Dream that never came
: sob paź 04, 2025 11:52 pm
Galen L. Wyatt
Otworzyła butelkę po razy trzeci w tym tygodniu. Była już środa. A może dopiero środa? Dni zlewały się jej w jeden. Czyli trzecia butelka w trzy dni. Nie dlatego że chciała, ale cisza w domu była dla niej zbyt głośna. Od jakiegoś czasu wzięła sobie urlop od pracy. Nigdy się jej to nie zdarzało. Było w tym coś wyjątkowego, niezaprzeczalnego. Nawet przebywając na Lanzarote, ludzie w pracy mogli się z nią skontaktować, a tym razem całkowicie się odcięła. Nie pamiętała, kiedy Galen wychodził do biura, a kiedy wracał. Dla niej wszystko zmywało się w jeden dzień. Chociaż to nie mogły być tylko trzy butelki. Śniadanie zaczynała kawą razem z prosecco. Nie była trzeźwa od wizyty potwierdzającej... wchłonięcie ciąży, jej obumarcie.
Wino nie smakowało jej jak wcześniej. Nawet to które zostało wyprodukowane na Lanzarote. Pieczenie gardła było jak kara, ale milczenie w głowie było warte każdej konsekwencji, Każdych wymiotów, każdego złego samopoczucia. Kiedy on wracał do domu, mógł czuć jedynie woń alkoholu od niej, a ona spała pogrążana w śnie. W trakcie nocy budziła się z krzykiem. Wiecznie wracała do tej chwili u ginekologa. Wtedy szła do barku, by otworzyć kolejną butelkę wina. Nie wiedziała, czy to były trzy, a raczej coś około dziesięciu. Jedzenie przestało smakować tak dobrze, a wszystko co ją otaczało, wydawało się zwalniać tempo.
W tych momentach gdy wracała do trzeźwości, bolało ją jeszcze bardziej. Bała się pójść do terapeuty i spojrzeć komukolwiek w twarz. Jak miała powiedzieć bratu, że... dziecka jednak nie będzie? Z jej rodziny wiedział o tym tylko Cyrus. Żaden z inwestorów nie był w stanie się do niej dodzwonić. Charity Marshall pierwszy raz w życiu się poddała. Chciała nie czuć żadnych konsekwencji, nie słyszeć własnych myśli, dlatego pochłaniała alkohol. Nie był on przyjemnością, a obowiązkiem dzięki któremu była jeszcze w stanie funkcjonować. Przynajmniej tak się jej wydawało. Nawet opiekunka Koko była zdziwiona jej pobytem w domu. Poddawała jej smycz i tyle ją widziała. Gdy wracała, policzki Marshall znowu były zaróżowione od alkoholu.
Tego wieczoru nie było inaczej. W apartamencie panowała głośna, klubowa składanka, a Cherry tańczyła wraz z butelką. W starej koszulce ulubionego zespołu za czasów studenckich, tańcząca wraz z butelką. Tak jakby to miało jej coś pomóc. Nie widziała już różnicy między dniem, a nocą. Wiedziała jedynie, że Galen... się nie pojawi. Zniknął. Nie zrobił tego, o co ona go prosiła. Nie trwał przy niej, a ona mogła poddać się autodestrukcyjnym instynktom. Tak było łatwiej. Firmą mogli zająć się jej bracia, mogli nawet ją przejąć. Dla niej już nic nie miało znaczenia. Została sama z własnymi myślami, tańcząc do kiepskich kawałków i wlewając w siebie kolejną porcję alkoholu z butelki. Nawet jeśli ktoś właśnie by wszedł do apartamentu, nie zauważyłaby go.
Otworzyła butelkę po razy trzeci w tym tygodniu. Była już środa. A może dopiero środa? Dni zlewały się jej w jeden. Czyli trzecia butelka w trzy dni. Nie dlatego że chciała, ale cisza w domu była dla niej zbyt głośna. Od jakiegoś czasu wzięła sobie urlop od pracy. Nigdy się jej to nie zdarzało. Było w tym coś wyjątkowego, niezaprzeczalnego. Nawet przebywając na Lanzarote, ludzie w pracy mogli się z nią skontaktować, a tym razem całkowicie się odcięła. Nie pamiętała, kiedy Galen wychodził do biura, a kiedy wracał. Dla niej wszystko zmywało się w jeden dzień. Chociaż to nie mogły być tylko trzy butelki. Śniadanie zaczynała kawą razem z prosecco. Nie była trzeźwa od wizyty potwierdzającej... wchłonięcie ciąży, jej obumarcie.
Wino nie smakowało jej jak wcześniej. Nawet to które zostało wyprodukowane na Lanzarote. Pieczenie gardła było jak kara, ale milczenie w głowie było warte każdej konsekwencji, Każdych wymiotów, każdego złego samopoczucia. Kiedy on wracał do domu, mógł czuć jedynie woń alkoholu od niej, a ona spała pogrążana w śnie. W trakcie nocy budziła się z krzykiem. Wiecznie wracała do tej chwili u ginekologa. Wtedy szła do barku, by otworzyć kolejną butelkę wina. Nie wiedziała, czy to były trzy, a raczej coś około dziesięciu. Jedzenie przestało smakować tak dobrze, a wszystko co ją otaczało, wydawało się zwalniać tempo.
W tych momentach gdy wracała do trzeźwości, bolało ją jeszcze bardziej. Bała się pójść do terapeuty i spojrzeć komukolwiek w twarz. Jak miała powiedzieć bratu, że... dziecka jednak nie będzie? Z jej rodziny wiedział o tym tylko Cyrus. Żaden z inwestorów nie był w stanie się do niej dodzwonić. Charity Marshall pierwszy raz w życiu się poddała. Chciała nie czuć żadnych konsekwencji, nie słyszeć własnych myśli, dlatego pochłaniała alkohol. Nie był on przyjemnością, a obowiązkiem dzięki któremu była jeszcze w stanie funkcjonować. Przynajmniej tak się jej wydawało. Nawet opiekunka Koko była zdziwiona jej pobytem w domu. Poddawała jej smycz i tyle ją widziała. Gdy wracała, policzki Marshall znowu były zaróżowione od alkoholu.
Tego wieczoru nie było inaczej. W apartamencie panowała głośna, klubowa składanka, a Cherry tańczyła wraz z butelką. W starej koszulce ulubionego zespołu za czasów studenckich, tańcząca wraz z butelką. Tak jakby to miało jej coś pomóc. Nie widziała już różnicy między dniem, a nocą. Wiedziała jedynie, że Galen... się nie pojawi. Zniknął. Nie zrobił tego, o co ona go prosiła. Nie trwał przy niej, a ona mogła poddać się autodestrukcyjnym instynktom. Tak było łatwiej. Firmą mogli zająć się jej bracia, mogli nawet ją przejąć. Dla niej już nic nie miało znaczenia. Została sama z własnymi myślami, tańcząc do kiepskich kawałków i wlewając w siebie kolejną porcję alkoholu z butelki. Nawet jeśli ktoś właśnie by wszedł do apartamentu, nie zauważyłaby go.