Strona 1 z 1

Hope you know I wouldn't change a thing

: ndz sie 24, 2025 11:11 pm
autor: Edward Rivera-Sahin
1
Zakorkowane ulice Toronto doprowadzały go do szewskiej pasji, zwłaszcza gdy w grę wchodziły powrotu do domu. A przynajmniej do miejsca, jakie tymczasowo nazywali domem, jako że ten prawdziwy już od miesiąca kurzył się w Maine, czekając na ich powrót. W teorii każde miejsce na ziemi, gdzie znajdował się Pablo i Rose, mógłby bez problemu nazwać swoim domem, jednak nie potrafił przemóc się, by widzieć to kilkumilionowe miasto jako cokolwiek innego niż zło konieczne. Nawet parokrotnie większa od Bangor Atlanta swego czasu przyprawiała go o bóle głowy, gdy wyjechał na ulice o złej godzinie. Toronto? Spokojnie mógłby nazwać je kolejnym kręgiem piekielnym, do którego trafił za wszelkie grzechy dotychczasowego życia. Nieustannie kurwiąc pod nosem pokonał resztę drogi, zaledwie dwukrotnie mając ochotę wysiąść z auta na środku jezdni by wyciągnąć tego debila, który wyjął prawo jazdy z płatków śniadaniowych zza kierownicy i dobitnie przekazać mu co o nim myśli, co i tak było jego personalnym rekordem. Zwykle zdarzało się znacznie częściej. Z ciężkim, przepełnionym na wpół ulgą i na wpół frustracją, westchnieniem zajechał na podjazd przed domem, rzucając niechętne spojrzenie na zegar na desce rozdzielczej, krzyczący, że przebicie się przez miasto zajęło mu pełne pół godziny dłużej niż było to przewidziane. Nawet wyrobiona przez lata zdolność korzystania z bocznych uliczek i łamania prawa tak by nie dorobić się mandatu nie wystarczyła by uratować go przed wielkim miastem w godzinach szczytu. Zgarnąwszy telefon i kluczyki wysiadł z samochodu i sprawnie przeskoczył kilka stopni do drzwi wejściowych. Przyspieszone tuptanie w korytarzu starczyło by chęć mordu zniknęła z jego twarzy, zastąpiona łagodnym uśmiechem, kiedy kucał by wziąć córkę w ramiona w momencie, gdy ta z rozpędu wyleciała zza zakrętu, krzycząc "Tata!". Wstał przy akompaniamencie jej śmiechu, na oślep skopując buty.
- Wiem wiem, znowu spóźnienie - przyznał, przerzucając ją sobie przez ramię jak (bardzo mały) worek ziemniaków i unikając kopnięcia przez pstrokatą skarpetkę skierował się w głąb domu. - Co dzisiaj robiłaś, hm? Dobrze się bawiliście? - dopytał, ostrożnie odstawiając ją na podłogę, kiedy przemierzyli korytarz, chociaż nie był do końca pewny czy była w stanie go usłyszeć przez własne, rozradowane piski.
- Zrobiliśmy rodzinę lew-... lewów... lwów z plasteliny! Jak w tej bajce - pochwaliła się, gdy tylko złapała oddech po szalonych akrobacjach.
- Czyżby? - odparł, podnosząc rozbawione spojrzenie na stojącego w progu pokoju Pablo, kiedy tylko usłyszał jego kroki. - Mogę zobaczyć? Przynieś je, ale ostrożnie - upomniał, by mała z entuzjazmu nie zniszczyła własnej ciężkiej pracy, po czym roztrzepał jej włosy na odchodne, kiedy szykowała się do dalszego biegu by zebrać figurki z plasteliny ze swojego pokoju. Nie pojmował skąd miała tyle energii, sam męczył się od samego patrzenia. Korzystając z momentu samotności wstał z kucków i pokonał te kilka kroków dzielących go od Pablo. O kilka za wiele. Na powitanie objął palcami jego kark i przyciągnął go do pocałunku, wolną dłonią popychając go w stronę najbliższej ściany by komfortowo przylgnąć do niego całym ciałem. Głównym minusem pracy był fakt, że musiał oddalać się od niego na kilka długich godzin, jednak nie ma tego złego, kiedy mógł to nadrobić w taki właśnie sposób, jednym uchem nasłuchując czy Rose nie wraca ze swojej eskapady.
- Hej - mruknął tuż przy jego ustach, wesoło spoglądając mu prosto w oczy. Całe wcześniejsze spięcie zdążyło z niego ulecieć, żaden pajac na drodze nie był w stanie podkopać jego radości ze znajdowania się w ramionach mężczyzny, którego kochał.

Pablo Rivera-Sahin

Hope you know I wouldn't change a thing

: pn sie 25, 2025 11:22 pm
autor: Pablo Rivera-Sahin
Tell me why the world never fights fair?
I'm trying to find home. A place where I can go to take this off my shoulders.

   Nie przywiązywał się do miejsc, przynajmniej nie tak jak większość ludzi, którzy komfortowo dorastali w jednym miejscu, a potem wyfruwali z gniazda, żeby na spokojnie, w odpowiednim czasie, ułożyć swoje mało skomplikowane życie. Przynajmniej tak na to patrzył ze swojej perspektywy 一 z perspektywy człowieka, który przeżył zdecydowanie zbyt wiele i zdecydowanie w zbyt krótkim czasie. Czasami czuł się jak starzec, który dawno powinien był zamknąć oczy i uwolnić od zmartwień i siebie i innych.
   To były tylko chwile, nieprzyjemne, ale przemijające. Miał w końcu dla kogo żyć, widział to w jego błysku w oczach, kiedy na siebie patrzyli, rozumiejąc się bez słów, i w jej uśmiechu, kiedy jeszcze zaspana witała się, wygładzając swoją ulubioną piżamę w jednorożce. Wtedy przychodziło coś jeszcze 一 obawa, że utraci nawet to. To nie tak, że sobie z tym nie radził, bo poczucie zagrożenia było stałą w jego życiu odkąd tylko pamiętał. Chodziło o to, że teraz bardziej mu zależało. Na nich.
   Najlepszą część swojego życia przeżył w Bangor i tamto miejsce było chyba najbliżej definicji słowa dom. Tej ciepłej metafory, nie dosłownie (chociaż bez wątpienia był tam i dom również w dosłownym tego słowa znaczeniu). Tak naprawdę nie chciał się tu przenosić, ale jak tylko dotarła do niego wiadomość, że Węże wiedzą, nie wahał się ani chwili, aby spakować kilka walizek jeszcze tego samego dnia, zabierając tylko najpotrzebniejsze minimum, i wyjechać bez oglądania się za siebie. Był na to przygotowany, bo chociaż nawet powoli przywykł do sielankowego życia, to nie opuścił gardy, mając plan na każdy możliwy scenariusz.
   Przyjechał do Toronto w stanie czuwania i nie wychodził z niego praktycznie przez cały czas. Nie sięgał po alkohol, czerwone mięso i cukier, ograniczył krowie mleko i nawet białe pieczywo, generalnie rzadko dotykał mącznych rzeczy. Powinien był również zrezygnować z kawy, ale tej zaczął wręcz nadużywać, przez co źle sypiał, co można było już dostrzec w cieniach pod oczami.
   Pomimo, że dzień minął jemu i Rose całkiem przyjemnie, głównie na oglądaniu Króla Lwa i zabawie plasteliną, to od czasu do czasu zerkał nerwowo na wyświetlacz telefonu, przy okazji ciągle sprawdzając godzinę. Podczas, gdy córka zajmowała się kolorowanką albo drzemała, próbował skupić się na własnej pracy, ale nie wychodziło mu to najlepiej, więc w końcu zamknął laptopa i odłożył go na bok, na dywan, wyciągając przed siebie nogi. Siedział na podłodze, oparty plecami o bok kanapy, otoczony porozrzucanymi zabawkami, a kawałek dalej, na dużej, wygodnej pufie leżała mała dziewczynka, przykryta swoim ulubionym kocem w gwiazdki, ściskając w drobne dłoni butelkę z rozcieńczonym sokiem jabłkowym.
   Młody mężczyzna zapatrzył się w okno, przez które wpadały słabe promienie częściowo skrytego za chmurami słońca. Był niespokojny, chociaż o tym świadczyło tylko to, jak zginał kabel od ładowarki i dalej co jakiś czas sprawdzał telefon. Nie lubił kiedy Edward wychodził z domu sam, a szczególnie kiedy się spóźniał. Nie chciał jednak zamieniać ich życia w więzienie, wprowadzając rygorystyczne zasady, bo przecież właśnie od tego uciekli. Musiał znaleźć równowagę i nie mylić ostrożności z paranoją. Nikt nie będzie czuł się z czymś takim szczęśliwy.
   Drgnął, kiedy usłyszał podjeżdżające pod dom auto. Instynktownie sprawdził ostrożnie kto przyjechał, ale kiedy przylegając do ściany po jednej ze stron od okno, zauważył, że to Eddie, odetchnął z ulgą i uśmiechnął się do Rose, która właśnie otwierała oczy, zbudzona jego krokami i warkotem silnika.
   一 Tata wrócił, leć się przywitać 一 mruknął i odchrząknął krótko, a dziewczynka pisnęła cicho, podskoczyła, niezdarnie stając zaraz na nogach i pobiegła ze swoim kubkiem w stronę drzwi wejściowych. Odnajdywała się tu zdecydowanie lepiej, niż sam Pablo. Sam również ruszył w stronę przedpokoju, chociaż wolniej, ostatecznie zatrzymując się w progu, oparty ramieniem o framugę.
   Rose przebiegła podekscytowana obok, zmierzając do swojego pokoju, aby zebrać całą kolekcję afrykańskich zwierząt, a Pablo uniósł dłonie, żeby objął twarz męża długimi palcami i złożyć na jego ustach pocałunek, który był nie tylko wyrazem tęsknoty, ale i ulgi. Za długo go nie było i za dużo negatywnych myśli zdążyło się obudzić pod jego czaszką. Objął go jedną ręką w pasie, mocno i stanowczo, drugą z dłoni przesuwając na jego kark i o ile to on przed chwilą uderzył plecami o ścianę, za moment zamienili się miejscami, przez chwilę wirując jak para tancerzy na parkiecie. Kolejny pocałunek był głęboki, bardziej zdecydowany, a chwilę po tym, jak Rivera powoli oderwał swoje usta od jego i odetchnął głęboko, przytulił swój policzek do jego i na spokojnie, przymykając oczy, zaciągnął się zapachem jego włosów i skóry.
   一 Nakryję do stołu 一 odezwał się, kiedy usłyszał kroki małej, a następnie opuścił dłonie, gładząc fragmenty ciała Eddiego, na które akurat opadły jego palce, a potem wycofał się i wyminął go, kierując się do kuchni po talerze. Włączył kuchenkę, żeby podgrzać sos śmietanowo-brokułowy i sięgnął do szuflady po sztućce, a potem do wiszącej szafki po szklanki. Robił wszystko dokładnie i w ciszy, nasłuchując tylko ze spokojem, jak Rose chwali się ulepionymi zwierzątkami.

Edward Rivera-Sahin

Hope you know I wouldn't change a thing

: wt sie 26, 2025 10:17 pm
autor: Edward Rivera-Sahin
Znajomy dotyk ciepłych palców na skórze rozluźniał spięte supły zebrane w jego ciele w ciągu całego dnia poza domem. Ostrożność każdego stawianego kroku, rozglądanie się przez ramię i instynktowne katalogowanie każdego mijanego nieznajomego i numeru rejestracyjnego, w razie jakby miał zobaczyć je po raz kolejny i być w stanie zareagować odpowiednio szybko, ciążyło mu na ramionach prawie tak bardzo jak sama potrzeba poruszania się wśród obcych bez wsparcia ze strony Pablo. Polegał na nim całym sobą, jego samopoczucie i dobrobyt były w pełni zależne od bezpieczeństwa mężczyzny i tego, jak daleko od niego się w danym momencie znajdował, a tak się składa, że ostatnimi czasy kulał na obu frontach. Ich zbudowana na kłamstwie i oszustwie sielanka musiała w końcu dobiec końca i o ile w teorii oboje zdawali sobie z tego sprawę, nagłe sypnięcie się ich małego domku z kart tak czy siak bolało. Fakt, że pomimo usilnych prób oddalenia się od strefy rażenia ponownie byli na celowniku i każdy dzień niósł za sobą ryzyko bycia tym ostatnim, ściągał mu sen z powiek. Mimo to starał się trzymać fason, zachowywać pozory, robić to co szczerze kochał, jednocześnie dając sobie pretekst na kontrolowanie większego terenu niż wyłącznie okolice ich tymczasowego domu.
Doskonale wiedział, na jakie ryzyko wystawiał się wychodząc z domu o regularnych godzinach, czym mogła jednego dnia skończyć się rutynowa jazda do salonu tatuażu, jednak był do tego przyzwyczajony. Znał robotę w terenie, wiedział czego szukać, na co zwracać uwagę i wierzył, że jakby w okolicy pojawiły się pierwsze znaki zbliżającego się zagrożenia, byłby w stanie wyłapać je zanim cokolwiek zagroziłoby jego mężowi i córce. Wiedział też jak jego decyzje wpływały na Pablo, znał go za dobrze by nie wyczuć jak wielką ulgę sprawiały mu jego powroty do domu, i miał pełną świadomość, że jako rasowy hipokryta dostawałby szału jakby ten świadomie pchał się w zagrożenie.
Odwzajemniając zachłanny pocałunek bez walki dał się pchnąć na ścianę, zatapiając palce w miękkich włosach i pozwalając by ciasny uścisk ponownie poskładał jego podburzony nastrój i nadszarpniętą cierpliwość do reszty świata. Nie chciał od tego dnia niczego więcej, mógłby spędzić w jego ramionach długie godziny, ot tak gładząc kciukiem jego policzek i oddychając tym samym powietrzem. Tupot drobnych nóżek na panelach był najlepszym możliwym wybudzeniem z chwili zatracenia, podobnie jak widok uśmiechniętej Rose z naręczem figurek z plasteliny zmierzającej w ich stronę z wyjątkową ostrożnością, zgodnie z poleceniem. Serce Eddiego rozmiękło na sam widok córki dbającej o swoje małe twory niemalże jak o żywe zwierzęta.
- Zaraz będziemy - zapewnił męża wymykającego mu się z objęć, wyciągając za siebie rękę by jak najdłużej utrzymać z nim kontakt fizyczny. Dopiero jak ten całkowicie zniknął z jego zasięgu ponownie zszedł do parteru by poświęcić swoją pełną uwagę kolekcji przyniesionej przez Rose. Dla wygody usiadł po turecku i wyciągnął przed siebie dłonie by ostrożnie obejrzeć z każdej strony przedstawione przez małą mamę lew, tatę lew, Simbę i Nalę, oraz najmniejsze, bezimienne lwiątko w roli zaginionego, młodszego brata Nali. Kiwał głową z uwagą, dopytał o szczegóły procesu i pochwalił jej zdolności artystyczne, na koniec pomagając jej odnieść całą rodzinę na szafkę przy łóżku w jej pokoju. Zaliczyli jeszcze szybką wizytę w łazience by umyć ręce przed posiłkiem i pogonił małą z powrotem do kuchni. Dosłownie. Prawie zabił się na zakręcie kiedy poślizgnął się na panelach, a znacznie zwinniejsza Rose schowała się przed nim za nogami krzątającego się przy stole Pablo. Podparł się dłonią o ścianę i wystawił język do chichoczącej dziewczynki, po czym ruchem głowy wskazał na stół by ogłosić tymczasowe zawieszenie broni. Kiedy mała zajmowała miejsce na swoim ulubionym krześle, bo najwidoczniej dotarła do wieku, w którym lubiła posiadać swoje rzeczy, sam skoczył do kuchni by zgarnąć z lodówki sok jabłkowy. I złapać tam Pablo.
- Wybacz. To spóźnienie - doprecyzował, czując, że musi poruszyć temat. Nie chciał go niepotrzebne stresować, i tak mieli ku temu już za dużo powodów. - Mogłem dać znać - dodał, widząc własną winę w dokładaniu mu dodatkowych zmartwień. Na drodze był zbyt zajęty wyklinaniem innych kierowców i szukaniem skrótów (i usilnymi próbami powstrzymania się przed popełnieniem morderstwa na środku drogi) by pomyśleć chociażby o smsie czy przedzwonieniu. Nie wiedział na ile zmieniłoby to stan rzeczy - wciąż nie byłby w domu i to starczało by stanowić stałe zagrożenie - jednak zawsze mogło trochę rozwiać jego nerwy. Musnął palcami jego nadgarstek, ot ze zwykłej potrzeby upewnienia się, że jest obok. Jakby mógł, nie oddalałby się od niego na krok.

Pablo Rivera-Sahin

Hope you know I wouldn't change a thing

: śr sie 27, 2025 10:01 pm
autor: Pablo Rivera-Sahin
   Podgrzewał sos na wolnym ogniu, przysłuchując się rozmowie Rose z Eddim. Nie mógł wyjść z podziwu jak szybko dziewczynka dorastała. Poza tym uważał, że jak na pięciolatkę jest naprawdę mądra i zaradna, nie mówiąc już o jej urodzie. Być może wielu rodziców myśli tak o swoich dzieciach, a on nie znał też wielu innych pięciolatków, ale był przekonany, że ma rację. W końcu Edward podzielał jego zdanie, co już mu w pełni wystarczało, ale poza tym przedszkolanki w Bangor bardzo chętnie dziewczynkę chwaliły. Co prawda Pablo miał podejrzenia, że młode kobiety podchodziły do ich rodziny trochę inaczej, niż do reszty. Nie kojarzył, żeby zauważył w tej konkretnej placówce dwóch innych mężczyzn przyprowadzających dziecko, ale też jakoś specjalnie się na tym nie skupiał. Poza tym było to przedszkole prywatne i płacił za nie kupę kasy, więc to kolejny powód, dla którego Rose mogła zgarnąć te wszystkie pochwały. Pablo jednak szybko odganiał te wstrętne myśli i dochodził do niepodważalnego (a tylko ktoś by spróbował) wniosku, że ich córka była piękna, zdolna i bardzo mądra, chodzący talent (ideał).
   A potem usłyszał głos Edwarda i złapał się na tym, że poczuł motylki w brzuchu, co było tak niedorzeczne, że parsknął cicho pod nosem i pokręcił głową z nieznacznym uśmiechem. Byli ze sobą prawie pięć lat, a on dalej reagował na niego jak zauroczona nastolatka. Niestety, szczególnie w ostatnich tygodniach, wzbierał w nim strach, z którym radził sobie coraz gorzej. Mimo, że zawsze dopuszczał ryzyko przez to, co zrobili, to wtedy był pewien, że dadzą sobie radę, ale teraz coraz częściej w to wątpił. Trochę żałował, że okradli organizację. Mogli wymyślić coś mniej ryzykownego, ale gonił ich czas, nie mówiąc już o stresie związanym ze śmiercią Marii i całkowicie nową sytuacją życiową, z którą się wtedy mierzyli. Płacili teraz za swój błąd, ale zamiast płakać nad rozlanym mlekiem musieli stawić temu czoło i naprawić to, co spieprzyli. Zrobić wszystko, żeby zakończyć to raz na zawsze i zapewnić Rose, oraz sobie, odpowiednie warunki do życia.
   Przełknął trochę nerwowo ślinę, a potem wyłączył palnik pod sosem, mimo swojego zagapienia się na szczęście go nie przypalając i zalał sitko z makaronem wrzątkiem, żeby go podgrzać. Dopiero wtedy zaniósł talerze i sztućce do stołu, po czym zajął się rozkładaniem ich z taką dokładnością, że nawet odległość widelca od talerza, przy każdym z trzech zestawów, była dokładnie taka sama.
   Uniósł wzrok, słysząc szybkie kroki małych stóp i uśmiechnął się szerzej, widząc zbliżającą się pędem Rose. Pozwolił się jej za sobą schować, a wtedy zerknął na Eddiego i znowu uniósł kącik ust, posyłając mu rozbawione spojrzenie. Oboje byli niemożliwi. Uniósł tylko dłoń w odpowiednim momencie, żeby udaremnić córce zderzenie się głową z oparciem drewnianego krzesła. Kiedy niespodziewanie dotknęła czołem wnętrza jego dłoni, zamiast twardej powierzchni mebla, zachichotała tylko, a on pogładził kciukiem jej skroń.
   一 Usiądź do stołu, skarbie. Przyniosę obiad 一 odezwał się, opuszczając dłonie wzdłuż ciała i prostując się.
   一 A dostanę pomidorka? Albo dwa. Nie, trzy… 一 powiedziała z zapałem, odgarniając ciemne kosmyki długich włosów z twarzy. Zerknęła na Edwarda, a widząc jego kiwnięcie głową, posłusznie obeszła stół i wdrapała się na swoje ulubione miejsce, na którym już czekała na nią czerwona poduszka w białe kropki.
   一 Pewnie 一 odparł Pablo, a potem wrócił do kuchni, żeby przełożyć makaron i sos do szklanych naczyń. Zakręcił się trochę nieuważnie, żeby wstawić od razu garnek i sitko do zmywarki, a z lodówki wyjąć opakowanie koktajlowych pomidorków, o które poprosiła Rose. Odetchnął, przepłukując kilka wodą i przetarł czoło wierzchem dłoni, zgarniając pasma włosów na bok. Zatrzymał się dopiero, kiedy Eddie się do niego zbliżył. Odetchnął wtedy i skierował na niego badawcze spojrzenie, słuchając przeprosin. Nawet nie pomyślał, aby cokolwiek mu wypominać. Nawet, gdyby zadzwonił, to niewiele by to zmieniło. Dopóki nie miał go w zasięgu wzroku, nie mógł zareagować w razie zagrożenia. Nie wybaczyłby sobie, gdyby coś mu się stało. Nie mogli jednak spędzać ze sobą każdej sekundy dnia i nocy.
   Jego wzrok był łagodny i wyrozumiały, zupełnie inny, niż ten, którym patrzył na wielu ludzi, którzy nie przypadli mu do gustu. Bywał gwałtowny, niektórzy nazwaliby go wybuchowym, chociaż w ten nieobliczalny sposób, bo rzadko kiedy uprzedzał o ataku. Ci, którzy lepiej go znali mogli to zobaczyć właśnie w spojrzeniu. Na Edwarda i Rose nie patrzył tak nigdy. Oplótł palcami jego dłoń i uniósł ją do swoich ust, aby złożyć na jej wierzchu czuły pocałunek.
   一 Ważne, że już jesteś 一 odparł całkowicie poważnie i mogło się wydawać, że już się nie uśmiechnie, ale ostatecznie uniósł lekko kąciki ust i kiwnął głową na stół, zupełnie tak, jak Eddie zrobił to przed chwilę w stosunku do Rose. Sam również się ruszył, ale dopiero za Edwardem, niosąc ciepłe, proste danie. Postawił półmiski na środku, a pomidorki ułożył pieczołowicie na brzegu talerza córki.
   一 Dzwonili z Puchatka. Zwolniło się miejsce i Rose może przyjść już w poniedziałek 一 oznajmił siadając i nakładając na jej talerz porcję makaronu, a potem sięgając po sos. Dziewczynka słysząc to wyraziła swoje szczęście, bo ewidentnie miała ochotę na poznanie nowych dzieci i czuła się bardzo podekscytowana. Oddał szczypce do makaronu Edwardowi, a kiedy on sobie nakładał, Pablo otworzył sok i zaczął nalewać go do szklanek. 一 Zapisałem się na trening 一 dodał, trochę ciszej, po czym uniósł wzrok na bruneta. Zrezygnował z boksu po wyjeździe z Atlanty, żeby mieć więcej czasu, ale teraz okoliczności były inne. Nie chodziło tylko o formę, ale o odreagowanie trudnych emocji. Kiedyś potrafił przesadzać i prowokować innych bokserów do brutalnych starć, więc w jego spojrzeniu krył się cień niepewności.


Edward Rivera-Sahin

Hope you know I wouldn't change a thing

: pt wrz 05, 2025 9:26 pm
autor: Edward Rivera-Sahin
Znał Pablo na wylot. Widział go już w najlepszych, najbardziej beztroskich, oraz tych skrajnych, tragicznych momentach, kiedy życie rozsypywało się drobny mak i trzeba było zbierać kawałeczki by ponownie, pieczołowicie poskładać je do kupy. Mieli okazję dotknąć chmur i razem przedarli się przez piekło, kończąc z bliznami, które zostaną z nimi na zawsze. I je także znał na pamięć. Potrafiłby z zamkniętymi oczami odnaleźć każdy, nawet najdrobniejszy i ukryty, ślad na ciele swojej drugiej połówki, a i na tym się nie kończyło - odkrywał go warstwa po warstwie, poznawał wszelkie rany, których nie dało zaleczyć się odrobiną bandaży, nauczył się czytać z niego jak z książki. Nie umknęło mu spięcie z jakim się poruszał, nieobecność wzroku, zatracanie się w detalach i obowiązkach domowych, ani tym bardziej to, że umykał z jego ramion jakby tylko częściowo znajdował się w namacalnej płaszczyźnie rzeczywistości. Chciał go złapać, ugruntować, uspokoić i dokładnie to spróbował zrobić podczas krótkiej rozmowy w kuchni, kiedy ich córka bawiła się w przesuwanie sztućców wkoło talerza w oczekiwaniu na ich powrót.
Utkwił w Pablo uważne spojrzenie, jego serce szarpnęło na nieznacznie uniesienie kącików ust, jednak nie było to to, czego tak naprawdę chciał. Chociaż delikatnie rozpłynął się na pełen czułości pocałunek w dłoń, wszystko to wydało mu się odrobinę... odległe. Nieobecne. I wiedział doskonale, że winowajcą jest zżerające go od środka zmartwienie, które zadomowiło się w ich rodzinie od kiedy ich stabilność życiowa zaczęła trząść się w posadach. W tej chwili niczego nie chciał bardziej od wyplenienia go z korzeniami raz a dobrze. Tymczasem jednak skorzystał z momentu względnego spokoju i zbliżył się do mężczyzny jeszcze odrobinę, by przycisnąć usta do jego czoła, by uświadomić mu, że jest obok. Dopiero po tym wrócił do jadalni by zająć swoje miejsce.
- Naprawdę? Szybko poszło - mruknął, nie ukrywając zaskoczenia. Wszystkie przedszkola w okolicy były przepełnione i nastawiał się na to, że znalezienie dobrego miejsca dla córki zajmie im jeszcze dobrych kilka miesięcy, co niewątpliwie utrudniłoby ich plany. Przede wszystkim musieli znaleźć dla niej bezpieczne miejsce i zaufaną opiekę, by mieć pole do działania. - Tylko o nas nie zapomnij jak już zaczniesz kolegować się z tymi wszystkimi fajnymi dzieciakami - przypomniał uradowanej Rose, wydymając dolną wargę by pokazać jak bardzo złamie jego ojcowskie serce, kiedy znajdzie sobie lepszych kompanów do zabawy. Dziewczynka przewidywalnie wyśmiała jego ból, ale dał radę wyciągnąć z niej obietnicę, że nie zastąpi ich nowymi znajomymi. W międzyczasie Eddie odebrał od Pablo szczypce i nałożył makaron najpierw na jego, a potem na swój talerz. To samo zrobił z sosem, a kiedy odstawiał naczynie z powrotem na stół i dotarło do niego wyznanie męża, prawie je upuścił. W ostatniej chwili dał radę poprawić chwyt i odstawić wszystko bez tragedii, po czym zlizał z kciuka odrobinę sosu, którą zebrał przypadkowo podczas nieplanowanych akrobacji. Potrzebował sekundy, ale nie dlatego, że uznał jego decyzję za złą, bardziej przez to, że słowo "trening" niespodziewanie zarzuciło go obrazami spoconego Pablo w rękawicach bokserskich i koszulce bez rękawów, jak i bez niej, wyżywającego się na worku treningowym albo jakimś nieszczęśniku, który akurat wylądował z nim na ringu. Po przywróceniu neutralnego wyrazu twarzy w końcu był w stanie przemyśleć tę kwestię na serio.
- Gdzie? - to była pierwsza i najważniejsza kwestia, wolał wiedzieć gdzie potencjalnie mężczyzna będzie regularnie spędzał czas. Dla spokoju ducha ich oboje. Podniósł wzrok na jego twarz, wyłapując nieme pytanie w jego oczach i nieznacznie skinął głową. Wierzył w jego samokontrolę, nie zamierzał zakładać najgorszego. - Tylko nie skacz od razu na głęboką wodę, hm? Miałeś chwilę przerwy, nie chcę cię potem zbierać jak się połamiesz - dodał odrobinę humoru, mając na myśli bardziej coś w stylu "zminimalizuj potencjalne ciała do zakopania w lesie". - Drugi warunek to że mogę wpadać popatrzeć - dodał, nawijając makaron na widelec i rzucając mu zaczepne spojrzenie. Doskonale wiedział jakie były powody jego decyzji, jak mogła się ona skończyć i niewątpliwie wzbudziła w nim delikatne ukłucie zmartwienia, jednak tymczasowo wolał zachować luźną atmosferę. Po położeniu małej mogli omówić to ze szczegółami.
- Niedaleko studia widziałem jakąś knajpkę z turecką kawą, wiesz tą na piasku, muszę was tam kiedyś zabrać - zaoferował, jako że o ile ich małe miasteczko było wszystkim czego potrzebował, nie mieli tam szczególnie rozległych możliwości wymiany kulturowej. W Toronto na każdym rogu dało znaleźć się w innym zakątku świata. Eddie miał skomplikowaną relację ze swoimi korzeniami, głównie ze względu na wspomnienia rodzinne, jednak z czasem coraz łatwiej było mu ją doceniać bez wspominania ich. Powoli stawali się duchami jego przeszłości, wyblakłymi i tracącymi jakikolwiek wpływ na jego życie.

Pablo Rivera-Sahin

Hope you know I wouldn't change a thing

: śr wrz 10, 2025 9:56 pm
autor: Pablo Rivera-Sahin
   Był rozkojarzony i chociaż wydawało się, że skupia się na więcej, niż jednej rzeczy, to tak naprawdę nie skupiał się dobrze na żadnej. Domyślał się, że Eddie doskonale to widział, co frustrowało go jeszcze bardziej. Nie chciał żeby się martwił jeszcze nim, ale nie miał też energii, żeby to ukrywać. Nawet nie wiedział czy jakikolwiek wysiłek dałby pożądany rezultat. Mógł oszukać Rose, ale nie Edwarda, już nie. Przyjął pocałunek w czoło i odprowadził go wzrokiem, przez chwilę po prostu przyglądając się tej scenie. Rose przy stole, Eddie siadający obok i wisząca nad nimi gradowa chmura, szara i ciężka.
   Przede wszystkim był na siebie zły i jednocześnie bezsilny, co nie było najlepszym połączeniem. Nie pamiętał czy kiedykolwiek wcześniej coś takiego czuł, może wtedy, kiedy odjeżdżał z dworca ze świadomością, że gdzieś tam został Milo, samotny i wystraszony. Tym razem stawka była jednak inna, większa, bo podwójna. Było jeszcze coś. Wtedy był tylko młodym chłopakiem, zdominowanym przez ojca i wiele już razy dochodził do wniosku, że to nie była jego wina. W odróżnieniu od tego, co działo się teraz. Mógł dać sobie więcej czasu na zastanowienie się i rozegranie ucieczki rozsądniej. Mógł przez te kilka lat zabezpieczyć się lepiej, zadbać o to, żeby nie mogli lub nie chcieli ich dalej szukać. Mógł uciec dalej, schować się lepiej, nie okradać pieprzonej organizacji, która tak skrzętnie dbała o swoje interesy, będąc jedną z najbardziej brutalnych. Ponadto zadali ten cios w trakcie wojny, co na pewno dodało mu negatywnego znaczenia. Ojciec Marii też na pewno nie był zadowolony, że odebrano mu nie tylko córkę, ale i wnuczkę.
   Nie chciał myśleć o tym w każdej chwili, ale nie mógł przestać. Co będą musieli zrobić, żeby spłacić swój dług i zatrzymać Rose? Czy w ogóle wchodziły jeszcze w grę negocjacje? Najprawdopodobniej po prostu ich zastrzelą, a Rose trafi pod opiekę Carlosa i reszty gangu. Nic dziwnego, że nie miał apetytu, a kiedy siedział już przy stole, nawet nie myślał o tym, żeby chociaż spojrzeć na jedzenie. Napił się za to odrobiny soku i przełknął go z trudem, po czym otarł wierzchem dłoni wargi.
   一 Tanie to nie było 一 powiedział ciszej na komentarz Edwarda, przyznając się do tego, że przyspieszył trochę proces przedszkolny gotówką i już nie wnikał na ile prawdziwy był powód zwolnienia się miejsca, który przedstawiła mu kierowniczka placówki. Przesunął językiem po zębach i uśmiechnął się kącikiem warg na kolejne słowa męża.
   一 Jutro pojedziemy na zakupy po wyprawkę przedszkolną 一 powiedział po chwili, a dziewczynka wyraziła swoje zadowolenie okrzykiem zwycięstwa, unosząc ręce do góry, w jednej dalej trzymając widelec, z którego zwisała nitka makaronu. Parsknął cicho i ponownie uniósł szklankę do ust, odchylając się nieco, aby oprzeć się o oparcie krzesła. 一 A teraz jedz, zanim wystygnie. Smacznego. Potem będziesz mogła jeszcze raz obejrzeć Króla Lwa 一 oznajmił, na co Rose również się ucieszyła i opuściła ręce, a potem wzięła się za jedzenie.
   Może i nie powinien pozwalać, żeby dziewczynka spędzała zbyt dużo czasu przed ekranem, ale dzisiaj robili też i inne rzeczy, jak zabawa plasteliną, a niedługo i tak idzie do przedszkola, więc będzie większość dnia poza domem. Nic nie było ostatnio normalne, ich rytm dnia również nie. Chociaż to mógł sobie wybaczyć. Cmoknął cicho i przełknął kolejny łyk soku, znowu niechętnie, po czym przesunął językiem po wargach i odstawił szklankę, sięgając po widelec, chociaż nie był pewien czy w ogóle go użyje. Nawet nie pochylił się nad talerzem.
   一 Na tej samej ulicy, co przedszkole 一 wyjaśnił, bo tak było prościej. Nie mógł sobie teraz przypomnieć nazwy. Natknął się na klub w tamtym tygodniu, przy okazji, i nie mógł wyrzucić tego z głowy. W końcu dzisiaj sprawdził ich w sieci i spontanicznie tam zadzwonił. Nie potrafił ogarnąć się na tyle, aby uporządkować emocje, więc pomyślał, że może powrót do boksu pozwoli mu odreagować. Niby nie był do końca przekonany czy to dobry pomysł, ale też nie mógł powiedzieć, że całkowicie zły. Uniósł dłoń i podrapał się po nosie, słysząc odpowiedź mężczyzny i sam nie do końca wiedział jak to odebrać.
   一 Nie będziesz… 一 zaczął, ale wtedy wtrąciła się Rose.
   一 Jak to? Połamiesz? 一 zapytała, robiąc duże oczy i oblizując usta z sosu nieporadnie, co tylko bardziej rozmazało go na jej buzi. Pablo sięgnął po serwetkę, po czym nachylił się do niej i z delikatnym uśmiechem zebrał nadmiar sosu z jej brody, a ona tylko się bardziej nadstawiła.
   一 Nikt się nie połamie. Tata tylko żartował 一 wytłumaczył jej, po chwili z powrotem lądując plecami na oparciu i wbijając spojrzenie w Edwarda. 一 Z drugim warunkiem nie będzie problemu 一 mruknął po chwili i puścił mu oczko. Jego dawne treningi łączyły się nie tylko z obitą twarzą, złamanym żebrem, czy patrzeniem.
   Samo patrzenie po prostu nie zawsze wystarczało i często wykorzystywali rozbudzenie, nadmiar emocji i krążącą jeszcze w żyłach adrenalinę do ostrego pieprzenia się w szatni lub pod prysznicem, średnio przykładając wagę do tego, czy ktoś ich na tym przyłapie. Tutaj pewnie będzie inaczej, bo to nie było ich miasto. Nie mogli sobie pozwolić na wszystko.
   Skinął głową, przyjmując zmianę tematu. Poza tym należało wyrwać się z domu, poznać miasto, sąsiadów i rozejrzeć się trochę po okolicy. Od szybkiej przeprowadzki nie byli jeszcze nigdzie we troje, nie na spokojnie. Za to jak mała pójdzie do przedszkola będzie musiał spędzić trochę czasu na zakręceniu się przy Milo. Dotknął widelcem makaronu z sosem, chociaż zamiast tak naprawdę nabrać porcję, po prostu trochę go tylko rozgrzebał.
   一 Brzmi świetnie. Możemy w ten weekend. Jutro po zakupach albo w niedzielę 一 zaproponował, znowu unosząc wzrok na Eddiego. Może i wydawał się nieobecny i stroniący od kontaktu, jakby gdzieś uciekał, ale tak naprawdę cały czas go szukał, trochę niecierpliwie i chaotycznie, ale wyczekiwał momentu, kiedy znajdą się sam na sam. Chciał porozmawiać, tak naprawdę, i spędzić trochę czasu po prostu na upewnianiu się, że Eddie jest.
   一 Przyszły kolejne paczki. Chyba trzeba rozpakować kartony, bo niedługo zagracą nam cały przedpokój i będziemy się o nie potykać 一 przyznał, zerkając kątem oka w stronę wyjścia z salonu. W ciągu ostatnich dni zamówił sporo i sam już nie pamiętał co dokładnie. Na pewno wyposażenie kuchni i łazienki, trochę ciuchów, butów, pościel i sprzęt głównie dla siebie, ale i dla Edwarda. Wziął też robota sprzątającego, chociaż ostatniego i tak średnio używali. Tym razem może będzie inaczej.

Edward Rivera-Sahin