Strona 1 z 1

this flame on my chest

: pn paź 27, 2025 12:52 pm
autor: Jonathan Lane
#2
Dzisiejszy dzień w pracy Jonathana nie należy do udanych. Oparzenie w kuchni na wysokości nadgarstka lewej ręki to pewna niedogodność, której Jon nie przewiduje i na którą, wbrew rozsądkowi, nie reaguje. Ból zagniata więc pod butem, jak zbędną mu szmatę, co nie zmienia faktu, że:
Ból powinien być przeszkodą. Tkliwą nieprzyjemnością, zniesioną na płat skóry w następstwie kuchennego wypadku. Powinien być odczuwalną namiastką spalonych porów, kilkoma nadmuchanymi bąblami na dłoni, na które patrzy się z niepokojem i ściegiem wciąż ciągnących się po skórze ukłuć i szczypnięć, które irytują. Powinien rozsierdzać go nie tylko na poziomie fizycznej udręki. Dobrze, jakby przypominał plaster miodu – lepki, nie do zbycia, pełen dyskomfortu.
Ból powinien być przez niego wyczuwalny. Być wszędzie, trwać w ciele przez najbliższe minuty lub godziny. Powinien wciskać się w korytarze świadomości, naciskać na nerwy i grać mu w głowie marsz niepokoju za każdym razem, gdy rana pulsuje, tkliwa od gorąca, naniesionego na rękę, a opatrunek haczy o warstwę rękawa.
Ból – przede wszystkim – powinien coś dla niego znaczyć.
(Ale nie znaczy nic).
Obojętność w reakcji na niego świadczy o apatii.
Pomimo wypadku w kuchni Jonathan nie zatrzymuje pracy, uciskając ranę przewiewnym bandażem, który przypomina raczej cienki strzęp byle materiału, nałożony niedbale na rękę, niż rzeczywisty opatrunek.
Pod skromnie tkanymi włóknami gazy i bandaża tętni wciąż rana – czerwona, żywa, uparta – jak jego własny duch, wetknięty ciasno w korpus ciała. Ktoś inny, poza Jonathanem, zareagowałby zapewne wycofaniem z pracy. W końcu każdy ruch dłoni uruchamia nerwy i stwarza wrażenie silnego ukłucia, jakby wraz z gestami pod naskórkiem przesuwały się drobne igły. A jednak Jonathan kroi, sieka i przyprawia potrawę z tą samą, charakterystyczną dla siebie bezwzględną precyzją, co zwykle.
Na kuchennym ogniu rodzi się kolejne wykwintne danie — dorsz w płatkach soli i w gwiazdkach goździków, zanurzony w sosie z czarnego czosnku i wina. Konsystencją lekki jak gąbka, a jednocześnie ciężki od aromatów, które dotykają nozdrzy i zmysłów. Mieszają się przy tym nuty cytrusów i palonego cukru, przywodząc na myśl coś egzotycznego i odległego.
W tym czasie jego własna dłoń, oparzona i obca, chronicznie przez niego ignorowana, pod pewnymi względami jest równie daleka, co ten kawałek ryby na patelni. Rana nie wydaje się w żaden sposób rzutować na rytm jego pracy. Co innego bodźce z zewnątrz, które właśnie przez kolejno nadarzającą się sekwencję zdarzeń i słów, zaburzają jego spokój i mir pracy.
Młody kelner, blady i lekko nerwowy, właśnie podchodzi niepewnie do niego, co sprawia, że Jonathan (wreszcie) koncentruje wzrok na czymś innym, niż na „wydawce”.
Szefie… jeden z gości prosi, żeby Pan przyszedł. Mówi, że danie… nie jest takie, jakie powinno być.
Słowa młodego pracownika drżą w przestrzeni, ale mimo wibrującego strachem głosu, skutecznie wchodzą w ośrodek jonathanowego słuchu. To niemożliwe. Oczy szefa kuchni zawężają się przez chwilę w zastanowieniu, jakby w półprzymknięciu rzęs Jonathan zamykał własne niedowierzanie. Jak to, danie nie jest takie, jakie powinno być?! Ogień trzepocze w piekarniku i również w jego sercu, jak w ostrzeżeniu, a w tunelach żył gotuje się krew. Spojrzenie Jonathana ciemnieje nieco — jakby w wiązkach zacienionego błękitu ukrywał złość. Tylko ostatki silnej woli trzymają go na uwięzi myśli, gdy ociera ręce o fartuch.
Materiał przykleja się do opatrunku i wyrwa drobną połać skóry, jak stary plaster. Jon nawet przy tym nie drga. Zamiast tego rusza w kierunku sali.
Idzie równo, pewnie. Nie po to, by przeprosić, ale po to, żeby zobaczyć, kto DO CHOLERY, ośmiela się krytykować jego kuchnię.
Jonathan Lane. Szef kuchni — przedstawia się formalnie, sucho, w oczekiwaniu na ciąg dalszy ze strony siedzącego przy stoliku klienta. Surowe piaski dystansu przesypują się w przestrzeni między nim, a gościem, gdy podnosi ku Niemu/Niej wzrok.  

Melanie Campbell

this flame on my chest

: pn lis 03, 2025 5:40 pm
autor: Melanie Campbell
Lubiła odwiedzać różne miejsca w całej części Toronto. Jej gust nie rozmywał się w kwestii jedzenia aż tak bardzo. Potrafiła jednego dnia zjeść wystawną kolację w najlepszej restauracji w mieście, po to aby czmychnąć gdy nikt nie patrzy na chamskiego burgera, gdzieś do najgorszej budy w okolicy. Miała swoją dietę i wymagania, a także rzeczy, które nie wymagały względnego komentarza. Starała się bilansować posiłki i pilnować regularności i umiaru w posiłkach, tak aby wciąż zachowywać nienaganną kondycję, zdrowie ciała i jego wiek biologiczny. Oprócz diety oraz względnie odpowiedzialnych posiłków, do wszystkiego dokłada ruch, jakaś joga lub pilates, tak aby zachowywać świeżość, prawie jak niektóre warzywa. To porównanie dzisiaj było trafne bo gdy wybierała miejsce, to zawsze kierowała się czyimś poleceniem czy opinią, O Archeo wiedziała co nieco, tym bardziej iż mieściło się to miejsce w dzielnicy, w której to też mieszkała. Za plus mogła uznać fakt, że będzie mieć blisko do domu, więc może sobie pozwolić na mocniejszy drink czy większą lampkę wina bo spacer będzie krótki i nie potrzebowała do tego samochodu czy ubera. Dzisiaj decydowała się zjeść sama, każdy z jej znajomych był zajęty albo miał już własne rodzinne obowiązki, w tym takie od których nie dało się uciec. Samotność była jej już dobrze znana, w ostatnich miesiącach to na niej bazowała, dążąc do perfekcji w kwestii pracy i kariery. W teorii mogła też zadzwonić do swojego byłego, do Mercera. Nie chciała jednak znów gdzieś go wyciągać, zapędzać się w ten kozi róg sama. Uwielbiała go wciąż i jej ciało nadal pamiętało ich ostatnie przyjemne i wspólne chwile, ale wciąż z jakiegoś powodu był jej exem. Nie powinna znów wchodził do tej samej rzeki, a przynajmniej tak myślała. Jego obecność zaburzyła jakiś jej spokój, chodziła bardziej poddenerwowana i zastanawiała się znów czy ostatnia wspólna noc była im tak naprawdę pomocna. Łapała się na tym, że miała nerwy z błachych powodów, że znów krytykowała pracę stażystki i nie umiała się odnalezc w kolejności akt, które ta ułożyła. Spokój więc był dla niej świętością, a kolacja miała dać wytchnienie i chwile do rozmyślań, co też Campbell ma zrobić ze swoim życiem na każdym jego polu. W zasadzie czuła się trochę jak pionek na szachownicy, który w każdej chwili mógł zostać metaforycznie zbity przez koleje losu.
Swój stolik w Archeo zamówiła jeszcze będąc w sądzie gdy dogrywała ostatnie szczegóły w kwestii ugody dla klienta. Pozytywna odpowiedz dawała jej więc małe pole do świętowania tego sukcesu w akompaniamencie dobrych smaków i zapachów. Szybko wróciła do domu aby nieco się ogarnąć i także przebrać. Mimo, że nie planowała spotkać nikogo i w teorii miała zjeść sama to - po coś miała te sukienki i swoje drogie szpilki. Jako pani prawnik chciała wyglądać gustownie zawsze i wszędzie, inwestując dosyć mocno w swój własny look.
Na miejscu wszystko wydawało się przebiegać sprawnie i ciekawie. Zamówiła swoje danie przekazując uwagi, wspomniała też o tym co by sobie życzyła na deser. Na prawdę miała dobre znanie o tym miejscu. Wszystko jednak skończyło się w chwili gdy wzięła pierwszy gryz i poczuła dosyć duży mankament w smaku czy samym składzie. Wyczuła niezbyt przyjemną dla siebie przyprawę, a w dodatku element dekoracyjny z orzechem na słodkości, którą otrzymała podburzył jej ton i uprzejmość w stosunku do biednych kelnerów. Czy to już hormony? Zbliżał się jej okres? Nerwy w pracy? Kontakt z byłym? A może to po prostu błaha ociupinka kardamonu i orzecha, to obudziło w niej czepialską pindę.
- KELNER! Zawołaj mi tu szefa kuchni w migach! - zarzuciła mocnym tonem, rozplotła pukiel włosów i nonszalancko odsunęła się od stolika, jakby gotowa sama wejść na zaplecze do kuchni. To był efekt drobnej pomyłki a może ona sama nie doczytała czegoś z karty...
Zlustrowała chwile później faceta, który się do niej zbliżał, a który sam w sobie wyglądał na twardego zawodnika. Nie mogła jednak dać po sobie niczego poznać, a już na pewno nie faktu, że szukała w głowie tych rys i tej twarzy. W pierwszej jednak kolejności ani jego dane ani wygląd nie nasunął jej pewnej oczywistości. - Pan jest szefem kuchni? Nie wiem od czego w ogóle zacząć! Ryba, którą dostałam nie wydawała się być do końca dobrze przyprawiona, ta kompozycja razem nie pasuje! Dodatki nieco zbijające z tropu. A kardamon i ten orzech na deserze? To kpina i jawna próba zabójstwa! Co jeśli mam uczulenie?! - uniosła się może nad wyraz, przekroczyła granicę dobrego smaku i kultury, którą się kierowała ale cóż.. Za wszystkie jej błędy z tego tygodnia musiał cierpieć teraz ten facet. Bo to przecież zawsze winny jest facet!

Jonathan Lane