but I set fire to the rain, watched it pour as I touched your face
: czw paź 16, 2025 12:26 am
				
				001.
Parkuje samochód przy remizie i bierze głęboki oddech. Stara się rozluźnić, zamyka oczy i czeka, aż ten niepokój odejdzie, a ona będzie mogła rozpocząć swój pierwszy dzień w nowym miejscu z właściwym nastawieniem. O ile samo miejsce nie robiło dla niej żadnej różnicy, to jednak jedna osoba, którą tam znała, jednak tak.
Nie można było nazwać ich rywalkami, ponieważ nie widziały się już szmat czasu, ale coś wciąż sprawiało, że jej widok sprawiał jakby Dina m u s i a ł a jej zaimponować. Zakrawało to, rzeczywiście, o swojego rodzaju małą kompetycje, aczkolwiek przynajmniej z jej strony nigdy nie było to jakieś bardzo poważne.
A może jednak było?
Gdyby miała trochę więcej czasu prawdopodobnie pomyślałaby sobie o tym, ale najwyraźniej już zbyt długo przesiedziała na tym parkingu, czując na sobie spojrzenia swoich nowych kolegów i koleżanek z pracy. Niektórych już pewnie znała, więc nie będą jej zupełnie obcy, ale gdyby miała być szczera - niezbyt obchodziło ją z kim miała dyżur... Jeśli, znaczy się, nie była to Teddy.
Bierze jeszcze jeden głęboki wdech, wręcz desperacko zaciska palce na kierownicy i próbuje osiągnąć spokój, zen, kurwa, cokolwiek, zanim zmierzy się z tymi obcymi ludźmi. Nie przepadała za nowymi znajomościami i ciężko było jej nawiązywać nowe przyjaźnie, jako osoba bardzo introwertyczna. Jedynie na wezwaniach czuła się otwarta, przywdziewając mundur strażacki stawała się zupełnie inna. Może dlatego tak bardzo to lubiła - niebycia sobą, tak dokładnie.
Dina zgarnia swoją torbę z fotela obok i przywdziewając najszerszy uśmiech na jaki mogła sobie pozwolić, wychodzi z samochodu.
Krótkimi, kobiecymi krokami, idzie w kierunku drzwi, popycha je z siłą trzech dzików i od razu na wejściu zostaje przywitana przez kilku swoich nowych kolegów, ale trochę starych, bo widzieli się kiedyś parę razy w przelocie. Mówią, jak to dobrze ją widzieć, ale Dina nie jest nimi w ogóle zainteresowana - ale jej twarz tego zupełnie nie zdradza.
Utrzymuje kontakt wzrokowy, uśmiecha się, może nawet śmieje delikatnie, ale nie za mocno, bo jeszcze pomyślą, że faktycznie uważa ich za śmiesznych. Kiedy pokazują jej szafkę, w której może zostawić swoje rzeczy i gdzie może się przebrać, dziękuje im za pomoc i od razu znika, głównie żeby się od nich uwolnić.
Nie wie, czy ktoś jeszcze zaczyna swoją zmianę o tej godzinie bądź kończy, czy może nawet chce po prostu wejść do szatni - rzecz w gruncie rzeczy zupełnie normalna - ale tak czy inaczej, rozpina guziki swojej jedwabnej, białej koszuli, która tak delikatnie dotykała jej ciała, że czasami miała wrażenie, że nie ma na sobie zupełnie nic. Ściąga również swoją spódnice, którą założyła bóg wie po co, skoro i tak musiała się przecież przebrać. Czy te piętnaście, góra dwadzieścia minut rozmowy z kolegami było tego warte?
Nie mogła przed sobą przyznać, że zrobiła to tylko i wyłącznie dla kogoś innego.
O'Donnell schludnie układa ściągnięte właśnie ciuchy w szafce z jej imieniem i właściwie dochodzi do niej, że jest to co najmniej imponujące, że tak szybko jej to załatwili. W poprzedniej remizie czekała trzy miesiące, żeby dostać swoją szafkę, więc musiała przychodzić już w ciuchach roboczych. W odpowiedniej koszulce i spodniach, znaczy się, a nie w całym mundurze.
Zbiera jeszcze parę swoich rzeczy z ławeczki i upycha je na jednej z półek, a później grzebie w torbie, żeby wyciągnąć swój podkoszulek i spodnie, które nakłada w pierwszej kolejności.
Słyszy, jak drzwi do szatni się otwierają, a kroki są coraz bliżej i bliżej, dlatego znów przywdziewa ten szeroki, może nawet zbyt szeroki, uśmiech. Jej specyficzny trade mark można by powiedzieć, który przyćmiewał jej wszystkie inne atuty.
Obraca głowę w stronę korytarza prowadzącego do wyjścia, żeby być grzeczną, miłą i dobrze wychowaną i powiedzieć dzień dobry, ale gdy jej wzrok spotyka wzrok osoby tam stojącej, kąciki jej ust powoli opadają - nie tyle co w rozczarowaniu, co w szoku, nawet jeśli doskonale zdawała sobie sprawę, że ją tutaj spotka.
- Teddy - mówi miękko, co miało stanowić swojego rodzaju powitanie. Zaraz nakłada na siebie koszulkę i postanawia, że teraz jest odpowiedni czas, żeby zacząć układać sobie włosy. Podchodzi do lustra i łapie gumkę do włosów w usta, kiedy zaczyna zbierać swoje włosy w koński ogon.
Nie wie dlaczego, ale coś czuła, że zajęcie ich było najlepszym pomysłem w obecnej sytuacji - nie wiedziała co powiedzieć, a gdyby jednak postanowiła zacząć konwersacje to nie była pewna, jak by się ona skończyła.
			Parkuje samochód przy remizie i bierze głęboki oddech. Stara się rozluźnić, zamyka oczy i czeka, aż ten niepokój odejdzie, a ona będzie mogła rozpocząć swój pierwszy dzień w nowym miejscu z właściwym nastawieniem. O ile samo miejsce nie robiło dla niej żadnej różnicy, to jednak jedna osoba, którą tam znała, jednak tak.
Nie można było nazwać ich rywalkami, ponieważ nie widziały się już szmat czasu, ale coś wciąż sprawiało, że jej widok sprawiał jakby Dina m u s i a ł a jej zaimponować. Zakrawało to, rzeczywiście, o swojego rodzaju małą kompetycje, aczkolwiek przynajmniej z jej strony nigdy nie było to jakieś bardzo poważne.
A może jednak było?
Gdyby miała trochę więcej czasu prawdopodobnie pomyślałaby sobie o tym, ale najwyraźniej już zbyt długo przesiedziała na tym parkingu, czując na sobie spojrzenia swoich nowych kolegów i koleżanek z pracy. Niektórych już pewnie znała, więc nie będą jej zupełnie obcy, ale gdyby miała być szczera - niezbyt obchodziło ją z kim miała dyżur... Jeśli, znaczy się, nie była to Teddy.
Bierze jeszcze jeden głęboki wdech, wręcz desperacko zaciska palce na kierownicy i próbuje osiągnąć spokój, zen, kurwa, cokolwiek, zanim zmierzy się z tymi obcymi ludźmi. Nie przepadała za nowymi znajomościami i ciężko było jej nawiązywać nowe przyjaźnie, jako osoba bardzo introwertyczna. Jedynie na wezwaniach czuła się otwarta, przywdziewając mundur strażacki stawała się zupełnie inna. Może dlatego tak bardzo to lubiła - niebycia sobą, tak dokładnie.
Dina zgarnia swoją torbę z fotela obok i przywdziewając najszerszy uśmiech na jaki mogła sobie pozwolić, wychodzi z samochodu.
Krótkimi, kobiecymi krokami, idzie w kierunku drzwi, popycha je z siłą trzech dzików i od razu na wejściu zostaje przywitana przez kilku swoich nowych kolegów, ale trochę starych, bo widzieli się kiedyś parę razy w przelocie. Mówią, jak to dobrze ją widzieć, ale Dina nie jest nimi w ogóle zainteresowana - ale jej twarz tego zupełnie nie zdradza.
Utrzymuje kontakt wzrokowy, uśmiecha się, może nawet śmieje delikatnie, ale nie za mocno, bo jeszcze pomyślą, że faktycznie uważa ich za śmiesznych. Kiedy pokazują jej szafkę, w której może zostawić swoje rzeczy i gdzie może się przebrać, dziękuje im za pomoc i od razu znika, głównie żeby się od nich uwolnić.
Nie wie, czy ktoś jeszcze zaczyna swoją zmianę o tej godzinie bądź kończy, czy może nawet chce po prostu wejść do szatni - rzecz w gruncie rzeczy zupełnie normalna - ale tak czy inaczej, rozpina guziki swojej jedwabnej, białej koszuli, która tak delikatnie dotykała jej ciała, że czasami miała wrażenie, że nie ma na sobie zupełnie nic. Ściąga również swoją spódnice, którą założyła bóg wie po co, skoro i tak musiała się przecież przebrać. Czy te piętnaście, góra dwadzieścia minut rozmowy z kolegami było tego warte?
Nie mogła przed sobą przyznać, że zrobiła to tylko i wyłącznie dla kogoś innego.
O'Donnell schludnie układa ściągnięte właśnie ciuchy w szafce z jej imieniem i właściwie dochodzi do niej, że jest to co najmniej imponujące, że tak szybko jej to załatwili. W poprzedniej remizie czekała trzy miesiące, żeby dostać swoją szafkę, więc musiała przychodzić już w ciuchach roboczych. W odpowiedniej koszulce i spodniach, znaczy się, a nie w całym mundurze.
Zbiera jeszcze parę swoich rzeczy z ławeczki i upycha je na jednej z półek, a później grzebie w torbie, żeby wyciągnąć swój podkoszulek i spodnie, które nakłada w pierwszej kolejności.
Słyszy, jak drzwi do szatni się otwierają, a kroki są coraz bliżej i bliżej, dlatego znów przywdziewa ten szeroki, może nawet zbyt szeroki, uśmiech. Jej specyficzny trade mark można by powiedzieć, który przyćmiewał jej wszystkie inne atuty.
Obraca głowę w stronę korytarza prowadzącego do wyjścia, żeby być grzeczną, miłą i dobrze wychowaną i powiedzieć dzień dobry, ale gdy jej wzrok spotyka wzrok osoby tam stojącej, kąciki jej ust powoli opadają - nie tyle co w rozczarowaniu, co w szoku, nawet jeśli doskonale zdawała sobie sprawę, że ją tutaj spotka.
- Teddy - mówi miękko, co miało stanowić swojego rodzaju powitanie. Zaraz nakłada na siebie koszulkę i postanawia, że teraz jest odpowiedni czas, żeby zacząć układać sobie włosy. Podchodzi do lustra i łapie gumkę do włosów w usta, kiedy zaczyna zbierać swoje włosy w koński ogon.
Nie wie dlaczego, ale coś czuła, że zajęcie ich było najlepszym pomysłem w obecnej sytuacji - nie wiedziała co powiedzieć, a gdyby jednak postanowiła zacząć konwersacje to nie była pewna, jak by się ona skończyła.