Strona 1 z 1

Zbroja, kofeina i trochę uroku osobistego

: śr paź 08, 2025 9:30 pm
autor: Hazel Price
Zbliżała się pora zamknięcia — ten moment, kiedy ostatni goście zazwyczaj kończą rozmowy, a zapach kawy zaczyna powoli ustępować aromatowi świeżo polerowanego drewna i cichego zmęczenia dnia. Drzwi „The Big Guy’s Little Coffee Shop” otworzyły się jednak po raz ostatni — a przynajmniej tak się wydawało — gdy w progu stanęła ona.
Hazel. W pełnym stroju Adepta Sororitas, jakby prosto z pola bitwy — lub raczej z konwentowej sceny. Ciężka zbroja błyszczała w świetle ostatnich żarówek, peleryna musnęła podłogę, a spod hełmu wystawał nieco potargany, różowawy kosmyk włosów. Na jej twarzy malowało się zmęczenie, ale też ten charakterystyczny błysk — urok niewinnej bezczelności, z jaką tylko ona potrafiła wejść do kawiarni tuż przed zamknięciem i zachowywać się tak, jakby świat miał jeszcze chwilę dla niej.
— Jedną kawę… proszę. Naprawdę potrzebuję tylko jednej. — powiedziała cicho, składając dłonie jak do modlitwy, choć z błyskiem rozbawienia w oczach.
Barman, a może właściciel, czy pracownik sezonowy miał na końcu języka standardową odpowiedź o godzinach pracy — ale spojrzenie Hazel, to nieśmiałe, a zarazem przemyślnie rozbrajające, zadziałało szybciej niż rozsądek. W końcu, czy naprawdę można odmówić zakonnicy z innego świata, która wygląda, jakby przeszła przez piekło tylko po to, by napić się kawy?
I tak oto, gdy zegar zbliżał się do północy, a kawiarnia dawno powinna tonąć w ciszy, Hazel siedziała przy jednym ze stolików, z dłonią oplecioną wokół kubka i uśmiechem, który mówił jasno — nawet święte potrzebują kofeiny. Siedziała przy stoliku najbliżej baru — z hełmem odłożonym obok kubka i z tym delikatnym uśmiechem, który równie dobrze mógł oznaczać czyste zakłopotanie, jak i precyzyjnie zaplanowany czar. Ciepłe światło nad jej głową odbijało się od metalowych elementów kostiumu, nadając jej wyglądowi jeszcze bardziej nieziemski charakter.
— Zawsze tu sam zamykasz? — zapytała, przechylając głowę, jakby naprawdę ją to ciekawiło.
— Nie boisz się, że ktoś jeszcze wejdzie? Na przykład jakaś inkwizycja za naruszanie godzin pracy? — dodała z teatralną powagą, ale kąciki jej ust zdradzały, że tylko droczy się z nim.
Cole Sullivan

Zbroja, kofeina i trochę uroku osobistego

: czw paź 09, 2025 12:43 am
autor: Cole Sullivan
Zegar nad ekspresem zwolnił, a przynajmniej takie Cole odnosił wrażenie - bo czas zawsze gubił, ten dobrze znany mu rytm, gdy lokal pustoszał. Rzadko spieszył się z zamknięciem lokalu i na ogół zostawiał drzwi otwarte, nawet, gdy wypisane na nich godziny sugerowały, że powinno być inaczej. Szczerze mówiąc, ostatnimi czasy coraz częściej zdarzało mu się sprzątać kawiarnię do północy i dłużej. Czasem nawet nie sprzątał, ale siedział na krześle z nogami wywalonymi na ladę, palił papierosa i słuchał kaset magnetofonowych.
I was bruised and battered, I couldn’t tell what I felt…
Cole oparł się o blat słuchając słów wypluwanych z głośników czterdziestoczteroletniego Sharpa GF-777. Powiedzieć, że ta relikwia po ojcu nosiła ślady użytkowania to jak nic nie powiedzieć. Chromowane guziczki, przełączniki i suwaki dawno straciły blask, antena była ułamana i Sullivan musiał zastąpić ją kawałkiem druta, a oryginalny przewód zasilający przepadł jeszcze w czasach, gdy Michael Jackson był czarny.
Nie lubił grzebać w nastrojach - nie były starym radiem, klimatyzatorem czy lodówką, która nadal była wystarczająco sprawna, by większą część dnia chłodzić, a nie grzać swoje wnętrze. W tym kawałku jednak nuty zawsze trafiały celnie - zupełnie jakby The Boss mógł zamienić słowa i śpiewać o kimś, kto też codziennie gasi światło w pustym lokalu i udaje, że to ma sens.
Odłożył szmatę i sięgnął po kubek z zimną kawą. Była gorzka jak myśl o tym, że nie da się wrócić do czasów, gdy ludzie urodzeni w XXI wieku robili jeszcze w pieluchy i nikt nie sięgał myślą do chwili, gdy zaczną zyskiwać prawa wyborcze. Przez moment zastanawiał się czy nie wlać sobie gorącej porcji kofeiny, ale w końcu, miast do ekspresu, sięgnął do wyłącznika i zgasił górne światła zostawiając włączone jedynie lampę nad barem.
Springsteen śpiewał dalej.
Ain’t no angel gonna greet me…
Cole przymknął oczy pozwalając, by zachrypnięty głos, nieco zniekształcony przez głowicę odtwarzacza, po prostu wypełnił wnętrze kawiarni.
I wtedy zabrzmiał dzwonek nad drzwiami.
-Nieźle - powiedział tonem, który sugerował, że Joanna d'Arc, która spotkała Mad Maxa i dorwała się do miotacza ognia nie zrobi na nim większego wrażenia. Nie po tym, jak jego pokolenie zobaczyło remake wszystkiego, łącznie z własnym dzieciństwem. - To jak? Czarna jak grzech czy z mlekiem i odrobiną tęczowego proszku wyciągniętego z Warpu?
A potem odpalił młynek do kawy, ekspres i postawił kubek - nie jakąś tam wymyślną filiżankę czy inne cuda, ale najzwyklejszy kubek - przed twarzą dziewczyny. Sobie też nalał, kawy czarnej niczym kosmiczna pustka i mocnej jak riffy Sum41.
-Ta. Przynajmniej nie muszę kłócić się o napiwki. - wzruszył ramionami i sięgnął po papierosa. Nie pytał o zgodę. Była, do cholery, północ w jego kawiarni. Jeśli ona dostała kawę, on może dostać dawkę substancji rakotwórczych. - Czy w Inkwizycji nie pracują przypadkiem twoi kumple? W liceum grałem w Dungeons & Dragons, nie znam za bardzo lore Młotka.
Zaciągnął się mocno, głęboko, przytrzymał dym w płucach i powoli wypuścił rozkoszując się uczuciem, gdy nikotyna trafiała do krwiobiegu. Głos Springsteena zastąpił kobiecy.
This is a story about a girl named Lucky.
Sullivan zakrztusił się kawą.
-Co robisz o tej godzinie na mieście w przebraniu? - zadał pierwsze pytanie, jakie przyszło mu do głowy, gdy ruszył do boomboxa, by wcisnąć przycisk STOP. Ten oczywiście nie działał, kaseta kręciła się dalej. - Zgubiłaś drogę do domu, czy do Tronu Imperatora?
Isn't she lovely, this Hollywood girl?


Hazel Price

Zbroja, kofeina i trochę uroku osobistego

: czw paź 09, 2025 12:21 pm
autor: Hazel Price
Hazel parsknęła śmiechem — cicho, tak, że dźwięk niemal zlał się z szumem ekspresu. Właściwie to nawet nie wiedziała, od czego powinna zacząć — od tego, że wyglądała jak ktoś, kto pomylił konwent z misją bojową, czy od faktu, że właściciel kawiarni mówił o Warpie z takim spokojem, jakby właśnie nie miał przed sobą kogoś w półzbroi i z symbolami Imperium na piersi.
Zsunęła rękawicę z jednej dłoni i sięgnęła po kubek, parząc sobie palce o gorącą porcelanę. Uśmiechnęła się lekko, mimo tego.
— Czarna jak grzech, oczywiście. Ale jeśli masz gdzieś ten proszek z Warpu, to chętnie przetestuję. Dla nauki — w końcu wiedza to potęga, prawda? — odpowiedziała tonem zbyt poważnym, by nie był żartem. Przez chwilę przyglądała się mu w milczeniu, jakby próbowała rozszyfrować, do jakiego archetypu RPG mógłby pasować. „Zmęczony barman z duszą poety” pasowało idealnie. W dodatku z tym światłem, które sączyło się z jednej lampy nad barem, wyglądał jak ktoś wyjęty z filmu — może nie o bohaterach, ale o tych, którzy serwują im kawę po bitwie.
— Wiesz, twoja kawiarnia ma w sobie coś z sanktuarium — odezwała się w końcu, odstawiając kubek. — Cicho, półmrok, odrobinę dymu i muzyka, której nikt już nie odtwarza. Gdybyś żył w moim uniwersum, pewnie też byś dostał medal. Albo przynajmniej tytuł Świętego Patrona Zmęczonych Dusz.- Podniosła na niego wzrok, szeroko, z tym typowym dla niej spojrzeniem, które potrafiło balansować na granicy rozbawienia i szczerości.
— A co do Inkwizycji… nie, oni mnie raczej nie lubią. Mam problem z hierarchią. I z rozkazami. I z tym całym „nie zadawaj pytań, tylko walcz”. — westchnęła teatralnie, a potem dodała z błyskiem w oku: — Chociaż muszę przyznać, że twoje pytania są znacznie przyjemniejsze.- Zawiesiła głos na chwilę, jakby chciała sprawdzić, czy złapał aluzję. Potem, niby od niechcenia, wsunęła kosmyk włosów za ucho i rozparła się wygodniej na krześle.
— Co ja robię na mieście o tej godzinie? Hm… uciekam. — powiedziała w końcu spokojnie. — Od błysku fleszy, od ludzi, którzy pytają o wszystko oprócz tego, jak się czuję. I od zbyt długich dni w zbroi, która robi wrażenie tylko na zdjęciach. — Uniosła kubek do ust, spoglądając na niego znad parującej kawy. — Ale może też po prostu szukałam miejsca, gdzie ktoś jeszcze słucha Bruce’a i nie gasi światła, kiedy reszta świata śpi.-Z ust wymknął jej cichy śmiech, szczery tym razem.— Więc chyba trafiłam.-przez chwilę milczała. Nie z tego rodzaju ciszy, która krępuje — raczej z tej, która pozwala myślom powoli osiadać. Obserwowała, jak para z jej kawy unosi się w świetle jednej, ocalałej lampy nad barem. Drobne smugi tworzyły kształty, które przypominały jej dym z pirotechniki scenicznej, błyski fleszy i te wszystkie momenty, w których udawała kogoś, kim nie była — albo kim próbowała się stać, żeby ludzie chcieli słuchać, patrzeć, klaskać.
Ale tutaj… nikt nie klaskał. I może właśnie dlatego nie chciała stąd wychodzić. Na chwilę pozwoliła sobie po prostu być — bez roli, bez uśmiechu, bez ironii. Jej palce bawiły się łańcuszkiem przy dekolcie zbroi, a wzrok uciekł gdzieś w stronę okna, gdzie odbijały się światła miasta.
Uśmiechnęła się lekko, niemal przepraszająco, i dodała:
— Więc jeśli mam być szczera… Imperator mi wybaczy. Ale dzisiejszej nocy wolę być herezjarką z kubkiem kawy niż świętą z medalem.
Cole Sullivan

Zbroja, kofeina i trochę uroku osobistego

: pn paź 13, 2025 1:17 pm
autor: Cole Sullivan
-To zawsze jest dla nauki - mruknął pod nosem. - Czasem latania.
Uśmiechnął się na wzmiankę o sanktuarium. Pewnie, w okolicach północy - gdy przez The Big Guy's Little Coffee Shop przewinęło się więcej ludzi niż ta niewielka kawiarnia powinna być w stanie pomieścić - było tu spokojnie. Bojowa Zakonnica Przyszłości powinna zobaczyć jak to miejsce wygląda wcześnie rano, gdy ludzie zatrzymują się po kawę w drodze do pracy albo w czasie popołudniowej przerwy, gdy z biur wychodzą korporacyjne zombie. Wtedy harmider jest taki, że ludzie są w stanie zagłuszyć nawet boomboxa i odtwarzane na...
...chwila! Moment!
-Ej! Jak to nikt JUŻ nie odtwarza!?
Na wszystkie świętości i kości Jimmy'ego Hendrixa, ta małolata gotowa była kogoś obrazić przez swoją ignorancję! Sullivan, na jej szczęście, był człowiekiem spokojnym i trudnym do wyprowadzenia z równowagi, a także wyjątkowo tolerancyjnym w stosunku do niedoświadczonych, dopiero wchodzących w dorosłość, dzieciaków,
(chyba, że używali telefonów komórkowych w jego kawiarni, ale to co innego)
więc taka niezdarna uwaga, której wydźwięk mógłby nieopatrznie zasugerować mu, że słucha
(słowo to nie chciało mu nawet wybrzmieć w myślach)
starej muzyki, nie mogła go zranić. Zamiast się nadąsać, po pierwszym - nieco jednak niekontrolowanym - wybuchu oburzenia, uśmiechnął się, niemal po ojcowsku, pokiwał głową ze zrozumieniem i łagodnym głosem naprostował.
-Miałaś na myśli, że nikt już nie odtwarza takiej muzyki z kaset, tak? Pewnie, ja też ich używam jedynie w The Big Guy's..., dla klimatu. Normalnie w domu słucham tego jak każdy współczesny człowiek, z płyt CD.
A miał ich całkiem sporą kolekcję - i były one głównym źródłem materiału dla kaset, które samodzielnie nagrywał od czasów szkolnych tworząc np. składanki najnowszych utworów z danego roku. Zanurkował w szafce pod boomboxem przekopując się przez dziesiątki, setki plastikowych pudełek, z których każde zawierało w sobie sześćdziesiąt lub dziewięćdziesiąt minut wyselekcjonowanej muzyki.
Sto dwudziestek miał mało, bo taśmy były cienkie i się rwały, a on już nie miał cierpliwości do naprawiania ich docinaną, wąską taśmą klejącą.
-Uciekasz? - zapytał z głową schowaną w szafie. Niemal dosłownie. - Przed błyskiem fleszy? To ty jesteś jakaś znana? Wybacz, że pytam, ja nie mam Instagrama czy innego TikTaka, żeby być na bieżąco z tym, kto z was, internetowych osobliwości... osobowości! jest teraz influencerem.
Zgryźliwy ton zamienił się w okrzyk tryumfu, gdy Cole namierzył to, czego szukał. Uniósł kasetę w geście zwycięstwa, a następnie nadusił jakiś wielki przycisk na odtwarzaczu, czemu towarzyszyło głośne kliknięcie, a następnie trzask otwieranej kieszeni. Z namaszczeniem włożył nośnik do środka, a potem zamknął drzwiczki.
Trzy razy, bo za pierwszym i drugim nie chwycił zatrzask.
-Muzyka, której już nikt nie słucha? - zapytał z wyrazem pewności siebie wciskając play. - To patrz teraz!
Z głośników popłynęły słowa "So she said what’s the problem, baby…", a w oczach Scully'ego pojawiło się wyzwanie. No bo przecież wszyscy to śpiewają! Było w nowym, drugim "Shreku"!

Hazel Price

Zbroja, kofeina i trochę uroku osobistego

: pn paź 13, 2025 9:34 pm
autor: Hazel Price
Aż drgnęła, gdy Cole zareagował. Tym nagłym, autentycznym oburzeniem, którego nie dało się pomylić z udawanym. I choć przez sekundę miała ochotę się wycofać, ugryźć w język i udawać, że to był żart, po chwili po prostu zachichotała cicho, z rozbawieniem, które rozlało się po jej twarzy jak ciepło po pierwszym łyku kawy.
— Dobra, dobra, spokojnie, Mistrzu Kaset. — uniosła dłonie w obronnym geście, śmiejąc się. — Nie chciałam obrazić twojej świętej kolekcji. Po prostu... nikt poza tobą już tak nie słucha muzyki. — Nachyliła się lekko nad barem, tonem pół-żartobliwym, pół-czułym. — Co, swoją drogą, jest trochę urocze. Retro vibe i te sprawy.- Kiedy zaczął tłumaczyć o płytach CD, o taśmach, o składankach — w jego głosie słychać było coś więcej niż samo przywiązanie do sprzętu. To było przywiązanie do czasu, którego już nie ma. Do chwil, które można było cofnąć, przewinąć, ale nie „kliknąć ponownie”. Patrzyła, jak przekopuje się przez szafkę z kasetami i uśmiechnęła się delikatnie — taki uśmiech, jaki pojawia się wtedy, gdy widzi się coś nieco absurdalnego, ale rozczulająco ludzkiego.
— Wiesz.. — zaczęła miękko, kiedy padło pytanie o ucieczkę. — Nie wiem, czy to kwestia sławy. Może bardziej tego, że... zbyt wiele oczu potrafi człowieka zmęczyć. Nawet jeśli patrzą z zachwytem. — Oparła policzek o dłoń, wpatrując się w niego, jakby próbowała dopasować słowa do jego rytmu, jego gestów, jego świata. — Bo wiesz, oni nie widzą mnie. Widzą obraz. Profil. Postać. A potem wracam do domu, zdejmuję zbroję, makijaż, perukę… i nagle nie wiem, co ze sobą zrobić. — Uśmiechnęła się z lekkim smutkiem. — Więc może nie uciekam od błysków, tylko od pustki w sercu-.Kiedy jednak właściciel z tryumfalnym okrzykiem włożył kasetę i z głośników popłynęły pierwsze dźwięki „Mr. Brightside”, Hazel aż podskoczyła na krześle.
— O nie, nie wierzę! — wybuchnęła śmiechem. — To znasz!? Przecież to klasyk każdej imprezy, karaoke i imprezy po karaoke! — Pokręciła głową z udawaną powagą. — Czyli jednak, panie, nie jesteś taki staroświecki, jak próbujesz udawać. Wstała,zaczęła stukać palcem w blat w rytm piosenki.
— Running down into the spring that's coming all this love — zanuciła pod nosem, zerkając na niego spod rzęs. — Wiesz, gdybyś mi powiedział, że to twój sposób na nawracanie dusz o północy, to bym chyba zaczęła tu przychodzić częściej.- Przez chwilę patrzyła na niego w milczeniu, pozwalając, by muzyka wypełniła przestrzeń między nimi. Potem dodała ciszej, już bez śmiechu:
— I wiesz co? Masz rację. Może jednak ludzie wciąż słuchają. Tylko każdy czegoś innego. Ty. Ja — siebie, jak próbuję udawać, że wiem, dokąd zmierzam. Ale może właśnie dlatego ta noc ma sens. Bo pierwszy raz od dawna nie próbuję niczego grać. Unosiła kube.
— Za tych, którzy jeszcze coś odtwarzają . Nawet, jeśli świat przestał słuchać.
Cole Sullivan

Zbroja, kofeina i trochę uroku osobistego

: pt paź 17, 2025 12:24 pm
autor: Cole Sullivan
-Nie próbuję udawać staroświeckiego i staroświecki nie jestem - twarz Cole'a wyrażała absolutny brak zrozumienia. - Odtwarzacz działa, to odtwarzam na nim muzykę. Przestanie działać, to przestanę.
Tłumaczenie może i miało sens i brzmiało logicznie, ale, wystarczył rzut oka na poobijaną obudowę boomboxa i liczne ślady domowych napraw, by stwierdzić, że nawet, gdy urządzenie odmówi posłuszeństwa, Cole znajdzie sposób, by je wskrzesić jak Frankenstein swojego potwora. Ot, choćby pierwsze z brzegu: w miejscu ułamanej anteny, dosztukowany kawałek drutu.
Cole wrócił na krzesło, ponownie wywalił nogi na stół i zaciągnął się papierosem. Mocno i długo, aż żar na końcu Lucky Strike'a rozjarzył się czerwonym blaskiem jak ta wielka, słynna choinka w Nowym Jorku. Z tą różnicą, że Dzieciątko najpewniej nie pochwalałoby jego nałogu. Przytrzymał dym w płucach sekundę, dwie, cztery i - wreszcie - wypuścił nosem machając przy tym stopą w rytm radosnej melodii wydobywającej się z lekko trzeszczących głośników. Rozchylił półprzymknięte powieki i przyjrzał się młodej dziewczynie.
-Nie widzą ciebie, bo im im pokazujesz Kosmiczną Zakonnicę - powiedział tonem takim, jakby przypominał, że Ziemia nie jest płaska, po czym mruknął niby do niej, ale pod nosem, trochę jakby myślał na głos. - Męczy cię, że wszyscy patrzą? A jednak stajesz przed tymi fleszami.
Zmarszczył brwi, wbił spojrzenie w parę unoszącą się znad jej kubka i bez żadnego wyczucia rzucił:
-To po co to robisz w takim razie?
Jego ton nie był złośliwy, ale raczej wyrażał szczerą dezorientację. Dotychczas mu się wydawało, że wiele się nie zmieniło od czasów, gdy on miał osiemnaście, dwadzieścia, czy ile lat miała młodociana. Jeśli ktoś przebierał się na konwentach to robił to dla frajdy. Kiedy świat tak bardzo się spierdolił, że jedno z najbardziej radosnych hobby, o jakich słyszał - choć sam nigdy się w cosplay nie bawił - stało się źródłem... no... negatywnych emocji? Jakichkolwiek?
-Skoro ci to robi źle, to po co się w to pakujesz? — dodał, rozkładając dłonie, jakby naprawdę nie mógł pojąć tej logiki. — Nie musisz przecież nikomu robić przedstawienia, jeśli sama masz go po dziurki w nosie.
Cole, przede wszystkim dlatego, że nie wiedział co jeszcze powiedzieć, zamilkł na chwilę robiąc teatralną pauzę. Wpatrywał się w dym, który unosił się powoli, falami zsynchronizowanymi z kolejnymi zaciągnięciami i wydechami. Zapach palonego tytoniu mieszał się z aromatem kawy.
Utwór się skończył. Słychać było szum pustej taśmy przesuwającej się po głowicy odtwarzacza. I wtedy popłynęły pierwsze, miękkie akordy „Chasing Cars” Snow Patrol. Cicha gitara rozlała się po kawiarni jak powietrze po burzy, a Cole parsknął pod nosem, pół uśmiechem, pół rezygnacją.
Oczywiście, że akurat to.
Oczywiście, że teraz.
-Wiesz… — odezwał się po dłuższej chwili, cichym, prawie leniwym tonem. — Może to nie te flesze są problemem. Może to to, co próbujesz nimi zastąpić.
Zamilkł znowu. W powietrzu została tylko gitara i ten prosty refren:
If I lay here… if I just lay here…
-Ale co ja tam wiem — mruknął, z tym swoim półuśmiechem, który nie był ani wesoły, ani smutny. — Ja tylko parzę kawę i naprawiam rzeczy, które się zepsuły. Czasem nawet działają.

Hazel Price

Zbroja, kofeina i trochę uroku osobistego

: ndz paź 19, 2025 8:18 pm
autor: Hazel Price
Przez moment milczała, wpatrując się w niego spod rąbka kaptura, który zsunęła wcześniej z głowy. Na policzku wciąż miała ślad po makijażu scenicznej wojowniczki — smugę srebrnego pigmentu, który połyskiwał w świetle kawiarnianych lampek jak resztki jakiegoś obcego pyłu. Złapała kubek obiema dłońmi, jakby potrzebowała czegoś ciepłego, żeby utrzymać się na powierzchni.
— Może dlatego — zaczęła cicho, zerkając na niego przez parę unoszącą się znad kawy — że kiedy staję przed tymi fleszami, to przynajmniej wiem, czego się po nich spodziewać.- Jej głos był spokojny, ale z wyczuwalnym drżeniem, takim, które zdradzało zmęczenie bardziej psychiczne niż fizyczne.
— Ludzie patrzą, komentują, oceniają — kontynuowała. — A ja mogę udawać, że to nic osobistego. Że to tylko kostium. Że krytykują kogoś, kogo sobie stworzyłam, nie mnie.- Unosi kubek do ust, biorąc przyjemnie ciepły łyk. Gorąca kawa parzyła język, ale nie puściła naczynia. Jakby trzymała w dłoniach coś znacznie cenniejszego niż zwykły napój.
— Może brzmi to głupio, ale… łatwiej być kimś wymyślonym, niż sobą. Sobą trzeba być cały czas, nawet jak się nie ma siły.- Na chwilę zapadła cisza, a w tle refren „If I just lay here…” rozlał się po wnętrzu jak zbyt miękkie światło. Hazel przymknęła oczy, westchnęła i dodała ciszej, bardziej do siebie niż do niego:
— Czasem wydaje mi się, że jak zdejmę zbroję — tę dosłowną i tę metaforyczną — to już nie będzie co zbierać.- Unosi wzrok na Cole’a, z lekkim, wymuszonym uśmiechem. — Więc tak, może te flesze mnie męczą. Ale bez nich nie wiem, co z sobą zrobić.- Uśmiech znika, z jej twarzy niczym cień rozproszony przez światło.
— Ty naprawiasz rzeczy, które się psują. Ja… zakładam nowe warstwy farby. — Chwila ciszy zaległa między nimi niczym całun na świeżych zwłokach. — Jedno i drugie działa tylko do czasu, prawda?- spytała, z dziecinną naiwnością dopijając trunek, którego ciepło rozlało się po jej ciele po raz ostatni. -Chyba, już czas na mnie... Trunek się skończył, niczym mój czas... Zresztą i tak zbyt długo zajmuję Twój. Artystka mimowolnie oparła się wygodniej na krześle i przez chwilę milczała razem z nim, słuchając jak taśma znowu delikatnie trzeszczy, a dym papierosowy układa się w kształt, który nie przypominał już niczego.
Cole Sullivan