Strona 1 z 1

stitches under fire

: wt sie 26, 2025 5:05 pm
autor: Wade W. Jones
- dwa -


Szedł szpitalnym korytarzem, jego krok był spokojny, powolny, a jednak była w nim pewna stanowczość, nie zatrzymał się nawet na moment, ale mimo to sprawdzał po kolei każdą salę. Jakby czegoś szukał. Zjechał niżej, niżej zawsze było mniej ludzi, było ciszej, spokojniej. Tam znajdowały się kostnice, magazyny, gabinety, które nie musiały być pod ręką. Jego kroki odbijały się echem, kiedy szedł przez pusty korytarz prowadzący do prosektorium. Minęła go jedna pielęgniarka, która spojrzała na niego z ukosa, ale nie odezwała się ani słowem, bo on wcale nie dawał po sobie poznać, że coś jest nie tak, że on nie jest tutaj na swoim miejscu. Miał na sobie marynarkę, dość elegancką, wyglądał jak ktoś, kto ma tutaj coś do załatwienia. Nie jak lekarz, ale jednak nie jak podejrzany typ, na którego trzeba by było zwracać uwagę. Może właśnie szedł odebrać ciało? A może na rozmowę z samym dyrektorem? Tylko dlaczego zawędrował aż tutaj, skoro jego gabinet był kilka pięter wyżej?

Do szpitala dostał się tylnym wejściem, wyczekał moment i po prostu wszedł do budynku, drzwiami, które powinny być zamknięte, a które ktoś przypadkowo zostawił uchylone. W szpitalu jest tylu ludzi, że to po prostu się zdarza, a Wade doskonale o tym wiedział. Czasem wystarczyło poprosić bezdomnego, żeby zapytał palącego na prędko pielęgniarza o ogień, a gdy ten zrobił krok, to Wade korzystał z okazji. On po prostu umiał wykorzystywać każdą okazje, umiał obserwować, umiał cierpliwie czekać, a do tego miał jakieś takie cholerne szczęście. Chociaż trzeba przyznać, że opuściło go w momencie strzelaniny, kiedy kula drasnęła o jego brzuch. To była powierzchowna rana, ale wymagała szycia. Ivenne się starała, zszyła go najlepiej jak umiała, a jednak szew rozchodził się przy każdym ruchu tylko ciągnąc i sprawiając ból. To zapewne wina tych tępych igieł i nici, które znaleźli w przydrożnym motelu. Ktoś musiał to poprawić, ktoś bardziej doświadczony niż jego żona, nie-żona, a przede wszystkim ktoś, kto miał dostęp do chirurgicznego zestawu narzędzi.
Zajrzał do sali, w której stała tylko ona, jakaś kobieta, w dłoniach przekładała fiolki z lekami, komplety do szycia i zapakowane bandaże, a Wade właśnie tego potrzebował. Czyżby znowu miał szczęście?
Wparował do środka bez zawahania i zanim ona zdążyła zareagować, zanim zdążyła się odwrócić, to on był już za nią. Zasłonił jej usta ręką, a drugą wyjął broń spod marynarki, zimna lufa pistoletu dotknęła jej skroni.
- Tylko piśnij, a rozwalę Ci łeb, nie żartuję - warknął prosto do jej ucha, takim tonem, że nie było wątpliwości, że ten człowiek nie kłamie. Wade wiedział, że uczyli ich, żeby w takich przypadkach nie walczyli, żeby oddali to, o co prosi napastnik i wykonywali jego polecenia. Kiedyś, dawno temu, sam robił takie szkolenia. Jeszcze kiedy był w wojsku, jeszcze kiedy uczył innych, jeszcze kiedy wiedział, że czasami walka jest najgorszą możliwą opcją.


Paige Ellery

stitches under fire

: śr sie 27, 2025 1:03 pm
autor: Paige Ellery
Poczuła chłód metalu na skroni szybciej, niż zdołała pojąć, że ktokolwiek w ogóle stanął za jej plecami. Świat zatrzymał się w jednym krótkim uderzeniu serca, które nagle rozbrzmiało w jej uszach jak dźwięk obcego, natarczywego bębna. Lufa przesunęła się ledwie o milimetr po jej skórze, ale dla niej był to cały kontynent - przestrzeń, w której mieściła się różnica między życiem a śmiercią. Jej gardło zostało zamknięte dłonią pachnącą kurzem, prochem, potem i czymś jeszcze - czymś, co miało w sobie surową nutę ulicy, podróży i nieuleczonego bólu. Było w tym zapachu coś tak prawdziwego, że aż brutalnego, coś, co wyrywało ją z codzienności i rzucało w sam środek koszmaru, o którym myślała, że zna jego kształt jedynie z opowieści pacjentów i nocnych dyżurów. Fiolka, którą trzymała w dłoniach, zadźwięczała o szkło, kiedy palce zacisnęły się odruchowo mocniej. Absurd tej chwili uderzył ją jak echo - że nawet w obliczu zagrożenia kurczowo trzymała się porządku, pracy, rutyny, jakby świat mógł ocalić ją przed chaosem. A jednak wiedziała: nic już nie było takie samo. Jej ciało w pierwszej chwili chciało krzyczeć, szarpać się, zerwać, lecz wyuczony instynkt - ten, który przez lata ratował ją w sytuacjach granicznych - wyciszył panikę. Nie dlatego, że strach był mniejszy. Wręcz przeciwnie - ogarniał ją w całości, paląc płuca, uciskając żebra, sprawiając, że każdy mięsień drżał. Ale gdzieś pod spodem, w tej ciszy, która pojawiała się u niej zawsze w momentach kryzysu, wyrósł chłodny głos rozsądku. Oddychaj. Patrz. Słuchaj. Nie wykonuj gwałtownych ruchów.
Nie musiała widzieć jego twarzy, by wiedzieć, że ten mężczyzna różnił się od ludzi, którzy posługiwali się bronią jak dzieci zabawką. Nie było w nim rozkojarzonego chaosu, nie było nerwowego napięcia. Dłoń, którą przytrzymywał jej usta, była mocna, ale nie drżała. Broń była narzędziem - nie impulsem. A jego oddech… oddech nie był zimny. Był ciężki, przyspieszony, ale krył w sobie desperację, nie pustą wściekłość. To wystarczyło, by w jej głowie pojawiło się pierwsze rozróżnienie: nie przyszedł tu, by od razu zabijać. Serce uderzało tak mocno, że miała wrażenie, iż on również je słyszy. Jej ciało było napiętą struną - wystarczyłby jeden gwałtowny ruch, by pękła. Ale Paige wiedziała, że lęk nie może być jej jedyną odpowiedzią. Była lekarzem. Całe dorosłe życie patrzyła w oczy śmierci - nie swojej, ale cudzej. Trzymała za rękę ludzi w ich ostatnich sekundach, słuchała szeptów i krzyków, widziała ból odbity w źrenicach i ciała drżące w konwulsjach. Wiedziała, jak wyglądają ci, którzy nie chcą żyć, i ci, którzy walczą, żeby jeszcze chwilę pozostać na powierzchni.
A on - choć trzymał broń przy jej skroni - był jednym z tych drugich.
To odkrycie, irracjonalne i gwałtowne, sprawiło, że jej ramiona powoli, niemal niedostrzegalnie, rozluźniły się. Nie była to kapitulacja. To była decyzja - cicha, wewnętrzna, że nie da mu satysfakcji paniki. Że jeśli chciałby widzieć w niej tylko bezbronną ofiarę, zawiedzie się. Skóra pod jego dłonią piekła, usta drżały, a jej własny oddech odbijał się od tej przeszkody, dusząc ją. Ale w jej oczach - choć on jeszcze ich nie widział - kiełkowała nowa siła. Jej ciało przestało być uwięzionym zwierzęciem, a stało się polem obserwacji. Rejestrowała każdy szczegół: nacisk palców, kąt, pod jakim trzymał broń, jego wzrost, ciężar, zapach. Uczyła się go, nim jeszcze wypowiedział kolejne słowo. Bo Paige wiedziała, że to, czego potrzebował, kryło się w tej desperacji, nie w metalu przy jej głowie. Że to nie stal miała prawdziwą władzę nad nią w tej chwili, lecz to, czego on od niej chciał. Nie miała jeszcze odpowiedzi. Ale wiedziała, że ją znajdzie. I wtedy, po raz pierwszy od chwili, gdy poczuła lufę przy skroni, w jej głowie pojawił się krótki obraz - Miles. Och, gdyby tylko wiedział co właśnie wydarzyło się.
A Mark? Cóż. Z pewnością objąłby ją i uraczył pełnym troski zdaniem. Na próżno jednak szukać w nim działania.

Wade W. Jones

stitches under fire

: śr sie 27, 2025 9:13 pm
autor: Wade W. Jones
Oddychał miarowo, wręcz spokojnie, jego ciepły oddech omiatał jej włosy. Jeden, drugi, trzeci. Nie przyspieszył nawet w momencie, gdy się spięła, jakby robił to codziennie. Jakby potrafił odebrać komuś życie ze spokojnym rytmem serca, bez drżenia powieki. W tej chwili w rękach trzymał jej życie. Śmierć dla Wade'a Jones'a również nie było niczym nietypowym. W swoim życiu widział jej tyle, że całe niebo rozciągające się nad Toronto mogło być przysłonięte duszami, w których odejściu, miał mniejszy, bądź większy, udział. W pewnym momencie swojej kariery, on też ratował życia. Może nie tak dobitnie jak Paige, ale brał udział w misjach, ochraniał konwoje humanitarne, wynosił dzieci z samego środka burzy wojny. To były dobre czasy, ale ciężkie wspomnienia, bo kiedy zależy Ci bardziej, żeby chronić to życie, a ono w jednej sekundzie odpływa, wraz ze spojrzeniem, które robi się puste i zwiastuje śmiertelny postrzał, to to jest nawet gorsze niż po prostu strzelić komuś w łeb. Najczęściej ci, do których Wade strzelał na to zasługiwali, na początku jego kariery najemnika wybierał zlecenia na złych ludzi. Bo później pobudki zaczęły być trochę inne. Później w Jonesie coś pękło i zamiast patrzeć im w oczy, to widział tylko tył głowy, albo odległą sylwetkę, gdy mierzył do niej z dachu wysokiego budynku, z karabinu snajperskiego. Potem to zaczęły być tylko cele, nie miały twarzy, nie miały imienia, nie miały rodzin, a jedyne co było w nich pewne, to było to, że muszą zginąć. Kolejny cel równał się dodatkowej gotówce, ale to chyba nie ona była w tym wszystkim najważniejsza. Wade nigdy nie żył rozrzutnie, bardziej liczyła się adrenalina.

W tym momencie adrenalina wcale nie krążyła w jego żyłach, pełen spokój i opanowanie. Tętno równe temu w spoczynku. Kiedy i ona rozluźniła mięśnie, które spięły się na jego dotyk, przesunął zimną lufą po jej twarzy. Przysunął policzek do jej ucha.
- Zabiorę rękę, ale jeśli piśniesz chociaż słowo, to strzelę, a zanim ktokolwiek znajdzie Twoje ciało, wyjdę z budynku, więc to będzie daremne poświecenie. Nie jest nam potrzebne - każde słowo wypowiadał twardo, pewnie siebie, bez strachu, a właściwie ze spokojem, żeby dobrze go zrozumiała - potrzebuję tylko Twojej pomocy. Pomożesz mi, a ja zniknę, będziesz wolna i będziesz mogła to zgłosić. Zrozumiałaś? - nie poluzował jeszcze dłoni, ale odsunął się od niej na krok, pistolet, teraz przesunął się na jej szyję, ale był wycelowany pod takim kątem, że z jej ślicznej główki nie byłoby co zbierać. W końcu zabrał dłoń, odwrócił ją do siebie przodem szarpiąc za ramię, pistolet wciąż celował w newralgiczne punkty na jej ciele, Wade znał je wszystkie. Sięgnął do jej plakietki, żeby przeczytać jej imię i nazwisko, a przede wszystkim specjalizację. Chirurg - jednak szczęście go nie opuszczało.
- Paige, widzę, że jesteś chirurgiem, będziesz umiała to dla mnie zrobić. Tylko proszę Cię nie rób głupot - wciąż mówił spokojnie, wzrok jego niebieskich ślepiów utkwiony był w jej twarzy. Ta należąca do Wade zdradzała zmęczenie, może nawet gorączkę.
- Widzę, że masz tu zestaw do szycia, wyjmij go i przygotuj - nie pytał jej o narzędzia. Po prostu stwierdzał fakty, po prostu mówił jej co ma robić, jasno, bez owijania w bawełnę i jeśli ona też zagra z nim w otwarte karty, to miała szansę przeżyć. Tak naprawdę przecież nie chciał jej skrzywdzić, a to, że widziała jego twarz w tym momencie nie miało znaczenia. Bo był poszukiwany przez o wiele groźniejszych ludzi niż Torontońska policja.


Paige Ellery

stitches under fire

: czw wrz 04, 2025 8:58 am
autor: Paige Ellery
Poczuła, jak czas nagle zwęził się do pojedynczych uderzeń serca. W tej chwili każdy oddech, każdy ruch, każde drgnięcie powieki miało wagę, której nie doświadczyła nawet przy stole operacyjnym, kiedy w dłoniach trzymała życie pacjenta. Tam była przestrzeń na koncentrację, na kontrolę, na decyzje podejmowane w rytmie doświadczenia i lat praktyki. Teraz - była tylko lufa przesuwająca się po jej skórze, chłód stali, który przypominał jej, że w dłoniach tego mężczyzny nie ma reguł, tylko bezwzględność i śmierć.
Nie była jednak kobietą, która poddawała się łatwo. Strach tętnił w jej żyłach, ale nie miał władzy nad jej twarzą - ta pozostawała kamienna, skupiona, nieprzenikniona. Paige wiedziała, że jeśli pokaże pęknięcie, jeśli pozwoli mu ujrzeć panikę, mógłby potraktować ją jak słabość. A słabości nie miała zamiaru mu dawać.
Słuchała go uważnie, odczytując nie tylko słowa, ale też sposób, w jaki je wypowiadał - miękko, spokojnie, niemal z przesadną opanowaną logiką. Nie był amatorskim bandytą, który wpadł tu w pijackim amoku. Był kimś, kto znał rytm strachu i potrafił go kontrolować. Kimś, kto robił to już wielokrotnie. W tym spokoju kryło się coś bardziej złowieszczego niż groźba - rutyna. Czuła, jak szarpnięcie ramienia ustawia ją naprzeciwko niego. Spojrzała mu w oczy - w tę błękitną głębię, w której nie było ani triumfu, ani agresji, a raczej przytłumione zmęczenie i chłód; ten rodzaj pustki, który znali tylko ludzie noszący zbyt wiele krwi na rękach. Na moment zacisnęło jej się gardło, ale nie spuściła wzroku. Badała jego twarz. W myślach szkicowała jego obraz, zapamiętywała najdrobniejsze szczegóły. Ze skupieniem obserwowała delikatnie drgające mięśnie, pot na czole - czyżby gorączkował?Kiedy wymówił jej imię, jej mięśnie napięły się inaczej - bo wiedziała, że nie jest już przypadkową kobietą, którą można zastraszyć i odepchnąć. Stała się narzędziem.
Jeśli chcesz, żebym to zrobiła — Jej głos był cichy, lecz ostry jak skalpel, kontrolowany, bez cienia łamania – To pozwolisz mi pracować po swojemu.
Nie była głupia. Wiedziała, że pistolet wciąż wędruje po jej szyi, że w każdej sekundzie może poczuć wgryzający się w ciało pocisk, a jednak stawiała warunek. Nie dlatego, że wierzyła w swoje bezpieczeństwo, ale dlatego, że to była jej jedyna karta - jej profesjonalizm, jej chłodna, chirurgiczna precyzja.
Zerknęła na zestaw, który wskazał. Faktycznie - w szafce pod stołem zabiegowym, przygotowany zawsze na wszelki wypadek. Drobny pakiet, sterylnie zapakowany, gotowy do otwarcia. Powoli, ostrożnie sięgnęła po niego, nie odrywając wzroku od mężczyzny. Każdy jej ruch był kontrolowany - żadnych gwałtownych gestów, żadnej paniki. W głowie miała tysiące myśli. Jak długo tu zostanie? Czy rzeczywiście zniknie, jak obiecał, czy będzie musiała walczyć o życie? Czy ktokolwiek w ogóle zauważy jej nieobecność, jeśli wszystko pójdzie źle? Czy Miles dowie się o tym co zaszło na dolnym piętrze szpitala? A Mark, czy Mark...
Odgoniła od siebie ostatnią myśl. Nieistotną. Zamiast pozwolić, by lęk sparaliżował jej dłonie, przywołała ten sam wewnętrzny rytm, który zawsze ratował ją na sali operacyjnej. Skupiła się na zadaniu, na faktach, na tym, że przed nią nie stoi tylko oprawca - ale też ranny człowiek, który potrzebuje jej umiejętności.
Z zimnym spokojem uniosła zestaw, kładąc go na stole. Potem powoli podniosła wzrok na niego. — Pokaż ranę — Powiedziała tonem nieznoszącym sprzeciwu. Co za paradoks w chwili, w której obcy mężczyzna postawił na szali jej życie.
I choć w środku czuła, jak adrenalina rozsadza jej serce, na zewnątrz Paige wyglądała tak, jakby to ona kontrolowała sytuację.

Wade W. Jones

stitches under fire

: czw wrz 04, 2025 3:36 pm
autor: Wade W. Jones
W zasadzie jej postawa go ucieszyła, nie potrzebowali tu paniki, odrobina strachu była wskazana, ale panika w żadnym wypadku. Chociaż Wade wiedział co robi, specjalnie wybrał kobietę, żeby mieć nad nią przewagę siłową, lekarza, nie żadną pielęgniarkę, bo te nie potrafiły wiele więcej niż on sam, a z tym chirurgiem po prostu miał szczęście. Lepiej nie mógł trafić. Paige zdawała się panować nad sobą, chociaż w jej oczach widział, że się boi. Ale kto by się nie bał, zaglądając prosto w lufę pistoletu wycelowanego w twarz. Sam Wade by się bał, chociaż setki razy ćwiczył taki manewr na szkoleniach, jak obezwładnić napastnika, kiedy do ciebie celuje. A jednak w tej chwili czuł, jakby ten napastnik celował do niego z karabinu snajperskiego ukryty na jakimś odległym budynku. Nawet tutaj, w szpitalu nie czuł się bezpiecznie. Chociaż nie dawał tego po sobie poznać.
Wiedział, że gdyby chociaż na sekundę przestał grać swoją rolę, to straciłby nad nią przewagę. Już nie mógł nic tracić, i tak za wiele już poświęcił pomagając Ivenne.
A teraz liczył na to, że Paige pomoże jemu.
Bez gadania, bez zbędnego rozlewu krwi, za wiele już jej przelał w swoim życiu...
Patrzył w jej ciemne, duże oczy i wiedział, że ona teraz notuje każdy szczegół jego twarzy w pamięci, żeby idealnie go później opisać policji, ale wcale go to nie obchodziło. Obecnie był na celowniku u dużo gorszych ludzi niż gliny z Toronto. Dla nich może nawet wciąż był martwy, bo zginął podczas jakiejś misji, w której nawet nie brał udziału. To był wybuch samochodu, wjechał na minę, po żołnierzach nie było co zbierać i Wade Jones miał być wśród nich. W każdych dokumentach, właśnie tam był. Miał naprawdę piękny pogrzeb, jak na żołnierza przystało, ze wszystkimi honorami.
Że go tam wtedy nie było, to już dłuższa historia, bardziej skomplikowana i taka, która właśnie pchnęła go do tego miejsca, w którym obecnie się znajdował. Z bronią wycelowaną prosto w jej serce i wzrokiem utkwionym w jej twarzy. Z tym niemym - nic nie kombinuj - w spojrzeniu błękitnych tęczówek.
- Ty tutaj jesteś lekarzem - nie buntował się, te słowa wypowiedział spokojnie. Sam miał jako takie doświadczenie medyczne, gdyby rana była płytsza może by ją opatrzył, przechodził szkolenia z pierwszej pomocy, sam później uczył, co robić w patowych sytuacjach, ale tym razem potrzebował leków, czuł to każdą komórką rozgrzanego ciała, gorączkował, czyli coś poszło nie tak. Zresztą na jego białej koszulce, na brzuchu kwitła już szkarłatna plama. Coraz większa i większa. Wskazywała idealnie miejsce postrzału, dobrze, że miał marynarkę, którą mógł ją później zasłonić.
- Rób to co musisz, żadnych gwałtownych ruchów, zanim zdążysz zrobić mi krzywdę skalpelem, to ja Cię zastrzelę, wiesz o tym, a ręka mi nie drgnie. Paige wierzę, że jesteś mądrą kobietą i wszystko pójdzie sprawnie - powiedział wciąż bez zbędnych emocji, spokojnie, chociaż delikatnie się skrzywił, kiedy sięgnął do swojego brzucha jedną ręką, drugą pewnie trzymał pistolet. Podwinął koszulkę ukazując jej ranę na brzuchu. Nie wyglądała najlepiej, do tego była szyta prowizoryczną nicią. Może właśnie przez to się babrała?
Wyminął ją i usiadł na lekarskiej kozetce, żeby było jej wygodniej, ale jemu również celować prosto w jej głowę, gdy będzie zajmowała się jego raną.

Paige Ellery

stitches under fire

: pt wrz 05, 2025 1:50 pm
autor: Paige Ellery
Przez chwilę miała wrażenie, że czas wokół niej się rozciągnął. Ciche buczenie lamp jarzeniówek brzmiało jak odległy, uporczywy dźwięk, który wwiercał się w jej głowę. Patrzyła na niego - na tego człowieka, który jeszcze przed chwilą był tylko cieniem z pistoletem, a teraz okazał się kimś namacalnym, z krwią sączącą się spod naprędce zszytej rany. Nie była w stanie stłumić odruchowego ściśnięcia gardła, gdy zobaczyła, jak podciąga koszulkę. Szkarłatna plama rozlała się szeroko, wilgotna, świeża, świadcząca o tym, że ciało wciąż walczy - i przegrywa. Było w tym coś przerażającego, ale i znajomego. Widziała setki ran, setki ciał, znała ten zapach, tę barwę, ten lepki ciężar chwili. Różnica polegała na tym, że nigdy jeszcze nie opatrywała kogoś, kto jednocześnie mierzył do niej z pistoletu.
Dobrze… — odezwała się cicho, bardziej do siebie niż do niego. Głos był równy, jak wtedy, gdy dyktowała pielęgniarkom kolejne procedury na sali operacyjnej. Zawiesiła spojrzenie na jego twarzy, na zaciśniętej linii szczęki, potem na pistolecie, który pewnie spoczywał w jego dłoni. Wiedziała, że nie blefuje. Ten człowiek wyglądał jak ktoś, kto zrobił już wszystko i niczego nie żałował.Przesunęła się ostrożnie w stronę szafki, jakby każdy krok mierzyła co do centymetra. Szum we własnych uszach starała się zagłuszyć liczeniem: jeden krok, oddech, wyciągnij rękę, otwórz szufladę. Musiała wyglądać naturalnie, bez nerwowych gestów. To było jak operacja - nie mogła się spieszyć, ale nie mogła też zwlekać.
Rana wygląda na głęboką… — mruknęła, jakby nawykowo, jak do samej siebie, a jednak świadomie wypowiadała każde słowo. Chciała zająć jego uwagę, odciągnąć ją od tego, jak drżą jej dłonie. — Szwami prowizorycznymi za wiele nie zdziałałeś. Infekcja to najmniejszy problem. Jeśli doszło do uszkodzenia narządów wewnętrznych, stracisz dużo więcej niż krew.
Odłożyła na blat pakiet gazików, metalowe nożyczki, pincetę. Porządkowała wszystko skrupulatnie, tak jak zawsze, choć tym razem każdy jej ruch mógł być odczytany jako zagrożenie. Wciąż czuła na sobie jego spojrzenie. Ten chłód, który bił z jego błękitnych oczu, wbijał ją w podłogę, ale też trzymał w pionie.
Przez sekundę zawiesiła się na jego twarzy. Wyglądał… inaczej, niż sobie wyobrażała napastnika. Nie było w nim krzyku, nie było dzikiej furii. Tylko wyczerpanie i coś, co przypominało rozpacz. I to sprawiło, że jej serce zabiło szybciej.
Potrzebuję, żebyś się nie ruszał — powiedziała spokojnie, przybliżając się z pierwszym gazikiem w dłoni. — Jeśli źle zdejmę szwy, które masz, to mogę mieć problem z zatamowaniem krwawienia. A nie mam zamiaru ginąć w tym gabinecie razem z tobą.
Podeszła bliżej. Czuła, jak obezwładniająco pachnie metaliczna krew, jak cisza pomiędzy nimi zagęszcza się do granic absurdu. Wyciągnęła rękę, dotknęła krawędzi rany gazikiem. W tej sekundzie adrenalina aż piszczała w jej żyłach, ale jej dłoń pozostała pewna, stabilna. Była lekarzem. Miała przewagę, której on nie miał: wiedziała, co robi.
Spojrzała na niego raz jeszcze, unosząc brwi: — To będzie boleć.
I zaczęła działać, zaczynając od przemycia antyseptykiem jego skóry i podania przez cienką igłę substancję znieczulającą miejscowo - lidokainę.

Wade W. Jones

stitches under fire

: pt wrz 12, 2025 1:53 pm
autor: Wade W. Jones
Zapach krwi towarzyszył mu cały czas od tego felernego wieczoru, gdy nie potrafił zabić Ivenne, może to przez tę ranę, chociaż Wade czuł w kościach, że to coś innego. Taki zwiastun, mroczne widmo tego, że jeszcze wiele krwi się przeleje zanim to wszystko się uspokoi. Chociaż... naprawdę nie chciał tego robić dzisiaj. Celował do niej, ale nie chciał strzelać, zrobiłby to, bo zabijał nie tylko kobiety... Ale po co? Nie dostałby za to ani pieniędzy, ani jakiejś chorej satysfakcji, że zrobił coś dobrego. Czasem to robił, zabijał w dobrej wierze. Ale nie ją.
Jej śmierć nie byłaby nikomu potrzebna, tak jak to co później by temu towarzyszyło, chociaż z drugiej strony... Gdyby ją zabił, to nie opisała by później policji jego twarzy. Przez głowę przemknęła mu ta jedna mała myśl. Zabić dla świętego spokoju. Ale jeśli mu pomoże, to przecież to byłoby okrutne. Tylko, że Wade bywał okrutny.
Patrzył na jej twarz, a w głowie miał naprawdę najróżniejsze myśli, nawet takie, które kończyły się krwistą plamą na tej sterylnej posadzce.
Nie mógł jednak dać po sobie nic poznać. Skinął głową na jej dobrze. Obserwował ją, każdy ruch, każdy gest, każde drgnienie, chociaż musiał przyznać, że trzymała się dobrze. Najwidoczniej trafił na profesjonalistkę, która umiała zapanować nad emocjami, zyskiwała tym w jego oczach, ale czy na tyle, żeby ją oszczędzić? Pistolet trzymał pewnie, mierzył w takie punkty na ciele, żeby ją zabić, jeden zły ruch, a po prostu ją zabije i pewnie nawet nie będzie miał z tego powodu wyrzutów sumienia?
A może będzie?
Ten Wade Jones kilka lat wstecz nigdy ich nie miał, ale teraz coś się w nim zmieniało. Może na lepsze... ale według niego na gorsze. Robił się jakiś sentymentalny.
- Nie-doszło - wycedził przez zęby, co prawda nie był lekarzem, ale znał się odrobinę na opatrywaniu ran, z wojska, chociaż... Tyle tylko, żeby przetrwać do wizyty w szpitalu. Teraz też przetrwał, ale czuł, że to poważniejsze niż mu się mogło zdawać, organizm reagował źle. Może miała rację, ale on przecież nie miał na to czasu, na jakieś skomplikowane operacje, potrzebował tylko, żeby go zszyła. Ale... z drugiej strony nie mógł później zdechnąć dlatego, że nie dał się jej opatrzeć. Mogli go zabić, a jednak udało mu się przeżyć. Chciał to przeżyć najbardziej na świecie. Dlatego tu był. Nie poddawać się, nie umierać. Pierwszy raz w swoim marnym życiu Wade Jones chciał żyć. Naprawdę. A żeby to poczuć musiał się znaleźć w miejscu, w którym od śmierci dzieliła go cienka granica, w którym był na celowniku całej ruskiej mafii w Toronto, a zaraz pewnie będzie i policji. Cóż.
- Zrób z tym porządek Paige - rzucił, a później jakoś tak odruchowo dotknął jej skóry na szyi, tuż koło aorty pistoletem, ale tylko na moment. Nie powinien jej tak straszyć, nie chciał, żeby to spieprzyła, ale chciał też, żeby zrobiła to sprawnie, szybko, żeby mógł stąd wyjść. Ale czy wyjdzie? Nawet jeśli ona opatrzy jego ranę, czy uda mu się stąd wyjść?
- Jeśli cokolwiek zrobisz źle, to zginiesz pierwsza... - musiał jej to przypomnieć. Patrzył na nią, kiedy do niego podeszła. Wiedział, że to nie będzie przyjemne, ale chyba nie gorsze niż to, gdy Ivy szyła go bez znieczulenia, zresztą... Doświadczył w swoim życiu wielu gorszych rzeczy, niektóre z nich pozostawiły głębokie blizny na jego ciele, inne wyryte w duszy. Skinął tylko głową, gdy powiedziała, że to będzie boleć. Zacisnął zęby, ale nie zamknął tych błękitnych, zimnych oczu, wciąż obserwował każdy jej ruch, dłonie, które działały pewnie. Tak jak jego.
Oboje wiedzieli co robią, Wade to czuł, że ona też wie co robi, zawahał się kiedy podała mu znieczulenie. Poprawił pistolet w ręce, gdyby zaczęło go odcinać, to wystarczy, że naciśnie spust. Broń była odblokowana, a on gotowy.

Paige Ellery