my dearest friend and enemy
: pn wrz 22, 2025 8:37 pm
				
				one
when I look into your eyes, it feels like 
I went nowhere, and all I got was nothing
I went nowhere, and all I got was nothing
Gdy nabrał odwagi, pozwolił sobie na coś więcej – obroty, piruety, delikatne podskoki. W pojedynkę wszystko wydawało się prostsze, kontrolowane. Dla niego jazda była niczym matematyka: idealnie wyliczony kąt, kontrola nad ciałem, harmonia z zasadami. I choć każdy obrót pozostawiał za sobą smugę lodowego pyłu, nie dostrzegał go, zbyt zamknięty we własnych myślach. Te kołatały głucho w jego głowie, przypominając o wszystkim, co miało miejsce; o tym, że wracał tu po latach, że druga szansa nie zdarza się często, ale jednocześnie boleśnie świadomy, ile kosztowało go odejście. i ile zostawił za sobą poprzednio.
Kiedy wjeżdżał w kolejny zamaszysty obrót, kątem oka dostrzegł sylwetkę przy wejściu. Przez ułamek sekundy czas się zatrzymał, a on zastygł w tej samej pozycji. Nie zmyliliby go ani ruch, ani sposób, w jaki stanęła, ani nawet cień w spojrzeniu. Dawniej, jeszcze zanim nazywali siebie partnerami na lodzie, zanim ich dłonie splatały się przy każdym podnoszeniu, nauczył się rozpoznawać ją z daleka. Teraz uderzyła go nie tyle jej obecność, co fakt, że była właśnie tutaj, w tym samym czasie.
Serce w jego piersi zabiło mocniej
Zwolnił i zatrzymał się na środku tafli, ostrza zaskrzypiały krótko. Czuł, jak mięśnie jego ramion napinają się same, bez jego kontroli; czuł pulsowanie w skroniach, dziwną mieszaninę złości i tęsknoty. Chociaż najchętniej zniknąłby z jej pola widzenia, wiedział, że to niemożliwe. Willow była tu, a on był tu z nią. Raz jeszcze, na nowo. Jakby czas zatoczył pełne koło.
Powietrze zgęstniało, gdy ich spojrzenia w końcu się spotkały. Wszystkie myśli, które jeszcze przed chwilą krążyły wokół kroków i sekwencji, nagle uleciały, pozostawiając pustkę. Obserwując jej delikatne ruchy czuł się tak, jakby ubiegła dekada była jakimś niedopowiedzeniem, jakby dzielił ich nie czas, a przepaść. I może tak właśnie było.
Zebrał się w sobie dopiero po chwili, przeciągając językiem po suchych wargach.
– Willow – rzucił, niby na powitanie; jej imię wybrzmiało cicho, jakby tylko sprawdzał, czy wciąż smakuje tak samo na języku. W jego głosie nie było swobody, a raczej ostrożność, jakby zbliżał się do cienkiej tafli lodu, gotowej pęknąć pod pierwszym naciskiem. Podświadomie uniósł brodę wyżej, próbując przywołać na twarz maskę spokoju. Miał swoją małą obsesję budowania wokół siebie wrażenia absolutnej kontroli, a ten wyraz twarzy był jej częścią, od lat nosił go w każdej zawodowej sytuacji. Zazwyczaj przychodziło mu to z dziecinną łatwościa, ale nie teraz. Teraz każdy nerw zdawał się pamiętać, kim dla niego była – nie tylko jako partnerka, ale ktoś więcej, choć nigdy nie odważył się tego nazwać. Teraz zaś musiał udawać, że są jedynie parą na lodzie i że przeszłość nie ma znaczenia.
Willow Greenfield