How can we go back to being friends?
: czw paź 02, 2025 11:24 pm
				
				Chwila.
Moment.
Nieokreślony dotychczas odcinek na linii czasu. Decyzja, spontaniczna, właściwa, nieprzemyślana, choć z drugiej strony w swojej argumentacji niemalże oczywista.
Uwięziła się w schemacie, nieumyślnie, lecz bez dręczących wyrzutów sumienia. Nieobecność Sophie wręcz wypalała w niej potrzebę towarzystwa innej osoby… Jego osoby. Godziny samotności, braku emocjonalnego filtra, który włączony był na najwyższym możliwym poziomie w towarzystwie pięciolatki. To z a w s z e pchało ją w kierunku tych jednych ramion, przenikliwego spojrzenia i ciepła oddechu, które choć dawno przestały sięgać jej skóry to nadal pozostawały w tej bezpiecznej, cholernie potrzebnej przestrzeni, tej jednej, której Daisy wyrzec się nie mogła. Była zbyt słaba wobec własnych uczuć, mimo, że tłumiła je w sobie z zawzięciem z którym depcze się obrzydliwego robaka. Wielokrotnie wygrywała tę walkę — zanurzając się w pościeli, przyciskając głowę do poduszki, nie miała znaczenia pora, godzina, gdy brakowało w pobliżu Sophie wszystko, co motywowało ją do działania, trzymało w ramach rozsądku — gasło, pochłaniały ją lęki, problemy, scenariusze, które jej okrutny umysł ciągle kreślił w głowie, jakby chciał ją gnębić… Głębiej, mocniej, pokazywał, jak słaba była, jak łatwo przychodziło jej się rozsypać, gdy po prostu nikt nie patrzył, a jednocześnie jak silna nadzieja ciągle w niej żyła, bo pragnęła lepszego życia, bo była gotowa o nie zawalczyć, tylko… Jeszcze nie teraz, nie dzisiaj.
Dzisiaj potrzebowała J e g o.
Uśmiech od razu pojawił się na jej twarzy, gdy znana sylwetka otworzyła drzwi do mieszkania.
Było późno, godzina niezbyt przyzwoita na takie odwiedziny, ale blondynka znała Jonathana… Jego zaangażowanie w pracę, jego rytm dnia, ten — choćby chciała, to nie dałaby rady wymazać z pamięci, bo tak jej tęskno było do tych czasów, gdy jej rytm biegł zaraz obok jego. Nie czuła wyrzutów sumienia z powodu swojej wizyty, te zawsze atakowały później, gdy wychodziła, gdy raz po razie uderzało ją, jak bardzo ich kontakty są niewłaściwe, jak mocno przeciąga decyzję o ich rozstaniu, bo choć ich ciała już dawno nie splątały się ze sobą w cielesnym uniesieniu, tak spojrzenia, rozmowy… Nadal tak żywe, przyjemne, tak dla niej ważne. Zbyt ważne, ale to nie był jeszcze ten moment, nie wyobrażała sobie, by w końcu ostatecznie z nim się pożegnać. Nie potrafiła też przyjąć do siebie wizji, że przy jego boku może w końcu pojawić się ktoś nowy.
Gubiła się.
— Cześć… Sophie jest dziś u Wyatt’a i potrzebuję towarzystwa… Potrzebuję Twojego towarzystwa, mogę wejść? — odezwała się w końcu, a w jej głosie jak zawsze kryła się tęsknota, żal… Nie tylko do niego, ale do tego, co mogło być, a czym przyszło im się dzisiaj zadowalać, choć… Może powinna być bardziej wdzięczna? Jej spojrzenie odnalazło jego oczy, nie naciskała, nie wpraszała się, szanowania jego granic nakazała sobie już dawno, ale… Naprawdę chciała tej rozmowy, choćby najkrótszej, tej bliskości — nawet jeśli dzielić ich będą całe metry. To wszystko, co miała, to wszystko, co przypominało jej, jak nie tak dawno pewna siebie, dumna, szczęśliwa była.
— Mam jakieś whiskey… Także przyniosłam wkupne, a oboje wiemy, że i tak nie pójdziesz dziś szybko spać — dodała przechylając lekko głowę, nie odrywała od niego spojrzenia. Jakby za każdym razem musiała sprawdzić, czy cokolwiek w nim się zmieniło, czy nosił na sobie ślady innych ust, rąk… Nie skupiała się na zmęczeniu, na zamyśleniu, które czasem jej prezentował. Do tego podchodziła później. Przy pierwszym kontakcie, zawsze upewniała się, że nadal był jej. Mimo, że już dawno nie rościła sobie żadnych praw, nawet do takich myśli.
Jonathan Lane