Strona 1 z 1

time comes in roses

: czw sie 28, 2025 8:19 pm
autor: august yearwood
001.
Z perspektywy czasu dochodził do wniosku, że niepotrzebnie zabrał Mary-Lou na tę imprezę. Nie dość, że wyglądała zjawiskowo, przez co ciężko było mu się skupić, to na dodatek on sam nie za dobrze sprawiał się jako towarzystwo w takich momentach. Był wręcz przekonany, że jego przyjaciółka żałuje, że w ogóle się tu pojawiła i wcale jej się nie dziwił. Augustine nie potrafił za bardzo tańczyć, a widzieli się ze sobą tak często i od tak wielu lat, że w sumie nie mieli zbyt wielu tematów do rozmowy, a nawet jeśli, to Yearwood z tego całego stresu nie był w stanie o niczym pomyśleć. Najgorszym jego lękiem było to, że jego przyjaciółka za moment sama powie, że nudzi się i w związku z tym idzie do domu. Miał więc ogromną nadzieję na to, że to się nie ziści (tak naprawdę były na to małe szanse, ale jego głowa niekoniecznie chciała go słuchać).
Wziął głęboki wdech i rozejrzał się po ogrodzie, w którym odbywało się przyjęcie, szukając czegoś, co mógłby im zaproponować do porobienia. — Może się czegoś napijemy? — zaproponował w końcu, spoglądając na nią. To było jednak niebezpieczne, bo wciąż nie mógł wyjść z podziwu dla jej wyglądu, a przecież powinien trzymać się w ryzach. Nie byli dla siebie nikim więcej, jak tylko przyjaciółmi, a on nie chciał tego zepsuć między nimi; ta relacja była dla niego cholernie ważna. — Niestety nie jest to najbardziej pasjonująca impreza wszechczasów, staję sobie sprawę — powiedział skruszony. Pomyślał, że może łatwiej będzie, jeśli od razu zerwie ten plaster i usłyszy od Mary-Lou to, co niewątpliwie chciała mu powiedzieć.
Właściwie nie wiedział, dlaczego aż tak się stresuje — z jednej strony rzeczywiście nie przepadał za tego typu wydarzeniami, ale z drugiej przyszedł tutaj z bardzo bliską osobą i miał nadzieję, że to pomoże mu zapamiętać tę imprezę pozytywnie. On jednak ledwo był w stanie mówić, choć zazwyczaj przy Mary-Lou nie miał z tym żadnego problemu. Czy to dlatego, że tak rzadko widział ją tak wystrojoną? Ale przecież to nie tak, że był jakimś bezmózgim samcem alfa, który nie potrafił się ogarnąć, widząc piękną i ładnie ubraną kobietę. Cóż, może to po prostu nie był jego dzień, a przynajmniej tak się starał to sobie wytłumaczyć, bo inne wyjaśnienia nie wydawały się wystarczająco dla niego przekonujące (a może zbyt przerażające?). W głębi duszy miał jednak nadzieję, że uda się ten wieczór jeszcze uratować.

mary-lou bessett

time comes in roses

: pt sie 29, 2025 10:06 pm
autor: mary-lou bessett
1
Może i miała na sobie ładną sukienkę, a włosy upięła gustowną, pozłacaną klamrą, ale czuła się tutaj zupełnie nie na miejscu. Wszystkie panie wyglądały jak miliony dolarów kanadyjskich, a nawet jeśli w którymś miejscu pozostawiały c o ś do życzenia, nadrabiały faktycznymi milionami dolarów kanadyjskich zawieszonych na ich ciałach w postaci sukienek od projektantów, drogiej biżuterii, czy butów z czerwoną podeszwą. Na co dzień nie obracała się w takim towarzystwie. Imprezy z wydawnictwa były zawsze znacznie bardziej wyluzowane, a tutaj czuła się jak intruz – czego jednak nie robiło się dla najlepszego przyjaciela, szczególnie, jeśli ładnie poprosi?
To impreza ratusza, a nie rozdanie Oscarów. Przecież nie spodziewałam się pokazu fajerwerków do każdego toastu — odpowiedziała, zniżając głos do szeptu gdy przystanęła przed Augustem z rozbawionym uśmiechem. Dłońmi powędrowała do jego krawatu, który przyciągnęła i wyprostowała, tak, aby jakoś prezentował się pod marynarką. — Wyluzuj i uśmiechnij się, chyba, że próbujesz wywinąć się z jakiegoś poniedziałkowego spotkania i udajesz, że coś zaczyna cię rozkładać. Dobrze się bawię i ty też powinieneś, hm? — poprosiła, prostując lekko plecy. Kąciki j e j ust też powędrowały ku górze, czym miała nadzieję przypomnieć Yearwoodowi, że nie powinien chodzić pomiędzy współpracownikami jak ostatni, skwaszony gbur. Tak, może nie była to najbardziej rozrywkowa noc w jej życiu, ale nie po to tutaj przyszła, a po to, by spędzić czas u boku swojego najlepszego przyjaciela. Skoro dotychczas szło jej nieźle, to nie miała na co narzekać.
Chwyciła go pod ramię (wysokie szpilki okazały się trochę idiotycznym posunięciem w wyłożonym kocimi łbami ogrodzie) i ruszyła powoli w stronę stolika, na którym wystawiono szampan dla gości, przy czym konspiracyjnie nachyliła się w stronę przyjaciela. — Henry Gardner zagadał mnie, kiedy odszedłeś porozmawiać z… no, tym ważnym kimś — machnęła lekko ręką. August wprawdzie zdradził jej ten fakt, ale musiał być on na tyle fascynujący, że wleciał jej jednym, a wyleciał drugim uchem. — Henry Gardner z algebry w liceum? Nie mówiłeś, że z tobą pracuje! — zaczekała z wyrzutami aż do chwili, w której zostali zostawieni sami sobie. Nie, nie musiał spowiadać jej się z wszystkiego, a jednak zastanawiała się, dlaczego ten akurat fakt zdecydował się zachować dla siebie. — Trochę pogadaliśmy i był całkiem miły. Dał mi nawet swój numer — zdradziła, upijając łyk szampana gdy w końcu dorwali się do tacy. Może powinna zauważyć tutaj pierwszą czerwoną flagę, ale była zajęta czymś zupełnie innym – bąbelki przyjemnie rozeszły się po jej gardle i poczuła, że być może nie była wcale w nieodpowiednim miejscu, tak długo przynajmniej, jak ktoś był skłonny zadbać o napełnienie jej kieliszka.

august yearwood

time comes in roses

: sob sie 30, 2025 7:07 pm
autor: august yearwood
On i rozluźnienie na takiej imprezie? To nie brzmiało coś, co rzeczywiście mogłoby się wydarzyć w jego świecie. W ogóle nie odnajdował się w tego typu miejscach i nigdy nie wiedział, co powinien ze sobą zrobić. Nagle okazywało się, że jego kończyny są jakby z drewna, a gardło zasychało, jakby nie pił przynajmniej cały dzień. Także mimo że był pracownikiem ratusza, to czuł się pewnie podobnie jak Mary-Lou, dla której było to zupełnie nowe środowisko i nowi ludzie. Może to dlatego, że small talk nigdy nie był w jego stylu i za każdym razem miał problem ze znalezieniem tematu, który byłby wystarczająco prosty i nieangażujący? Albo dlatego, że rozmowy o pogodzie zwyczajnie go nudziły? Pewnie obie te rzeczy po trochu.
Postaram się, ale to wcale nie takie proste, wiesz? — odparł. Gdyby był w pełni szczery, to dopowiedziałby jeszcze: tym bardziej kiedy jesteś tak blisko mnie, ale oczywiście nie miał ani śmiałości, ani nie był też na tyle głupi, aby to z siebie wyrzucić. Wystarczyłoby spojrzeć w jakikolwiek inny kąt sali, aby dostrzec mężczyznę, który bardziej zasługiwałby na Mary-Lou. On nie był taką osobą i dobrze o tym wiedział, zresztą od bardzo dawna. — Na pewno dobrze się bawisz? Skoro tak mówisz… — powiedział bardziej do siebie niż do niej. Ufał przecież swojej przyjaciółce i był pewien, że gdyby coś jej nie pasowało, od razu by mu o tym powiedziała, a na pewno wtedy, kiedy by zapytał. — Może masz jakieś rady? — spytał, bo w sumie nic to nie szkodziło, a może Mary-Lou będzie w stanie mu pomóc rzeczywiście.
Jednakże jego problemy bardzo szybko zeszły na dalszy plan, kiedy przyjaciółka opowiedziała mu, co ją spotkało. Aż go zmroziło i gdyby nie fakt, że Mary-Lou trzymała go za ramię, to bardzo możliwe, że by się zatrzymał. W pierwszej chwili w ogóle nie wiedział, jak na to zareagować, dlatego nie powiedział nic. Na szczęście niejednokrotnie zdarzało mu się, że nie odpowiadał przez dłuższy czas, bo zastanawiał się, co chce powiedzieć, więc miał nadzieję, że Mary-Lou nie zwróci na to uwagi. W głowie miał wiele pytań, ale jedno z nich było znacznie ważniejsze niż reszta, dlatego od niego zaczął.
I… zamierzasz skorzystać z tego numeru? — zapytał, mając nadzieję, że wcale nie brzmi tak, jakby od odpowiedzi na to pytanie zależało jego życie. Tak naprawdę gdyby chciał zapytać o to, czego tak naprawdę chciał się teraz dowiedzieć, musiałby użyć innych słów, ale nie był w stanie zdobyć się na taką bezpośredniość. Dobrze więc, że mogli teraz skorzystać z szampana, bo Augustine zdecydowanie go teraz potrzebował. — No i tak, nie mówiłem, ale w sumie wtedy nie wydawało mi się to ważne, wybacz — powiedział przepraszająco.

mary-lou bessett

time comes in roses

: ndz sie 31, 2025 12:27 pm
autor: mary-lou bessett
Okej, rozluźnienie w takich okolicznościach mogło rzeczywiście być trochę problematyczne; w końcu otoczeni byli Augusta, a nie jej przełożonymi, więc łatwo jej było się tutaj wymądrzać. Może i było się o co martwić, ale Mary-Lou tego nie zauważała. Dużo szybciej dopadła ją realizacja, że nie tylko gubią się w tłumie wszystkich zaproszonych gości, ale że każdy właściwie najbardziej pilnował tutaj swojego nosa. Jeśli na małej przestrzeni zamkniesz trzysta osób i każdemu każesz zachować się najlepiej, jak tylko potrafi, prawdopodobnie skończysz z trzysetką ludzi, którzy będą bać się odezwać do drugiej osoby, co zaś dopiero ocenić to, jak się zachowuje – pewnie nawet nie zauważą, sami zbyt przejęci tym, czy zastosowali się do wszystkich zasad savoir vivre przy podjadaniu krakersika z kawiorem.
Nie jesteś najważniejszą osobą tutaj, a twoje zatrudnienie nie zależy od tego, ile rąk dzisiaj uściśniesz — przypomniała mu. Być może była trochę zbyt uszczypliwa, ale znali się dwadzieścia sześć lat – nie miała powodów by myśleć, że August poczuje się urażony jej osądem. Mówiła mu gorsze rzeczy, i vice versa zresztą. Cieszyła się, że był w jej otoczeniu ktoś, kto potrafił być z nią (jak sądziła) kompletnie szczery. — Tak. Napij się — alkohol mógł tutaj zaradzić dwojako: albo otworzyłby Augusta i rozplątał mu język, albo dałby im przynajmniej okazję i motywację do czmychnięcia z imprezy ukradkiem. — Jeśli nie ma już nikogo, z kim koniecznie musisz porozmawiać, możemy zaszyć się gdzieś… tam — zaproponowała, wskazując skinieniem głowy na ławkę w kącie ogrodu. — Przerwa od socjalizowania dobrze ci zrobi. Możemy wrócić do mieszania się w tłum, jak trochę ochłoniesz, co? — podsunęła. Nie mogła całkowicie go stąd wyrwać, ale mogła przynajmniej spróbować znaleźć sposobność, aby trochę go uspokoić i pozwolić mu ochłonąć, skoro ewidentnie tego potrzebował.
Sama nie wiem. Może powinnam dać mu szansę? — zapytała, choć nie Augusta chyba, a samą siebie. W praktyce rozchodziło się tutaj o dumę i honor. Kiedy to o n a chciała umówić się z Henry’m w liceum, została wyśmiana przy całej drużynie hokejowej, co złamało jej serce. Prawdopodobnie powinna tę urazę chować i chcieć jemu też sprawić przykrość, ale… chyba nie mogła, tak najzwyczajniej. Nie była nigdy osobą, która koniecznie musi się zemścić, odgryźć, wyjść z czegoś zwycięską ręką. Chciała wierzyć, że Henry przemyślał od tamtego czasu parę kwestii i wyrósł na lepszego człowieka, tak po prostu. — Nie wydało ci się ważne, że Henry, który liceum skończył rzutem na taśmę jakoś poradził sobie na studiach i na rozmowie rekrutacyjnej przed najważniejszymi ludźmi w mieście? — zapytała raz jeszcze, zerkając na niego z małym niedowierzaniem. Niezupełnie rozumiała nagłe osowienie Yearwooda, jak i jego niechęć do plotkowania. — No, może sama coś sobie dopowiedziałam. Sorki. Wszystko okej? Jesteś jakiś… niemrawy — pociągnęła go w końcu za język, bo skoro miał tutaj stać i się dąsać, to chciała przynajmniej wiedzieć, jaka jest tego przyczyna.

august yearwood

time comes in roses

: ndz sie 31, 2025 4:45 pm
autor: august yearwood
Wbrew pozorom słowa Mary-Loy rzeczywiście go uspokoiły. W końcu naprawdę nie był tutaj jakąś ważną figurą, więc pewnie nawet gdyby popełnił jakiś błąd, to i tak nie miałoby to jakiegoś większego znaczenia. Ostatecznie był przecież jedynie księgowym i nie spodziewano się po nim nie wiadomo czego, o ile czegokolwiek poza tym, że pokaże tutaj swoją twarz. W końcu nie mógł ciągle siedzieć w swoich tabelkach, chociaż bardzo by tego chciał, tym bardziej że ewidentnie było widać, że tego typu przyjęcia nie są dla niego.
Dzięki, pomogło mi to — powiedział z lekkim uśmiechem na ustach, przy czym wyglądał na lekko zaskoczonego tym faktem, no i rzeczywiście tak było. W końcu Mary-Lou nie zrobiła nic takiego poza przypomnieniem mu, jakie stanowisko zajmował i gdzie w hierachii się znajdował; takiej osobie jak on łatwiej było przecież zniknąć w tłumie. — Brzmi jak dobry plan. Teraz potrzebuję co najmniej dwóch wdechów. — Niejednokrotnie zaskakiwało go naprawdę, jak świetnie przyjaciółka go znała, czasami nawet lepiej, niż on znał samego siebie. I niby miałby to zaprzepaścić tylko dlatego, że niekiedy czuł się przy niej… inaczej? Dobrze wiedział, że nigdy więcej w swoim życiu nie znajdzie kogoś takiego, jak ona. Takie rzeczy po prostu się nie powtarzały. — Zresztą nie sądzę, żeby ktoś jakoś specjalnie mnie szukał — dodał. Usiadł sobie w zacisznym kącie, który wcześniej wskazała Mary-Lou. Od razu zrobiło mu się trochę lepiej.
Szansę… na co? — zapytał skołowany. W głębi duszy jednak wiedział, o co chodziło — aż tak głupi nie był. Bardziej chyba dziwiło go po prostu, że w tak krótkim czasie tyle się wydarzyło. On z żadną kobietą w trakcie jednej rozmowy nie byłby w stanie dojść do punktu, do którego doszedł Henry. — Nie pamiętasz, co działo się w liceum? — spytał, też przypominając sobie tamtą sytuację. Pamiętał, jak bardzo było mu przykro wtedy z powodu Mary-Lou i jak bardzo podziwiał ją za jej odwagę. — Wiesz, on jest jedną z tych osób, o których zazwyczaj po prostu wolę nie myśleć — wyjaśnił. — Albo po prostu intuicja już wtedy podpowiedziała mi, że lepiej nie mówić ci o nim — dodał po chwili zastanowienia. Augustine kierował się tylko dobrymi intencjami, bo wcale nie wierzył, że Henry zaliczył przemianę w bohatera. — To przez tę imprezę, nie przejmuj się. — Machnął lekceważąco ręką. Na jego obronę wcale nie kłamał, tylko mówił jedynie połowiczną prawdę. — A jeśli twoja wiara w ludzi okaże się tym razem zdradliwa, to co wtedy? — zapytał, nie chcąc jej bezpośrednio odciągać od pomysłu dania szansy Henry’emu, ale jednak naprowadzić na to, że może jednak nie jest najlepsza opcja.

mary-lou bessett

time comes in roses

: ndz sie 31, 2025 8:09 pm
autor: mary-lou bessett
Ucieszyła się, gdy na jego twarzy pojawił się przynajmniej cień uśmiechu. Nie przywykła do Augusta, który dąsa się i przejmuje rzeczami, na które nie ma wpływu – ale, cóż, nie miała przyjemności spędzać z nim czasu na podłożu zawodowym. Gdyby imprezę podobnego kalibru organizowało jej wydawnictwo, pewnie też siedziałaby jak na szpilkach, ale teraz mogła się trochę powymądrzać i poudawać, że takie to jest wszystko proste i zupełnie nieskomplikowane. Bzdura. — Jak ktoś będzie cię szukał, to cię znajdzie. To ogród, a nie park narodowy — zauważyła, upijając łyk ze swojej lampki i nachylając się konspiracyjnie w jego stronę. — Ale o ile nie masz pod sobą ludzi, to są na to małe szanse. Biorąc pod uwagę tempo, w jakim schodzi szampan, to zaraz goście będą ustawiać się do pani burmistrz, a nie do ciebie — bo alkohol sprzyjał głupim pomysłom, a nie wyobrażała sobie, aby było coś głupszego niż upić się i podejść do najważniejszej osoby na całej imprezie po to, by… no właśnie, po co? Poprosić o awans, albo pochwalić ostatnie inicjatywy? Każda kolejna opcja wydawała jej się tylko gorsza od poprzedniej.
No… nie wiem jeszcze, no. Wyluzuj. Ale może rozmowa będzie się kleić i Henry okaże się nie być takim bucem, jak parę lat temu? — podsunęła. Nie była w końcu skłonna uwierzyć, że chłop nie dokonał żadnej autorefleksji przez dziesięć lat, odkąd okazał się dbać wyłącznie o opinię kolegów z drużyny. — Pamiętam, ale jakoś nie chce mi się wierzyć, że dalej się tak zachowuje. Bo i po co zagadałby akurat do mnie, jeśli zależało mu tylko na tym, żeby znaleźć sobie kogoś do towarzystwa na parę głupich wyjść? — zauważyła. Był to argument, którym skłonna była zająć sobie głowę aż do ich hipotetycznego spotkania, gdzie wszystko miało się finalnie okazać. — Wiem, dla ciebie to głupi pomysł… — westchnęła, zerkając na niego niemalże przepraszająco. Wywinęła nawet dolną wargę, żeby wyglądać bardziej przekonująco. — …aaale jeśli nie spróbuję, to nie będziemy wiedzieć, o co tutaj chodzi — i choć powinna chyba (choćby z grzeczności) dać Augustowi przestrzeń na wypowiedź, kontynuowała, tak, aby odwlekanie jej od tego fantastycznego pomysłu odwlec jeszcze troszkę w czasie. — W najgorszym wypadku się sparzę, chlusnę mu w twarz drinkiem, i wrócę do siebie zjeść pół kilograma lodów. Ale co, jeśli nie, August? Tracisz wszystkie szanse, których nie wykorzystujesz, czy coś — upiła łyka swojego szampana. Czy ryzykowała kolejnym złamanym sercem? Najprawdopodobniej. I choć powinna wycofać się zawczasu, coś podpowiadało jej, że warto było pójść za ciosem – a może jednak Henry okaże się świetnym gościem? Może – choć naprawdę nierozsądnie było myśleć o tym w tych kryteriach tak wcześnie – był tym jedynym, na którego całe życie czekała? To nie jej wina, że jej romantyzm nie był nigdy do końca poprawny.

august yearwood

time comes in roses

: pn wrz 01, 2025 6:53 pm
autor: august yearwood
Jego nieznacząca pozycja właściwie była na jego korzyść. Nigdy nie marzył o byciu prezesem albo w ogóle o byciu kimś, kto podejmuje ważne decyzje i jest poważany. W sumie to drugie w niektórych przypadkach i tak miał, bo dla wielu księgowość była czarną magią, przez co wiele osób szanowało to, że nauczył się tego i tak dobrze znał swój fach. August niejednokrotnie dziwił się, że w sumie żadna z tych osób nic na ten temat nie wiedziała, bo teoretycznie równie dobrze mógłby ich oszukiwać, skoro tylko on się na tym znał. Nigdy jednak tego nie kwestionował, bo przecież nie znał się na prowadzeniu jakiejkolwiek działalności, a tym bardziej takiej w ratuszu. Nie śmiałby kwestionować burmistrzyni i jego metod działania.
Mam jednak nadzieję, że nie będzie mnie szukał — powiedział, przy czym zrobił to nieco ciszej, żeby przypadkiem ktoś go nie usłyszał. Wszyscy, którzy go znali, wiedzieli, że jest raczej indywidualistą, który nie wdaje się w niepotrzebne rozmowy, ale kto wie, może mimo wszystko ktoś odważy się na to, aby go zaczepić. Co prawda już jeden się taki znalazł, ale drugi był znacznie mniej prawdopodobny. — Wolałbym do niej nie podchodzić bez jakiegoś wspomagacza, mimo wszystko — zaśmiał się. Rozumiał jednak, że pewnie miało to wzmocnić ich odwagę, ale on na pewno nie posunąłby się do takiego kroku, gdyby był pod wpływem alkoholu. — Obawiam się, że po tej rozmowie mógłbym już tu nie pracować — dodał. Lubił pracę w ratuszu, więc jednak wolałby tego uniknąć.
Westchnął, słysząc słowa Mary-Lou. Szkoda, że nie mógł się przygotować na tę rozmowę — wtedy przynajmniej wiedziałby, co powiedzieć. Właściwie już nawet nie chodziło o jego własne uczucia, ale o to, że naprawdę nie uważał, aby był to dobry pomysł. — Cieszę się, że sama to powiedziałaś, żebym ja nie musiał — powiedział, starając się brzmieć jak najbardziej neutralnie. Mary-Lou zbyt dobrze go znała, aby nie wychwycić tych drobnych zmian w jego zachowaniu, co zresztą już zaprezentowała. On zaś wcale nie był aż tak dobrym kłamcą. — No nie, ale jeżeli okaże się, że w ogóle się nie zmienił, to czemu akurat ty musisz się na tym sparzyć? — spytał. Mary-Lou nie zasługiwała na to, aby jej serce zostało złamane, a już na pewno nie po raz drugi przez tego samego faceta. — Mówisz, jakby nie chodziło tutaj o twoje uczucia — stwierdził i szczerze mówiąc, trochę go to zaniepokoiło. Czy ona nie przywiązywała do nich takiej samej wagi, jak on? — Oczywiście decyzja należy do ciebie. Jedyne, o co cię proszę, to żebyś miała na względzie przede wszystkim swoje dobro, okej? Możesz mi to obiecać? — poprosił, patrząc na nią uważnie.

mary-lou bessett

time comes in roses

: sob wrz 06, 2025 7:18 pm
autor: mary-lou bessett
Ona też miała nadzieję, że nikt nie będzie go szukał. Dużo łatwiej było jej przełknąć przebywanie tutaj, kiedy skupiała się przede wszystkim na Auguście, a nie całej tej pompatycznej atmosferze, która szła w parze z imprezą najważniejszych ludzi w mieście. Mary-Lou nie wątpiła w to, że jej przyjaciel jest jedną z nich – jeśli nie dla reszty, to dla niej przynajmniej, bo gdyby miała przygotować czołówkę najistotniejszych ludzi w jej mniemaniu, August z pewnością zająłby miejsce pierwsze; no, już na pewno drugie. — Ja wolałabym nigdy nie musieć do niej podchodzić. Nie zrozum mnie źle, wierzę, że jest dobrą osobą, ale… nie wiem, emanuje od niej taka aura ważniactwa. To dobrze, skoro jest burmistrzynią, ale… sam wiesz — również zniżyła konspiracyjnie głos. Nie lubiła ważnych ludzi, bo niepotrzebnie ją stresowali i tak samo, jak pani burmistrz tak tyczyło się to menadżerki w przeciętnym sklepie, o którą musiała prosić, ilekroć chciała coś zwrócić.
Wywróciła oczami. Tak, jak najbardziej powinna się spodziewać, że August nie będzie zadowolony z jej pomysłu; niemniej miała przynajmniej nadzieję na to, że poklepie ją uprzejmie po plecach i stwierdzi, że to koniec końców j e j decyzja. Najgorszym w przyjaźni z mężczyzną była ta ich wrodzona chęć racjonalizowania wszystkiego, zazwyczaj nieproszona. Piekło chyba zamarzłoby prędzej, niż August zaproponowałby jej zrobienie czegoś dla f a b u ł y. — Dlaczego od razu rozpatrujesz najczarniejsze scenariusze? Może to fajny gość. Jeśli tyle czasu razem pracujecie, i nie podłożył ci jeszcze pierdzącej poduszki pod tyłek, to na pewno choć t r o c h ę się zmienił — westchnęła, wspierając głowę na jego ramieniu gdy ta okazała się przyciężkawa od ilości wypitego dość prędko szampana. — Obiecuję, że jak tylko coś wyda mi się nie w porządku, to zabiorę tyłek w troki — zaoferowała, choć obydwoje wiedzieli (albo przynajmniej mogli się domyślać), że nie zamierzała kurczowo trzymać się tej zasady. Gdyby tak było, prawdopodobnie do tej pory nikogo by nawet nie pocałowała, bo mniej więcej tak wyglądała obecnie scena randkowa – musiała przebierać w tych, którzy czerwonych flag mieli najmniej, a nie nie mieli ich wcale.
Przemknęło jej przez myśl, że miło było tak tutaj siedzieć – z głową na ramieniu Augusta i wszystkimi tymi głupimi planami w głowie, spotęgowanymi jedynie przez szampan. Na moment pozwoliła rozciągnąć się ciszy, która w jego towarzystwie w ogóle nie była niekomfortowa. Przez całe swoje życie przywykła do niego w każdym możliwym calu, w ciszy i w hałasie; miała chwilami wrażenie, że znała go lepiej od siebie samej, nawet, jeśli robił i mówił czasem rzeczy, których kompletnie nie rozumiała. — W czwartek jest to spotkanie autorskie, o którym ci mówiłam. Chciałbyś pójść ze mną? Możemy wyskoczyć potem na jakiegoś drinka, czy coś — podsunęła, prostując się leniwie i wracając do poprzedniej, nie-leżącej pozycji, choć wyjątkowo niechętnie.

august yearwood

time comes in roses

: śr wrz 10, 2025 7:42 pm
autor: august yearwood
Pokiwał głową, słysząc słowa przyjaciółki, bo dobrze wiedział, o co jej chodzi. Teoretycznie powinien być bardziej przyzwyczajony do obecności burmistrzyni i kontaktu z nią, ale wcale tak nie było. Czuł przed nią respekt i zdecydowanie wolał nie wchodzić jej w drogę — i to nawet w jakimś neutralnym albo pozytywnym kontekście, bo nigdy nie wiadomo, kiedy powie coś głupiego i obróci sytuację na swoją niekorzyść, prawda? Na szczęście zazwyczaj nie było powodu do spotkań między nimi, ale teraz, kiedy został pełnoprawnym księgowym w ratuszu, na pewno będzie tego więcej. Augustine wiedział, że musi się na to przygotować, dlatego w wolnych chwilach przeglądał nawet jakieś stare pliki i poprawiał je, żeby w razie czego nie było problemów.
W takim razie cieszmy się, że nie musisz — odparł lekko zaczepnie. — A w razie czego będę cię bronić, obiecuję — dodał z uśmiechem. Tak, mógł się za nią wstawić nawet u burmistrzyni, aczkolwiek nie sądził, aby była taka potrzeba. Mary-Lou była osobą zdecydowanie bardziej elokwentną od niego, więc bardzo możliwe, że ostatecznie ich przypisane role by się odwróciły. Teoretycznie nie miał nigdy problemu, żeby się z kimś dogadać, ale z drugiej po prostu nie był tą osobą, która zawsze wie, co powiedzieć i potrafi zabawiać innych, a small talk był w jego przypadku istną katastrofą.
Nie chciał się kłócić z Mary-Lou, a już w szczególności nie tutaj, ale naprawdę ciężko było mu zostawić tę kwestię samą sobie i był pewien, że będą jeszcze do tego wracali. Jednocześnie właśnie tego się bał, przekonany o tym, że za każdym razem, gdy będzie słyszał imię Henry’ego, jego serce będzie nieprzyjemnie dawało o sobie znać. Mary-Lou była jednak jego przyjaciółką i nie chciał jej zawieść, mimo że w tej sytuacji było to dla niego naprawdę trudne. — Po prostu się o ciebie troszczę, bo ty najwyraźniej chcesz wejść prosto do paszczy lwa — odparł, ale tym razem z lekkim rozbawieniem w głosie. Nie było sensu się złościć, aczkolwiek Augustine nie ręczył za siebie, jeśli Henry’emu choć raz powinie się noga. Jednakże w chwili, w której Bessett położyła głowę na jego ramieniu, przestał w ogóle myśleć o tym mężczyźnie, bo przegrzało mu styki. — Będę miał na was oboje oko — powiedział, bo nie ufał ani jemu, ani temu, że jego przyjaciółka naprawdę zrezygnuje w odpowiednim momencie. Miała zbyt miękkie serce.
Był wręcz boleśnie świadomy ich stykających się ciał (lekkie wyolbrzymienie być może, ale choć w ten sposób przebywali ze sobą wielokrotnie, to teraz August miał poczucie, jakby Mary-Lou wręcz wypalała mu dziurę w marynarce) i przez moment aż nie oddychał. Dobrze, że miał wszelkie powody ku temu, aby być teraz spiętym, bo inaczej musiałby się pewnie z tego tłumaczyć. — Bardzo chętnie. Wydaje się, że atmosfera będzie tam znacznie bardziej mi sprzyjała, niż tutaj — stwierdził, zerkając na przyjaciółkę. Z jednej strony jej oddalenie się sprawiło, że trochę odetchnął, ale z drugiej odczuwał też rozczarowanie z tego powodu. — No chyba, że będziesz wolała iść ze swoim nowym kumplem — zażartował. Pewnie była w tym jakaś nutka jego własnego strachu o to, że z czasem przestanie być dla Mary-Lou ważny, ale i tak nie zapomniałaby o nim całkowicie, prawda? W każdym razie tego się trzymał.

mary-lou bessett