mickey & goofy
: czw wrz 25, 2025 10:47 pm
				
				Metaliczne skrzypnięcie drzwi ucichło w gwarze głosów, gdy Mickey wpadła do sali odpraw. Zapach taniej kawy i papierów mieszał się z ciężką wonią policyjnych kurtek. Na zegarze wiszącym nad tablicą z mapą Toronto wybiła ósma pięć — spóźniona. Zaciskała dłoń na teczce z własnoręcznie spisanym, kilkunastostronicowym raportem z ostatnich sześciu miesięcy pracy w terenie. Po tak długim czasie pod przykrywką, echo adrenaliny wciąż krążyło w jej krwi, ale teraz czekała ją – teoretycznie – spokojniejsza robota. Czarne bojówki i ciężkie glany, które wdziała z czystej przekory, tłumiły stuk jej kroków.  Nie siliła się na przeprosiny – już było po ptokach. Wolne miejsce znalazła w ostatnim rzędzie, tuż obok Blaine’a. Rzuciła mu przelotne spojrzenie, kąciki ust wykrzywiły się w znajomym półuśmiechu.
– Przesuń się, misiu – rzuciła półgłosem, kładąc teczkę na kolanach. Z przodu sali ich szef wydziału, Whitaker, wysoki, siwiejący w skroniach, stuknął długopisem o blat.
– Dobrze, skoro już wszyscy raczyli dotrzeć… – jego spojrzenie prześlizgnęło się po sali i zawisło na Mickey nieco dłużej, niżby chciała – Przechodzimy do omówienia bieżących spraw.
Na tablicy rozświetliła się mapa miasta. Kolorowe pinezki oznaczały ostatnie napady z bronią. Głos Whitakera brzmiał chłodno i rzeczowo; wydział miał pełne ręce roboty mimo wczesnej pory. Kilku detektywów wymieniało krótkie uwagi, ktoś odchrząknął, siorbnął. Mickey odchyliła się na krześle, czując w ramionach napięcie, którego nie potrafiła zrzucić. Po pół roku w terenie zwykła odprawa wydawała się dziwnie nierzeczywista. Uśmiechnęła się pod nosem, zerkając na Blaine’a. Nic się nie zmienił.
Kiedy rozdano nowe zadania, oboje zdali sobie sprawę, że zostali pominięci.
- Gilmore, Harvett... Mousser poszła na macierzyński, a Warrington dostał przydział do świeżaka... Nie patrz tak na mnie Harvett - Whitaker odchrząknął, spojrzał w papiery i westchnął, bo chyba zdał sobie sprawę z czegoś naprawdę szalonego - Od dzisiaj jesteście partnerami.
Kropka w tym zdaniu była słyszalna jak całe osobne zdanie. Niektórzy koledzy z wydziału nie powstrzymali śmiechu, inni jęknęli coś na kształt " o mój boże", a inni niedosłyszeli i pozostali w błogiej nieświadomości policyjnego dramatu Miki i Blaine'a.
- Ale, że ja i on? Razem? - zapytała tonem dziecka, chwilę przed atakiem histerii, bo mama zapomniała odciąć skórki chleba.
Blaine Harvett  
			– Przesuń się, misiu – rzuciła półgłosem, kładąc teczkę na kolanach. Z przodu sali ich szef wydziału, Whitaker, wysoki, siwiejący w skroniach, stuknął długopisem o blat.
– Dobrze, skoro już wszyscy raczyli dotrzeć… – jego spojrzenie prześlizgnęło się po sali i zawisło na Mickey nieco dłużej, niżby chciała – Przechodzimy do omówienia bieżących spraw.
Na tablicy rozświetliła się mapa miasta. Kolorowe pinezki oznaczały ostatnie napady z bronią. Głos Whitakera brzmiał chłodno i rzeczowo; wydział miał pełne ręce roboty mimo wczesnej pory. Kilku detektywów wymieniało krótkie uwagi, ktoś odchrząknął, siorbnął. Mickey odchyliła się na krześle, czując w ramionach napięcie, którego nie potrafiła zrzucić. Po pół roku w terenie zwykła odprawa wydawała się dziwnie nierzeczywista. Uśmiechnęła się pod nosem, zerkając na Blaine’a. Nic się nie zmienił.
Kiedy rozdano nowe zadania, oboje zdali sobie sprawę, że zostali pominięci.
- Gilmore, Harvett... Mousser poszła na macierzyński, a Warrington dostał przydział do świeżaka... Nie patrz tak na mnie Harvett - Whitaker odchrząknął, spojrzał w papiery i westchnął, bo chyba zdał sobie sprawę z czegoś naprawdę szalonego - Od dzisiaj jesteście partnerami.
Kropka w tym zdaniu była słyszalna jak całe osobne zdanie. Niektórzy koledzy z wydziału nie powstrzymali śmiechu, inni jęknęli coś na kształt " o mój boże", a inni niedosłyszeli i pozostali w błogiej nieświadomości policyjnego dramatu Miki i Blaine'a.
- Ale, że ja i on? Razem? - zapytała tonem dziecka, chwilę przed atakiem histerii, bo mama zapomniała odciąć skórki chleba.