Every version of me dead and buried in the yard outside
: sob paź 04, 2025 7:20 pm
				
				Całe życie poświęcił pracy – to w przypadku Clifforda nie powiedzieć zasadniczo nic. Szczególnie gdy całe jego dotychczasowe jestestwo rozpadło się w drobny mak przez jeden zawodowy ruch. Osiemnaście miesięcy w niebycie, totalnym wygnaniu, gdzie figurował jako fraza w policyjnych aktach, a na ustach bliskich był tylko niemym westchnieniem. Praca koronera nie była tym, czego pragnął tak naprawdę, a przynajmniej tak myślał, gdy dawno, dawno temu zrobił pierwszy krok w jej kierunku. Był świetnym śledczym, w terenie czuł się w swoim żywiole. Bystry, sprytny i uważny, nie potrzebował czasu do namysłu – działał, gdy było trzeba. Czemu więc tyle pracy, tyle nauki i wysiłku? Chciał stabilizacji, odrobiny stałości, którą dawała mu ta praca. Przygnębiające, ale prawdziwe. Pomyśleć, że jego życie mogłoby wyglądać teraz inaczej, gdyby dopełnił formalności osiemnaście miesięcy wcześniej i nie zdecydował się działać pod przykrywką ten ostatni raz. W każdym razie w końcu miał szansę na nowy początek i nie zamierzał jej zmarnować. Nie ukrywał, że w kostnicy czuł się totalnie zielony, jak uczeń, którego trzeba wprowadzić. Owszem, miał wiedzę, ale nic nie było tak oczywiste jak to, co czuł na dawnym stanowisku.
Jego poranek był wyjątkowo trudny, co z perspektywy jego ostatnich doświadczeń, znaczy naprawdę wiele. Praktycznie pół nocy, jak i nie więcej, spędził na przekręcaniu się z lewego, na prawy bok, w równych interwałach, jak gdyby któraś strona miała w końcu pomóc mu odpłynąć. Godziny ciągnęły się w nieskończoność, a bezsenność nie dawała za wygraną, jakby czas sam sprzysiągł się przeciwko niemu. Wszystkie te podstępne myśli, te podszepty z samych czeluści jego głowy, wszystkie te głosy, które tak bezskutecznie pragnął przegnać i uciszyć, wracały co noc, z uporem nie dając mu wytchnienia. Duchy przeszłości powracały co noc, sceny z dawnych lat rozlewały się przez zaciśnięte powieki, twarze ludzi, których pragnął zapomnieć, słowa, których nie chciał wypowiedzieć, a jednak to zrobił. Jednak jego zmęczenie nie było czymś, co jakkolwiek powinno wpłynąć na jego zawodowe poczynania.
Wraz z przekroczeniem progu kostnicy uderzył go chłód. Smagał go, wręcz wgryzał się w jego ciało, jak gdyby nieistniejący byt chciał z miejsca zrugać go za te wory pod oczami i trzydniowy zarost na twarzy. Jego nozdrza momentalnie wypełnił, rdzawy zapach formaliny, do uszu dobiegł cichy szum urządzeń, stukot jego własnych kroków, odbijający się echem od kafelków- zbiór dźwięków i zapachów, który od niedawna miał składać się na jego nową codzienność. Owszem, w przeszłości bywał przy stołach sekcyjnych, ale tylko jako gość, gdy chciał poradzić się pracujących na miejscu współpracowników. Nigdy nie był tym który pociągał za sznurki, lub jak kto woli, za skalpel. Teraz będąc w zupełnie innej niż niegdyś roli, lustrował wzrokiem te wszystkie metalowe stoły i starał się utrzymać wewnętrzny spokój. Już nie był tym który rozwiązywał zagadki, ściągając tajemnicę za tajemnicą, teraz miał analizować sekrety ze spokojem, niczym szachista, lub ktoś, kto z zamiłowaniem układa tysięczny kawałek puzzli bez cienia znudzenia.
Czuł masę wątpliwości, a jedna z nich była dominująca, niczym drzazga pod paznokciem- czy na pewno potrafił zostawić dawne życie za sobą? Ironicznym mogłoby się wydawać, że w miejscu takim jak to odnajdywał spokój, ale tak właśnie było. Cóż widać nie znał samego siebie tak dobrze jak przypuszczał i być może jego nowym życiowym celem nie będzie tylko nauczenie się nowego zawodu, a poznanie samego siebie, takim, jakim stał się po wszystkim, co go spotkało.
zaylee miller
			Jego poranek był wyjątkowo trudny, co z perspektywy jego ostatnich doświadczeń, znaczy naprawdę wiele. Praktycznie pół nocy, jak i nie więcej, spędził na przekręcaniu się z lewego, na prawy bok, w równych interwałach, jak gdyby któraś strona miała w końcu pomóc mu odpłynąć. Godziny ciągnęły się w nieskończoność, a bezsenność nie dawała za wygraną, jakby czas sam sprzysiągł się przeciwko niemu. Wszystkie te podstępne myśli, te podszepty z samych czeluści jego głowy, wszystkie te głosy, które tak bezskutecznie pragnął przegnać i uciszyć, wracały co noc, z uporem nie dając mu wytchnienia. Duchy przeszłości powracały co noc, sceny z dawnych lat rozlewały się przez zaciśnięte powieki, twarze ludzi, których pragnął zapomnieć, słowa, których nie chciał wypowiedzieć, a jednak to zrobił. Jednak jego zmęczenie nie było czymś, co jakkolwiek powinno wpłynąć na jego zawodowe poczynania.
Wraz z przekroczeniem progu kostnicy uderzył go chłód. Smagał go, wręcz wgryzał się w jego ciało, jak gdyby nieistniejący byt chciał z miejsca zrugać go za te wory pod oczami i trzydniowy zarost na twarzy. Jego nozdrza momentalnie wypełnił, rdzawy zapach formaliny, do uszu dobiegł cichy szum urządzeń, stukot jego własnych kroków, odbijający się echem od kafelków- zbiór dźwięków i zapachów, który od niedawna miał składać się na jego nową codzienność. Owszem, w przeszłości bywał przy stołach sekcyjnych, ale tylko jako gość, gdy chciał poradzić się pracujących na miejscu współpracowników. Nigdy nie był tym który pociągał za sznurki, lub jak kto woli, za skalpel. Teraz będąc w zupełnie innej niż niegdyś roli, lustrował wzrokiem te wszystkie metalowe stoły i starał się utrzymać wewnętrzny spokój. Już nie był tym który rozwiązywał zagadki, ściągając tajemnicę za tajemnicą, teraz miał analizować sekrety ze spokojem, niczym szachista, lub ktoś, kto z zamiłowaniem układa tysięczny kawałek puzzli bez cienia znudzenia.
Czuł masę wątpliwości, a jedna z nich była dominująca, niczym drzazga pod paznokciem- czy na pewno potrafił zostawić dawne życie za sobą? Ironicznym mogłoby się wydawać, że w miejscu takim jak to odnajdywał spokój, ale tak właśnie było. Cóż widać nie znał samego siebie tak dobrze jak przypuszczał i być może jego nowym życiowym celem nie będzie tylko nauczenie się nowego zawodu, a poznanie samego siebie, takim, jakim stał się po wszystkim, co go spotkało.
zaylee miller