Strona 1 z 1

To ja! Gwiazda, która kradnie Ci ciastka...

: wt paź 07, 2025 8:02 pm
autor: Roselyn Bishop
Cole Sullivan


Dorosłe i odpowiedzialne życie, w dodatku byciem żoną wciąż było czymś, co powodowało u Rosie dreszcze i ciutkę rozchwianie. Nie do końca odnajdywała się w tym życiu, jednak wciąż próbowała i jakiś efekt to dawało. Co prawda odpychała od siebie dalej męża, bo tak pasowało określić to, że wciąż nie mieli potomstwa i ten temat zaginął gdzieś mocno zakopany, niczym cóż ważnego zakopanego w odmętach półki z dokumentami. Próbowała przywyknąć do bycia kimś innym niż lata temu, jednak łapała się czasem na zachowaniach, które nie przystawały kobiecie na którą to się kreowała. Pracując na rejestracji w firmie, mierzyła się z dużą odpowiedzialnością, a przy tym próbowała udawać, że daleko jej do tępej i ładnej dziuni, która jedyne co potrafi to się uśmiechać. Pomijając jednak to, zarządziła sobie standardowo jak co dzień przerwę, a w trakcie jej postanowiła wyskoczyć do znajomej kawiarni, której odwiedzanie było dla niej jak rytuał. Mieli całkiem niezłą kawę, ciekawiła ją nazwa ziaren, które były mielone, ale o dziwo tak jak dawniej trzymała się z dala od czarnej tak teraz - leżała jej. Nowe życie i nowe miejsce spowodowali, że Roselyn Bishop zmieniła się nie tylko z charakteru ale także z głupich i błahych rzeczy jak picie czy jedzenie danych potraw. Ona po prostu nie była już dawną Rosie, to głupią i nawiną, idącą ślepo za facetem, który wkręcił ją w bagno. W teorii może wciąż chodził ktoś po tym świecie, mieście albo kraju, kto mógłby ją załatwić na amen, kto mógłby ujawnić, że kradła i napadała na domy wieki temu w Vancouver. Dzisiejsza Rose to jednak była dama, z wyglądu ułożona i wyglądająca jak idealna Pani sekretarka wyrwana z katalogu. Wszystko miało swój ład i porządek, a torebka którą miała na ramieniu nie była tanią podróbą. Ślub z bogatym facetem owocował podniesieniem statusu majątkowego w tym takich detali jak, dobór dodatków do wystroju. Miała na sobie kupę szmalu w tym momencie, dlaczego więc to nie szło w parze z zachowaniem?
Nie umiała sprecyzować kiedy się to zaczęło ani czemu akurat biedna kawiarnia musi cierpieć na jej "lepkich paluszkach". Na początku był test czy ktoś zauważy, ale teraz? Wybierała porę gdy był ruch i gdy nikt nie myślał o tym co i jak i dlaczego. Miała do tego dryg. Kiedyś. Teraz? Wykorzystywała go jedynie na dorodnych słodkościach, tak aby nie musieć za nie płacić. Ahhh.. do czasu!
Będąc przy ladzie i oczekując aż przyjemnie wyglądający pan właściciel naleje jej kawy na wynos, ponownie pokusiła się o ten ruch. Znała już pracowników i czasami ich nieuwagę, ale wyzwaniem był test... jego. Na jej nieszczęście ten procedermiał się skończyć... teraz! Jej palce zawisły w powietrzu razem z całą dłonią, w której trzymała pistacjowego donuta. Nie oszukujmy się - nie zamierzała za niego płacić, to chyba logiczne. Teraz jednak chyba będzie musiała.

To ja! Gwiazda, która kradnie Ci ciastka...

: śr paź 08, 2025 2:30 pm
autor: Cole Sullivan
Wczesnym popołudniem zaczynała się druga fala kawiarnianego tsunami.
Pierwsza – ta poranna – już dawno przeszła, zostawiając po sobie zapach karmelu, ciepłego ciasta i deszczu, który towarzyszył mieszkańcom Toronto przy śniadaniu. Teraz słońce odbijało się w szybie, tworząc w powietrzu złote smugi, jakby samo chciało tu zostać na kawę. Właśnie zaczynał się ruch biurowy: kobiety w garsonkach, faceci w koszulach, studenci z laptopami udający, że coś robią i grupka pracowników z pobliskiego warsztatu, którzy co dzień dyskutowali o tym, czy latte to prawdziwa kawa.
Cole wrócił z papierosa przeklinając przepisy, które zabraniałyby mu obsługiwać klientów z Lucky Strikiem w ustach. Wiedział, że następną dawkę nikotyny przyjmie dopiero po porze lunchu, gdy już wszystkie kołnierzyki wrócą do swoich, pełnych tabelek, monitorów w biurach z widokiem na brak perspektyw. Rzucił okiem na prawie półwieczny boombox podłączony do prądu za pomocą, wpiętego na sztywno, jaskrawo pomarańczowego, ogrodowego przedłużacza w kilku miejscach obklejonego czarną taśmą izolacyjną.
-It's like raaaaaaaaaain on your wedding day - ni to zamruczał, ni to zaśpiewał pod nosem w akompaniamencie do zadziornego głosu Alanis Morissette - It's a free ride when you've already paid!
Któryś ze stałych klientów się uśmiechnął, inny dośpiewał kolejny wers refrenu, a dwie młode studentki przewróciły oczami. Zdaniem Sullivana wszyscy, którzy urodzili się po dwutysięcznym roku, byli popkulturowo przegranym pokoleniem. No bo czego oni słuchali? Jakiegoś Taylora Swifta czy tego rudego, co śpiewa o matematyce.
Cholera, a może to jeden i ten sam?
-Ty, jak się nazywał ten rudy piosenkarz? - zaczepił studenta-okularnika z włosami nachodzącymi prawie na nos jakby chciał sobie jeszcze bardziej wzrok popsuć.
-Co? - ten wyglądał na mocno przestraszonego faktem, że inny człowiek się do niego odezwał. - Nie rozumiem?
-No, ten, co myśli, że plus i minus to tytuły piosenek.
-Ed Sheeran?
-Czyli jednak nie Taylor... dobra, dzięki!
Wrócił za ladę, znał ten rytm doskonale, codziennie przeprowadzał statek przez te fale z wprawą doświadczonego sternika. Ci sami ludzie, te same miny, te same absurdalne zamówienia, które dawno przestały go dziwić. Wystarczyło spojrzeć na torby, by wiedzieć, co kto weźmie. Mleko owsiane, mleko z migdałów, które nigdy nie widziały migdałowca. Syropy o smakach, których istnienia nikt nie potwierdził – lawendowe, dyniowe, słony karmel, który był bardziej słony niż karmelowy.
Ci, którzy zamawiali espresso, znikali po minucie; ci od latte zostawali, żeby głośno udawać, że pracują.
Ktoś zamówił "coś słodkiego, ale bez cukru". Cole zaproponował szczeniaka. Żart się nie przyjął.
Alanis Morissette przestała śpiewać o ironii losu, zastąpili ją panowie z R.E.M. Sullivan uwielbiał ten kojący głos Michaela Stipe'a, to jego radosne mruczando, zatapiał się w nim, gdy przygotowywał dwie kawy na wynos - ale tym razem wdarł się w nie dźwięk, który zaburzył rytm. To szelest papierowej papilotki, w jakich leżały donaty, by się ze sobą nie pokleiły.
Odwrócił się.
Pistacjowy donut zawisł w powietrzu niczym dowód rzeczowy.
A obok – kobieta, perfekcyjna w każdym detalu, z torebką droższą niż jego miesięczny czynsz, miną podobną do tej, gdy Cole dowiedział się, że Avril Lavigne i Chad Kroeger naprawdę wzięli ślub.
-Jeśli to degustacja, to muszę poprosić o opinię na TripAdvisorze.


Roselyn Bishop

To ja! Gwiazda, która kradnie Ci ciastka...

: śr paź 22, 2025 10:22 am
autor: Roselyn Bishop
Lubiła wyskoczyć w przerwie od pracy, to było trochę jak powiew świeżego powietrza w rutynę, która wpadła w jej życie. Odkąd rozpoczęła idealne życie u boku idealnego męża, musiała się nauczyć tego wszystkiego, tego jak robić dobrą minę do złej gry, jak robić dany ruch bez krzty zawahania. Nie oszukujmy się, to nie było jej życie i to co znała czy wiedziała od małego. Maniery to jedno, ale przyzwyczajenie i to co się wynosi z domu - drugie. Nie była idealna, nie umiała jeść małży czy innych owoców morza, a wszelakie zachowania czy to jak robić, czytała po prostu w Google. Nie umiała się odnaleźć w tym wszystkim, ale musiała, chociażby nauczyć się i próbować - to zawsze lepsze niż powrót do kryminalnej przeszłości. Kradzież we krwi jednak krążyła wciąż i łapała się na tym w głupiej galerii na zakupach gdy czasami z rozmachu chciała wyjść i za coś nie zapłacić. Zapominała tak jakby teraz, że na pewne rzeczy je stać, w końcu miała męża i miała własną, legalną pracę. Dlaczego więc takie rzeczy zakorzeniły się w jej głowie? Dlaczego będąc w głupiej kawiarni sięgała po dodatki, za które nie miała w zamiarze zapłacić? Takie durne małe kwoty? To miało wpędzić ją w problem.
Nie była fanką cukru, ale lubiła słodkości i skoro jedno z takich się do niej uśmiechało to miała zamiar to wykorzystać. W kawiarni co chwilę się działo, ktoś czuł vibe tego kiepskiego głosu z radia, za którym Roselyn nie przepadała. Jej klimaty dawniej to był mocny czarny rock, a teraz? Chyba Mozart czy Beethoven, delikatne dźwięki w domu czy na bankietach. To wszystko było chaotycznym splotem rzeczy, takich totalnie sprzecznych z nią samą. Więc w tej małej chwili Bishop chociaż trochę czuła się jak dawniej. Dreszcz na plecach i ta ekscytacja czy ktoś ją przyłapie czy też nie.
Zawisła z wzrokiem na jego oczach. O dziwo wydawały się jej płomienne, ale znajome. Tak jakby znała ten look od lat albo przynajmniej zapad jej w pamięci. Skrzywiła się spoglądając na faceta, który pewnie szykował kawę dla niej samej, a potem jej wzrok spoczął na donucie.
- Na czym? W sensie co? Co to jest? - zapytała, bo udawanie głupiej zawsze wydawało się być rozsądną drogą do ewakuacji. Zatrzepotanie rzęsami, trochę kokieterii czy też słodki uśmiech potrafiły czynić cuda. Teraz jednak zastygła bo w teorii nie miała pomysłu jak się z tego wykaraskać. Przyłapał ją dobrze wiemy na czym i chyba ciężko byłoby oszukiwać. - A może jestem tajemniczym klientem, hmm? Nie powinnam tego mówić na głos, ale cóż.. - strąciła niewidzialny pyłek z torebki, którą dalej dzielnie dzierżyła w dłoni, tak jakby napawając się już jej własnością. Najwyżej wyskrobię te drobniaki i może będzie z głowy? Na to liczyła, na to że nie zrobi z tej jej "kradzieży" wielkiej szopki. Że jej daruje chociaż reprymendę.


Cole Sullivan