we have a murder hobo on a loose
: ndz paź 05, 2025 11:01 pm
				
				Nie dało się zaprzeczyć temu, że niedawne wydarzenia związane z ucieczką z więzienia wywołały w mieście swoistą panikę. Ludzie obawiali się tego, że krwiożerczy morderca znajduje się na wolności i może zaraz uderzyć ponownie. Niektórzy nie zwracali nawet uwagi na to, że miał on swoje upatrzone typy ofiar oraz sposób działania. W końcu co jeśli one się zmieniły? Nikt nie chciał zostać kolejnym nazwiskiem zapisanym gdzieś na wikipedii czy wymienianym w podcastach kryminalnych jako kolejni zabici przez danego zabójcę.
Evina śledziła uważnie sytuację i monitorowała wszystko, co tylko pojawiało się w sprawie zbiega. Co prawda nie była to sprawa podlegająca pod jej wydział ze względu na to, że chodziło o ucieczkę, a nie kolejne zabójstwo, ale mimo wszystko czuła się w obowiązku śledzić wszelkie postępy i informacje. Mimo wszystko wciąż leżało to w kręgu jej zainteresowań ze względu na samą tożsamość człowieka, który znajdował się obecnie na wolności.
Nie spodziewała się jednak tego, że nagle otrzyma telefon od przerażonej znajomej zielarki. Trochę zajęło jej zrozumienie tego, co ta próbowała jej przekazać rozedrganym głosem, ale w końcu zrozumiała jej zniekształcone paniką słowa.
Zabójca był z nią w budynku wydziału botaniki.
Nie miała pojęcia dlaczego Cece postanowiła zadzwonić akurat do niej personalnie zamiast wykręcić numer alarmowy. Być może w panice pomyślała o pierwszej lepszej osobie, która jej zdaniem mogła pomóc w tej sytuacji. Na jej szczęście Swanson znajdowała się w aucie i miała już jechać do domu, ale wykonała ostry skręt w lewo, obiecując, że znajdzie się na kampusie w przeciągu kilku minut.
Zaparkowała na praktycznie pustym parkingu. Nieco krzywo, ale nie miała czasu na to, aby dokładnie wpasowywać się w wymalowane linie. Na wszelki wypadek wyciągnęła broń. Była nabita i gotowa do oddania strzału, gdyż zbieg mógł być uzbrojony i niebezpieczny.
Weszła do odpowiedniego budynku, w którym mieścił się wydział jej znajomej i pchnęła drzwi. Ustąpiły bez problemu. Ktoś zapomniał ich zamknąć.
Ostrożnym krokiem przemierzała korytarze, zaglądając po kolei do wszystkich pomieszczeń, aby upewnić się, że nikt nie czaił się w środku. Nienawidziła takich scenariuszy. W głowie już beształa się za to, że nie wezwała wsparcia, które pomogłoby jej się zorientować w sytuacji. Było tu od grama zakamarków, w których morderca mógłby się schować.
W końcu jednak dotarła do miejsca, gdzie siedziała zamknięta zielarka. Zapukała trzykrotnie w drzwi jako uzgodniony sygnał, aby Cece wiedziała, że nadeszła odsiecz, a nie ktoś kto najchętniej by ją wypatroszył. Jednocześnie wciąż przyglądała się ciemnemu korytarzowi, nasłuchując czyichś kroków, ale na razie nie wyczuła nic niepokojącego, co mogłoby ją zaalarmować. Może w budynku było faktycznie pusto?
Cece Marquis
			Evina śledziła uważnie sytuację i monitorowała wszystko, co tylko pojawiało się w sprawie zbiega. Co prawda nie była to sprawa podlegająca pod jej wydział ze względu na to, że chodziło o ucieczkę, a nie kolejne zabójstwo, ale mimo wszystko czuła się w obowiązku śledzić wszelkie postępy i informacje. Mimo wszystko wciąż leżało to w kręgu jej zainteresowań ze względu na samą tożsamość człowieka, który znajdował się obecnie na wolności.
Nie spodziewała się jednak tego, że nagle otrzyma telefon od przerażonej znajomej zielarki. Trochę zajęło jej zrozumienie tego, co ta próbowała jej przekazać rozedrganym głosem, ale w końcu zrozumiała jej zniekształcone paniką słowa.
Zabójca był z nią w budynku wydziału botaniki.
Nie miała pojęcia dlaczego Cece postanowiła zadzwonić akurat do niej personalnie zamiast wykręcić numer alarmowy. Być może w panice pomyślała o pierwszej lepszej osobie, która jej zdaniem mogła pomóc w tej sytuacji. Na jej szczęście Swanson znajdowała się w aucie i miała już jechać do domu, ale wykonała ostry skręt w lewo, obiecując, że znajdzie się na kampusie w przeciągu kilku minut.
Zaparkowała na praktycznie pustym parkingu. Nieco krzywo, ale nie miała czasu na to, aby dokładnie wpasowywać się w wymalowane linie. Na wszelki wypadek wyciągnęła broń. Była nabita i gotowa do oddania strzału, gdyż zbieg mógł być uzbrojony i niebezpieczny.
Weszła do odpowiedniego budynku, w którym mieścił się wydział jej znajomej i pchnęła drzwi. Ustąpiły bez problemu. Ktoś zapomniał ich zamknąć.
Ostrożnym krokiem przemierzała korytarze, zaglądając po kolei do wszystkich pomieszczeń, aby upewnić się, że nikt nie czaił się w środku. Nienawidziła takich scenariuszy. W głowie już beształa się za to, że nie wezwała wsparcia, które pomogłoby jej się zorientować w sytuacji. Było tu od grama zakamarków, w których morderca mógłby się schować.
W końcu jednak dotarła do miejsca, gdzie siedziała zamknięta zielarka. Zapukała trzykrotnie w drzwi jako uzgodniony sygnał, aby Cece wiedziała, że nadeszła odsiecz, a nie ktoś kto najchętniej by ją wypatroszył. Jednocześnie wciąż przyglądała się ciemnemu korytarzowi, nasłuchując czyichś kroków, ale na razie nie wyczuła nic niepokojącego, co mogłoby ją zaalarmować. Może w budynku było faktycznie pusto?
Cece Marquis