No grave could hold my body down, I’ll crawl home to her
: śr sie 27, 2025 3:10 pm
Chciał dać jej czas, chwilę wytchnienia po tym jak roztrzaskał ją na nowo, niczym cenną porcelanę na wystawie w Rosenthalu. Był krzykiem, nie szeptem przerywającym ciszę, a czymś zdecydowanie ostrzejszym i nieproszonym. Zostawiła przed nim jednak furtkę, nadzieję, która spędzała mu sen z powiek, przez minione dwa tygodnie.
Zostawiła mu, bowiem coś cenniejszego niż słowa zaproszenia. Niby to niechcący, niby w roztargnieniu. Szkicownik, najcenniejszy drobiazg w arsenale artysty, takie trochę kuluary tworzenia. Clifford czuł jego ciężar, gdy trzymał go w dłoniach. Nie potrafił określić jasno, co tak naprawdę sprawiało, że po raz kolejny czuł na sobie wagę większą, niż był w stanie dźwignąć. Cienkie stronice papieru w twardej oprawce, skrywały między kartkami jego najmroczniejsze wspomnienia.
Cliffordowi daleko było do artysty. Ostatni raz z paletą barw miał do czynienia w szkole podstawowej i zdecydowanie nie było to coś, co wspominał z uśmiechem na twarzy. Szczytem jego artyzmu było narysowanie patyczaka, ewentualnie serduszka w tej infantylnej lekko pokrzywionej wersji. Takie właśnie stawiał na kartkach dołączanych do prezentów dla Sadie. Clifford był tak absurdalnie zielony w kwestii sztuki, że sama myśl o otwieraniu szkicownika była nieco absurdalna. Zupełnie jak zapuszczanie się w towarzystwo, w którym to każdy mówi w niezrozumiałym dla niego języku.
Co więcej, jego obawy potęgował inny fakt. Bowiem w pracach Sadie nie było sztampy, a intymność, cząstka jej samej. Coś, czego się bał, co zatracił, znikając długie miesiące temu. Wszystko to było jak desperacki krzyk w ciemności, niosący się echem przez puste korytarze, a każde pociągnięcie ołówkiem, na które miałby patrzeć byłoby tak wyraźne jak wyraźnym mogłoby być przelanie żalu i smutku wspomnień między papierem a grafitem. Dlatego, więc przez długie godziny, każdego dnia po pracy obracał w dłoniach jej szkicownik. Czuł pod palcami chropowatość papieru, tę jego fakturę. Czuł się tak niepewnie, mając go przy sobie jak gdyby każde drżenie palców mogło go zdradzić.
Dopiero po kilku dniach, odważył się go otworzyć. Miasto już dawno skąpane było w mroku, a jego mieszkańcy w sennych objęciach Morfeusza. On jednak nie spał, przesuwając zmęczone spojrzenie po okładce szkicownika. Gdy go otworzył, stronice rozchyliły się z cichym szelestem, niczym trzepot skrzydeł motyla. Obrazy uderzały go jeden po drugim, jak w kalejdoskopie wspomnień, zamkniętych w liniach i światłocieniu.
Wiedział doskonale gdzie ją znaleźć. Przeprowadziła się po jego śmierci . Cóż, nie mógł jej się dziwić. Sam pewnie w podobnej sytuacji zrobiłby wszystko by dać sobie szansę na nowy początek, by chociaż przez chwilę nie czuć na sobie oddechu śmierci i współczucia innych, którzy myślą, że wiedzą co czujesz, dając sobie równocześnie prawo do użalania się nad dobą i poddawania pod refleksję każdej twojej decyzji.
Nie zadzwonił, napisał za to wiadomość. Krótki sms. Tym razem wchodząc w jej życie, chciał, chociaż zdjąć ubłocone buty nim przekroczy próg. Pragnął, by tym rzem poczuła, że nie chce być tylko nagłym sztormem w jej życiu, domokrążcom, wchodzącym z impetem tam, gdzie zdecydowanie nie nie było jego miejsce. Ze spokojem i z pokorą. Czy się obawiał? Oczywiście, jednak nie na tyle, by zrezygnować. Pragnął kolejnego spotkania tak żarliwie jak ćma lgnąca do ognia. Tym razem wyglądał już nieco bardziej jak człowiek, a odrobinę mniej niż zjawa. Oczy nie były już tak zmęczone, zarost zyskał na ogładzie, podobnie jak i strój. Zupełnie jakby ktoś na chwilę ponownie tchnął w niego życie. Stał, więc na progu z butelką wina i torbą, w której wziął na wynos jedzenie z ich ulubionej knajpki. A przynajmniej tej, którą mieli za ulubioną te miesiące temu, które teraz wydawały się Cliffordowi zupełnie innym życiem.
Sadie Mansfield
Zostawiła mu, bowiem coś cenniejszego niż słowa zaproszenia. Niby to niechcący, niby w roztargnieniu. Szkicownik, najcenniejszy drobiazg w arsenale artysty, takie trochę kuluary tworzenia. Clifford czuł jego ciężar, gdy trzymał go w dłoniach. Nie potrafił określić jasno, co tak naprawdę sprawiało, że po raz kolejny czuł na sobie wagę większą, niż był w stanie dźwignąć. Cienkie stronice papieru w twardej oprawce, skrywały między kartkami jego najmroczniejsze wspomnienia.
Cliffordowi daleko było do artysty. Ostatni raz z paletą barw miał do czynienia w szkole podstawowej i zdecydowanie nie było to coś, co wspominał z uśmiechem na twarzy. Szczytem jego artyzmu było narysowanie patyczaka, ewentualnie serduszka w tej infantylnej lekko pokrzywionej wersji. Takie właśnie stawiał na kartkach dołączanych do prezentów dla Sadie. Clifford był tak absurdalnie zielony w kwestii sztuki, że sama myśl o otwieraniu szkicownika była nieco absurdalna. Zupełnie jak zapuszczanie się w towarzystwo, w którym to każdy mówi w niezrozumiałym dla niego języku.
Co więcej, jego obawy potęgował inny fakt. Bowiem w pracach Sadie nie było sztampy, a intymność, cząstka jej samej. Coś, czego się bał, co zatracił, znikając długie miesiące temu. Wszystko to było jak desperacki krzyk w ciemności, niosący się echem przez puste korytarze, a każde pociągnięcie ołówkiem, na które miałby patrzeć byłoby tak wyraźne jak wyraźnym mogłoby być przelanie żalu i smutku wspomnień między papierem a grafitem. Dlatego, więc przez długie godziny, każdego dnia po pracy obracał w dłoniach jej szkicownik. Czuł pod palcami chropowatość papieru, tę jego fakturę. Czuł się tak niepewnie, mając go przy sobie jak gdyby każde drżenie palców mogło go zdradzić.
Dopiero po kilku dniach, odważył się go otworzyć. Miasto już dawno skąpane było w mroku, a jego mieszkańcy w sennych objęciach Morfeusza. On jednak nie spał, przesuwając zmęczone spojrzenie po okładce szkicownika. Gdy go otworzył, stronice rozchyliły się z cichym szelestem, niczym trzepot skrzydeł motyla. Obrazy uderzały go jeden po drugim, jak w kalejdoskopie wspomnień, zamkniętych w liniach i światłocieniu.
Wiedział doskonale gdzie ją znaleźć. Przeprowadziła się po jego śmierci . Cóż, nie mógł jej się dziwić. Sam pewnie w podobnej sytuacji zrobiłby wszystko by dać sobie szansę na nowy początek, by chociaż przez chwilę nie czuć na sobie oddechu śmierci i współczucia innych, którzy myślą, że wiedzą co czujesz, dając sobie równocześnie prawo do użalania się nad dobą i poddawania pod refleksję każdej twojej decyzji.
Nie zadzwonił, napisał za to wiadomość. Krótki sms. Tym razem wchodząc w jej życie, chciał, chociaż zdjąć ubłocone buty nim przekroczy próg. Pragnął, by tym rzem poczuła, że nie chce być tylko nagłym sztormem w jej życiu, domokrążcom, wchodzącym z impetem tam, gdzie zdecydowanie nie nie było jego miejsce. Ze spokojem i z pokorą. Czy się obawiał? Oczywiście, jednak nie na tyle, by zrezygnować. Pragnął kolejnego spotkania tak żarliwie jak ćma lgnąca do ognia. Tym razem wyglądał już nieco bardziej jak człowiek, a odrobinę mniej niż zjawa. Oczy nie były już tak zmęczone, zarost zyskał na ogładzie, podobnie jak i strój. Zupełnie jakby ktoś na chwilę ponownie tchnął w niego życie. Stał, więc na progu z butelką wina i torbą, w której wziął na wynos jedzenie z ich ulubionej knajpki. A przynajmniej tej, którą mieli za ulubioną te miesiące temu, które teraz wydawały się Cliffordowi zupełnie innym życiem.
Sadie Mansfield