Strona 1 z 1

Somewhere Between Here and Gone

: wt paź 21, 2025 4:04 pm
autor: Cole Sullivan
Poranek pachniał dymem tytoniowym, kawą, wilgocią i chłodem, który jeszcze nie zdążył ustąpić po nocy. Cisza miała w sobie coś gęstego, jak mgła, która spowiła Parkdale jeszcze zanim wzeszło słońce. Dźwięki – stuk zamykanych drzwi, pojedynczy przejazd auta – traciły echo zaraz po tym, jak się pojawiły, jakby powietrze nie chciało ich nieść dalej.
Cole oparł się o błotnik Forda z papierosem w ustach i kubkiem kawy w ręce. Wpatrywał się w białe, półprzezroczyste, mętne smugi wijące się nisko przy ziemi, pomiędzy samochodami. Mimo ograniczonej widoczności, żar końcówki Lucky Strike'a zdawał się być jedynym żywym punktem w okolicy. Przez moment wyglądało to tak, jakby cały świat wstrzymał oddech, czekając, aż on zrobi pierwszy ruch.
Kawa była zimna, a w papierosie już prawie przypalał się filtr parząc Sullivanowi usta, ale żadnego z tych faktów nie uznawał za powód, by wreszcie siąść za kółko.
Gdzieś po lewej rozległ się niski pomruk silnika – inny niż jego, młodszy, bardziej cywilizowany. Światła samochodu przecięły mgłę, rozlewając na moment matowe refleksy po karoseriach zaparkowanych aut. Cole uniósł wzrok, mrużąc oczy; przez sekundę widział tylko ciemny zarys dachu i kontur kierowcy za szybą.
Pojazd zwolnił przy skrzyżowaniu, zawahał się, jakby kierowca nie był pewien drogi, a potem zniknął w mlecznej zasłonie, zostawiając po sobie tylko zapach spalin i drgnięcie powietrza.
— No i proszę — mruknął półgłosem. — Już zaczynają uciekać, zanim zdążę wyruszyć.
Cole wypuścił dym przez zęby, bardziej z przyzwyczajenia niż potrzeby. Zerknął na mapę rozłożoną na masce.
-Ja pierdolę... — mruknął w przestrzeń. — Zamiast przespać wolny dzień jak normalny człowiek, to ja wymyślam sobie, by włóczyć się po jakimś lesie.
Nie otrzymawszy od niebios potwierdzenia, że to głupi pomysł, zgasił papierosa, dopił kawę, zwinął mapę i wrzucił ją na siedzenie pasażera, po czym trzasnął drzwiami i odpalił silnik. Jeśli dotychczas nad parkingiem unosiła się cisza, z chwilą, gdy jego Ford obudził się do życia, razem z nim obudziła się połowa sąsiadów Cole'a.
Ryknął jak niedźwiedź z chrypką i bolesnym hemoroidem, a deska rozdzielcza zatrzęsła się, jakby próbowała mu pogratulować kolejnego genialnego pomysłu. Z rury wydechowej poszedł kłąb dymu, który równie dobrze mógłby być jego porannym papierosem. Auto, podobnie jak właściciel, miało swoje lata, własny rytm i zero cierpliwości do nowoczesnych bzdur.
Cole wrzucił bieg i uśmiechnął się krzywo, słysząc znajome klekotanie silnika.
-Nie martw się, stary — mruknął bardziej do siebie niż do auta. — Dzisiaj też nie zginiemy. Przynajmniej nie od razu.


Za miastem zrobiło się jasno. Mgła została w Parkdale, a - jeszcze niedawno chłodny - poranek miał potencjał rozwinąć się w czyste, słoneczne przedpołudnie. Na poboczach pojawiły się pola kukurydzy, w większości zebranej i rzędy drzew, jeszcze zielonych, ale już przyprószonych żółcią. Asfalt ciągnął się prosto, lekko falując. Po jakiejś godzinie przejechał przez Barrie, gdzie zatrzymał się po kawę na wynos i pomknął dalej.
Wyjeżdżając za granicę miasta, między rozciągającymi się po horyzont polami, zdał sobie sprawę, że dogonił samochód, w którego tylne światła wpatrywał się prawie całą drogę. Ciekawe.
Zanucił AC/DC, żeby przestać myśleć o tym, że powinien był się odlać w knajpie, gdzie zamawiał kawę. Początkowo się udawało, ale już po kilkunastu minutach zdał sobie sprawę, że już nie nuci, lecz drze się na całe gardło.
Przyspieszył, wyprzedził auto przed sobą na długim, prostym odcinku. Nie miał pojęcia, dlaczego w ogóle to zrobił — może z przyzwyczajenia, może dlatego, że nie lubił patrzeć nikomu na zderzak. Nie zastanawiał się nad tym, a w głowie miał tylko jedną myśl – że jeśli zaraz nie znajdzie miejsca, żeby się odlać, to zacznie rozważać wykorzystanie pustego kubka po kawie.
Na szczęście zakręt i tabliczka „Rest Area – 200 m” pojawiły się dokładnie w tym momencie, kiedy zaczynał się godzić z losem.
Zrzucił bieg i nacisnął hamulec. Kawa zachlupotała w kubku, pas bezpieczeństwa wbił się w ramię, a pordzewiała karoseria Forda zaskrzypiała jak stary pies, któremu ktoś nadepnął na ogon. Nie miał wątpliwości, że ktokolwiek jechał za nim, miał prawo być wkurzony jak gołąb, któremu zabrali bułkę, gdy po wyprzedzaniu Cole od razu dał po heblach. Mało go to obchodziło, bał się, że jeśli przechyli głowę, z uszu wyleje mu się mocz.
Zjechał na żwirowy parking przy drodze. Kilka stołów piknikowych, kosz na śmieci, zardzewiała toaleta z blachy. Zatrzymał się pod drzewem, zgasił silnik i szarpnął za klamkę...

June Harrison