Strona 1 z 1

there are a million ways to bleed but you are by far my favorite

: pt wrz 19, 2025 10:37 pm
autor: Melusine A. Baskerville
3.
how c r u e l
your veins are full of ice-water and mine are boiling
melusine & vincent


(...) Wpadło w toń biedne dziewczę.

Ciemnoniebieski strumień spływał po płótnie wprost na marmurową podłogę, w oczach Melusine i w słabym świetle nocnej lampy mieniąc się burgundowym odcieniem czerwieni, który zaklinał ją wbrew woli w tragicznej p r z e s z ł o ś c i.

Przez czas jakiś wzdęta sukienka niosła ją po wierzchu jak nimfę wodną i wtedy, nieboga, jakby nie znając swego położenia lub jakby czuła się w swoim żywiole, śpiewała starych piosenek urywki.

Pamiętała czerwień sukienki tak kontrastującej drastycznie z bielą jej własnej; pamiętała ciemne włosy beztrosko rozwiane przez wiatr; pamiętała niespokojny błysk w oczach koloru letniego nieba - i pamiętała zieleń własnej zazdrości wspinającej się po kręgach kręgosłupa, gdy usta Serene wypowiadały j e g o imię.

Ale niedługo to trwało, bo wkrótce nasiąkłe szaty pociągnęły z sobą biedną ofiarę ze sfer melodyjnych w zimny muł śmierci.

Tamtej nocy nie potrafiła rozbić ciszy, nieświadomie stając się jej więźniem na kolejne lata. Głos ugrzązł w gardle, gdy rzeka porwała w objęcia Serene, wypuszczając ją z nich dopiero kilka dni później - pobladłą, z sinymi ustami i pustym wzrokiem zwróconym w stronę nieba.
Nieszczęśliwy wypadek. Tak jednoznacznie zadecydowała policja i zamknęła sprawę. A mimo to... mimo to Melusine splątana była w sieci wyrzutów sumienia, których sploty boleśnie wbijały się w skórę - bo może mogła coś zrobić; gdyby nie skamieniała z milczenia, może mogłaby ją o c a l i ć.
Dłoń uporczywie ściskająca pędzel w końcu się rozluźniła, a on głucho upadł na ziemię, resztkami farby brudząc litery twardo wyryte na kartce papieru porzuconej tuż obok, będącej naczelną przyczyną sięgnięcia po płótno w pierwszej kolejności.
Zginiesz. Jak. Ona.
Może p o w i n n a. Może dokładnie na to z a s ł u g i w a ł a. Bo najgorszym grzechem plamiącym sumienie nie była bierność, a skażone pragnienie, które szarpało sercem wbrew zdrowemu rozsądkowi. Wtedy i dziś - jakby jej dusza na zawsze miała być pochłonięta przez płomienie nienawiści. I jedno pytanie, pustym echem odbijającym się po głowie - czy chcąc kogoś, kogo nie powinna, nieświadomie popchnęła Serene w otchłań?
Nie wiedziała. I to ta niewiedza zdawała się wieść ją na tory pędzące ku szaleństwu, będącym karą za zdradziecki głód, który trawił ją od lat niczym choroba, z której nie umiała się skutecznie wyleczyć.
Z g i n i e s z.
A może... może to był jedynie jego kolejny okrutny żart? Na samą myśl momentalnie uśpiona do tej pory złość się w niej rozbudziła, a ona poderwała się na równe nogi i nie zważając na nic - na późną porę, na nocną koszulę, na dłonie wciąż ubrudzone farbą - chwyciła w dłoń ten skrawek papieru, przemknęła przez szereg ponuro opuszczonych pokoi i wyszła na korytarz, nawet nie zamykając za sobą drzwi. Bo wzrok miała splątany w szaleństwie, gdy niemalże biegiem pokonała dystans dzielący ją od mieszkania Vincenta, który - jak się okazało ostatnio - był jej sąsiadem. W jej ruchach nie było nawet krztyny zawahania, gdy z impetem zaczęła łomotać do jego drzwi, żądając o d p o w i e d z i.

vincent beauregard





there are a million ways to bleed but you are by far my favorite

: ndz wrz 21, 2025 11:58 pm
autor: vincent beauregard
W snach blada odziana w mgliste szaty wyciągała ku niemu dłoń... By na jawie zacisnąć na szyi swe lodowate palce nieboszczki pasmem wszelkich wspomnień. Pozbawić oddechu choć jedną sylabą jej imienia, gdyż pomimo tego czasu nadal wszystko powracało do niej. Bez względu jak mocno się starał i jak wymyślne metody uskuteczniał, to nigdy tak naprawdę nie uciekł od losu pisanego jej śmiercią. Tragedią wplecioną brutalnie w pasma jego losu, gdy pierwszy raz w życiu pozwolił sobie sięgnąć po własne szczęście. Od tamtej nocy żył w nieprzemijającej ż a ł o b i e, choć nigdy nie powinien mieć do niej prawa. Trwał również wyłącznie w samych skrajnościach; do utraty tchu, do utraty p r z y t o m n o ś c i. Gdyż to złudnie pozwalało mu zapomnieć lub na moment zagłuszyć echo przeszłości. Głos Serene wyśpiewujący mu do snu niczym kołysankę jego własne grzechy.
Teraz już nic nie przynosiło mu ukojenia, a chaos siał spustoszenie w całym jego ciele. Od niepokojących myśli po mknące ostrza po pokrytej zimnym potem skórze.

(Ona odeszła, a teraz Twoja kolej...)

Groteskowa wręcz pogróżka wsunięta pod jego drzwi kilkadziesiąt godzin wcześniej leżała teraz zgnieciona w przerażeniu gniewie na blacie stołu salonie. Ona; serce powinno mu się zatrzymać z rozpaczy, gdy pojął, do kogo nawiązywały owe słowa. Zapłakać raz jeszcze nad utraconą u k o c h a n ą, choć serce galopowało wyłącznie dla innej. I tylko dla niej w tej całej tragedii, kiedy w tłumie odszukiwał niczym szaleniec jej spojrzenia. Gdy w myślach wypowiadał jej imię, chociaż po jego ciele wędrowały z miłością dłonie Serene.

- Czy mam zadzwonić do jakiegoś szpitala, że zbiegła im pacjentka? - Odpowiedział z przekąsem w końcu po chwilach zwłoki. Usta wykrzywiły się momentalnie w drwiącym uśmiechu, choć coś w nim odetchnęło wręcz z nieopisaną ulgą. Dlatego, iż była to O N A, a nie nikt inny z gniewem łomoczący w jego drzwi. Bo była to ona, cała i zdrowa. Oparł się o framugę nonszalancko, by unieść po chwili butelkę dzierżonego nieprzerwanie trunku i upić w oczekiwaniu na jej odpowiedź niemały łyk. Och - w dziecięcej zawiści - nie zamierzał dać jej żadnej satysfakcji nawet z samej myśli, że mogłaby go wyrwać ze snu lub zaburzyć swym pojawieniem jego spokój. Panował w nim tylko c h a o s.


Melusine A. Baskerville

there are a million ways to bleed but you are by far my favorite

: pn paź 20, 2025 9:35 pm
autor: Melusine A. Baskerville
Lata temu na taki b e z c z e l n y rodzaj pogróżki Melusine zareagowałaby jedynie obojętnością. Darując sobie głęboką psychoanalizę motywów sprawcy, wyrzuciłaby bez większej refleksji wspomniany świstek papieru do śmietnika. Ot, żałosny przejaw zazdrości, skwitowałaby z krótkim wzruszeniem ramion i nazajurz w niepamięć puściłaby całą sprawę.
Tym razem było inaczej; tym razem tlił się w niej bunt. Bunt przeciwko nieznanemu; bunt przeciwko kolejnym kłodom rzucanym przez los, których nie potrafiła przeskoczyć.
Przez co lekkomyślnie w odpowiedzi miała ochotę wykrzyczeć w eter: s p r ó b u j.
Kto wie, może rzeczywiście powoli traciła zmysły, naznaczona klątwą każdego artysty; może szaleństwo zaczynało przysłaniać jej zdrowy rozsądek, wpychając ją na coraz bardziej wyboiste tory, z których mogło już nie być powrotu. A może zwyczajnie miała dość uciekania przed przeszłością. I może po raz pierwszy od bardzo dawna była gotowa zmierzyć się z nią i to bez względu na konsekwencje, nawet jeżeli ceną miałoby być jej własne życie.
Potrzebowała się uwolnić - raz na zawsze. Definitywnie przeciąć w końcu więzy, by dawne duchy o d e s z ł y, by pozwoliły jej odzyskać utracony spokój. I by to uczynić, musiała zacząć od Vincenta, który był naczelnym podejrzanym. Dlatego też bez chwili wytchnienia łomotała wściekle pięściami w jego drzwi wejściowe i dopiero gdy je otworzył, opuściła je luźno wzdłuż ciała, w jednej z nich nadal ściskając tę przeklętą kartkę papieru. Zmierzywszy mężczyznę lustrującym spojrzeniem, nie zareagowała na jego zaczepkę, a jedynie wyminęła go zwinnie, nie omieszkując po drodze szturchnąć go ramieniem. W innych okolicznościach zdobyłaby się na podziwianie wystroju i braku gustu, ale w tej chwili była zbyt zdeterminowana. Ignorując swoją znikomą wiedzę o układzie pokoi, uparcie ruszyła przed siebie i zatrzymała się dopiero w salonie. Odwróciwszy się w stronę Vincenta, wprost pod nogi rzuciła mu ten nieszczęsny skrawek papieru i wbiła w mężczyznę przenikliwe spojrzenie bladoniebieskich oczu.
Cierpisz na brak zajęć? Brakuje Ci hobby? Dlatego bawisz się w takie idiotyczne pogróżki, Beauregard? Serio? — wyrzuciła z siebie praktycznie na jednym oddechu, z trudem panując nad emocjami, które niczym w kalejdoskopie przemykały przez jej twarz: złość, uraza i coś bliżej niezidentyfikowanego mieszały się ze sobą, grożąc rychłą erupcją.

vincent beauregard

there are a million ways to bleed but you are by far my favorite

: wt paź 21, 2025 11:58 pm
autor: vincent beauregard
Otaczały go koszmary; wzbijały się aż ku nieboskłonowi kolumnami cieni mknących po ciele nieprzyjemnym dreszczem. Oglądał je z dołu, sparaliżowany strachem i przygnieciony ich ciężarem nie mogą drgnąć niekiedy nawet palcem. Dzisiejszej nocy klatka piersiowa Vincenta również unosiła się z ogromnym wysiłkiem, jakby spoczywała w ciasnych objęciach samego nieszczęścia.
Bez u c i e c z k i, gdyż sam sobie stał się tym więzieniem.
A myśli jego ciężkimi kajdanami, zostawiającymi ślady na odsłoniętej d u s z y. Nic nie mogło wszak sprawić, by stał się naprawdę wolnym. Nie istniała dla niego żadne remedium, a wyłącznie cierpienie w utkanym przez los życiu. Dlatego w samotności otulał się ciasno własną muzyką, wygrywając ją niczym jak w szaleńczym transie spod własnych palców. Piekło Beaurgarda wybrzmiewało zawsze najpiękniejszymi symfoniami.
O n a,

była niepasującym w nim elementem. Dosięgała jego skóry skuteczniej aniżeli piekielne płomienie samym swym gniewnym spojrzeniem. A on za to z niby niewzruszoną miną obserwował z lekkością jej wewnętrzne rozterki i miotanie się pod jego drzwiami, bo była... ...wybawieniem Kąciki ust wygięły się w grymas pełen niezadowolenie, kiedy przecisnęła się bez pardonu obok niego, wtargając nieproszona do jego apartamentu. W dodatku akcentując to wymownym szturchnięciem, na które nie odpowiedział tym razem żadnym kąśliwym komentarzem czy nie daj Boże (lub nieboże) czynem. Z westchnięciem przepełnionym ciężarem tego padołu ludzkich cierpień, podążył za nią, ówcześnie zamykając za nimi z trzaskiem wejściowe drzwi. Oparł się niedbale o jedną ze ścian, przyglądając się z niechęcią, jak stąpa po rozrzuconych w twórczym szale zapisanych przez niego nutach i zatrzymuje się nieopodal fortepianu stojącego w centralnej części pomieszczenia. Przy nogach instrumentu niechlubnie pozostawił puste już butelki po trunkach, które jakoś pozwalały mu przetrwać w tym trudnym czasie; najpewniej niemijającym od dnia jego narodzin. Upił za to łyk z trzymanej przez siebie butli, pozwalając, by spłynął ponownie ogniem wzdłuż gardła. Następnie zmarszczył brwi, starając się przyswoić słowa pędzące ku niemu niczym ostrza sztyletów - co?
- Jakie pieprzone pogróżki, Baskerville? Myślisz, że marnowałbym życie na pisanie do Ciebie? - Odburknął z rosnącą złością, powoli schylając się po skrawek rzuconego mu papieru. Obrócił go w palcach, szczytując pobieżnie tekst, by następnie po odstawieniu butelki, minąć Melusine... lub praktycznie stanąć o krok od niej przy stosie muzycznych zapisków i wyciągnąć spod niego niepokojąco podobną karteluszkę. - Masz na myśli takie, które i ja dostaję? Czy może w takim razie to Twoje sprawka, do cholery?
Spoglądając na nią z góry, wyciągnął ku niej przemiły "list", czując przy tym niepokój wzbierający się pod cienką warstwą skóry.

Melusine A. Baskerville