umowa o sreło
: śr paź 08, 2025 12:42 pm
				
				Browar zwykle był otwarty od późnego popołudnia, w godzinach, które nadawały się już na wczesną kolację, względnie późny obiad, menu było krótkie (a prawdę powiedziawszy im krótsze tym lepsze), ale i tak większość przychodziła tutaj po prostu – na piwo. 
Może i lokal otwierali o szesnastej, ale większość pracowników przychodziła wcześniej, niektórzy nie mający w ogóle styczności z klientami restauracji pracowali od rana, więc można było powiedzieć, że browar był otwarty non stop.
Jem, korzystając z tego, że powietrze na zewnątrz było jeszcze w miarę przyjemne, wzięła laptopa i swój kalendarz, wychodząc przed budynek w kremowym golfie, który z daleka trącił hajsem i puchowym bezrękawniku z logiem któregoś z high fashion domów mody.
Odłożyła sprzęt na jeden ze stolików, żeby pozdejmować krzesła i rozejrzała się, brwi marszcząc, bo zgromadzone na placu liście ją irytowały. Obejrzała się w stronę otwartych drzwi do browaru, ale żadna z kelnerek jeszcze nie przyszła, a nie będzie gonić do takich rzeczy przecież piwowarów.
Wróciła więc do budynku i po chwili wróciła ze szklanką gorącej wody z pigwą i goździkami i drewnianą miotłą, żeby trochę zagrabić liście, przynajmniej z ogrodzonego terenu przed budynkiem. Nie łudziła się, że wiatr ich nie rozwieje, ale może przynajmniej wytrwają w jakiejś kupce, dopóki nie przyjdzie obsługa browaru i nie pomoże jej wrzucić liści do wora.
W jej własnym ogrodzie nie przeszkadzał jej chaos, ale szkoda byłoby, żeby goście się kisili w środku w te ostatnie słoneczne dni w roku.
Pozamiatała wszystko w zasadzie do połowy i znowu wróciła się do browaru, znikając na chwilę, żeby wrócić z tacą pełną świeczek i latarenek, które zamierzała poukładać w ogrodzie i na stolikach. Pewnie tego samego dnia na konfie jej pracowników padnie hasło, że szefowa się wzięła do roboty i przynajmniej świeczki poukładała.
Zawsze tak jest, na przełożonego narzekać bardzo łatwo, nie wiedząc jaki ma zakres obowiązków, chociaż Jemima akurat w browarze siedziała bardzo często, bo pilnowała procesów warzenia.
Natalie van Laar
			Może i lokal otwierali o szesnastej, ale większość pracowników przychodziła wcześniej, niektórzy nie mający w ogóle styczności z klientami restauracji pracowali od rana, więc można było powiedzieć, że browar był otwarty non stop.
Jem, korzystając z tego, że powietrze na zewnątrz było jeszcze w miarę przyjemne, wzięła laptopa i swój kalendarz, wychodząc przed budynek w kremowym golfie, który z daleka trącił hajsem i puchowym bezrękawniku z logiem któregoś z high fashion domów mody.
Odłożyła sprzęt na jeden ze stolików, żeby pozdejmować krzesła i rozejrzała się, brwi marszcząc, bo zgromadzone na placu liście ją irytowały. Obejrzała się w stronę otwartych drzwi do browaru, ale żadna z kelnerek jeszcze nie przyszła, a nie będzie gonić do takich rzeczy przecież piwowarów.
Wróciła więc do budynku i po chwili wróciła ze szklanką gorącej wody z pigwą i goździkami i drewnianą miotłą, żeby trochę zagrabić liście, przynajmniej z ogrodzonego terenu przed budynkiem. Nie łudziła się, że wiatr ich nie rozwieje, ale może przynajmniej wytrwają w jakiejś kupce, dopóki nie przyjdzie obsługa browaru i nie pomoże jej wrzucić liści do wora.
W jej własnym ogrodzie nie przeszkadzał jej chaos, ale szkoda byłoby, żeby goście się kisili w środku w te ostatnie słoneczne dni w roku.
Pozamiatała wszystko w zasadzie do połowy i znowu wróciła się do browaru, znikając na chwilę, żeby wrócić z tacą pełną świeczek i latarenek, które zamierzała poukładać w ogrodzie i na stolikach. Pewnie tego samego dnia na konfie jej pracowników padnie hasło, że szefowa się wzięła do roboty i przynajmniej świeczki poukładała.
Zawsze tak jest, na przełożonego narzekać bardzo łatwo, nie wiedząc jaki ma zakres obowiązków, chociaż Jemima akurat w browarze siedziała bardzo często, bo pilnowała procesów warzenia.
Natalie van Laar