#1.
: wt paź 07, 2025 8:37 pm
				
				Cathal Graves 
Powrót po pracy do pustego domu o takich gabarytach, było jak pustka, która wypełniała jej myśli i serce. W teorii podobało jej się to życie w luksusie, dostojny mąż u boku i cała ta nowa Ona. Dawna Rosie, tak słodka Rosie była już dawno uśpiona gdzieś na dnie jej duszy. Chociaż chwilami łapał się na tych wspomnieniach i musiała kontrolować nieco mocniej na zakupach w galerii, to jednak przekonywała sama siebie, że tak jest lepiej. Dreszczyk emocji i adrenaliny był dobry gdy była młodsza i naiwna, zresztą tu chodziło o coś więcej niż tylko styl bycia. Jej życie w Vancouver, a tutaj w Toronto, to jak porównanie nieba i ziemi, całkowita odmienność. Swoich danych nie zmieniła na potrzeby ucieczki, myśląc że te 4173 km dzielące oba miasta - wystarczą dla nowego startu. Nikt nie znał jej danych osobowych, a w podziemiach i tym światku bazowała na swojej ksywce. Wciąż jednak po świecie chodziła jedna osoba, która mogłaby jej zaszkodzić, taka która mogłaby rozbić tą idealną bańkę. Wiedziała, że może mieć pragnienie aby ją odnaleźć, ale liczyła na to, że odpuści i nie znajdzie jej nawet tutaj, nawet w Toronto. Czas na pewno zmienił ich oboje, zarówno fizycznie jak i psychicznie. Rosie nie była już młodą dziewczyną, naiwną i kochającą całą sobą. Była kobietą, trochę nawet i dziewczyną Bonda, bo jakby nie patrzeć jej aktualny mąż był czymś najlepszym, czymś na wzór postaci fikcyjnej, która nie prawa istnieć. Bo czy można być bogatym, przystojnym i miłym w jednym? Ten wzór się wydawał być zbyt idealny i za kolorowy aby istnieć. Nie myślała jednak o tym za dużo, póki jej życie było w miarę proste i spokojne. Wychodzili często z domu o podobnej porze, czasami on wracał przed nią, a innymi tak jak teraz - ona przed nim. Żyli w dobrym układzie, a ona czuła miłość ze strony faceta, coś do czego ona sama nie mogła się przekonać. Słowo "kocham Cię" wylatywało z jej ust dziesiątki razy, ale czymże były słowa, a czym sama prawda? Nie umiała go kochać tak jak kochała wieki kogoś innego, kilometry stąd jak wierzyła.
Przygotowywała z pozoru prosty obiad, gdy już wróciła do domu, chcąc wyjść na porządną małżonkę. Nie miała zbyt wielu obowiązków dzisiaj, a i fizycznie wciąż czuła się na tyle dobrze, aby sprezentować posiłek dla nich na dziś i być może także i jutro. Mechanizmy i udogodnienia w kuchni sprawiały, że chciało się jej używać do robienia chociażby podstawowych posiłków. Nie była wielką fanką gotowania, ale chciała nadrobić swoje problemy tym aby przymilić się facetowi, który bądź co bądź, był dla niej aktualnie wszystkim. Ściszyła w pewnym momencie muzykę, która płynęła z szeroko rozbudowanego systemu, jaki posiadał ten nowoczesny dom. Była zaskoczona tym, że ktoś dzwonił do drzwi o tej porze. Mąż? Na pewno wziął swój własny pęk kluczy. Kto więc ją niepokoił o tej porze pod osłoną blasku księżyca, który wdrapywał się na ciemniejące niebo.
Otwierając drzwi nie miała pomysłu na to kto to może być. Widok, który zastała spowodował, że poczuła się jakby ujrzała ducha, kogoś kogo nie miała prawa ujrzeć właśnie dziś. Tutaj. W Toronto. Z rozmachu, ale też pewnych obaw które kotłowały się w jej głowie, spróbowała zamknąć mu drzwi przed nosem, ale czy aby na pewno skutecznie? Była wciąż tylko albo AŻ drobną i bezradną kobietą, nijak mająca się do siły faceta, tym bardziej takiego, który w swoim życiu skopał wiele... takich drzwi.
			Powrót po pracy do pustego domu o takich gabarytach, było jak pustka, która wypełniała jej myśli i serce. W teorii podobało jej się to życie w luksusie, dostojny mąż u boku i cała ta nowa Ona. Dawna Rosie, tak słodka Rosie była już dawno uśpiona gdzieś na dnie jej duszy. Chociaż chwilami łapał się na tych wspomnieniach i musiała kontrolować nieco mocniej na zakupach w galerii, to jednak przekonywała sama siebie, że tak jest lepiej. Dreszczyk emocji i adrenaliny był dobry gdy była młodsza i naiwna, zresztą tu chodziło o coś więcej niż tylko styl bycia. Jej życie w Vancouver, a tutaj w Toronto, to jak porównanie nieba i ziemi, całkowita odmienność. Swoich danych nie zmieniła na potrzeby ucieczki, myśląc że te 4173 km dzielące oba miasta - wystarczą dla nowego startu. Nikt nie znał jej danych osobowych, a w podziemiach i tym światku bazowała na swojej ksywce. Wciąż jednak po świecie chodziła jedna osoba, która mogłaby jej zaszkodzić, taka która mogłaby rozbić tą idealną bańkę. Wiedziała, że może mieć pragnienie aby ją odnaleźć, ale liczyła na to, że odpuści i nie znajdzie jej nawet tutaj, nawet w Toronto. Czas na pewno zmienił ich oboje, zarówno fizycznie jak i psychicznie. Rosie nie była już młodą dziewczyną, naiwną i kochającą całą sobą. Była kobietą, trochę nawet i dziewczyną Bonda, bo jakby nie patrzeć jej aktualny mąż był czymś najlepszym, czymś na wzór postaci fikcyjnej, która nie prawa istnieć. Bo czy można być bogatym, przystojnym i miłym w jednym? Ten wzór się wydawał być zbyt idealny i za kolorowy aby istnieć. Nie myślała jednak o tym za dużo, póki jej życie było w miarę proste i spokojne. Wychodzili często z domu o podobnej porze, czasami on wracał przed nią, a innymi tak jak teraz - ona przed nim. Żyli w dobrym układzie, a ona czuła miłość ze strony faceta, coś do czego ona sama nie mogła się przekonać. Słowo "kocham Cię" wylatywało z jej ust dziesiątki razy, ale czymże były słowa, a czym sama prawda? Nie umiała go kochać tak jak kochała wieki kogoś innego, kilometry stąd jak wierzyła.
Przygotowywała z pozoru prosty obiad, gdy już wróciła do domu, chcąc wyjść na porządną małżonkę. Nie miała zbyt wielu obowiązków dzisiaj, a i fizycznie wciąż czuła się na tyle dobrze, aby sprezentować posiłek dla nich na dziś i być może także i jutro. Mechanizmy i udogodnienia w kuchni sprawiały, że chciało się jej używać do robienia chociażby podstawowych posiłków. Nie była wielką fanką gotowania, ale chciała nadrobić swoje problemy tym aby przymilić się facetowi, który bądź co bądź, był dla niej aktualnie wszystkim. Ściszyła w pewnym momencie muzykę, która płynęła z szeroko rozbudowanego systemu, jaki posiadał ten nowoczesny dom. Była zaskoczona tym, że ktoś dzwonił do drzwi o tej porze. Mąż? Na pewno wziął swój własny pęk kluczy. Kto więc ją niepokoił o tej porze pod osłoną blasku księżyca, który wdrapywał się na ciemniejące niebo.
Otwierając drzwi nie miała pomysłu na to kto to może być. Widok, który zastała spowodował, że poczuła się jakby ujrzała ducha, kogoś kogo nie miała prawa ujrzeć właśnie dziś. Tutaj. W Toronto. Z rozmachu, ale też pewnych obaw które kotłowały się w jej głowie, spróbowała zamknąć mu drzwi przed nosem, ale czy aby na pewno skutecznie? Była wciąż tylko albo AŻ drobną i bezradną kobietą, nijak mająca się do siły faceta, tym bardziej takiego, który w swoim życiu skopał wiele... takich drzwi.