Strona 1 z 2

just a fine ramble to the zoo

: czw wrz 04, 2025 4:28 pm
autor: zaylee miller
008.
Nie miały ostatnio zbyt wiele czasu, żeby gdzieś razem wyjść, bo zwykle było tak, że albo obie do późna spędzały czas na komisariacie, albo któraś z nich musiała tam zostać dłużej. Dlatego kiedy gdzieś pomiędzy obowiązkami związanymi ze sprawą seryjnego mordercy a wypełnianiem raportów trafił się dzień wolny, postanowiły rzucić okiem na odbywające się w Breslau dożynki. Zaylee nawet wyczytała, że był to taki polski Wrocław, tylko na drugim końcu świata, a sama miejscowość w Kanadzie powstała właśnie na cześć polskiego miasta. I chociaż perspektywa spędzenia popołudnia na odpoczynku w domowym zaciszu, regeneracji i odsypianiu wydała się bardzo kusząca, finalnie wsiadły w samochód i po dwóch godzinach dojechały na miejsce.
Trochę dziwne miejsce na randkę, nie sądzisz? — zerknęła na narzeczoną ponad odpalonym papierosem. Już wielokrotnie ustalały, że one wcale na żadne randki nie chodziły. A tak naprawdę to chodziły, tylko nie nazywały ich w taki sposób. — Moment, mam tutaj rozpiskę z atrakcjami — Miller przytrzymała między wargami i otworzyła na telefonie zakładkę z opisem wydarzenia i zbliżyła się do narzeczonej, żeby obie mogły widzieć opisy. — Labirynt z siana... Serio ktoś z własnej, nieprzymuszonej woli decyduje się na coś takiego? Szaleństwo. Dalej są stragany z wypiekami domowymi... No to brzmi całkiem nieźle, ale trochę zasłodziłam się tym croissantem ze stacji. O, ale mam tu coś zajebistego. Spójrz, jak pójdziemy w tamtą stronę wzdłuż ogrodzenia, to dojdziemy do zoo ze zwierzętami gospodarstwa domowego. Chcesz sobie pogłaskać świnkę, Swanson? — zapytała i Zaylee nagle zdała sobie sprawę z tego, że ona sama nigdy nie głaskała świni.
Pomimo że Otto Miller był inżynierem rolnictwa, oni sami nigdy nie posiadali zwierząt, nie liczą psów czy kotów. Od czasu do czasu wywoził czwórkę swoich pociech na wieś za Whitby, gdzie u babci mgły co najwyżej pooglądać krowy przez płot i poganiać się z kurczakami. A właściwie to kurczaki goniły Millerów. Zaylee nie zapomni tego koszmaru do końca życia.
Ale możemy iść gdziekolwiek indziej — dodała po chwili. — Tylko żeby nie było to skakanie w worku. Już się tych wczoraj nadźwigałam — nawiązała do tego, jak policja z Barrie przywiozła rozczłonkowane zwłoki Daphne Voss na komisariat w Toronto i jebnęli nimi przed budynkiem jak ziemniakami. — Ani limbo, bo łupie mnie w krzyżu — dodała, co było absolutną prawdą. A to wszystkie przez te worki. — I ubrałam za krótkie spodenki — wymownie spojrzała na swoje kuse szorty, wypuszczając dym kącikiem ust.
Przez chwilę przeszło jej przez myśl, że Sam świetnie bawiłby się na takim wydarzeniu i właściwie to mogłyby go zabrać, gdyby chłopiec nie miał szlabanu za ostatnią ucieczkę z domu dziecka. Jakby się nad tym zastanowić, to wystarczyło po prostu przekabacić panią Rose, ale wtedy Samuel niczego by się nie nauczył i nic nie robiłby sobie z konsekwencji swoich czynów. Tym bardziej że i tak już jego kara miała potrwać krócej niż zazwyczaj.

Evina J. Swanson

just a fine ramble to the zoo

: czw wrz 04, 2025 10:16 pm
autor: Evina J. Swanson
Nie dało się zaprzeczyć temu, że faktycznie ostatnimi czasy nie miały wystarczająco wielu okazji do tego, aby tak po prostu nacieszyć się swoim towarzystwem. Wszystko przez to, że dobijała je ostatnio praca, wymagająca ogromnych nakładów wysiłku, a i poza nią zawsze musiało się dziać coś, co odrywało od siebie ich uwagę. Ostatnio takim agentem był Sam, który swoim zniknięciem oraz nagłym pojawieniem się u ich drzwi wywołał całkiem spore zamieszanie.
Miały jednak nareszcie okazję do tego, aby to zmienić. Wszystko za sprawą dożynek, które aktualnie odbywały się w mieście. Podobno było na nich sporo atrakcji, które mogłyby nareszcie oderwać ich myśli od pracy i dać chociaż odrobinę odprężenia. Chyba potrzebowały drobnej zmiany w swoim życiu i czegoś pozytywnego, co wniosłoby odrobinę radości do ich codzienności.
- Nasze randki nigdy nie należały do tych typowych - przypomniała narzeczonej na wypadek, gdyby jednak zapomniała.
Znały się od lat nim w końcu zaczęły ze sobą być, a ich relacja nie rozpoczęła się w zbyt konwencjonalny sposób. Nie miały zatem potrzeby aby chodzić do knajpek i rozmawiać na te wszystkie durne tematy, które zwykle ludzie omawiali w czasie spotkań. Nie musiały się poznawać ani zabiegać o swoje względy. Większość randek była po prostu wyjściami z domu. Zwyczajną aktywnością, na którą się porywały dla odrobiny rozrywki.
- Nie sądziłam, że kiedykolwiek nadejdzie dzień, gdy usłyszę, że nie chcesz deseru - skomentowała z lekkim rozbawieniem, bo jednak dosyć wcześnie Miller dała jej się poznać jako ktoś o żołądku bez dna i niepohamowanym apetycie na wszystko, co można było skonsumować... dlatego też również tak często konsumowały swój związek. - Może być głaskanie zwierzątek. Brzmi spokojnie i uroczo. Może odkryjesz w sobie powołanie do farmerskiego życia i skończymy z jakimiś zwierzątkami gospodarskimi w obejściu.
Sama nigdy szczególnie nie marzyła o podobnych rzeczach, ale zdecydowanie był jakiś urok w podobnym spokojnym życiu. Choć znała też siebie i wiedziała, że oszalałaby bez jakiejkolwiek tajemnicy do rozwikłania. Musiała mieć wiecznie jakąkolwiek stymulację dla swojego umysłu, który wydawał się nie znosić wprost bezczynności. Wiecznie musiała coś analizować i przetwarzać. Czasem potrafiło to doprowadzić do szaleństwa.
- Nie no. Pasują mi zwierzątka - potwierdziła na wypadek, gdyby Zaylee jeszcze miała jakieś wątpliwości, co do tego czy na pewno podobał jej się pierwotny pomysł.
Z pewnością mogły skierować się ku zagrodom. Pogłaszczą niektóre ze zwierzaków. Może nakarmią jakieś z ręki. Zupełnie jak w dzieciństwie podczas wypadów do dziecięcego zoo, gdzie kiedyś zastanawiała się z krewnymi nad kradzieżą żółwi znad niewielkiego stawiku.
- Starość nie radość, co Miller? - zapytała z rozbawieniem, obejmując koronerkę i rozmasowując dłonią fragment kręgosłupa, na który szczególnie się uskarżała w ostatnim czasie.
Nie mogła powstrzymać się od sugestywnego zerknięcia na szorty narzeczonej, które wyraźnie sugerowało, że chętnie pozbawiłaby ją owych spodenek przy pierwszej nadarzającej się do tego okazji. Przygryzła nawet dolną wargę, aby powstrzymać się od jakiejś zbereźnej uwagi i po prostu chwyciła Zaylee za rękę. Po części też po to, aby nie zgubiły się nigdzie w całym tym tłumie, który również wpadł na pomysł celebrowania dożynek.
- Dobrze to skoro sprawdzałaś mapę to prowadź mnie do tych zwierzątek. Może nawet uda nam się dojrzeć Babe, świnkę z klasą - skomentowała, dając się poprowadzić w odpowiednią stronę.
Wciąż pamiętała ten nieśmiertelny przebój kina familijnego, który rozpalał swego czasu marzenia o rancherskim życiu u dzieci żyjących w latach dziewięćdziesiątych oraz wczesnych latach dwutysięcznych. Sama widziała go głównie za sprawą młodszego kuzynostwa, bo bardziej kręciły ją powstające w tamtych czasach produkcje kina akcji.
Sama przez moment nie myślała o Samuelu, ale nie dało się zaprzeczyć, że po cichu chłopiec coraz bardziej wkradał się do ich życia, a przez otoczenie przepełnione rodzinami z dziećmi pewne myśli w sposób niemal organiczny przenikały do ich podświadomości, wysyłając jakiś podprogowy przekaz. Może to faktycznie było coś, co spodobałoby mu się o wiele lepiej niż jakieś tam Gwiezdne Wojny. W końcu one nigdzie nie uciekną.

zaylee miller

just a fine ramble to the zoo

: pt wrz 05, 2025 10:28 am
autor: zaylee miller
To prawda, nie musiały zabiegać o swoje względy. Nie w oczywisty sposób. I całe szczęście. Nie dlatego, że Zaylee nie podołałaby i nie uwiodłaby Swanson w innych okolicznościach, ale przy ich trybie życie chodzenie na standardowe randki było prawie niemożliwe. Poza tym każdy, kto kiedykolwiek był w długoletnim związku, wiedział, że wchodzenie w nową relację to cofanie się na sam początek gry i przechodzenie samouczka jeszcze raz. Te same banalne etapy — ulubiony kolor, pierwszy koncert, najdziwniejsza potrawa, jaką jadłaś. Bez tego nie dało się przejść dalej. One spotykały się w pracy i poznawały stopniowo od momentu, kiedy Zaylee zaczęła oficjalnie pracować na komisariacie w Toronto. Naturalnie nie wiedziały o sobie wszystkiego i o niektórych rzeczach dowiadywały się dopiero, jak zdecydowały się być razem, jednak wieloletnia znajomość pozwoliła im uniknąć randomowych small talków.
A ty widziałaś, ile ten croissant miał nadzienia? — zapytała z myślą o pistacjowym rogaliku. — Mogłabym wcisnąć jeszcze trzy takie, ale wolę mieć w sobie coś innego — spojrzała prowokująco na Evinę. Przynajmniej narzeczona miała pewność, że Miller zawsze miała na nią ochotę i chociaż potrafiła odmówić deseru, nigdy nie odmawiała seksu.
Wizja wiejskie życia na farmie wcale nie była taka zła. Oczywiście nie teraz, kiedy były aktywne zawodowo, ale za dwadzieścia lat? Mogłyby porzucić prace na komisariacie i zająć się tylko sporadycznymi konsultacjami, z dala od wielkomiejskiego zgiełku.
Nie widzę przeciwwskazań, żeby teraz przygarnąć jakąś owcę czy innego królika. Mamy duży ogród, którego do niczego nie wykorzystujemy — powiedziała, choć nie mówiła poważnie z adopcją kolejnego zwierzęcia i to jeszcze hodowlanego. Z ogrodem to już inne kwestia. Zresztą musiały w końcu usiąść i pomyśleć, jak go zagospodarować, bo mijało pół roku od zakupu domu, a one dalej nie korzystały z tej dużej przestrzeni. — Może powinnyśmy zrobić tam szklarnię i zasadzić jakieś rośliny, które nie wymagają ciągłej pielęgnacji? Albo saunę? — zamyśliła się na chwilę i mruknęła przeciągle, kiedy Swanson rozmasowała jej odcinek lędźwiowy. Autopsje wymagały ciągłego pochylania się nad stołem sekcyjnym, więc od czasu do czasu Zaylee bolały różne części kręgosłupa. I nogi. Tak, nogi, a w szczególności stopu, aż właziły jej w tyłek.
Splotła palce z palcami ukochanej i pociągnęła ją we wskazanym wcześniej kierunku. Minęły tłumy szykujące się do zawodów w worku oraz olbrzymi labirynt wykonany ze snopów siana, a także wspomniane stragany z wypiekami, których zapach kusił tak bardzo, że Miller znów zrobiła się głodna, jednak kolejka skutecznie ją zniechęciła do zakupu czegokolwiek.
Masz swoją Babe — powiedziała, kiedy dotarły do zagrody, gdzie znajdowały się kojce ze zwierzętami. Niewątpliwie po przekroczeniu ogrodzenia w pierwszej kolejności rzucały się w oczy rzucały się w oczy świnie maści wszelakiej — od tych dużych wietnamskich ze zwisłymi brzuchami, po te miniaturowe, które można było wziąć na ręce. Co dziwne, była do nich najmniejsza kolejka, więc po chwili mogły wziąć sobie po takiej mniejszej śwince w ramiona. — Pachnie jak miód — odezwała się Zaylee, głaszcząc po głowie łaciate zwierzątko. — Serio. Czytałam kiedyś, że to wszystko jest zależne od diety, więc potrafią pachnieć orzechami, owocami albo ziołami. Ale ta pachnie jak miód. Chcesz się sztachnąć? — spojrzała na Swanson i przytuliła świnkę do piersi.

Evina J. Swanson

just a fine ramble to the zoo

: pt wrz 05, 2025 1:26 pm
autor: Evina J. Swanson
Zamiast bawić się w typowe podchody w czasie ich związku oraz dopytywać o wszelkie w gruncie rzeczy nieistotne szczegóły wolały zabawiać się w grę polegającą na ukrywaniu swoich uczuć aż w końcu nie były w stanie ciągnąć tego wszystkiego dalej. Teraz miały już to dawno za sobą. Na tym etapie znały się jednak jak łyse konie, bo nie dość, że musiały się ze sobą użerać w pracy to starały się też spędzać wspólnie jak najwięcej czasu wolnego, aby jednak łączyło je coś więcej niż tylko sprawy zawodowe.
Dlatego właśnie teraz starały się jak najlepiej wykorzystać wyjazd na dożynki i zakosztować tych atrakcji, które dla nich wydawały się brzmieć niczym zapowiedź dobrej zabawy. Musiały przy tym nieco wyjść ze swojej strefy komfortu. W końcu na co dzień nie miały zbyt wiele wspólnego z takimi domowymi oraz wiejskimi klimatami. Nawet jeśli obie pochodziły z małego miasteczka gdzieś niedaleko samego Toronto.
- Widziałam. Wyglądał pysznie - przyznała, ale jakoś szczególnie nie żałowała tego, że sama zdecydowała się na to, aby przekąsić akurat ogromnego pączka z nutellą. - A co do tego ostatniego... To chyba musisz zaczekać aż wrócimy do domu.
Uśmiechnęła się do niej jedynie, wiedząc jak nienasycony potrafił być apetyt Zaylee. Tyle dobrego, że wciąż miała wystarczająco dużo energii, aby móc za nią nadążyć. Oby tylko ten stan nie uległ zbyt szybko zmianie. Jednak te kilkanaście lat różnicy i dokazująca menopauza nie napełniały niekiedy zbyt wielkim optymizmem.
- Na królika jeszcze mogłabym się zgodzić. Są dosyć małe i w miarę proste do ogarnięcia, ale owca? - uniosła jedynie brew w geście zdziwienia.
Zdawała sobie sprawę z tego, że narzeczona żartowała, ale mimo wszystko zaczęła się zastanawiać jak to wszystko mogłoby wyglądać oraz co takiego mogłyby zrobić z owcą biegającą po podwórzu. Mimo wszystko jej umysł sam podsuwał jej pewne wizje, gdy tylko słyszała o jakimś koncepcie.
- Mimo wszystko trzeba o coś podobnego dbać. Może po prostu wzorem twojej mamy posadzimy jakieś zioła czy coś takiego? Byłyby na herbatę i do doprawiania dań - zasugerowała, bo to na ten moment była pierwsza opcja, która przyszła jej do głowy.
Musiała jednak liczyć się tym, że podobnych zapasów i tak będą miały dosyć, bo z tego, co wspominała jej przyszła teściowa to jej własne poletko nieco się rozrosło także zapewne mogły z Zaylee liczyć na dostawy pewnych ziół czy warzyw właśnie z ogrodu Millerów otrzymywane przy okazji składanych wizyt.
Zdawała sobie sprawę z tego, że przez wieczne stanie przy stole sekcyjnym i zaglądanie we wnętrzności truposzy koronerka z pewnością miała powody do tego, aby narzekać na swój kręgosłup. Zapewne powinna jej zafundować jakąś wizytę u masażysty lub fizjoterapeuty, aby nieco ulżyć jej w tych cierpieniach, ale to już zapewne sama Zaylee najlepiej wiedziała, który ze specjalistów był najbardziej godnym zaufania.
Po przeciśnięciu się przez tłumy chodzące alejkami między atrakcjami w końcu dotarły na miejsce, gdzie faktycznie znajdowały się zwierzęta hodowlane, z którymi można było spędzić nieco czasu. Mimowolnie Swanson uśmiechnęła się na ten widok i przekroczyła żwawo przez ogrodzenie.
- Wiem, że to pewnie nieco dziwne, ale są naprawdę urocze - skomentowała, kucając przed jedną ze świnek, możliwe, że młodym warchlaczkiem i wyciągnęła rękę, aby go pogłaskać po zaskakująco przyjemnym w dotyku grzbiecie.
Propozycja wąchania jednak któregoś ze zwierzaków wydawała jej się irracjonalna. Spojrzała na narzeczoną z pewnym powątpiewaniem. Chociaż może faktycznie było coś w tym wszystkim na temat oddziaływania diety na smak oraz jakość mięsa to pewnie i na zapach jakoś to działało.
- Chyba spasuję... Wystarczy mi proste głaskanie - odpowiedziała i przez to, że zapatrzyła się na Miller nie dostrzegła świni, która podeszła do niej od boku.
Nie spodziewała się tego, że zostanie trącona na tyle silnie świńskim pyskiem by stracić równowagę i wylądować tyłkiem na obecnym w zagrodzie błocie. Przyroda chyba jednak za nią aż tak nie przepadała.

zaylee miller

just a fine ramble to the zoo

: pt wrz 05, 2025 2:22 pm
autor: zaylee miller
Wywróciła oczami na wieść, że musi poczekać, zanim będzie musiała mieć w sobie coś innego niż croissanta z pistacją. Niby dlaczego? Było tutaj tyle ustrojonych miejsc, ze wcale nie musiały odkładać tego na powrót do domu. No i zawsze pozostawał jeszcze samochód. Nie miała zamiaru jednak wspominać o tym narzeczonej, postanawiając być wyjątkowo grzeczna i nie kusić jej niemoralnymi propozycjami. Przecież umiały spędzać czas w inny sposób niż na pracy czy w łóżku, a ostatnio naprawdę nie miały okazji do wspólnego wyjścia.
Wstępnie przytaknęła głową na pomysł z hodowlą ziół, które nie wymagały codziennej pielęgnacji, a faktycznie sprawdziłyby się w kuchni. I byłby to dobry powód, żeby skonsultować się w tej sprawie z Dorothy, która na pewno doradziłaby, co wytrzyma długo bez nawodnienia, kiedy obie w natłoku pracy zapomną o istnieniu ogródka.
Co nie tak jest z owcą? — zapytała Zaylee, dalej przytulając świnkę. — Nie widzę żadnego problemu. Nauczyłabym się robić na drutach i robiłabym ci z wełny ciepłe skarpetki. Poza tym owca daje mleko, więc byłby z niej jakiś pożytek. Ale królik? Jego mięso jest dobrym źródłem witamin z grupy B i ma niską zawartość tłuszczu, ale chyba przykro byłoby go od razu zjadać, nie? — powiedziała z poważną miną, ale oczywiście miał to być zwykły żart. Żart, który dotarł do uszu jakiejś małej dziewczynki, która właśnie opowiadała swojej mamie, jak tamta pani chciała zjeść króliczka.
A potem dostrzegła, jak Evina zostaje trącona pyskiem przez wietnamską świnię, która domagała się uwagi i wpada tyłkiem w błoto. Miller zaśmiała się głośno, ale zaraz przybrała na twarz więcej powagi, żeby nie wyjść na niezbyt nieczułą.
W porządku? — spojrzała na nią ze wciąż tańczącym w oczach rozbawieniem. — Tyłek cały? — zainteresowała się, bo takie upadki bywały bolesne a urazy kości ogonowej, potrafiły przysporzyć sporo kłopotów. I bólu. — To przez to, że nie chciałaś sprawdzić, że to maleństwo naprawdę pachnie jak miód — zastrzegła, po czym odłożyła prosiątko na ziemię i wyciągnęła dłoń do Swanson, aby pomóc jej wstać. Co wcale nie było takie proste, zważywszy na śliską nawierzchnię. — Nie sądziłam, że to powiem, ale nawet taka upierdolona wyglądasz seksownie — musnęła przelotnie jej usta i mogłaby spróbować wytrzeć jej spodnie z warstwy błota, ale to poskutkowałoby tylko jeszcze większą plamą. Łatwiej będzie się tego pozbyć, jak brud trochę przyschnie. — Lepiej zerknijmy na te króliki. Może przynajmniej tam nic cię nie staranuje— zaproponowała i pociągnęła ją w stronę dużego kojca, gdzie kicały zającowate, puchate zwierzątka, a kiedy próbowały przecisnąć się przez tłum, wspomniana wcześniej dziewczyna popatrzyła na Zaylee jak na potencjalną morderczynię.

Evina J. Swanson

just a fine ramble to the zoo

: pt wrz 05, 2025 3:00 pm
autor: Evina J. Swanson
Trudno było jej stwierdzić czy faktycznie uda im się znaleźć jakieś faktycznie ustronne miejsce na tych dożynkach. Na razie gdzie okiem sięgnąć widziała rodziny z dziećmi i zapewne musiałyby się nieco naszukać, aby mieć nieco prywatności. O samochodzie nie było z pewnością mowy przez to, że już i tak miały powody do tego, aby uskarżać się na kręgosłupy, a każdy wiedział, że jednak nie było tam najwygodniej.
W takim razie wyglądało na to że na razie na ich podwórzy miałyby się znaleźć proste w uprawie zioła, które zapewne same raz dwa się rozrosną. Dodatkowo zawsze mogły też potem pomyśleć nad jakimiś mało wymagającymi kwiatami czy drzewkami ozdobnymi. Może też jakieś owoce czy warzywa, które nie musiały być doglądane tak pieczołowicie? Pewnie cała ta wizja będzie rozwijała się z czasem, gdy już faktycznie zabiorą się za gospodarowanie kawałkiem ziemi za domem.
- Owce przypadkiem nie jedzą dużo? I przykro mi to mówić kochanie, ale trudno mi sobie ciebie wyobrazić siedzącą spokojnie z drutami przez kilka godzin - odparła z uśmiechem, starając się sobie w jakikolwiek sposób zobrazować Miller siedzącą na bujanym fotelu niczym kochana babuszka dziergająca skarpety. - Co do królików to racja... Może łatwiej byłoby się rozstać, gdybyśmy miały hodowlę jak dziadek Joe. Pamiętam, że miał chyba kilka klatek i czasami ubijał jednego na niedzielę.
I chociaż Evina swego czasu chadzała ze swoją rodziną na polowania tak nie była pewna czy na pewno byłaby w stanie zabić coś, co wyglądało niczym pluszak. O wiele łatwiej było ustrzelić jelenia niż ukręcić kark puchatemu stworzeniu. Chociaż pewnie niektórzy by się wykłócali przez to, że w młodości oglądali Bambiego.
Przez moment się skrzywiła gdy pod wpływem upadku telefon boleśnie wbił jej się w biodro, ale nie mogła absolutnie winić Zaylee za to, że zaśmiała się na tak komiczny widok. Przewróciła oczami i poklepała świnię po łbie między uszami, aby dostała w końcu nieco upragnionej uwagi po czym spojrzała na koronerkę.
- Trzymam się. Nie żeby coś takiego miało mnie pokonać - odparła, wdzięczna za to, że jednak zwierzę nie zaatakowało jej z większą zajadłością, bo wtedy może faktycznie wszystko skończyłoby się dużo boleśniej i z jakimś ewentualnym urazem.
Polemizowałaby w kwestii tego czemu doszło do tego wypadku, ale najważniejsze było, że nic jej się nie stało, a Miller wspaniałomyślnie wyciągnęła rękę po to, aby pomóc jej wstać.
- Domyślam się, że nie daję vibe'u Shakiry z 2001, ale dzięki - skomentowała, dźwigając się w końcu na nogi po czym uśmiechnęła się zadziornie, gdy tylko koronerka zaszczyciła ją przelotnym całusem. - Możemy spojrzeć na te króliki.
Na pewno ta sekcja domowego zoo wydawała się być dużo bardziej atrakcyjna dla wielu ludzi, którzy chcieli skorzystać z okazji do tego, aby pogłaskać te puchate gryzonie o długich uszach. Nie sposób było się nie rozczulić, gdy patrzyło się na to jak jeden z drugim skubią wesoło sianko, a tym razem sama Evina wzięła jedno ze zwierzątek na ręce, aby z czułością przesunąć palcami po uroczej mordce i kolorowych słuchach swojego wybrańca. Trudno było jej się nadziwić jak miękkie i przyjemne w dotyku było jego futerko, które mogło rywalizować śmiało z ich ukochaną Elvirą.

zaylee miller

just a fine ramble to the zoo

: pt wrz 05, 2025 10:03 pm
autor: zaylee miller
W głębi duszy poczuła się urażona, bo jak jej własna narzeczona mogła wątpić w jej umiejętności? I co to miało w ogóle oznaczać? Że Zaylee brakowało cierpliwości? W niektórych sytuacjach na pewno, ale trzeba pamiętać, że potrafiła godzinami dłubać w zwłokach skalpelem, więc dłubanie oczek drutem przez jakiś czas mogłoby ją zainteresować. Dopóki nie znudziłby jej się zabawy z wełną albo nie wkurwiłaby się, że coś zajmuje więcej czasu, niż powinno.
A chciałabyś mieć hodowlę królików? — zapytała, przyglądając się Evinie. — Bo jak tak, to pamiętaj, że zamiast ziół możemy wstawić kilka klatek z uszakami. Zrobię dla ciebie wszystko, skarbie — posłała jej rozbawione spojrzenie, ale w sumie to mówiła całkiem poważnie. Jedyny problem polegał na tym, że przeprowadziły się z Whitby do dużego miasta, ale w zasadzie kto powiedział, że nie można hodować we własnym ogrodzie królików, jeśli przestrzegałoby się wszystkich wytycznych. — Nie miałabym problemu, żeby któregoś wypatroszyć na obiad, o ile ty zajęłabyś się przygotowaniem tego obiadu — Miller wzruszyła ramionami, choć z boku mogła brzmieć trochę jak niespełna rozumu. A już na pewno dla prawdziwych fanatyków zwierząt.
Jako dziecko często rozkrajała żaby, szczury i ptaki. Wprawdzie tamte były martwe, jak je znajdowała, ale przypuszczała, że nie miałaby teraz oporów, żeby natychmiastowo mechanicznie ogłuszyć futrzaka, który głównie kojarzył jej się z posiłkiem. Inaczej było z kotami czy psami, ale kto nie lubił potrawki z królika?
Całe szczęście, że nie dajesz vibe'u Shakiry, nie lubię blondynek — rzuciła zaczepnie, kiedy narzeczona właśnie głaskała puchatego królika. — Dobrze, że nie ma tutaj opcji adopcji, bo na pewno nie wróciłybyśmy z pustymi rękami — zauważyła, bo nie dało się nie dostrzec, że Swanson uwielbiała zwierzęta. U Zaylee bywało z tym różnie, bo o ile kochała swoje koty, to gdyby nie zbieg wydarzeń, nie zdecydowałaby się na żadnego zwierzaka. A to wszystko przez częstą nieobecność w domu.
W każdym razie, jeśli cztery lata temu Marigold Herrera zdecydowałaby się zabrać ze sobą kota, Miller oddałaby go bez mrugnięcia oka. Przede wszystkim to nie ona kupiła Elvirę i nie poczuwała się do opieki nad nią. Z kolei gdyby nie Evina, Rademedes wróciłby na targowisko, gdzie znalazły ją w jednym z kartonów. Tak więce według koronerki zwierzęta było spoko, ale cudze i tylko na chwilę. Zupełnie jak dzieci. A to potwierdził tylko fakt, że gdy chciała wziąć w ramiona małego, białego króliczka, ten obsikał jej koszulkę.
No nie wierzę — mruknęła, wyciągając ręce z futrzakiem jak najdalej od siebie. — Dlatego na takich festiwalach nie powinno być zwierząt — oznajmiła i już nie chodziło o to, że królik zlał ją ciepłym mocze. — Tu jest zbyt wiele bodźców i one się po prostu stresują — stwierdziła, obserwując, jak w oddali jakiś chłopiec ciągnie kozę za krótki ogon.

Evina J. Swanson

just a fine ramble to the zoo

: pt wrz 05, 2025 11:17 pm
autor: Evina J. Swanson
Pewne rzeczy po prostu nie pasowały jej jakoś do narzeczonej. Na pewno nie miało to nic wspólnego z posiadaną cierpliwością. Dzierganie jednak wydawało się dosyć nudnym zajęciem, które nie dostarczało zbyt wielkiej stymulacji dla umysłu. Była to raczej seria powtarzalnych i mechanicznych ruchów, które mogły w sumie na część ludzi działać uspokajająco.
- Tylko, że zajmowanie się taką ilością uszaków będzie niezwykle męczące. Trzeba byłoby je karmić, poić... Dbać o to, aby miały dobrze w tych klatkach. Taka opcja odpada - odpowiedziała, rozważając faktycznie to jak mogłoby to wszystko wyglądać jakby się zdecydowały na taką opcję. - Wiem, że być mogła, moja psychopatko.
Nie mówiła rzecz jasna poważnie. Zdawała sobie sprawę, że podejście Miller do śmierci było dosyć wyjątkowe przez to, że pracowała jako koronerka i miała z nią styczność na co dzień. Oswoiła się z jej obecnością oraz nie przeżywała jej tak samo jak inni. Daleko jednak było jej do psychopatii.
- Czyli co... Przestałabyś mnie kochać gdybym się przefarbowała na blond? - zapytała, obdarzając ją uważnym spojrzeniem podczas dalszego głaskania królika. - Czy ja wiem? Mamy jednak nad sobą jakąś kontrolę. Rad został przygarnięty przypadkiem.
W końcu kocurka znalazły w kartonie, który załadowały do swojego auta podczas zakupów na targu. Został on z nimi głównie przez to, że nie miały pojęcia, co właściwie mogłyby z tym kotkiem zrobić i komu go powierzyć, więc jakoś tak naturalnie wyszło, że maluch został z nimi. Całe szczęście Elvira jednak do niego się przekonała po jakimś czasie.
Nie mogła się nie roześmiać na widok narzeczonej, która została bezczelnie obsikana przez królika, gdy tylko chciała wziąć go sobie na ręce. Najwyraźniej nie tylko ona miała tego dnia wyjątkowego pecha jeśli chodziło o interakcje ze zwierzętami.
- Może cię polubił i znaczy teren? Trudno stwierdzić - odpowiedziała, nie mogąc powstrzymać się od tej drobnej złośliwostki.
W ostatecznym rozrachunku to jednak Evina wychodziła zwycięsko, bo może i ślady po błocie były bardziej widoczne, ale przynajmniej nie śmierdziała króliczym moczem.

zaylee miller

just a fine ramble to the zoo

: pt wrz 05, 2025 11:59 pm
autor: zaylee miller
Może robienie na drutach nie wymagało jakiegoś wielkiego skupienia, ale na pewno wymagało precyzji, a Zaylee słynęła ze zręcznych palców, z czego Evina powinna zdawać sobie sprawę, więc niewątpliwie byłaby w tym świetna. Prawdopodobnie nawijanie włóczki znudziłoby jej się tak szybko, jak próba wprowadzenie w ich życie zdrowego żywienia, ale istniała duża szansa, że do tego czasu wydziergałaby kilka par skarpetek dla narzeczonej i uroczy sweter dla Elviry.
Fakt, to brzmi dosyć czasochłonnie — stwierdziła po głębszym namyśle, bo przy ich pracy, to wszystkie króle zdechłyby w tempie ekspresowym, bez niczyjej pomocy. Już wystarczyło, że miały na głowie dwa koty, które niekiedy musiały zostawać same dłużej niż dobę, ale z racji teraz, że kotów były teraz dwie sztuki, Miller nie miała z tego powodu większych wyrzutów sumienia. Właściwie nigdy ich nie miała, kiedy mieszkała sama ze zwisłouchą kotką, która większość czasu spędzała samotnie. Funkcjonowała tak przez cztery lata, więc zdążyła przywyknąć do takiego stanu rzeczy. Gorzej było z czarnym kocurkiem, bo Rad domagał się znacznie więcej uwagi niż jego starsza siostra.
Szczęście w nieszczęściu, że Miller była odporna na najgorsze zapachy świata i króliczy mocz nie robił na niej wrażenia. Gorzej ze Swanson, która musiała teraz ten zapach dzielnie znosić.
Kocham cię ze względu na twój fantastyczny charakter, nie za wygląd — wybrnęła, co oczywiście nie było do końca prawdą. Evina była przepiękną kobietą, a charakter miewała paskudny. Świadczyło o tym choćby to, że jak nikt inny potrafiła doprowadzić Zaylee do szału. — Ale zostań lepiej przy swoim kolorze. Siwe pasma też są seksowne — puściła do niej oko, dając jej do zrozumienia, że będzie ją kochać nawet kiedy osiwieje. I możliwe, że to właśnie Miller będzie tym powodem.
Odszukała wzrokiem uszaka, który miał czelność ją obsikać i wskazała na niego oskarżycielsko palcem.
Aha, to on tak z sympatii na mnie nalał? Czy mam rozumieć, że teraz należę do tej łachudry? — prychnęła pod nosem. — A może jednak liczy na to, że zabiorę go do domu? Jego niedoczekanie — pokręciła głową, bo niby nie było to miejsce, gdzie adoptowało się zwierzęta, a one miały umiar, to nie mogły w stu procentach wykluczyć, że jednak nie zlitowałyby się nad jakiś stworzeniem i nie przywlekłyby kolejnej, puchatej kulki do domu. — Chcesz zobaczyć kozy? Podobno miętoszą rękawy ubrań. Szczerze powiedziawszy, po tym obszczańcu jest mi już zupełnie wszystko jedno — ponownie wymownie spojrzała na królika, który przerwał na moment skubanie trawy, jakby zdawał sobie sprawę, że to właśnie o nim była teraz mowa.

Evina J. Swanson

just a fine ramble to the zoo

: sob wrz 06, 2025 12:36 am
autor: Evina J. Swanson
Mogła poświadczyć o tym, że dłonie Zaylee nadawały się do o wiele lepszych i ciekawszych rzeczy niż dzierganie. Obserwowała ją przy pracy od naprawdę dawna, a dodatkowo i w życiu prywatnym miała okazję przekonać się o tym jak zręczne były jej palce, które niemal zawsze zdawały się działać z niezwykła precyzją. Problemem było jedynie to, że nauka nowego rzemiosła była pracochłonna, a dodatkowo nie obfitowała w zbyt wiele elementów rozrywkowych.
Przytaknęła w kwestii królików, bo nie dało się zaprzeczyć, że przy takich zwierzętach w większej ilości byłoby sporo pracy. Tym bardziej jeśli miałyby być trzymane na zewnątrz, a nie w domu, gdzie mogłyby o wiele łatwiej przypomnieć swoim właścicielkom o tym, że nie otrzymały karmy w wymaganym okienku czasowym jak to robiły ich koty poprzez głośny koncert żałosnych miauknięć.
- Muszę przyznać, że sztukę pochlebstwa opanowałaś na wysokim poziomie - mruknęła, bo pomimo tego jak cudownie to mogło brzmieć to zdawała sobie sprawę, że jednak to nie było do końca tak.
Wszystko zaczęło się jako zwykły seks dla rozładowania napięcia, które powstało podczas ich współpracy nad sprawą. Zawsze ciągnęło je do siebie pod względem fizycznym, ale były też dla siebie niezwykle atrakcyjne intelektualnie. Wiele uległo zmianie od początku ich prywatnej relacji i choć z pewnością nie mogły nazwać swojego związku płytkim to jednak pociąg fizyczny i cielesność były również jego istotnymi częściami.
- Z sympatii. Chce pokazać, że teraz jesteś jego suką... Czy jakkolwiek mówi się wśród królików - wzruszyła ramionami, zwalczając z trudem śmiech, który cisnął jej się na usta ze względu na komizm całej tej sytuacji.
Nie miała nic przeciwko przejściu do kolejnej zagrody z innymi zwierzętami i nawet wypuściła trzymanego dotychczas kicaja, ucałowawszy jego łepek tuż przy długich uszkach. Nie mogła jednak przepuścić okazji do tego, aby nie skomentować tego wszystkiego w odniesieniu do zaistniałej sytuacji.
- Przyznaj, że po prostu ci wstyd i próbujesz uciec od tego, który cię oszczał - rzuciła z wyczuwalną nutką drwiny w głosie.
Nie mogła przepuścić okazji do tego, aby podrażnić się z narzeczoną. Zwłaszcza, że miała teraz ku temu naprawdę doskonały powód dzięki temu jednemu królikowi.

zaylee miller