Strona 1 z 1

przyszła koza do woza

: sob wrz 06, 2025 2:04 pm
autor: Diane Anderson
To nie tak, że nie lubiła zwierząt.
Lubiła.
Ale zwierzęta brudziły.
Dlatego jedyne z czego się cieszyła podczas wizyt Lily u Nathaniela (poza tym, że dziecko miało kontakt z ojcem, inna sprawa, że ojciec był wątpliwej jakości), to fakt, że córka miała styczność z psem Rourke. Bo mimo wszystko nie było mowy, żeby w domu Diane był jakikolwiek pupil. To była granica, której nie była w stanie przekroczyć ze swoimi zaburzeniami obsesyjno-kompulsywnymi.
Lily za to, która dorastała charakterem skręcając coraz bardziej w stronę ojca uwielbiała zwierzęta, więc siłą rzeczy pierwsze o co zaczepiła matkę i ciotkę gdy dotarły na dożynki to mini zoo.
Diane obejrzała się na córkę, stojąc w kolejce przy jednym ze straganów, żeby kupić młodej pączka z różą a dla siebie.
Co ona mogła chcieć?
Nie przepadała za wypiekami.
Poproszę makowca. – Zdecydowała się w końcu i zerknęła na siostrę w oczekiwaniu na jej wybór, Midge zdecydowanie była bardziej w temacie.
Możemy już iść? – Lily złapała Midge za dłoń próbując przekonać do swojego pomysłu z mini zoo jęczącym głosem, pomimo, że nie otrzymała wcześniej odmowy. Po prostu była niecierpliwa, co nie było niczym zaskakującym u dzieci.
Za chwilę pójdziemy, tylko kupimy z ciocią ciastka. Proszę. – Podała od razu młodej pączek, który ta ugryzła i co. I Diane już wiedziała, że całego nie zje, więc za chwilę będą po dziecku pączka dojadać.
Sama podziękowała za swojego makowca, ale zapakowała kawałek do torebki, nie chcąc wyrzucać później pączka jeśli sama nie będzie w stanie po ciastku go upchnąć.

Midge Anderson

przyszła koza do woza

: pn wrz 08, 2025 10:07 pm
autor: Midge Anderson
Tradycyjne wypieki niezmiennie ją fascynowały, dlatego stała obok Diane w głębokim skupieniu planując, co zmieści w siebie teraz, a co może wrzucić do plecaka na później.
- Lily obiecuję, że nakarmimy każdego dowolnie wybranego zwierzaka i go potem wygłaskamy, aż się nabawimy alergii - dodała i mrugnęła okiem do siostrzenicy, żeby tej części o alergii nie brała na poważnie. - Tylko kupię sobie paczkę tych kruchych ciastek, pierników, ale bez lukru i sernik - już zwróciła się do pani ze straganu. Ciasteczka wrzuciła do plecaka, a do sernika Midge zaczęła się dobierać tu i teraz.
- No, oni używają innego sera naprawdę - dodała strzepując z kącika ust kawałek wspomnianego sera. - Jest taka polska knajpa też na West Endzie, tylko kawałek od cukierni, ale mają takie naleśniki też z takim serem z jogurtem na słodko, zwinięte w rulon, też jest pyszne. Wspomniałam rodzicom, że można byłoby wprowadzić do nich, jako danie na słodko, może by chwyciło. - Syrop klonowy były wszędzie, a poza tym, mimo że taki miejsca trzymały się, bo były solidne i przewidywalne, to czasem można było delikatnie coś zmodyfikować. - Oczywiście padło, że jak będę sama prowadzić, to będę mogła wprowadzać, co uznam za stosowne - przewróciła oczami, tak wyglądała ta rozmowa przez lata i to nie tak, że rodzice nie chcieliby, żeby ona lub tak naprawdę którekolwiek z rodzeństwa przejęło interes, tylko Midge się nie widziała w tej roli, może jeszcze nie, może jeszcze dorośnie to myśli, żeby pracować u siebie, a nie na kogoś.
- Dobra Lils, jaki masz plan działania czy idziemy na żywioł i każdy futrzak w zasięgu wzroku jest nasz? - W temacie dorastania do prowadzenie swojego biznesu to ona była w tym momencie, raczej dalej, niż bliżej.
Diane Anderson