love is in the air, death too
: śr sie 27, 2025 10:48 pm
Kiedy Cynthia do niego zadzwoniła odebrał praktycznie od razu, dzwonek ledwo co rozebrzmiał, a on już miał telefon przy uchu. Myślał o niej cały czas, o tym co się wydarzyło, ale też o tym co nastąpi teraz. Bo to mogło być nawet jeszcze ważniejsze. Siedział w swojej kuchni sam, chociaż nie, gdzieś pod kuchenną ladą leżał pies, basset o wdzięcznym imieniu Pomidor, był już stary i jego oddech świstał i charczał. U Lawrenca w mieszkaniu nie dało się nigdy uświadczyć ciszy. Zresztą dzisiaj działała na niego ona jakoś przytłaczająco, bo kojarzyła mu się z jednym, z nią. Dlatego w tle grała jakaś muzyka puszczona ze starego gramofonu. W pewnym momencie płyta się skończyła a gramofon brzęczał jedynie przeskakując igłą nad czarnym winylem. Lawrence grzebał łyżką w misce z płatkami śniadaniowymi, ale nawet nie nalał do nich mleka. Jego energia życiowa i humor, jakby opadły do zera, ale nieco się pobudził, kiedy zadzwoniła. To jednak była wyjątkowo krótka rozmowa, nawet nie zdążył się zapytać, jak się czuje, bo Cynthia oznajmiła tym swoim tonem królowej lodu, że przyjedzie po niego za piętnaście minut i zabierze go na oględziny, na miejsce zbrodni. Jeszcze nie był na takich oględzinach, a przede wszystkim jeszcze się z nią nie widział od tej ich gorącej nocy. Wziął szybki prysznic, naprawdę ekspresowy, ubrał się w nieodzowną kolorową koszulę, dzisiaj jednak wyjątkowo czarną w delikatnie wzory w kolorze krwistej czerwieni, ciemne spodnie i ciemną marynarkę i tylko te kolorowe skarpetki i czerwone trampki sprawiały, że wyglądał bardziej jak on. Wychodząc z mieszkania schylił się jeszcze do psa i pogłaskał go za uszami.
- Życz mi powodzenia - rzucił, a po chwili już stał na dole, akurat w momencie, w którym Cynthia parkowała przy krawężniku. Wsiadł do auta, włosy miał jeszcze wilgotne, koszulę nonszalancko rozpiętą i schylił się jeszcze, żeby zawiązać trampka. Nabrał powietrza w płuca, ale nie za bardzo wiedział jak ma się do niej zwrócić.
Doktor Ward?
Moja Cynthio?
- Co to za oględziny? - zapytał po prostu, jego spojrzenie spoczęła na jej kolanach, ale później prześlizgnął je po jej sylwetce wyżej, na jej dłonie oparte na kierownicy, te dłonie, które wczoraj należały do niego i na jej twarz. Aż westchnął, bo od razu przypomniał sobie tę twarz w momencie prawdziwej rozkoszy.
- Myślałem o Tobie Cynthio - odezwał się znowu i sięgnął po pas, żeby go zapiąć. Czuł, że pasy bezpieczeństwa mu się bardzo przydadzą. W tym samochodzie panowała jakaś dziwna atmosfera, poczuł ją, gdy tylko wsiadł. Jak by właśnie wchodził na bardzo grząski grunt.
- Co wspominałaś przez telefon o bagnach? - zapytał wpatrując się w jej twarz z uporem. Liczył na chociażby jeden delikatny uśmiech. Minimalne drgnienie kącików ust na jego widok.
Cynthia A. Ward