stitches under fire
: wt sie 26, 2025 5:05 pm
Szedł szpitalnym korytarzem, jego krok był spokojny, powolny, a jednak była w nim pewna stanowczość, nie zatrzymał się nawet na moment, ale mimo to sprawdzał po kolei każdą salę. Jakby czegoś szukał. Zjechał niżej, niżej zawsze było mniej ludzi, było ciszej, spokojniej. Tam znajdowały się kostnice, magazyny, gabinety, które nie musiały być pod ręką. Jego kroki odbijały się echem, kiedy szedł przez pusty korytarz prowadzący do prosektorium. Minęła go jedna pielęgniarka, która spojrzała na niego z ukosa, ale nie odezwała się ani słowem, bo on wcale nie dawał po sobie poznać, że coś jest nie tak, że on nie jest tutaj na swoim miejscu. Miał na sobie marynarkę, dość elegancką, wyglądał jak ktoś, kto ma tutaj coś do załatwienia. Nie jak lekarz, ale jednak nie jak podejrzany typ, na którego trzeba by było zwracać uwagę. Może właśnie szedł odebrać ciało? A może na rozmowę z samym dyrektorem? Tylko dlaczego zawędrował aż tutaj, skoro jego gabinet był kilka pięter wyżej?
Do szpitala dostał się tylnym wejściem, wyczekał moment i po prostu wszedł do budynku, drzwiami, które powinny być zamknięte, a które ktoś przypadkowo zostawił uchylone. W szpitalu jest tylu ludzi, że to po prostu się zdarza, a Wade doskonale o tym wiedział. Czasem wystarczyło poprosić bezdomnego, żeby zapytał palącego na prędko pielęgniarza o ogień, a gdy ten zrobił krok, to Wade korzystał z okazji. On po prostu umiał wykorzystywać każdą okazje, umiał obserwować, umiał cierpliwie czekać, a do tego miał jakieś takie cholerne szczęście. Chociaż trzeba przyznać, że opuściło go w momencie strzelaniny, kiedy kula drasnęła o jego brzuch. To była powierzchowna rana, ale wymagała szycia. Ivenne się starała, zszyła go najlepiej jak umiała, a jednak szew rozchodził się przy każdym ruchu tylko ciągnąc i sprawiając ból. To zapewne wina tych tępych igieł i nici, które znaleźli w przydrożnym motelu. Ktoś musiał to poprawić, ktoś bardziej doświadczony niż jego żona, nie-żona, a przede wszystkim ktoś, kto miał dostęp do chirurgicznego zestawu narzędzi.
Zajrzał do sali, w której stała tylko ona, jakaś kobieta, w dłoniach przekładała fiolki z lekami, komplety do szycia i zapakowane bandaże, a Wade właśnie tego potrzebował. Czyżby znowu miał szczęście?
Wparował do środka bez zawahania i zanim ona zdążyła zareagować, zanim zdążyła się odwrócić, to on był już za nią. Zasłonił jej usta ręką, a drugą wyjął broń spod marynarki, zimna lufa pistoletu dotknęła jej skroni.
- Tylko piśnij, a rozwalę Ci łeb, nie żartuję - warknął prosto do jej ucha, takim tonem, że nie było wątpliwości, że ten człowiek nie kłamie. Wade wiedział, że uczyli ich, żeby w takich przypadkach nie walczyli, żeby oddali to, o co prosi napastnik i wykonywali jego polecenia. Kiedyś, dawno temu, sam robił takie szkolenia. Jeszcze kiedy był w wojsku, jeszcze kiedy uczył innych, jeszcze kiedy wiedział, że czasami walka jest najgorszą możliwą opcją.
Paige Ellery