Strona 1 z 1

#1.

: wt paź 07, 2025 8:37 pm
autor: Roselyn Bishop
Cathal Graves


Powrót po pracy do pustego domu o takich gabarytach, było jak pustka, która wypełniała jej myśli i serce. W teorii podobało jej się to życie w luksusie, dostojny mąż u boku i cała ta nowa Ona. Dawna Rosie, tak słodka Rosie była już dawno uśpiona gdzieś na dnie jej duszy. Chociaż chwilami łapał się na tych wspomnieniach i musiała kontrolować nieco mocniej na zakupach w galerii, to jednak przekonywała sama siebie, że tak jest lepiej. Dreszczyk emocji i adrenaliny był dobry gdy była młodsza i naiwna, zresztą tu chodziło o coś więcej niż tylko styl bycia. Jej życie w Vancouver, a tutaj w Toronto, to jak porównanie nieba i ziemi, całkowita odmienność. Swoich danych nie zmieniła na potrzeby ucieczki, myśląc że te 4173 km dzielące oba miasta - wystarczą dla nowego startu. Nikt nie znał jej danych osobowych, a w podziemiach i tym światku bazowała na swojej ksywce. Wciąż jednak po świecie chodziła jedna osoba, która mogłaby jej zaszkodzić, taka która mogłaby rozbić tą idealną bańkę. Wiedziała, że może mieć pragnienie aby ją odnaleźć, ale liczyła na to, że odpuści i nie znajdzie jej nawet tutaj, nawet w Toronto. Czas na pewno zmienił ich oboje, zarówno fizycznie jak i psychicznie. Rosie nie była już młodą dziewczyną, naiwną i kochającą całą sobą. Była kobietą, trochę nawet i dziewczyną Bonda, bo jakby nie patrzeć jej aktualny mąż był czymś najlepszym, czymś na wzór postaci fikcyjnej, która nie prawa istnieć. Bo czy można być bogatym, przystojnym i miłym w jednym? Ten wzór się wydawał być zbyt idealny i za kolorowy aby istnieć. Nie myślała jednak o tym za dużo, póki jej życie było w miarę proste i spokojne. Wychodzili często z domu o podobnej porze, czasami on wracał przed nią, a innymi tak jak teraz - ona przed nim. Żyli w dobrym układzie, a ona czuła miłość ze strony faceta, coś do czego ona sama nie mogła się przekonać. Słowo "kocham Cię" wylatywało z jej ust dziesiątki razy, ale czymże były słowa, a czym sama prawda? Nie umiała go kochać tak jak kochała wieki kogoś innego, kilometry stąd jak wierzyła.
Przygotowywała z pozoru prosty obiad, gdy już wróciła do domu, chcąc wyjść na porządną małżonkę. Nie miała zbyt wielu obowiązków dzisiaj, a i fizycznie wciąż czuła się na tyle dobrze, aby sprezentować posiłek dla nich na dziś i być może także i jutro. Mechanizmy i udogodnienia w kuchni sprawiały, że chciało się jej używać do robienia chociażby podstawowych posiłków. Nie była wielką fanką gotowania, ale chciała nadrobić swoje problemy tym aby przymilić się facetowi, który bądź co bądź, był dla niej aktualnie wszystkim. Ściszyła w pewnym momencie muzykę, która płynęła z szeroko rozbudowanego systemu, jaki posiadał ten nowoczesny dom. Była zaskoczona tym, że ktoś dzwonił do drzwi o tej porze. Mąż? Na pewno wziął swój własny pęk kluczy. Kto więc ją niepokoił o tej porze pod osłoną blasku księżyca, który wdrapywał się na ciemniejące niebo.
Otwierając drzwi nie miała pomysłu na to kto to może być. Widok, który zastała spowodował, że poczuła się jakby ujrzała ducha, kogoś kogo nie miała prawa ujrzeć właśnie dziś. Tutaj. W Toronto. Z rozmachu, ale też pewnych obaw które kotłowały się w jej głowie, spróbowała zamknąć mu drzwi przed nosem, ale czy aby na pewno skutecznie? Była wciąż tylko albo AŻ drobną i bezradną kobietą, nijak mająca się do siły faceta, tym bardziej takiego, który w swoim życiu skopał wiele... takich drzwi.

#1.

: śr paź 08, 2025 1:21 pm
autor: Cathal Graves
Ktoś mógłby pomyśleć, że Cathal zgubił się, lądując w jednej z najbogatszych (o ile nie najbogatszej) dzielnic w całym Toronto. Jego aparycja, sposób bycia oraz fakt wjechania tutaj nieco zdezelowanym motocyklem przeczył wizerunkowi okolicy, która opiewała w luksus, przepych i drożyznę. Nie przyjechał tu jednak na pokazówkę, ani też bez jakiegokolwiek celu. Miał jeden, bardzo konkretny, którym było ponowne spotkanie z Roselyn - niegdysiejszą miłością, która choć zostawiła go w momencie próby, tak żal już dawno przeminął.
Był już wieczór i Graves nie spodziewał się niczego. Jej adres zdobył już kilka tygodni temu, ale dopiero teraz odważył się do niej pojechać, skonfrontować ich oboje z przeszłością, która pozostawiła wiele niedopowiedzeń. Nie zamierzał jej niczego wyrzygiwać, a jedynie... upewnić się, że Bishop jest cała i zdrowa oraz, że ma się dobrze. Cathal nigdy nikogo nie kochał tak jak jej i nawet po tych wszystkich ciężkich latach pewna sympatia do niej nie przeminęła. Nie darzył jej aż tak mocnymi uczuciami, ale w dalszym ciągu nie była mu obojętna.
Pod jej dom nie podjeżdżał, by nie wzbudzić żadnych podejrzeń. Zostawił motocykl przecznicę od jej rezydencji, więc resztę drogi pokonał o własnych siłach. Jak gdyby nigdy nic wszedł na teren posesji i rozejrzał się, spoglądając z podziwem na to, w jakich teraz warunkach mieszkała Rosie. Niegdyś musiała zadowolić się spaniem z nim na jednoosobowym tapczanie, teraz miała pewnie do dyspozycji z 5 sypialni.
Przejechał po swoich włosach i westchnął lekko, stając naprzeciw jej drzwi. Zmierzwił też palcami swój zarost, zastanawiając się, czy aby na pewno powinien wchodzić z buciorami w życie Roselyn. Minęło przecież tak dużo czasu, że równie dobrze kobieta mogła nie chcieć wracać choćby myślami do dawnych lat, co dopiero do znajomości z takim zakapiorem jak on. Ostatecznie jednak zadzwonił dzwonkiem i cierpliwie czekał, aż ktoś mu otworzy.
Kiedy ją ujrzał, wiele pozytywnych, jak i negatywnych uczuć od razu wróciło. Przechylił lekko głowę, uśmiechając się w ten sam pewny siebie sposób, jak podczas większości prób kokietowania jej. Kiedyś jego arogancja i zawadiackie podejście bardzo na nią działały, jak było teraz?
- Cześć, mała - rzucił pewnie, pozwalając sobie nie tylko na dwuznaczne spojrzenie, ale również na to, by przytrzymać drzwi, które Bishop starała się zamknąć. Poszło za tym znacznie więcej, bo od razu wymusił na niej cofnięcie się i tym samym wszedł do jej domu, po czym rozejrzał się wkoło.
- Ładnie tu, weszłaś do bogatej rodziny, czy okradłaś bank narodowy? - dodał po chwili, tracąc szybko zainteresowanie wnętrzem i skupiając się wyłącznie na skonsternowanej brunetce. - Tęskniłem za tobą - rzekł spokojnie, a jednocześnie z namiastką dziwnego tonu, który mógłby sugerować jakieś niecne zamiary z jego strony. I być może takie miał.

Roselyn Bishop

#1.

: czw paź 16, 2025 11:02 am
autor: Roselyn Bishop
Uciekając do Toronto miała w tym swój cel i plan. Chciała rozpocząć całkiem inne, względnie normalne życie, dalekie od dreszczu adrenaliny i tego co nielegalne. Chciała stać się nową Rose, taką która nie będzie musiała się bać o swój tyłek czy stare przyzwyczajenia. Udało się to całkiem nieźle, a idealne życie w które się wkleiła było jak los na loterii, jak wygrana miliona. Nie przewidywała, że kiedyś trafi na idealnego faceta, na kogoś kto będzie nie tylko przystojny ale i bogaty i to na taki chory sposób. Z początku było jej trudno przywyknąć do tego jaki to rozmach w porównaniu do tego życia, które porzuciła w Vancouver. Aktualnie nie musiała się martwić o to co będzie miała zjeść na kolacje, nie musiała nawet kraść drogiej bluzki czy innego dodatku do stroju bo teraz mogła to po prostu mieć - tak legalnie. Zamknęła etap, w którym kradzieże i napady były niczym chleb powszechni dla niej czy raczej, dla nich. Teraz wychodziła na prosto, w końcu w swoim życiu znaczyła więcej niż nędzne ochłapy, a przy tym mogła czuć się jak księżniczka w zamku. Jej mąż był może i nieco starszy, ale wciąż to on dawał jej poczucie bezpieczeństwa, dawał jej wszystko o co mogłaby w sumie poprosić. Jedyną skazą na tej relacji były w głównej wierze jej kłamstwa na temat przeszłości, nie pominęła faktów o trudnej rodzinie i warunkach, ale na pewno zataiła przed nim istotny fakt na temat swojej przestępczej działalności. Nie chciała burzyć tego obrazu, który zdążyła stworzyć o sobie, a teraz? Otaczając się wpływowymi ludzmi na różnych bankietach i przyjęciach, mogła poczuć to co pewnie chciała kiedyś, wkradając się do domów bogaczy. Została jakby nie patrzeć teraz jedną z nich, cóż za paradoks i absurd w jednym.
Nie zapowiadało się aby mieli gości, a jej mąż zawsze dysyponował kompletem kluczy, co prawda mieli czasem i pomoc w postaci sprzątaczki czy głupiego ogrodnika, ale wątpiła, że to którekolwiek z nich. Pojawiać się tak bez zapowiedzi? To nie mógł być ktoś kogo znała. Z taką myślą i nastawieniem poszła otworzyć drzwi. Jej przerażenie i zdumienie w jednym było czymś co w pełni i tak nie oddawało tego co mogłaby odczuwać. Czy to coś na wskroś ujrzenia ducha? A może koszmar z ulicy wiązów?
Z automatu jej ciało zareagowało w sposób obronny co było w teorii głupie bo niegdyś nie mieli barier między sobą w żadnej materii. Był jej pierwszym, był jej miłością i kimś dla kogo zgłupiała i była w stanie zrobić wiele. Dlaczego więc teraz zamykała drzwi z nadzieją, że da radę? Że on odpuści?
Nie miała na tyle siły aby mu dać radę więc to wszystko było i tak zdane na porażkę, niestety nie miała prawa wygrać z siłą i uporem mężczyzny. - Co ty tu kurwa robisz? - zawołała wściekle, wycofując się znacznie w tył, tak jakby szukała pola do manewru, do potencjalnej ucieczki czy nawet obrony. Nie wiedziała na co liczyć z jego strony, ale widywała do czego jest z kolei zdolny...
- Nie Twój biznes. To nowa ja i moje nowe życie, w którym nie uwzględniam... Ciebie. - prychnęła, wcale nie mając poczucia obowiązku do tego aby się tłumaczyć. Z nim oprócz tych miłych paru chwil miała także i ten beznadziejny obraz siebie, skłonionej do tego by robić to co ukochany każe i co jej powierza. Może i podobało jej się to na początku i czuła się jak w grze czy filmie akcji ale na końcu? Gdy mieli wpaść i w grę wchodziła policja, obudziła się jak z otumanienia, jak z głupiego snu w który wpadła z własnego zaćmienia umysłu. - Czego chcesz? - wypaliła prosto z mostu, zakładając ręce na piersi, tak aby nieco ukryć to jak drżą jej dłonie i jak sama Roselyn jest poddenerwowana tym...wtargnięciem.

Cathal Graves

#1.

: pn paź 20, 2025 3:46 pm
autor: Cathal Graves
Wcale nie dziwiło go to, że Roselyn jest do niego nastawiona w taki sposób. Jej zachowanie w ciągu ostatnich lat dobitnie świadczyło o tym, iż etap grzechów w Vancouver miała już za sobą. Ani razu nie odwiedziła go w więzieniu, nie dzwoniła do niego, nie pisała listów. Gdy wyszedł, okazało się, że zmieniła numer oraz zniknęła z miasta. Próbował ją wyśledzić w social mediach, ale tam również nie zaistniała zbyt mocno, chroniąc mocno swoją prywatność. Dopiero po jakimś czasie natrafił na jej ślad w Toronto, choć też trzeba było przyznać, że nie było to nic planowanego, a raczej przypadek. On także chciał rozpocząć nowe życie, które nie uwzględniało w nim Bishop.
Był pewien swego i kontroli całej sytuacji. Widział roztrzęsienie na jej twarzy i chociaż nie chciał wywoływać w niej aż takich negatywnych reakcji, tak dało mu to pewną satysfakcję - bała się go, a to oznaczało, że mogła mieć wyrzuty sumienia względem tego, jak wobec niego postąpiła. I myślała, że przyszedł teraz odebrać swój "dług". On jednak zamiast dążyć do eskalacji, nie przesunął się nawet o krok.
- Wpadłem w odwiedziny do starej znajomej - rzucił spokojnie, rozglądając się znów po wnętrzu, po czym znów spojrzał na Rosie. - Albo do mojej byłej ukochanej, psychofanki, prywatnej dziwki, jak zwał tak zwał - roześmiał się głośno, jakby faktycznie był to żart, a nie pewna próba obrażenia jej. Niemniej jednak Bishop mogła być przyzwyczajona do jego ciętego języka, wszak w dawnych czasach wielokrotnie nazywał ją swoją prostytutką czy psychofanką i nie robiło to na niej wrażenia. Dodawało wręcz pikanterii ich relacji, która obfitowała w wyuzdanie.
- Gdyby nie ja, gówno byś miała, kochanie - przypomniał jej, bo tak na dobrą sprawę, gdyby zależało mu na tym, żeby i ona beknęła za nieudany skok, szybko by ją wydał. Zachował się jednak lojalnie i słowem nie wspomniał o niej, choć funkcjonariusze pytali go o wszystko, co było związane z Rosalyn Bishop. Miała więc wobec niego pewien dług wdzięczności, bo gdyby nie on i wzięcie całej winy na siebie, mogłaby podzielić jego los.
Przechylił lekko głowę, chowając ręce do kieszeni.
- Chciałem cię zobaczyć - przyznał zgodnie z prawdą. - Nigdy mnie nie odwiedziłaś, ani nie napisałaś, więc się stęskniłem - wzruszył ramionami. - Musiałem więc jakoś temu zaradzić - wykonał kilka kolejnych kroków w głąb jej potężnej posiadłości i znów się rozejrzał, tym razem zwracając uwagę na zdjęcie, na którym Rose obściskiwała się z jakimś facetem.
- Twój facet? - spytał jak gdyby nigdy nic, biorąc do ręki fotografię. - Podobny do mnie - przystawił fotografię do twarzy i nawet wysilił się na podobny uśmiech, co mężczyzna na zdjęciu, jak gdyby faktycznie miała to być prawda.
Odłożył zdjęcie na miejsce i westchnął lekko, spoglądając na Rosalyn.
- Mam nadzieję, że chociaż cię zaspokaja - napomknął. - No chyba, że nie, to mogę go wyręczyć - poruszył wymownie brwiami i uśmiechnął się szyderczo, teatralnie kierując dłoń na swój rozporek i obejmując go w najbardziej ostentacyjnym geście, jaki tylko dało się zrobić w tym momencie.
- Zrób mi jakąś kawę - rzucił jak do służącej i wyminął ją, kierując się prosto do salonu. Najwidoczniej chciał tu zostać na chwilkę.

Roselyn Bishop

#1.

: śr paź 22, 2025 10:45 am
autor: Roselyn Bishop
Odcięła się od tamtej Rose i od tamtego życia. Nie potrzebowała aby ktoś zrzucił na nią swoje podejrzenia, żeby krążyła od więzienie po własny dom i znane ścieżki "ich" tras. Nie chciała wpaść i o dziwo była gotowa porzucić swoje uczucia i miłość dla uchronienia własnej dupy. Nie oszukujmy się, w tym wszystkim pomyślała jedynie o sobie, dając sobie czas na rozpoczęcie innego życia. Nie podejrzewałaby, że On wróci znów jak bumerang do jej życia, że będzie miał tyle sił w sobie aby ją szukać po kraju. W teorii mogłaby uciec jeszcze dalej, ale po co? Tutaj znalazła przystań, Toronto dało jej nowe życie i to wszystko czym się otaczała, miałaby narzekać? Nigdy. Rozpoczęła nową historię w tym swoim nędznym życiu, jednak tym razem chciała tego życia w zgodzie z prawem, z dala od problemów i całego gówna. W dodatku przecież miała tego męża. Kochała go! A przynajmniej tak to ogrywała.
Gdy się pojawił to faktycznie zabrakło jej tchu, poczuła uścisk w gardle oraz w klatce piersiowej. Obawiała się go był groźny, przekonała się o tym lata temu. Skoro potrafił znaleźć ją to mógł dużo i jeszcze więcej. Dlatego też ta groźna uśpiona gdzieś w niej dusza, zakopała się nieco głębiej, przez co niewiele mogła zrobić w tej chwili. Mogła mu dogryzać i odpowiadać w odwecie, ale liczyła się z tym co mógłby jej zrobić w ramach rewanżu, odwetu? - Nie znam jej. Nie ma tutaj nikogo kogo byś pamiętał czy znał. - stwierdziła dumnie, puszczając mimo uszu te hasła, którymi faktycznie kiedyś ją tytułował. Gardziła sobą za ten moment gdy latała za nim jak głupia, jak wypinała się dla niego, jak kręciła tyłkiem błagalnie aby ją zerżnął. Pamiętała te czasy ale aktualnie wypierała to dumnie z głowy, chciała mu pokazać, że to było nic i tyle samo dla niej znaczy - okrągłe nic. - Jesteś wulgarny i jesteś kryminalistą. Więc faktycznie z Tobą, gówno bym miała. - zadarła dumnie nos do góry, wypięła pierś aby nieco zminimalizować ten swój strach, albo przynajmniej go ukryć. Może i w jego słowach była prawda i przeważała na jego stronę i jego historię, ale fakt był jeden - nie kazała mu nikogo kryć, w tym także i jej. Zrobił to chyba dla przykładu swojej lojalności i to było na tyle. Chyba nie liczył, że będzie na niego czekać jak wierna suczka?
- Zobaczyłeś. Kropka. Koniec. Możesz stąd łaskawie wypierdalać? - może i pytała ale bardziej sugerowała, że czas się skończył i że nie będzie się chować pod kocem czy w sypialni. Jeśli będzie to skoczy mu do tej gęby i ją dodatkowo swoimi paznokciami podrapie, byle by wyszedł stąd za nim wróci jej mąż i zacznie pytać. - To mój mąż. Który dodatkowo zaraz wróci, także... - cóż, nie chciała konfrontacji tych dwóch panów, nie chciała widzieć tutaj scen, które mogłyby rozgrywać dramat. Sama przeniosła się do kuchni, w poszukiwaniu chociażby małej rzeczy do ochrony. Drobny nóż, który mogłaby skryć w rękawie bluzki na wszelki wypadek. Nie chciała na niego nawet patrzeć ale kontrolowała co robi i jak wszystko ogląda, obawiała się jego lepkich rączek.
- Chyba sobie kpisz, że mnie kiedykolwiek dotkniesz. Twój czas przeminął. Przeminął Cathal. Jedyne co możesz to sobie zwalić do mojego zdjęcia.. - syknęła, uderzając dłonią o kuchenny blat. Nie myślał chyba, że zacznie wokół niego tańczyć z maślanymi oczyma, że klęknie na jego skinięcie palcami. Nie była tą samą słodką Rosie, naiwną i zapatrzoną w tego zakapiora. Gdy mu się dłużej przyglądała to trochę przypominał bezdomnego niż faceta, w którym kiedyś się kochała. - Chyba żartujesz! Masz minutę aby się stąd wynieść! - wyrzuciła gniewnie, z własnej piersi, która nadal drżała w strachu i obawie, że mógłby zrobić jej krzywdę, przyszpilić do ściany czy też po prostu złapać za gardło. Znała go i wiedziała, że ten facet nie ma skrupułów.

Cathal Graves

#1.

: śr paź 22, 2025 3:22 pm
autor: Cathal Graves
Cathal w żadnym stopniu nie obawiał się ani jej męża, ani tym bardziej jej, nawet jeśli mogła mieć w zanadrzu jakiś nóż za pazuchą. W pierwszej kolejności nie przyszedł tutaj, by zrobić jej krzywdę. Mógł zgrywać agresywnego zakapiora, ale koniec końców Roselyn była dla niego w dalszym ciągu bardzo ważna, toteż nie chciał, by cokolwiek złego jej się stało. Drugą sprawą było natomiast to, że był pewien swoich umiejętności do tego stopnia, iż nie odczuwał żadnego zagrożenia. Gdyby zaatakowała go nożem, rozbroi ją. Jeśli jej mąż wróci i będzie chciał go tłuc, przerobi go na warzywo. I Bishop dobrze o tym wiedziała, dlatego była tak przerażona.
Skrzyżował ręce na klatce piersiowej i przechylił lekko głowę, patrząc z pewnym niedowierzaniem.
- Nic się nie zmieniłaś, co najwyżej masz kilka zmarszczek więcej - odparł. - A ja nie przypominam sobie, żebym cię zdegradował, cipcia - zachichotał szyderczo.
Graves miał żal do Rosie tylko z jednego powodu: zerwała z nim wszelkie kontakty po tej wpadce. Gdyby utrzymali relację, lub stopniowo ją wygaszali, nie miałby jej tego za złe, w końcu rozumiał sytuację i liczył się z jej zdaniem. Gdyby tak nie było, szukałby sobie kogoś na boku, będąc jednocześnie z nią, a to przecież nie miało nigdy miejsca. Kiedy byli parą, nigdy jej nie zdradzał, wszak Bishop zaspokajała wszystkie jego potrzeby.
- A teraz dzięki mnie masz ładny dom. Trochę wdzięczności, cipcia - rzucił, wiedząc doskonale, że gdyby nie jego altruizm i wzięcie całej winy na siebie, brunetka mogłaby skończyć dużo gorzej.
I dało mu to wszystko tyle, że zerwała z nim wszelakie kontakty, uciekła od poprzedniego życia i udawała, że epizod z nim nigdy nie istniał. Teraz w dodatku chciała go wyrzucić ze swojego domu, w którym nigdy by się nie znalazła, gdyby nie wspaniałomyślność Cathala i jego oddanie w tamtej chwili.
- Jeszcze nie skończyłem - odparł zimnym tonem, gdy kolejny raz kazała mu się stąd wynosić. To on tu dyktował zasady, nie ona.
Parsknął śmiechem, kiedy odpowiedziała z charakterystycznym dla siebie pazurem na jego sugestię, że mogliby znów skończyć w łóżku. Nie zabolało go to w żaden sposób, ponieważ miał duże ego i sądził, że jej reakcje to jedynie mechanizm obronny na szok, którego doznała po zobaczeniu go. Wychodził z założenia, że wystarczyłaby jakaś godzina, by ją urobić i znów zaciągnąć do łóżka bez użycia siły.
- Nie mam żadnego, więc nie mam do czego - wzruszył ramionami bez jakiegokolwiek przejęcia się. - Ale mogę na twarz, jak masz teraz ochotę - poruszył wymownie brwiami, kpiąc z niej, a jednocześnie przypominając sobie jak dziesiątki razy kończył na jej buzi.
Przeniósł dłoń na kark i pomasował go lekko, kręcąc przy okazji trochę głową.
- Uspokój się, cipcia - rzekł spokojnym, pewnym siebie tonem. - Nie przyszedłem tu się odegrać, nasrać ci na środek salonu czy cię zgwałcić - zapewnił ją i podszedł do blatu, przy którym stała, przełamując od razu barierę dystansu między nimi i narażając się na potencjalny atak z jej strony. - Ja naprawdę chciałem cię zobaczyć - przyznał już znacznie ciszej i z pewnego rodzaju urokiem, który niezbyt pasował do jego aparycji typowego zakapiora. - Chciałem się przekonać, czy było warto wziąć to wszystko na siebie. I było - skinął głową, podchodząc jeszcze na jeden krok, być może zbyt mocno ryzykując w tym momencie.
Powolnym ruchem uniósł dłoń i zaczesał kosmyk jej włosów za ucho, spoglądając na nią teraz nie jak drapieżnik na kawał mięsa, a jak na kobietę, z którą kiedyś łączyło go coś naprawdę poważnego.
- Naprawdę chcesz mnie dźgnąć? - spytał trochę rozbawiony, widząc, jak jej dłoń zaciska się na małym nożu, gotowa unieść się i podjąć próbę wbicia go w jego szyję.

Roselyn Bishop

#1.

: pn paź 27, 2025 1:20 pm
autor: Roselyn Bishop
Roselyn w tym duo była aktualnie niczym dama, ubrana w droższą koszulkę niż pewnie cały jego outfit, do tego to mieszkanie i skala przepychu wydawała się być do czego oni często wspólnie uderzali. Życie bywało przewrotne skoro kiedyś to z nim okradała podobne domy do tego, w którym aktualnie żyła i udawała dobrą, szczęśliwą i kochającą żonkę. Tego jednak nie musiał wiedzieć, że to jedynie poza a ona nie do końca odnajduje się w tym wszystkim. Przepych i możliwości dawały władze, ale fakt był jeden - udawała nową siebie zakopując tą starą Rose głęboko gdzieś w... ogródku chyba. Nie żeby coś, ale przed nim zamierzała pozować na szczęśliwą z faktu, że wyrzuciła go z życia i teraz próbowała także i... z własnego domu. - Ty za to wyglądasz jak zakapior, który nijak pasuje do tej dzielnicy. Uważaj bo sąsiad zobaczy i na zaś wezwie policję. - nie chciała go straszyć, ale próbowała podbudować swoją pozycję, być stanowczą i na pewno nie wystraszoną. Trochę się to jednak kłóciło z tym, że jej palce faktycznie kurczowo trzymały drobny nożyk, tak jakby nie miała pewności czy aby na pewno nie zrobi jej krzywdy. Był nieprzewidywalny już wtedy na początku ich drogi, a teraz? Bóg jeden wie czego nauczył się w zamknięciu, w więzieniu. - Nie przypominam sobie abyś był autorem tego sukcesu? Skąd pomysł, że coś Ci zawdzięczam? - może nie powinna go drażnić w ten sposób, wszak w sumie to miała wolność i część z ich ostatniego wspólnego łupu. To też jakieś zasoby z jego strony pomogły jej zaistnieć na nowo w świecie. Mimo to, aktualnie widziała w nim raczej kłopot i problem bo w sumie tylko czekała, aż się upomni o torbę pełną zielonych. Bo tak w jej mniemaniu to spotkanie nie miało mieć żadnego związku z nią samą, bardziej myślała o tym, że chce odzyskać co jego, coś co pomoże mu żyć i rozkręcić się po odsiadce. Nie myślała, że wciąż będzie w jego głowie i że cokolwiek będzie można uznać za ludzkie uczucie, to co on może zaproponować samym sobą.
- Nie? To może powiedz wprost o co Ci chodzi i tyle? - wyrzuciła, rozdygotana i cała w emocjach. Nie lubiła gierek i przepychanek a po takim czasie sama sobie nie ufała i temu, co on mógłby z nią po prostu zrobić w paru durnych gestach czy słowach. Dystans i harda postawa miała ją ochronić przed nim i tym co mu aktualnie chodziło po głowie. Bishop miała swoje życie, bajeczne i wyśnione - nie planowała robić w nim miejsca dla niego. Ba! Uważała, że on będzie tylko kłopotem, kamyczkiem w bucie, który zrujnuje jej to wszystko co aktualnie miała - idealne życie u boku idealne męża.
Na jego przytyk parsknęła śmiechem i odwróciła na moment twarz, chcąc po prostu sobie zatkać buzię aby się nie porzygała czasami. No cóż czasami jedna osoba potrafi sprawić, że chce się płakać, chce się kochać i... chce się rzygać. On swoim zachowaniem zakapiora powodował aktualnie u niej to ostatnie. - Ahhh.. tak? I nagle jesteś w Toronto, pod moim adresem? Jesteś zakałą, skazańcem i człowiekiem bez kręgosłupa moralnego. Wciągnąłeś mnie w bagno... - wycedziła, rzecz jasna wycofując się, ale jej plecy zetknęły się z chłodem bijącym od drzwi lodówki, która za nią wyrosła. Nie miała za bardzo opcji aby się odsunąć, więc niestety musiała czekać, aż skończy swój monolog, swój występ. Ta inna naiwna i młodziutka Rose mogłaby się nabrać na jego ton, na jego uwodzicielskie słowa i czyny, ale teraz? Powodował, że się bała i mógł to wyczuć gdy drgnęła pod wpływem tego, że ją chociażby miał dotknąć. To nie był już ten sam odruch co lata temu, kwitowany miłością i oddaniem dla niego. - O Jezu, jakiś ty rycerz na białym koniu. Niesamowite. - wytknęła, wykręcając oczami byle tylko nie patrzeć w te należące do niego. Faktycznie przypomniała sobie o swoim drobnym nożu w kieszeni, na wypadek kolejnego ruchu z jego strony, tego który uznałaby już za fizyczny atak, ale no cóż miał trochę racji. Czy powinna robić sobie problemów atakując go?
- Jesteś cholernie pewny, że tego nie zrobię czyż tak? A może wcale mnie nie znasz? - pewnie uniosła w końcu dłoń, nawet i zdecydowanie ale w kontrataku z męskim ruchem to było głupie i bezcelowe. Wiedziała, że z nią wygra i jej wytarga czy wytrąci z ręki to narzędzie. Że zostanie finalnie bezbronna.


Cathal Graves