somewhere between a poem and a warning sign
: czw paź 02, 2025 12:59 pm
				
				Ruch typowy dla piątków zastąpiła pustka, bijąca w oczy tym bardziej, gdy wszystkie maszyny, lady i gabloty wystawowe zasłonięto szczelnie folią malarską i podklejono do wyłożonej falistą tekturą podłogi. Pracownicy rzecz jasna ucieszyli się ze spontanicznego urlopu, nikt nie pytał, każdy po prostu przyjął, że Hathaway nie chciał widzieć nikogo, kto bezużytecznie plątałby się tylko pod nogami i zadawał głupie pytania.
Produkcja również stanęła, z uwagi na niedookreślony czas pracy Kamińskiego i w takim oto anturażu Felix przywitał się ze swoim zakładem pogrążonym w kompletnej, nienaturalnej dla tego miejsca ciszy. Z papierowym kubkiem kawy w ręku stanął pośrodku panoptykonu foliowych, bezkształtnych figur i omiótł wzrokiem wysokie ściany, aż po sufit, po którym arterie szybów wentylacyjnych rozgałęziały się na wszystkie strony hali. Potem łypnął okiem na drabiny, maseczki przeciwpyłowe, na które szarpnął się nie wiedząc, czy odrapaniec, którego spotkał dwa dni temu w ogóle dysponował czymś więcej niż chustką, przysunął sobie zaciągnięty z zaplecza stołek i nie wiedząc co ze sobą zrobić (czyli jak zwykle, kiedy akurat nie było już niczego, w co mógłby włożyć ręce) usiadł na jego skraju pozwalając, by kubek grzał mu skostniałe dłonie.
Dochodziła szósta rano.
Kamiński nie raczył doprecyzować jakie godziny rozumie poprzez lakoniczne rano i nie wiadomo było na kiedy należało się go spodziewać, aczkolwiek Hathaway nie przyszedł tu tak wcześnie specjalnie dla niego. Przyszedł podoglądać, czy każdy centymetr jego cennej cukierni zabezpieczono jak należy, pooddychać sobie cichym zakładem i może po części dlatego, że pomimo przytłaczającego zmęczenia, jakie osiadło mu ciężko na ramionach, nie potrafił znów zasnąć gdy rozbudził się koło trzeciej nad ranem.
Przy głównym wejściu wywiesili tabliczkę: „Nieczynne z powodu remontu, zapraszamy w przyszłym tygodniu“ jednocześnie pozostawiając uchylone drzwi, wolał, by Kamiński tak dobrze radzący sobie z kreatywnym tworzeniem przejść w miejscach, w których nie powinno ich być, nie wyskoczył mu niczym diabeł z pudełka alternatywną trasą.
Nie miał bladego pojęcia ile tak przesiedział w półletargu na stołku, jak długo chłonął ciszę, ale gdy odgłos zbliżających się energicznie kroków dobiegł jego uszu, Hathaway wyprostował się i obrócił głowę w stronę źródła dźwięku.
一 Taka powierzchnia ci pasu... kurwa, a tobie co?
Mniej więcej w połowie zmienił kurs. Wtedy właśnie zauważył kolekcję odrapań, drobnych rozcięć i zatarć, wyglądających tak, jakby Kamiński zahaczył po drodze o schronisko i wlazł skrótem nie do tej klatki co trzeba. Całość wieńczyło świeże, już dojrzewające do soczystych śliwkowych fioletów limo.
Z kubkiem kawy w ręku, nie wiedząc nawet kiedy wstał ze swojego zydelka, Hathaway przygarbił się i łypnął pytająco na żywo obraz nędzy i rozpaczy, jaki manifestował mu się właśnie pośrodku pustej, w odczuciu mocno liminalnej sali.
W milczeniu studiował mało chwalebne detale, ale nie cmokał ani nie wzdychał, przypominając bardziej skonfundowanego, aczkolwiek wciąż zaciekawionego czymś nowym psa.
一 Nie ma opcji, nie będziesz w ten sposób pracował. Mamy apteczkę, połatam cię i będziesz mógł sobie uszlachetniać ściany jak ci się podoba, ale na litość boską, co do chuja? 一 wymruczał z dość umiarkowanym zainteresowaniem pobrzmiewającym w mocno spłaszczonym tonie pozbawionym intonacji. Stało to w komicznej kontrze z jego dociekliwie błądzącym po Kamińskim wzrokiem, tak, jakby nawet sam Felix nie był w stanie jednoznacznie się zdecydować, czy rzecz go fascynuje czy jednak nie.
一 Niech zgadnę: powinienem zobaczyć tego drugiego, tak?
Przechylił głowę by rzucić mu ostatnie spojrzenie nim oddalił się w stronę pomieszczenia pracowniczego z apteczką w zapasie. Jego wzrok wciąż kołysał się pomiędzy niegasnącą ciekawością, a „gówno mnie to obchodzi“ skoro nadal nie wiedział przy której opcji obstaje.
Remigiusz Kaminski