I Ain’t Afraid of No Ghost
: wt paź 07, 2025 11:49 am
				
				Cole westchnął ciężko, gdy jego Ford F-250 Super Duty, rocznik 1999, zawarczał niczym rozbudzony niedźwiedź. Ponad dwustukonny silnik 7.3 Power Stroke Diesel ryknął głęboko, a z rury wydechowej buchnął gęsty dym o zapachu oleju, metalu i blaknących wspomnień o regularnych przeglądach. Karoseria dawno przegrała z czasem — rdza pożerała ją jakby żywiła osobistą urazę do  każdego kawałka oryginalnego, zdrowego lakieru, ale maszyna wciąż trzymała się życia z uporem godnym swojego właściciela.
Samochód wyglądał jakby za chwilę miał się rozpaść i, o ile w odniesieniu do blachy to stwierdzenie nie było aż tak bardzo odległe od prawdy, o tyle niewiele miało wspólnego z wytrzymałą, pancerną jednostką napędową. Cole miał podejrzenia, że gdyby zatankował zużyty olej po frytkach, jego ford też dałby radę pojechać.
A tym razem jechali do zakładu pogrzebowego White Lily. O ile założyciela i właściciela widział może dwa razy w życiu, o tyle jego małżonka, Paisley była dobrą znajomą i jednocześnie częstą klientką kawiarni Sullivana. W przybytku ostatniego pożegnania pracowała jako pano...tano...
Pudrowała trupy, tyle wiedział.
Zaparkował przed samym wejściem. Samochód zatrzymał się z żałosnym, pełnym niemal fizycznego bólu, jękiem zmęczonego zawieszenia, a potem wydał z siebie ostatnie, głośne "pruprupuff" jakby chciał sam miał ochotę na wieczny odpoczynek. Cisza, jaka zapadła po wyłączeniu silnika niemal dzwoniła w uszach. Cole z uczuciem poklepał kierownicę pokrytą spękaną skórą, dziękując za kolejną udaną podróż bez awarii.
Wyszedł, buty zachrzęściły na chodniku przed budynkiem, którego stylistka kojarzyła się Sullivanowi z greckim dramatem w zamerykanizowanej wersji ekonomicznej. Z kieszeni kurtki wyciągnął świeżą paczkę Lucky Strike'ów i zapalił papierosa, pamiętając, by pierwszego z paczki odwrócić i włożyć z powrotem filtrem do wewnątrz.
Przyjechał tu nie bez powodu. Paisley - warto to podkreślić - osoba, która codziennie robiła wszystko, by martwi ludzi jak najbardziej przypominali żywych, była przekonana, że w White Lily Funeral Services... straszy, więc jako wsparcie wezwała Cole'a Sullivana.
-No, Scully, czas uwierzyć w duchy - mruknął pod nosem wypuszczając z ust dym papierosowy, a potem rzucił peta na ziemię, sięgnął do auta po tackę z jednorazowymi kubkami z kawą i ruszył w stronę Białej Lilii.
Drzwi otworzyły się niemal całkowicie bezdźwięcznie i Cole odruchowo zagwizdał cicho w uznaniu dla zawiasów. Powitał go zapach kwiatów, które miały sprawiać wrażenie, że śmierć pachnie kaliami i różami, a nie rozkładem.
-Paisley? - powiedział dość głośno. - Dostawa kofeiny!
Paisley Flores
			Samochód wyglądał jakby za chwilę miał się rozpaść i, o ile w odniesieniu do blachy to stwierdzenie nie było aż tak bardzo odległe od prawdy, o tyle niewiele miało wspólnego z wytrzymałą, pancerną jednostką napędową. Cole miał podejrzenia, że gdyby zatankował zużyty olej po frytkach, jego ford też dałby radę pojechać.
A tym razem jechali do zakładu pogrzebowego White Lily. O ile założyciela i właściciela widział może dwa razy w życiu, o tyle jego małżonka, Paisley była dobrą znajomą i jednocześnie częstą klientką kawiarni Sullivana. W przybytku ostatniego pożegnania pracowała jako pano...tano...
Pudrowała trupy, tyle wiedział.
Zaparkował przed samym wejściem. Samochód zatrzymał się z żałosnym, pełnym niemal fizycznego bólu, jękiem zmęczonego zawieszenia, a potem wydał z siebie ostatnie, głośne "pruprupuff" jakby chciał sam miał ochotę na wieczny odpoczynek. Cisza, jaka zapadła po wyłączeniu silnika niemal dzwoniła w uszach. Cole z uczuciem poklepał kierownicę pokrytą spękaną skórą, dziękując za kolejną udaną podróż bez awarii.
Wyszedł, buty zachrzęściły na chodniku przed budynkiem, którego stylistka kojarzyła się Sullivanowi z greckim dramatem w zamerykanizowanej wersji ekonomicznej. Z kieszeni kurtki wyciągnął świeżą paczkę Lucky Strike'ów i zapalił papierosa, pamiętając, by pierwszego z paczki odwrócić i włożyć z powrotem filtrem do wewnątrz.
Przyjechał tu nie bez powodu. Paisley - warto to podkreślić - osoba, która codziennie robiła wszystko, by martwi ludzi jak najbardziej przypominali żywych, była przekonana, że w White Lily Funeral Services... straszy, więc jako wsparcie wezwała Cole'a Sullivana.
-No, Scully, czas uwierzyć w duchy - mruknął pod nosem wypuszczając z ust dym papierosowy, a potem rzucił peta na ziemię, sięgnął do auta po tackę z jednorazowymi kubkami z kawą i ruszył w stronę Białej Lilii.
Drzwi otworzyły się niemal całkowicie bezdźwięcznie i Cole odruchowo zagwizdał cicho w uznaniu dla zawiasów. Powitał go zapach kwiatów, które miały sprawiać wrażenie, że śmierć pachnie kaliami i różami, a nie rozkładem.
-Paisley? - powiedział dość głośno. - Dostawa kofeiny!
Paisley Flores