When the sun has set, no candle can replace it
: pt wrz 12, 2025 1:31 pm
#1
To był naprawdę udany dzień. Zaczął się od idealnej kawy z nowego ekspresu, który, choć nadszarpnął nieco jej budżet, okazał się wart każdego wydanego dolara. Jej czarna strzała, czyli BMW, które miało tyle samo lat co ona, odpaliła za pierwszym razem z charakterystycznym, niskim „wroom, wroom”. Ciekawe, że samochód pomimo stania przez dwa lata w garażu, tak ochoczo wystartował. Pewnie jakaś dobra wróżka (czyt. tata) dbała o strzałę zdecydowanie lepiej niż o te wszystkie wyschnięte kwiaty w jej domu. Pojechała pod redakcję bez stania w korkach i użerania się z idiotami za kółkiem, którzy nie wiedzieli do czego służy pedał gazu. A nawet znalazła miejsce parkingowe pod samym wejściem. Czy mogła mieć dzisiaj większego farta?
Przed otwarciem drzwi do biura zakryła wszystkie koszmary, plączące się w jej umyśle, sztucznym uśmiechem i uniosła hardo głowę. Przywitała się z sekretarką, kolegami z przeróżnych działów i dziesiątkami innych znanych jej twarzy. Dobrze było znów ich wszystkich widzieć. Była wdzięczna, że nie zasypywali jej pytaniami, na które trudno było odpowiedzieć. Po prostu poklepywali ją po plecach, mówili „dobra robota” i zwyczajnie przyjęli znów do swojego grona.
Tego potrzebowała — zwykłego dnia w redakcji wypełnionej dźwiękiem stukania w klawiaturę i kolejnych trzech kaw, które wypiła w pokoju socjalnym, wysłuchując wszystkich gorących plotek. Przez dwa lata trochę się ich nazbierało! Spoglądała co jakiś czas na młodych stażystów biegających po piętrze. Miała wrażenie, że nie tak dawno też dopiero zaczynała w ten sposób swoją przygodę z redakcją. Zwróciła uwagę, że jeden ze stażystów miał całkiem fajny tyłek. Cholera. Czy to podchodzi pod molestowanie? Szybko wbiła wzrok w ścianę. O, kalendarz ze strażakami.
Około południa postanowiła się ewakuować i dokończyć pracę nad tekstami u siebie. W domowym zaciszu łatwiej się jej skupić. Pomachała na pożegnanie koleżankom, wsiadła do windy i… nastała ciemność.
Dosłownie.
Światło zgasło. Winda stanęła. Blackout.
Gdyby wydarzyło się to kilka lat temu, pewnie z nieco szybszym tętnem po prostu czekałaby na ratunek. Przystojny strażak z kalendarza wyciągnąłby ją z tej pułapki, a potem żyliby długo i szczęśliwie. Ale nie teraz. Nie, gdy w ciemności odżywały straszne obrazy, o których chciała zapomnieć: płaczące dzieci, gruz, śmierć… Oddychała coraz szybciej, płakała i opadła na podłogę, pozwalając, by panika przejęła nad nią całkowitą kontrolę.
Ocknęła się w szpitalu. Zerwała maskę tlenową z twarzy i zdezorientowana rozejrzała się po białej sali.
– Nie, nie, kochaniutka. To musisz jeszcze zostawić – pouczyła ją starsza pielęgniarka, która zmaterializowała się po lewej stronie łóżka, poprawiając jej wenflon. Kobieta próbowała ponownie założyć jej maskę, ale Mabel chwyciła ją za dłoń.
– Nie… – wychrypiała, jakby połknęła worek gwoździ. Odkaszlnęła. – Już czuję się lepiej. Proszę sobie nie robić kłopotu… Na pewno jest tu wielu innych pacjentów, którzy bardziej potrzebują pomocy niż ja – rzuciła i usiadła na łóżku, próbując z niego zejść.
Romain Sinclair
To był naprawdę udany dzień. Zaczął się od idealnej kawy z nowego ekspresu, który, choć nadszarpnął nieco jej budżet, okazał się wart każdego wydanego dolara. Jej czarna strzała, czyli BMW, które miało tyle samo lat co ona, odpaliła za pierwszym razem z charakterystycznym, niskim „wroom, wroom”. Ciekawe, że samochód pomimo stania przez dwa lata w garażu, tak ochoczo wystartował. Pewnie jakaś dobra wróżka (czyt. tata) dbała o strzałę zdecydowanie lepiej niż o te wszystkie wyschnięte kwiaty w jej domu. Pojechała pod redakcję bez stania w korkach i użerania się z idiotami za kółkiem, którzy nie wiedzieli do czego służy pedał gazu. A nawet znalazła miejsce parkingowe pod samym wejściem. Czy mogła mieć dzisiaj większego farta?
Przed otwarciem drzwi do biura zakryła wszystkie koszmary, plączące się w jej umyśle, sztucznym uśmiechem i uniosła hardo głowę. Przywitała się z sekretarką, kolegami z przeróżnych działów i dziesiątkami innych znanych jej twarzy. Dobrze było znów ich wszystkich widzieć. Była wdzięczna, że nie zasypywali jej pytaniami, na które trudno było odpowiedzieć. Po prostu poklepywali ją po plecach, mówili „dobra robota” i zwyczajnie przyjęli znów do swojego grona.
Tego potrzebowała — zwykłego dnia w redakcji wypełnionej dźwiękiem stukania w klawiaturę i kolejnych trzech kaw, które wypiła w pokoju socjalnym, wysłuchując wszystkich gorących plotek. Przez dwa lata trochę się ich nazbierało! Spoglądała co jakiś czas na młodych stażystów biegających po piętrze. Miała wrażenie, że nie tak dawno też dopiero zaczynała w ten sposób swoją przygodę z redakcją. Zwróciła uwagę, że jeden ze stażystów miał całkiem fajny tyłek. Cholera. Czy to podchodzi pod molestowanie? Szybko wbiła wzrok w ścianę. O, kalendarz ze strażakami.
Około południa postanowiła się ewakuować i dokończyć pracę nad tekstami u siebie. W domowym zaciszu łatwiej się jej skupić. Pomachała na pożegnanie koleżankom, wsiadła do windy i… nastała ciemność.
Dosłownie.
Światło zgasło. Winda stanęła. Blackout.
Gdyby wydarzyło się to kilka lat temu, pewnie z nieco szybszym tętnem po prostu czekałaby na ratunek. Przystojny strażak z kalendarza wyciągnąłby ją z tej pułapki, a potem żyliby długo i szczęśliwie. Ale nie teraz. Nie, gdy w ciemności odżywały straszne obrazy, o których chciała zapomnieć: płaczące dzieci, gruz, śmierć… Oddychała coraz szybciej, płakała i opadła na podłogę, pozwalając, by panika przejęła nad nią całkowitą kontrolę.
Ocknęła się w szpitalu. Zerwała maskę tlenową z twarzy i zdezorientowana rozejrzała się po białej sali.
– Nie, nie, kochaniutka. To musisz jeszcze zostawić – pouczyła ją starsza pielęgniarka, która zmaterializowała się po lewej stronie łóżka, poprawiając jej wenflon. Kobieta próbowała ponownie założyć jej maskę, ale Mabel chwyciła ją za dłoń.
– Nie… – wychrypiała, jakby połknęła worek gwoździ. Odkaszlnęła. – Już czuję się lepiej. Proszę sobie nie robić kłopotu… Na pewno jest tu wielu innych pacjentów, którzy bardziej potrzebują pomocy niż ja – rzuciła i usiadła na łóżku, próbując z niego zejść.
Romain Sinclair