But are we all lost stars Trying to light up the dark?
: sob wrz 06, 2025 6:36 pm
Marazm, koszmar w pełnej krasie. Słońce nie tak leniwie, bo z podobnym sobie uporem, wlewało się przez niedbale rozchylone żaluzje. Spierzchnięte usta nawoływały bezdźwięcznie o kroplę, która mogłaby je zwilżyć. Czajnik swym przeraźliwym gwizdem przywołał go na właściwe tory. Swym ciepłem, studząc najżarliwszy zapał. Kolejne przechylenia wyszczerbionego kubka ze starej ceramicznej zastawy z antykwariatu pomagały mu uporać się ze świeżo zaparzoną herbatą. W swym codziennym roztargnieniu nie znalazł nawet kilku kwadransów na puszczenie siarczystej wiązanki wyrażającej jego narastającą frustrację spowodowaną jakością wody w kranie. Przy tak kolosalnych opłatach liczył na coś więcej. W zasadzie szukając jakiegokolwiek stosownego pretekstu, by rozpętać niemałą scysję. Gdyby nie pokaźny plaster cytryny i kopiata łyżeczka miodu, z impetem władowana do ceramicznej filiżanki, to z całą pewnością na zmętniałej powierzchni ciemnobrązowego naparu roiłoby się od uciążliwego osadu. Poranek mijał mu, więc z wolna, niczym krew sącząca się z nosa. Godziny leniwie wlokły się po pokaźnej tarczy zegara, jak gdyby i wskazówki obwieściły dziś prawdziwy włoski strajk. Siedział tak więc w fotelu, rozpamiętując ostatnią aberrację. Co on sobie myślał. Na co liczył?
Tamtego dnia w szpitalu słowa niczym rwący potok, wytaczały się z niego wprost na wspomnienia dawnego życia, których to ucieleśnieniem była nieprzerwanie ona. Regina. Jedno przypadkowe spotkanie uruchomiło lawinę. Stukot jej obcasów, zapach perfum i cały ten entourage idący z nią w duecie. To go przerosło. Nieuchronnie popchnęło do melancholijnego rozpamiętywania tego co przeminęło i najpewniej nigdy już nie powróci.
Gdy w końcu wyszedł z domu, ten dzień zdecydowanie nie różnił się jednak od tych, które przyszło mu przeżyć w ciągu minionych tygodni. Natłok obowiązków, które były nieodzowną częścią jego szpitalnej pracy, nie pozostawiały czasu na nudę czy też zatopienie się w refleksji nad pospolitością żywota lekarza. W zasadzie największym zaskoczeniem, które codziennie ubarwiało, jego przesiąknięte szpitalną rutyną popołudnia było błąkanie się po okolicy, które to naprzemiennie wprawiało go w zadumę, euforię lub okazjonalnie obrzydzenie. Ostatnie określenie brzmi nieco oskarżycielsko w tym względnie neutralnym zestawieniu epitetów, ale kto choć raz próbował sojowych wege klopsów w sosie myśliwskim doskonale rozumie, jakie uczucia targały brunetem, gdy podczas popołudniowego, spaceru, nieudolnie próbował zaspokoić swój głód tym przedziwnym daniem. Nie był szczególnie wybredny, wiedząc jakimi prawami rządziło się żywienie w hipsterskich osiedlowych barach, ale czasem nawet jego kubki smakowe odmawiały współpracy, gdy starał się wyzbyć obrzydzenia, wpychając sobie do gardła przedziwne specjały.
Dzisiaj jednak nie zamierzał eksperymentować. Postanowił wybrać się do jednak ze swoich ulubionych restauracji, by przewietrzyć trochę głowę i napełnić żołądek do syta.
Regina Salvatore
Tamtego dnia w szpitalu słowa niczym rwący potok, wytaczały się z niego wprost na wspomnienia dawnego życia, których to ucieleśnieniem była nieprzerwanie ona. Regina. Jedno przypadkowe spotkanie uruchomiło lawinę. Stukot jej obcasów, zapach perfum i cały ten entourage idący z nią w duecie. To go przerosło. Nieuchronnie popchnęło do melancholijnego rozpamiętywania tego co przeminęło i najpewniej nigdy już nie powróci.
Gdy w końcu wyszedł z domu, ten dzień zdecydowanie nie różnił się jednak od tych, które przyszło mu przeżyć w ciągu minionych tygodni. Natłok obowiązków, które były nieodzowną częścią jego szpitalnej pracy, nie pozostawiały czasu na nudę czy też zatopienie się w refleksji nad pospolitością żywota lekarza. W zasadzie największym zaskoczeniem, które codziennie ubarwiało, jego przesiąknięte szpitalną rutyną popołudnia było błąkanie się po okolicy, które to naprzemiennie wprawiało go w zadumę, euforię lub okazjonalnie obrzydzenie. Ostatnie określenie brzmi nieco oskarżycielsko w tym względnie neutralnym zestawieniu epitetów, ale kto choć raz próbował sojowych wege klopsów w sosie myśliwskim doskonale rozumie, jakie uczucia targały brunetem, gdy podczas popołudniowego, spaceru, nieudolnie próbował zaspokoić swój głód tym przedziwnym daniem. Nie był szczególnie wybredny, wiedząc jakimi prawami rządziło się żywienie w hipsterskich osiedlowych barach, ale czasem nawet jego kubki smakowe odmawiały współpracy, gdy starał się wyzbyć obrzydzenia, wpychając sobie do gardła przedziwne specjały.
Dzisiaj jednak nie zamierzał eksperymentować. Postanowił wybrać się do jednak ze swoich ulubionych restauracji, by przewietrzyć trochę głowę i napełnić żołądek do syta.
Regina Salvatore