, którzy współpracowali z Dante, ale potrafił dopasować najwyżej jedną z nich do konkretnego pseudonimu. Wiązał się z tym jednak zupełnie inny problem – taka wiadomość jak ta, którą właśnie przynosił Albie, winna być dostarczona dyskretnie i w sposób niewzbudzający paniki; Bóg jeden raczył w końcu wiedzieć, kto i dlaczego zasadził się na Bouchera, więc tymczasowo zaufane grono ograniczało się tylko do najbliższych. Innymi słowy: ona mogła to od niego usłyszeć, cała reszta już nie.
Zamiast zatem podejść do stolika bezpośrednio, Maurice zatrzymał się za plecami kobiety, która siedziała twarzą w twarz z Albą i zawiesił spojrzenie na żonie swojego szefa, z trudem ukrywając cień zaczepnego uśmieszku.
Alba Boucher
outfit
Czarny Escalade pruł przed siebie ulicami śródmieścia, lekceważąc przepisy ruchu drogowego. Przecinając skrzyżowania i wymuszając pierwszeństwo, zdecydowanie nadużywał gościnności Toronto w sobotni wieczór i aż prosił się o mandat czy stłuczkę (albo jedno i drugie), ale miasto było tym razem wyjątkowo wyrozumiałe i na dodatek jeszcze zaczepnie puszczało mu oczko zielonym światłem czy pustką na przejściach. Wielki suv hałasował na zmianę to rykiem silnika, to piskiem opon, a w nielicznych sznurach zaklinowanych w korkach aut wyglądał tak, jakby potrafił skurczyć się na życzenie; tak zwinnie poruszał się między innymi samochodami. Zdawało się, że nikt ani nic nie mogło go powstrzymać.
Moe Santana dwoił się i troił za kółkiem Cadillaca, niewyraźnym mamrotaniem powtarzając pod nosem krótki ciąg liter i cyfr. Ciągle ogłuszony mógł się tylko domyślać, że inni kierowcy na niego trąbili; w uszach nadal dzwoniło mu tłuczone szkło, huk wystrzałów czy krzyki przerażonych kelnerek i jedynie co do zawodzenia policyjnej syreny nie był pewien, czy aby na pewno nie była złudzeniem. Jeżdżąc wszak w taki sposób, prędzej czy później musiał się komuś narazić. Nogi z gazu zdjąć jednak nie mógł – w takich okolicznościach polecenie ważne było podwójne i trzeba było je wypełnić za wszelką cenę. Takie ataki bardzo rzadko są dziełem przypadku, raczej nie kończą się na jednym celu, a w tych czasach już nie ograniczają się tylko do graczy, więc zapewnienie bezpieczeństwa Albie wcale nie było aktem przewrażliwienia. Zwłaszcza, że nie odbierała telefonu.
Maurice zatrzymał samochód na pierwszym wolnym miejscu, z którego od restauracji dzieliło go kilkanaście kroków. Wysiadając z auta poprawił jeszcze bluzę, upewniając się, że nakrywała wciśnięty w spodnie pistolet, a potem – naciągnąwszy czapkę głębiej na głowę – wcisnął ręce w kieszenie i żwawym marszem ruszył przed siebie, mijając kolejnych przechodniów. W drzwiach sprytnie wpuścił przed sobą kilkuosobową, elegancko wyszykowaną rodzinę Hindusów. Roześmiana i głośno dyskutująca ze sobą grupa w mig opanowała recepcję i całkowicie zajęła swoją obecnością wiekowego konsjerża w kremowym, trzyczęściowym garniturze, dzięki temu Santana niczym nie niepokojony swobodnie wślizgnął się na salę.
Wnętrze restauracji robiło wrażenie już na pierwszy rzut oka – Moe raczej nie wzdychał do przepychu ani też nie miał większych kompleksów, natomiast tym razem od razu poczuł, że był niepasującym elementem. Przy zasłanych śnieżnobiałymi obrusami stolikach siedzieli goście ubrani wręcz odświętnie, a kręcąca się między nimi obsługa wcale tak bardzo nie odbiegała od nich elegancją, mimo że na metkach dominowali projektanci z tej wyższej półki. Łatwo było też zauważyć, gdzie siedzieli klienci po prostu bogaci, a gdzie ci bogaci obrzydliwie. Większe, okrągłe stoły ustawione były w głębi pomieszczenia i bardzo luźno, pozostawiając dużo miejsca na intymność spotkań nad jedzeniem, podczas gdy te mniej ekskluzywne prawdopodobnie łamały wszelkie przepisy przeciwpożarowe, a najtańsze prawie zahaczały o recepcję i ich największą atrakcją był dobry widok na drzwi i nowoprzybyłych klientów.
Szary dres Santany doskonale kontrastował z elegancją gości zajmujących okrągłe stoliki, ale kelnerzy nie zwracali na niego uwagi – albo działało odwracanie wzroku, albo po prostu byli przyzwyczajeni do widoku niezbyt odświętnych kierowców. W każdym razie – Moe z łatwością wypatrzył roześmianą Albę i powolnym krokiem ruszył w stronę stolika, przy którym siedziała razem z trzema innymi kobietami. Kojarzył je wszystkie – były żonami gangsterów, którzy współpracowali z Dante, ale potrafił dopasować najwyżej jedną z nich do konkretnego pseudonimu. Wiązał się z tym jednak zupełnie inny problem – taka wiadomość jak ta, którą właśnie przynosił Albie, winna być dostarczona dyskretnie i w sposób niewzbudzający paniki; Bóg jeden raczył w końcu wiedzieć, kto i dlaczego zasadził się na Bouchera, więc tymczasowo zaufane grono ograniczało się tylko do najbliższych. Innymi słowy: ona mogła to od niego usłyszeć, cała reszta już nie.
Zamiast zatem podejść do stolika bezpośrednio, Maurice zatrzymał się za plecami kobiety, która siedziała twarzą w twarz z Albą i zawiesił spojrzenie na żonie swojego szefa, z trudem ukrywając cień zaczepnego uśmieszku.
Alba Boucher