Strona 1 z 1

maybe we’re not the marrying kind

: śr paź 29, 2025 12:15 pm
autor: zaylee miller
026.
Siedziała na kanapie z nogami podwiniętymi pod siebie i z kieliszkiem wina w ręce. Na stoliku walały się wydruki z ofert sal, menu, dekoracji, a Evina wciąż coś sprawdzała w laptopie, jakby naprawdę wierzyła, że to wszystko w końcu się zepnie.
Wiesz, że to się nie uda, prawda? — mruknęła Zaylee, przymykając oczy. Kominek w salonie trzaskał przyjemnie w tle, ale głowa jej jak po ciosie w skroń, a światło z lampy tylko pogarszało sprawę. — Nie ma takiego wszechświata, w którym twoja matka i mój ojciec siedzą przy jednym stole i się przy tym nie zabijają — zawyrokowała, na co Evina parsknęła śmiechem, nawet nie podnosząc wzroku. — Może usadzimy ich na przeciwnych końcach sali? Albo nie wiem, damy im łopaty, żeby szybko wykopali sobie wzajemne groby? — westchnęła, mocząc usta w czerwonym trunku, po czym sięgnęła po katalog z jakimiś idiotycznymi poradami o kwiatach i tym cholernym kolorze przewodnim, który niby miał odzwierciedlać ich relację.
No pewnie. Jakby dało się ją zamknąć w odcieniu pastelowego różu.
Z każdą chwilą Miller miała wrażenie, że jej mózg powoli się topi. Nie w przenośni — dosłownie. Ciepło z kominka, światło lampy, ten dźwięk ołówka, którym sama stukała o otwarty notatnik, to wszystko składało się na idealną mieszankę irytacji i bólu. Migrena pulsowała gdzieś w okolicach lewego oka, a mimo to wciąż próbowała dopisać jeszcze jedną pozycję do listy. Bo przecież coś pominęły. Na pewno coś pominęły. Miała za sobą ponad czternaście godzin w prosektorium, w głowie wciąż szumiały jej raporty z sekcji zwłok, a teraz, zamiast odpoczywać, rysowała dokładne schematy stołów i proporcje dekoracji. U niej zawsze wszystko musiało być dokładne i dopięte na ostatni guzik. Każdy detal. I gdyby choć jedna rzecz wyszła źle...
No dobrze, to jeszcze raz — odezwała się tonem, który brzmiał taj, jakby Zaylee miała za chwilę wygłosić referat na temat perfekcyjnego planu ślubu. — Jaki mamy wybór miejsc i czy na pewno chcemy organizować to wszystko w Whitby? — zapytała, bo może sensowniej będzie wynająć salę weselną w Toronto? Tutaj na pewno było znacznie więcej możliwości. Z drugiej strony dalej chodziła za nimi wizja ślubu plenerowego z na wpół otwartą stodołą, a właśnie jedną z takich miejscówek oferowało ich rodzinne miasteczko. W metropolii trudno będzie znaleźć coś w podobnym klimacie. I w przyzwoitej cenie, choć akurat pieniądze nie grały jakiejś dużej roli. Obie zarabiały wystarczająco dobrze, aby móc zorganizować przyzwoite przyjęcie dla najbliższych, które na długo zostanie w ich pamięci. A skoro Miller zgodziła się już na coś bardziej hucznego, to nie zamierzała na tym oszczędzać.

Evina J. Swanson

maybe we’re not the marrying kind

: śr paź 29, 2025 3:54 pm
autor: Evina J. Swanson
Obiecały sobie, że się za to wezmą, bo kiedyś w końcu musiały to zrobić. Blythe siedział cicho już kolejny tydzień i chyba też potrzebowały jakiegoś zajęcia, żeby po prostu nie zwariować, gdy tak siedziały we dwójkę w domu. Przynajmniej te wszystkie researche pomagały Evinie skupić się na czymś konkretnym zamiast co jakiś czas popadać w lekką paranoję.
- Niby czemu? - zapytała, sięgając mechanicznie po swój kieliszek, który przysłaniał jej ekran laptopa.
W tle leciał właśnie najnowszy album Garbage, który wyjątkowo ją uspokajał nawet ze swoimi nieco psychodelicznymi podkładami muzycznymi i prześladującym ją głosem Shirley Manson.
- Dobra to ma jakiś sens, ale wiesz, że to nie przejdzie? - spytała w końcu odrywając wzrok od ekranu i spoglądając na narzeczoną. - Jeśli posadzimy ich po przeciwnych stronach same musiałybyśmy usiąść na środku, żeby żadna ze stron nie była bliżej nas. Z kolei potem bym się nasłuchała na temat tego, że posadziłyśmy ich jak najdalej od nas.
Wyglądało na to, że tutaj jednak nie było odpowiedniego rozwiązania. Przynajmniej tak jej się teraz wydawało, bo na każdą propozycję zaraz znajdowała się kontra i argumenty przeciw niej. Przez to rzecz jasna coraz bardziej chciało im się rzucić to wszystko w cholerę.
Odstawiła popijane wino i przekręciła się na kanapie tak, aby móc swobodnie spojrzeć na narzeczoną, która pewnie podobnie jak ona zaczynała marzyć o tym, żeby to wszystko odłożyć gdzieś w cholerę i zająć się czymś całkowicie innym niż to całe planowanie, które opierało się w dużej mierze na dziwnych trendach i przekonaniach.
- A może po prostu zrezygnujemy całkowicie z prób przypisania miejsc? Niech każdy siądzie gdzie chce. Nie będziemy musiały się bawić w jakieś dzikie strategie i zastanawiać się kto zdążył się z kim pokłócić i kto kogo bardziej lubi - stwierdziła krótko, bo może właśnie takie luźne podejście było tym właściwym. - No i myślę, że Whitby to najlepsza opcja jeśli myślimy dalej o plenerze. Może być też jakieś inne miejsce pod Toronto. Jakaś chata lub zajazd w lesie?
Nie musiała to być w końcu stodoła na farmie. Miały swoje opcje. Niemniej na pewno w miarę otwarta przestrzeń i spokój otaczającej natury wydawały się być jedną z najlepszych opcji, które przed nimi istniały. Dużo lepszą niż jakaś zatłoczona sala weselna z parkietem, na którym będą się tłoczyć goście.

zaylee miller

maybe we’re not the marrying kind

: śr paź 29, 2025 4:43 pm
autor: zaylee miller
Nie zwracała uwagi lecącą w tle muzykę, skupiając się całkowicie na swoich notatkach. I to wcale nie dlatego, że dopadła ją migrena i że w dużej mierze miały ze Swanson nieco inny gust muzyczny.
Posadzić ich po przeciwnych stronach to akurat byłoby logiczne — powiedziała z pozoru spokojnie, chociaż wewnętrznie czuła, że jak tak dalej pójdzie, to na czymś się złapią i pokłócą. — Lepiej, żeby mieli dystans, niż żeby siedzieli ramię w ramię i przerzucali się spojrzeniami jak granatami — wzruszyła lekko ramionami. Skoro i tak już miały być na widelcu, to chyba nie było sensu udawać, że ich rodziny nagle się pokochają. Złapała długopis i zaczęła coś zapisywać na marginesie, mimo że sama nie była pewna, co właściwie notuje. W głowie miała dziesiątki wersji scenariuszy, wszystkie z jakimś potencjalnym punktem zapalnym.
Zaylee nie obawiała się o swoją matkę, która miała spokojną, niekonfliktową naturę i zwykle była pod wpływem intencji swojego męża. Ale ojciec... Nie dawała gwarancji, czy coś mu nie odpierdoli. A jeśli Otto za bardzo się odpali, to może w ogóle nie panować nad emocjami, nawet jeśli znajdował się wśród innych ludzi, a impreza dotyczyła ślubu jego najstarszej córki.
Mruknęła pod nosem, odsuwając od siebie notatnik. Czuła, jak gdzieś w środku powoli zaczyna ją dusić to, że nic nie było jeszcze ustalone. Nic nie było pewne. Usiadły do planowania, a finalnie i tak niczego nie ustalą, odkładając to na kolejne tygodnie, a może nawet miesiące. Bo Miller nie lubiła działać na raty. A Evina, jak zwykle, potrafiła mówić o wszystkim z takim spokojem, jakby życie samo miało się ułożyć, jeśli tylko pozwolić mu płynąć. Tylko że Zaylee wiedziała, że świat nie działa w ten sposób.
Musimy mieć plan — dodała po chwili, tonem, który brzmiał bardziej niczym rozkaz niż sugestia. — Precyzyjny. Ja nie mam zamiaru improwizować, Swanson. Improwizacja kończy się katastrofą — zaznaczyła, podkreślając coś w notatkach pogrubioną linią. Nie potrafiła podchodzić do tak ważnych rzeczy na luzie. Ale czego właściwie spodziewać się po pedantycznej perfekcjonistce? Dalej, gdyby tylko mogła, wyrzuciłaby tę wstępną listę gości do kosza. Ale wiedziała, że tak się nie da. — Po prostu… — zaczęła znowu, tym razem z westchnieniem. Z każdą kolejną chwilą miała w sobie coraz mniej powściągliwości. — Chcę, żeby to wyszło. Naprawdę. Bez spięć, bez wpadek, bez krzywych spojrzeń i plotek już po wszystkim. Chcę, żeby to było ładne. Spójne. Żebyśmy mogły po prostu być, bez tej całej jebanej otoczki.
Odsunęła kieliszek i wbiła wzrok w Evinę, która wyglądała na zmęczoną, ale wciąż zdeterminowaną, żeby to wszystko miało jakiś wydźwięk. Światło z kominka tańczyło po jej twarzy, odbijając się w szkle i zostawiając jasne refleksy na jej ciemnych włosów. Było w tym coś kojącego. Może nawet zbyt kojącego, jak na tak późną godzinę i temat, który z każdą minutą przypominał bardziej test cierpliwości niż wspólne planowanie życia.
Możemy zerknąć na, czy jest coś sensownego w okolicach Toronto — zgodziła się, bo rzeczywiście to wcale nie musiała być farma. — Najlepiej z możliwością noclegu — dodała, bo akurat to było ważne, żeby goście nie musieli wracać po nocach do własnych domów.
Miller dopiła swoje wino i sięgnęła po oba kieliszki, aby móc je na nowo napełnić, a potem przysunęła się bliżej narzeczonej, żeby wspólnie poszukać na jej laptopie wspomnianych miejsc. Jak dla niej, mogły zorganizować przyjęcie nawet we własnym ogrodzie. Nie potrzebowała wielkiego wesela. Potrzebowała tylko porządku. I pewności, że nic — ale to absolutnie nic — nie wymknie się spod kontroli.

Evina J. Swanson

maybe we’re not the marrying kind

: śr paź 29, 2025 6:47 pm
autor: Evina J. Swanson
Mruknęła coś niezrozumiałego, przecierając zmęczone od wpatrywania się w ekran oczy i westchnęła ciężko, opierając się plecami o kanapę. Naprawdę miała już dosyć tego, że musiały zaplanować całe wesele pod każdym możliwym względem, bo potrzeba kontroli i perfekcjonizmu Zaylee zyskiwała coraz większą kontrolę.
- Skoro tak bardzo się boisz to w końcu zaprośmy ich na jakiś wspólny obiad. Zapoznajmy ich. Zobaczymy jak się dogadują i wtedy zobaczymy czy faktycznie siedząc obok siebie spowodowaliby tak wielką katastrofę - zaproponowała.
Rozmieszczenie gości przy stołach było rzeczą, którą mogły zostawić na sam koniec. Wpierw powinny raczej się skupić na innych szczegółach związanych z organizacją wesela. W końcu po co miałyby zawracać sobie tym wszystkim głowę jeśli nawet nie wiedziały gdzie dokładnie się odbędzie uroczystość ani jaką formę będzie ona miała.
Może niepotrzebnie tak się przejmowały? Nie było powiedziane, że ich rodzice będą sobie skakać do gardeł. Może nawet faktycznie Otto będzie się zachowywał na ślubie? Ostatnio zdawało się, że jego nastawienie względem wybranki najstarszej córki, więc może do czasu wesela uda się zadbać o to, aby nie robił żadnych scen ani nie wykłócał się z innymi gośćmi.
- Nad wszystkim nie możesz mieć kontroli. Jest tu za dużo ludzi. Zawsze coś może pójść nie tak. Nieważne jak to obmyślisz - odparła, bo wiedziała, że każde rozwiązanie było obarczone ryzykiem.
Oczami wyobraźni już widziała to jak pozbawieni wyboru goście zaczynają się mimo wszystko przesiadać dlatego, że nie mieli koło siebie upragnionego rozmówcy. Lub jak wybucha wielki konflikt ze względu na to, że posadziły obok siebie akurat te dwie osoby, które zdążyły się skłócić.
- Wiem, kochanie. Chcesz, żeby wszystko było podług twojej myśli, ale... Czasami lepiej sobie uświadomić, że to nigdy nie wyjdzie dokładnie tak jak chcesz, bo inaczej zwariujesz - powiedziała, wiedząc jednak, że i tak na nic się to nie zda, bo narzeczona była już teraz zafiksowana na tym, aby ułożyć idealną listę gości z przypisanymi im odpowiednimi siedziskami.
Ten wieczór byłby o wiele przyjemniejszy, gdyby tylko na kanapie między nimi nie leżała sterta magazynów związanych z planowaniem ślubu i skupionych na milionach różnych kwestii jak aranżacje kwiatowe, sposoby składania serwetek i gustowne oświetlenia miejsca imprezy. One dwie, wino i ciepły kominek to był właśnie przepis na to, aby spędzić cudownie czas po ciężkiej pracy.
- Jasne. Zobaczymy zaraz czy jest coś sensownego - odpowiedziała i po wpisaniu odpowiedniego hasła w wyszukiwarce wyciągnęła ramię, aby objąć siedzącą obok narzeczoną, którą przyciągnęła do siebie jeszcze bliżej.
Wino przyjemnie zaczynało krążyć jej w żyłach. Nie miała okazji do tego, aby wystarczająco wypocząć, więc potrzebowała dużo mniejszej porcji alkoholu niż zwykle, aby zaczęło jej nieco szumieć w głowie. Obawiała się tego czy na pewno w takich warunkach uda im się dokonać jakiegoś większego wyczynu organizacyjnego, ale nie szkodziło im spróbować. Chociażby częściowy progres był o wiele lepszy niż żaden. W końcu kolejne tygodnie uciekały, a one nie były ani trochę bliżej zorganizowania swojego wesela, na którym podobno tak im zależało.
A może powinny w ogóle wszystko powierzyć jakimś osobom postronnym od organizacji eventów?

zaylee miller

maybe we’re not the marrying kind

: czw paź 30, 2025 12:20 pm
autor: zaylee miller
Już od dłuższego czasu chciały zaprosić rodziców na obiad, żeby w końcu mieli okazje się poznać. Tylko ciągle coś i jakoś się nie złożyło. Albo Evina była w pracy, zakopana po uszy w aktach, albo Zaylee kończyła zmiany, gdzie trup ścielił się gęściej, niż na początku przypuszczała. A jak już obie miały wolne, to albo padały jak muchy na kanapę, albo życie postanawiało rzucić im kolejny absurdalny problem w twarz.
Bo planowanie ślubu to jedno, ale doba jakoś uparcie miała tylko dwadzieścia cztery godziny, a żadna z nich nie znalazła jeszcze magicznego guzika z pauzą. Mogą sobie planować w nieskończoność, ale zaraz znowu pojawiało się nagłe wezwanie na miejsce zbrodni, kolejne ciało do obejrzenia, telefon od przełożonego z tym specyficznym tonem, który oznacza, że nie mają życia prywatnego, mają obowiązki. Do tego pranie, rachunki, zakupy, jakieś pierdoły, które miały poczekać, a potem nagle paliły się jak wszystko inne. Jedno spojrzenie na plan tygodnia potrafiło spowodować ból głowy u zdrowej osoby, a co dopiero u Zaylee po trzeciej autopsji w ciągu dnia. Do tego dochodziły spotkania z Samem oraz te w sprawie adopcji dziewięciolatka, zbliżająca się sprawa sądowa Fostera, a z tyłu głowy wciąż musiały pamiętać, że Blythe próbował uśpić ich czujność. Przecież to szło dostać autentycznego pierdolca.
Dlatego ten obiad gdzieś wisiał, jak zakładka w książce, którą Miller od miesięcy próbowała dokończyć, ale za każdym razem zasypiały po dwóch stronach. Spotkanie Swansonów i Millerów było potrzebne, ale kompletnie nierealne do wciśnięcia między kolejne zidentyfikowane ciało a konieczność udania się na miejsce zdarzenia.
Niby kiedy? — zapytała, spoglądając wyczekująco na narzeczoną. — Bo równie dobrze mogłyśmy zaprosić ich dzisiaj, najlepiej chwilę przed północą, zamiast ślęczeć nad tym gównem — fuknęła jak kot, coraz bardziej zirytowana tym, że Evina miała rację — Zaylee nie mogła nad wszystkim zapanować. A przynajmniej nie w taki sposób, w jaki potrzebowała.
Problem w tym, że zawsze musiała mieć kontrolę. Nad raportami, nad narzędziami na sali sekcyjnej, nad temperaturą chłodni, nad tym, żeby każdy cholerny dokument był tam, gdzie powinien. I o ile w pracy jakoś to działało, o tyle w życiu prywatnym stawało się to problematyczne. A mimo to wciąż próbowała do perfekcji zapanować nad własnymi myślami, emocjami i planami. Nad tym, co miało być i tym, co powinno być. A teraz? Teraz siedziała z notatkami ślubnymi, pulsującą migreną i świadomością, że życie nie zamierza uklęknąć przed jej tabelką w Excelu.
Tak, wiem — westchnęła w końcu, niechętnie zgadzając się ze Swanson. — Co nie zmienia faktu, że nie lubię, kiedy coś mi się rozłazi — przewróciła oczami, bo na samą myśl o tym, że coś mogło nie wyjść, dostawała wewnętrznych spazmów.
Trzymając kieliszek z winem w jednej ręce, a drugą kładąc na udzie Eviny, wtuliła się w jej ramię, spoglądając na ekran laptopa.
W jej głowie również pojawiła się myśl, że mogłyby powierzyć organizację ślubu komuś innemu. I przez pełne trzy sekundy brzmiała kusząco. Tak kusząco, że Zaylee prawie ją polubiła. Bo niby czemu nie? Ktoś inny ogarnąłby kwiaty, menu, muzykę, logistykę, dekoracje — całe to weselne pierdolenie. One tylko przyszłyby, uśmiechnęły się, powiedziały "tak", zjadły tort i tyle. Gotowe. Bez stresu. Bez list, planów, godzinnych narad nad kolorem serwetek, które nadal uważała za jakiś jebany spisek branży ślubnej. Brzmiało jak raj. Przez trzy sekundy.
Ale potem jej wyobraźnia zrobiła to, co zwykle — przyjebała w głowę jak młot pneumatyczny. Obcy ludzie wybierają kwiaty. Obcy ludzie decydują o muzyce. Obcy ustawiają stoliki. Obcy wszystko dotykają, ustawiają, przesuwają, decydują. A ona ma tylko siedzieć i patrzeć? No kurwa nawet nie było takiej opcji.
W końcu zaczęły przeglądać ewentualne miejsca, które nadawałyby się do organizacji plenerowego przyjęcia. Strona za stroną, zdjęcie za zdjęciem. Toronto i okolice, jak się okazało, miały ambicje udowodnić, że potrafią być instagramowo rustykalne. Zaylee marszczyła brwi, gdy Evina przewijała kolejne, urocze miejsca z przestrzenią do celebracji miłości. W duchu już szykowała komentarze, na wypadek, jeśli zobaczy kolejną drewnianą belkę owiniętą lampkami jak z reklamy cynamonowych świeczek na jesień. Ale ku jej zaskoczeniu trafiły na parę propozycji, które faktycznie nie wywołały u niej reakcji alergicznej.
Pierwsze zdjęcie, które przykuło jej uwagę, przedstawiało zielony dom w rezerwacie przerobiony na miejsce eventowe, gdzieś wzdłuż brzegów jeziora Simcoe. Na zdjęciach wyglądał jak wyciągnięty z filmu, który dostaje Oscara za scenografię. Cały otoczony werandą z białym balustradami, okna w drewnianych ramach, a ogród jakby ktoś codziennie czesał rośliny grzebieniem z anielskich piór.
Drugie miejsce było bardziej industrialne, ale nadal plenerowe — ogromna szklarniowa konstrukcja na obrzeżach, ze szklanym dachem, pokryta wilgocią jak tropikalny ogród po deszczu. W środku bujna roślinność i stoły ustawione między palmami i paprociami. Zaylee odniosła wrażenie, że wszystko aż tam krzyczało głośno i donośnie "patrzcie, mamy pieniądze!"
Na kolejnych fotografiach pojawił się stary, odnowiony dworzec kolejowy przerobiony na industrialną przestrzeń z patio pod gołym niebem. Cegła, stal, stare lampy. Klimat trochę jak w filmie noir, tylko z lepszym oświetleniem.
Wszystkie są, no... — Zaylee próbowała dobrać odpowiednie słowa. — Trochę ładne? — zerknęła na Swanson, która patrzyła na nią z wysoko uniesionymi brwiami. — No co? Znasz moje podejście — rozłożyła bezradnie ręce i wzięła łyk alkoholu, a ten już dawno uderzył jej do głowy. — Możesz wybrać za nas obie. Wiem, że to nieprawdopodobne, że daję ci wolną rękę, ale wiesz, że dla mnie liczy się praktyczność i nawet nie umiem spojrzeć na te miejsca pod względem wizualnym — wyjaśniła, ale faktycznie Miller, zamiast podziwiać otoczenie i zachwycać się ozdobami, zastanawiała się nad tym, żeby goście mieli jak najlepszy dojazd.

Evina J. Swanson

maybe we’re not the marrying kind

: czw paź 30, 2025 6:19 pm
autor: Evina J. Swanson
Nigdy nie potrafiły zabrać się za to, aby jednak zorganizować prawdziwie rodzinną nasiadówkę, aby obie rodziny mogły się wzajemnie poznać, a chciały do tego odpowiednio podejść. Zorganizować to jakoś i nie wrzucać żadnej z rodzin na nieznane wody bez jakiejkolwiek zapowiedzi.
Trudno było jednak zadbać o odpowiednie warunki w chwili, gdy potrafiły być nagle wezwane do jakiegoś pilnego przypadku. Nie znały nigdy dnia ani godziny, gdy zadzwoni telefon z komunikatem, aby jak najszybciej wsiadły w auto i przyjechały pod wskazane koordynaty lub na samą komendę.
To były kolejne z tych tygodni, gdy zdawało się, że Evina żyje jedynie ze względu na ożywczy stres i adrenalinę pompowaną w żyłach. Bez patrzenia na przyszłość, a jedynie skupiając się na tym, co obecnie przed nią czekało. Pokonywanie jednej przeszkody za kolejną, gdy tylko się do niej dotarło. Przynajmniej obecnie tak właśnie się to jawiło, a ona jeszcze pragnęła dołożyć kolejnej rzeczy do ich rosnącej liczby planów oraz zobowiązań.
- Przyszła niedziela? Wstępnie mamy ją wolną o ile coś nie jebnie - zaproponowała od razu, ignorując na razie irytację narzeczonej i starając się wciąż pozostać w strefie spokojnego planowania.
Obie uwielbiały mieć kontrolę nad sytuacją. Z tym wyjątkiem, że jednak Evina potrafiła wiedzieć, kiedy nie ma na nic wpływu i niektóre sprawy umiała sobie odpuszczać. W przeciwieństwie do Miller, która wszystko musiała zawsze mieć zaplanowane co do najmniejszego detalu i jeszcze pilnowała, aby na pewno nie doszło nawet do drobnych zmian w planach.
- Wiem, kochanie, ale nic na to nie poradzisz - mruknęła, przesuwając powoli dłonią wzdłuż jej pleców w kojącym geście.
Powierzenie komuś organizacji wesela rozwiązałoby wiele różnych problemów. Przynajmniej w mniemaniu Swanson. W końcu sama nie dbała o pewne szczegóły. Miała bardziej w głowie ogólny zamysł, kilka konkretów i punktów, których chciała, aby się trzymano, ale poza tym wiele rzeczy było jej zwyczajnie obojętnych i dlatego mogłaby je powierzyć komuś innemu, a potem jedynie zaaprobować pewne decyzje i ewentualnie wydać dyspozycje do zmian. Byłoby to na pewno o wiele łatwiejsze.
Tylko, że nawet jeśli nie mogły się normalnie zabrać za to wszystko to mimo wszystko Zaylee miała zbyt wysoko zaawansowaną potrzebę kontroli i stawiania na swoim, aby to mogło wyjść. Od razu uświadomiłaby sobie, że mogłaby zrobić milion rzeczy inaczej i wyszłoby to o wiele lepiej niż to, co wymyśliłaby nawet największa event plannerka.
W spokoju popijała wino, starając się przy okazji jakoś przewijać kolejne strony i zdjęcia przedstawiające przykładowe lokacje, które mogłyby rozważyć na miejsce swojego ślubu. Część z nich wydawała się zbyt... sztuczna. Nadająca się raczej jedynie na tło zdjęciowe na raz dla influencerów.
Na każdej ze stron znajdowało się rzecz jasna milion różnych określeń na to jak wyjątkowe było to miejsce do celebracji wielu rodzinnych wydarzeń, że Swanson mogła przysiąc, że połowy z nich nie rozumie.
- Mhmmm... - mruknęła, gdy tylko przejrzały wszystkie dotychczas znalezione lokacje i mogła przysiąc, że obie mają podobne odczucia. - Chyba jednak lepsze miejsca były w okolicach Whitbly. Pogrzebię jeszcze, ale... Dobra. Po prostu może jutro na to spojrzę jak znajdę chwilę w pracy.
Dotychczas miała ambitne plany, aby się wziąć poważnie za organizację, ale te wyraźnie topniały, gdy napotykała kolejne rzeczy, które w jakiś sposób nie spełniały jej podświadomych oczekiwań. Kolejne lokacje wydawały się być jednym wielkim rozczarowaniem, a sama Swanson miała ochotę paść na kanapę i zasnąć zmorzona zbyt dużą ilością wina.

zaylee miller

maybe we’re not the marrying kind

: pt paź 31, 2025 12:04 am
autor: zaylee miller
Uniosła palce do skroni, bo napięcie tam od jakiegoś czasu pulsowało uparcie i przypominało, że to jakkolwiek nie starałaby się, to i tak nie zdoła wszystkiego zaplanować po swojemu. Strasznie ją ta myśl uwierała. Powinna chociaż raz wrzucić na luz i w końcu przyjąć do świadomości, że nie zawsze wszystko będzie pod linijkę i tak, jak sobie to dokładnie zaplanowała. Tak będzie najrozsądniej. Dobrze, że miała w życiu taką Swanson, która potrafiła ją zakotwiczyć i ściągnąć na ziemię z tych przeklętych obłoków perfekcjonizmu.
Wstępnie — powtórzyła po niej, ale bez większego entuzjazmu. Chciała wierzyć, że naprawdę uda im się zorganizować niedzielne spotkanie z rodzicami i że każde z nich będzie w tym czasie dostępne. Musiały też pamiętać, że święty spokój był najdroższą walutą w ich zawodach i że czasami wolne niedzielne popołudnia bywały złudne. — Jasne. Możemy próbować — przycisnęła policzek do jej ramienia.
Nie zawsze było łatwo. Ani z pracą, ani z rodziną, ani z własną głową, która potrafiła zrobić z prostego planu operację wojskową z dwoma scenariuszami awaryjnymi i mapą ewakuacyjną. A mimo tego Zaylee wciąż łapała się na tym, że pragnie rzeczy zwyczajnych. Nudnych wręcz. Takich, o których inni ludzie mówili bez zastanowienia, że w niedzielę przyjadą rodzice, co było przecież czymś normalnym.
W pewnym momencie przestała nawet udawać, że realnie przegląda te wszystkie zdjęcia. Każda kolejna rustykalna perełka z duszą wyglądała jak miejsce stworzone specjalnie pod influencerki w sukienkach, które nawet nie potrafią stać prosto, tylko muszą koniecznie udawać, że wiatr im przenosi emocje przez włosy. Spojrzała na Evinę, która wyglądała, jakby sama miała ochotę ze zrezygnowaniem wypierdolić laptopa przez okno.
Wiesz co? — odezwała się w końcu, przesuwając dłonią po wewnętrznej stronie jej uda. — Rób, jak uważasz. Serio. Jeśli Whitby wygląda lepiej, to ja jestem za. I tak mam wrażenie, że wszystkie inne miejscówki próbują nam tylko wmówić, że bez szesnastu lampek na metr kwadratowy i fontanny z szampanem nasz związek nie przetrwa — parsknęła w swój kieliszek. Miller chciała po prostu ślubu. Nie w sensie dekoracji czy krajobrazów. Tylko ślubu ze Swanson. Reszta, szczerze mówiąc, mogłaby dla niej istnieć.
Zanim Evina zdążyła kliknąć kolejną zakładkę "uroczej leśnej stodoły z minimalistycznymi akcentami", Zaylee po prostu zabrała jej kieliszek z dłoni i wraz ze swoim odstawiła na stolik. To samo zrobiła z laptopem, który zamknęła z miękkim kliknięciem, co brzmiało jak zakończenie jakiegoś etapu dnia.
Wystarczy na dziś — zadecydowała i nie była to prośba, a zwykłe stwierdzenie faktu. Gdy narzeczona spojrzała na nią pytająco, uniosła wymownie brew i zmieniła pozycję, opierając dłonie po obu stronach jej bioder, przenosząc ciężar ciała tak naturalnie, jakby robiła to setki razy. Bo przecież robiła. A potem bezceremonialnie usiadła na niej okrakiem. — Teraz wolę… — zaczęła, nachylając się jeszcze bliżej, tak że jej oddech ocierał się o szyję Swanson. — Zająć cię czymś innym — mruknęła, muskając ustami ciepłą skórę. Zaraz jednak przeniosła pocałunki na linię szczęki, gdzie również zostawiła kilka mokrych śladów, aż w końcu dotarła do ust i zaczepnie przygryzła dolną wargę. Jej oddech zawibrował przy twarzy Eviny, a smukłe palce wsunęły się w ciemne włosy, przyciągając ją bliżej, zupełnie jakby odległość równa nawet jednemu centymetrowi była nie do zaakceptowania. Cóż, może Miller nie wiedziała, jak zorganizować ten cholerny ślub, ale w tym momencie była absolutnie pewna, czego chciała.

Evina J. Swanson