Curiosity killed the cat
: ndz paź 05, 2025 9:52 pm
#2
Tiziano dmuchnął w skostniałe ręce i potarł energicznie dłonie. Po chwili wsunął je w kieszenie płaszcza, obserwując fale uderzające o betonowe nabrzeże i zacumowane burty statków.
To już trzeci rozładunek tego dnia, którego osobiście doglądał. Tym razem nie było to nic spektakularnego (ani nielegalnego) – nowiutkie, nieśmigane chipy z Tajwanu, o które wszyscy się teraz zabijali. Nic dziwnego, że wolał rzucić okiem, czy na pewno wszystko idzie zgodnie z planem.
– Szefie, ten samochód… – zaczął niepewnie Valentino, jeden z pracowników.
– Wiem... – rzucił i zerknął przez ramię na ciemne Volvo. Nieoznakowane, ewidentnie policyjne. W dokach ostatnio roiło się od gliniarzy. Wszystko przez pieprzonych Kubańczyków i ich poradzieckie karabiny, które próbowali przeszmuglować do Kanady. Węsząca policja zdecydowanie utrudniała mu pracę, ale nie z takimi problemami radził sobie w przeszłości. Wiedział jednak, że blondynka za kierownicą ciemnego Volvo nie była tu z powodu broni ani Kubańczyków. Nie – ta pani detektyw, jakkolwiek by to nie brzmiało, była tu specjalnie dla niego. Widział ją zaledwie raz, nie zdołał zamienić ani słowa, bo całą inicjatywę przejął prawnik, i choć zupełnie nie miał pamięci do imion, twarzy nigdy nie zapominał.
– Marco już wrócił? – zapytał po włosku, wypatrując pracownika, którego wysłał na specjalną misję.
Valentino pokręcił głową. Tiziano wyciągnął papierosy, odpalił jednego i zaciągnął się, obserwując, jak portowy dźwig przenosi jego kontener ze statku na podstawionego tira. Wreszcie dojrzał zbliżającego się Marco. Odrzucił peta i odebrał od pracownika dwie papierowe torby. Wydał Valentino kilka instrukcji i wraz z torbami ruszył w stronę zaparkowanego samochodu pani detektyw. Skubana – pewnie myślała, że zleje się z tłem wśród innych aut. Nie wiedziała jednak, że on i jego ludzie znali ten port jak własną kieszeń i zauważą każdy obcy samochód.
– Dzień dobry – powiedział, otwierając drzwi jej auta i jak gdyby nigdy nic siadając na miejscu pasażera. Przecież chyba go nie zastrzeli. Położył papierowe torby na kolanach i zaczął przeglądać ich zawartość.
– Pomyślałem, że może zgłodniałaś, skoro obserwujesz mnie od jakichś... – poruszył nadgarstkiem i spojrzał na swój niebotycznie drogi zegarek – dwóch, trzech godzin? – Oderwał wzrok od zegarka i wbił spojrzenie w panią detektyw. Mary? Maureen...? Próbował przypomnieć sobie jej imię.
– Wyglądasz na... White Chocolate Mocha – powiedział, wyciągając kubek ze Starbucksa. – Ale gdybym się mylił, mam jeszcze Caffè Americano i sezonowe Pumpkin Spice Latte – dodał, po czym zajrzał do drugiej torby, gdzie były kanapki i wrapy. Aż sam zgłodniał.
Mazarine Winters
Tiziano dmuchnął w skostniałe ręce i potarł energicznie dłonie. Po chwili wsunął je w kieszenie płaszcza, obserwując fale uderzające o betonowe nabrzeże i zacumowane burty statków.
To już trzeci rozładunek tego dnia, którego osobiście doglądał. Tym razem nie było to nic spektakularnego (ani nielegalnego) – nowiutkie, nieśmigane chipy z Tajwanu, o które wszyscy się teraz zabijali. Nic dziwnego, że wolał rzucić okiem, czy na pewno wszystko idzie zgodnie z planem.
– Szefie, ten samochód… – zaczął niepewnie Valentino, jeden z pracowników.
– Wiem... – rzucił i zerknął przez ramię na ciemne Volvo. Nieoznakowane, ewidentnie policyjne. W dokach ostatnio roiło się od gliniarzy. Wszystko przez pieprzonych Kubańczyków i ich poradzieckie karabiny, które próbowali przeszmuglować do Kanady. Węsząca policja zdecydowanie utrudniała mu pracę, ale nie z takimi problemami radził sobie w przeszłości. Wiedział jednak, że blondynka za kierownicą ciemnego Volvo nie była tu z powodu broni ani Kubańczyków. Nie – ta pani detektyw, jakkolwiek by to nie brzmiało, była tu specjalnie dla niego. Widział ją zaledwie raz, nie zdołał zamienić ani słowa, bo całą inicjatywę przejął prawnik, i choć zupełnie nie miał pamięci do imion, twarzy nigdy nie zapominał.
– Marco już wrócił? – zapytał po włosku, wypatrując pracownika, którego wysłał na specjalną misję.
Valentino pokręcił głową. Tiziano wyciągnął papierosy, odpalił jednego i zaciągnął się, obserwując, jak portowy dźwig przenosi jego kontener ze statku na podstawionego tira. Wreszcie dojrzał zbliżającego się Marco. Odrzucił peta i odebrał od pracownika dwie papierowe torby. Wydał Valentino kilka instrukcji i wraz z torbami ruszył w stronę zaparkowanego samochodu pani detektyw. Skubana – pewnie myślała, że zleje się z tłem wśród innych aut. Nie wiedziała jednak, że on i jego ludzie znali ten port jak własną kieszeń i zauważą każdy obcy samochód.
– Dzień dobry – powiedział, otwierając drzwi jej auta i jak gdyby nigdy nic siadając na miejscu pasażera. Przecież chyba go nie zastrzeli. Położył papierowe torby na kolanach i zaczął przeglądać ich zawartość.
– Pomyślałem, że może zgłodniałaś, skoro obserwujesz mnie od jakichś... – poruszył nadgarstkiem i spojrzał na swój niebotycznie drogi zegarek – dwóch, trzech godzin? – Oderwał wzrok od zegarka i wbił spojrzenie w panią detektyw. Mary? Maureen...? Próbował przypomnieć sobie jej imię.
– Wyglądasz na... White Chocolate Mocha – powiedział, wyciągając kubek ze Starbucksa. – Ale gdybym się mylił, mam jeszcze Caffè Americano i sezonowe Pumpkin Spice Latte – dodał, po czym zajrzał do drugiej torby, gdzie były kanapki i wrapy. Aż sam zgłodniał.
Mazarine Winters