jakie sosiwo wariacie
: ndz paź 12, 2025 4:21 pm
				
				Wieczory w tej części Toronto miały swój specyficzny rytm: monotonny, ale nie do końca przewidywalny. Od trzech dni obserwowała ten sam kadr: szarpnięcie drzwi od zaplecza, brzęk szkła przy chłodniach, świst powietrza między dystrybutorami, gdy ktoś w pośpiechu wlewał ostatnie litry paliwa przed zamknięciem myjni. Stacja Petro-Canada leżała w miejscu, które dla większości kierowców było tylko przystankiem między autostradą 401 a Finch Avenue. Dla niej - punktem obserwacyjnym. Motor zaparkowała w tym samym miejscu co za każdym razem - trochę z boku, przy automacie z powietrzem. Stamtąd miała najlepszy widok na budynek i parking. Kurtka ze skóry wciąż trzymała resztki ciepła po jeździe, a włosy z krótką grzywką zdążyły już wyschnąć po deszczu. 
Sprzedawca, Jacob, miał swój rytuał dnia niemal równie precyzyjny jak ona. O dziewiętnastej wychodził na zewnątrz, żeby opróżnić kosze i uzupełnić papier w dystrybutorach z paragonami, o dwudziestej drugiej zawsze liczył drobne w kasie i parzył świeżą kawę. Lubił rozmawiać z klientkami - a one najwyraźniej lubiły słuchać, łase na komplementy. Postawny, choć nie wysoki, z lekko zgarbionymi ramionami, które zdradzał zmęczenie albo ostrożność kogoś, kto woli się nie wychylać. Mickey przestąpiła z nogi na nogę, poprawiając rękawice. W tym tygodniu kilka wieczorów z rzędu płaciła tylko za benzynę, dla zachowania pozorów. Teraz też zamierzała dorzucić do tego hot doga.
Dzwonek w drzwiach obwieścił jej przybycie. Nie była jedyną klientką tego wieczoru, jakaś para nie mogła zdecydować się na przekąskę, a czarnoskóry kierowca ciężarówki pałaszował w kącie resztkę bułki i dopijał kawę. Ruszyła wolnym krokiem alejką, udając zainteresowanie mijanymi batonikami i chipsami.
— Ekhm — odchrząknęła znacząco, gdy mijała kolejna minuta, a Jacob nadal stał do niej tyłem, walcząc z ekspresem do kawy. Syczącym i buchającym parą. Kaszlnęła w pięść. Gdy zyskała jego uwagę, położyła na ladzie swój paragon z numerkiem i powiedziała patrząc prosto w oczy:
— I hot dog.
Jacob Brown 
 
			Sprzedawca, Jacob, miał swój rytuał dnia niemal równie precyzyjny jak ona. O dziewiętnastej wychodził na zewnątrz, żeby opróżnić kosze i uzupełnić papier w dystrybutorach z paragonami, o dwudziestej drugiej zawsze liczył drobne w kasie i parzył świeżą kawę. Lubił rozmawiać z klientkami - a one najwyraźniej lubiły słuchać, łase na komplementy. Postawny, choć nie wysoki, z lekko zgarbionymi ramionami, które zdradzał zmęczenie albo ostrożność kogoś, kto woli się nie wychylać. Mickey przestąpiła z nogi na nogę, poprawiając rękawice. W tym tygodniu kilka wieczorów z rzędu płaciła tylko za benzynę, dla zachowania pozorów. Teraz też zamierzała dorzucić do tego hot doga.
Dzwonek w drzwiach obwieścił jej przybycie. Nie była jedyną klientką tego wieczoru, jakaś para nie mogła zdecydować się na przekąskę, a czarnoskóry kierowca ciężarówki pałaszował w kącie resztkę bułki i dopijał kawę. Ruszyła wolnym krokiem alejką, udając zainteresowanie mijanymi batonikami i chipsami.
— Ekhm — odchrząknęła znacząco, gdy mijała kolejna minuta, a Jacob nadal stał do niej tyłem, walcząc z ekspresem do kawy. Syczącym i buchającym parą. Kaszlnęła w pięść. Gdy zyskała jego uwagę, położyła na ladzie swój paragon z numerkiem i powiedziała patrząc prosto w oczy:
— I hot dog.
