— Por amor.
: czw lis 13, 2025 5:59 pm
Palermo, patrząc na Kocura, miał bardzo mieszane uczucia co do tego, co chciałby zrobić. Z jednej strony miał ochotę go uderzyć, z drugiej zaśmiać się, tak jak kiedyś, jak dawniej, gdy wszystko było łatwiejsze. Z trzeciej strony - chciałby pocałować te jego wargi, wykrzywione w tym chytrym, demonicznym uśmiechu. Musnąć je językiem, rozchylić, jęknąć cicho, pociągnąć go za rękę do sypialni. Nie zrobił żadnej z tych rzeczy.
Stał jak zahipnotyzowany, zawieszony między gniewem a tęsknotą, między wspomnieniem śmiechu a pragnieniem, które paliło go pod skórą. Trzy sprzeczne instynkty biły się w nim, a on wybierał bezczynność. Nie dlatego, że nie chciał zrobić żadnej z tych rzeczy, ale dlatego, że bał się, że jedno drgnięcie rozwali kruchy porządek, jaki jeszcze im został.
W milczeniu zgodził się więc na to, że powinni już ruszyć na spacer. Zaoferował mu swoje ramię, żeby przyjaciel mógł się na nim wesprzeć. Santiago jest w końcu osłabiony, nigdzie jeszcze nie chodzili na tak długie dystanse. Palermo chce o niego dbać, chce przy nim być. Nie wyobrażał sobie, żeby mógł pozwolić, by Santiago coś się stało. Za bardzo go kochał. Przecież oddałby za niego wszystko; umarłby dla niego, jeśli trzeba. Jeśli tylko Santiago by tego chciał. W jego spojrzeniu widać było coś między pokutą a czułością, jakby miłość była jednocześnie zbawieniem i karą, której nie potrafił już od siebie oddzielić. To właśnie w takich chwilach najłatwiej uwierzyć, że lojalność może być formą modlitwy, a troska – ostatnim bastionem nadziei, że człowiek nie rozpadnie się całkiem, dopóki ma kogo trzymać.
Problem pojawiał się wtedy, gdy lojalność, tak jak w przypadku Palermo, graniczyła z rosnącą obsesją. Nie był w stanie ułożyć sobie życia. Nie potrafił logicznie myśleć, gdy go zabrakło. Koncertowo spieprzył wszystkie związki, w których był kiedykolwiek, jakby sam celowo chciał odebrać sobie możliwość szczęścia. Jakby szczęście mogło istnieć tylko i wyłącznie w jego ramionach.
To już nie była lojalność — to klątwa, którą sam sobie założył na serce. Palermo żył jak człowiek, który zgubił kompas, a teraz uparcie krąży wokół tej samej gwiazdy, chociaż dawno już spłonęła. Obsesja to miłość, która nie ma gdzie odpocząć, więc drapie od środka tak mocno, aż zostają tylko blizny i echo dawnych dotyków. A on nie niszczył związków przypadkiem. On je po prostu testował — każdy pocałunek, każde słowo, każde spojrzenie - sprawdzał, czy ktoś inny potrafi kochać tak samo. Oczywiście, że nie potrafi. I może właśnie w tym tkwi tragedia: Palermo nie chce zapomnieć. On chce cierpieć dokładnie tak: po swojemu.
Ale cierpienie wcale go nie umacniało. Cierpienie sprawiało, że stawał się coraz bardziej zniszczony, coraz bardziej wyzuty z uczuć, coraz bardziej kruchy. Zupełnie jakby rozpoczął się w nim jakiś proces autodestrukcji, którego nie mógł albo nie chciał powstrzymać. Proces, który w jego przypadku był po prostu nieunikniony.
Tak, to już nie była melancholia, tylko powolne rozpadanie się człowieka od środka. Palermo gasł, choć nadal potrafił się uśmiechać — jakby grał samego siebie w roli, której nie umiał porzucić. Cierpienie nie hartowało go, tylko zabierało mu wszystko, co ludzkie: radość, złość, ciekawość, nawet dumę. Zostawał cień mężczyzny, który kiedyś kochał zbyt mocno i zbyt bezgranicznie. Autodestrukcja to przecież tylko inna forma pamięci — nie potrafisz zapomnieć, więc niszczysz wszystko, co przypomina, że wciąż istniejesz.
Krocząc przez ogród zoologiczny pod rękę z Santiago (i zatrzymując się co jakiś czas przy którymś z wybiegów), sam zastanawiał się nad tym, czy on jeszcze w ogóle potrafi kochać. Czy została w nim jeszcze jakakolwiek miłość, czy jedynie obsesja? Czy gdy na niego patrzył, wciąż widział tamtego człowieka, którego kochał? Czy on był tym człowiekiem, który wtedy kochał tak bezgranicznie? Bo jeśli nie, jeśli odpowiedź na którekolwiek z tych pytań brzmi nie, bał się nawet myśleć, co to znaczy. Bał się, że już nie jest zdolny do uczuć. Że nie jest zdolny do kochania właśnie jego. A to wydawało mu się w tym momencie najbardziej przerażające.
Palermo szedł obok Santiago, czuł jego ciężar na ramieniu, zapach skóry, ciepło, które powinno coś w nim obudzić, a zamiast tego tylko przypominało, jak puste potrafi być serce po zbyt długiej miłości.
Bo co, jeśli uczucie, które miało być wieczne, wypaliło w nim wszystko, co zdolne do czułości? Co, jeśli miłość naprawdę ma punkt końcowy, tylko nikt o tym nie mówi, żeby nie brzmieć cynicznie? W jego głowie krąży to pytanie jak ptak, który nie umie już wylądować. I może właśnie to jest najokrutniejsze: że nie przestał chcieć kochać, tylko zapomniał jak.
Santiago de la Serna
Stał jak zahipnotyzowany, zawieszony między gniewem a tęsknotą, między wspomnieniem śmiechu a pragnieniem, które paliło go pod skórą. Trzy sprzeczne instynkty biły się w nim, a on wybierał bezczynność. Nie dlatego, że nie chciał zrobić żadnej z tych rzeczy, ale dlatego, że bał się, że jedno drgnięcie rozwali kruchy porządek, jaki jeszcze im został.
W milczeniu zgodził się więc na to, że powinni już ruszyć na spacer. Zaoferował mu swoje ramię, żeby przyjaciel mógł się na nim wesprzeć. Santiago jest w końcu osłabiony, nigdzie jeszcze nie chodzili na tak długie dystanse. Palermo chce o niego dbać, chce przy nim być. Nie wyobrażał sobie, żeby mógł pozwolić, by Santiago coś się stało. Za bardzo go kochał. Przecież oddałby za niego wszystko; umarłby dla niego, jeśli trzeba. Jeśli tylko Santiago by tego chciał. W jego spojrzeniu widać było coś między pokutą a czułością, jakby miłość była jednocześnie zbawieniem i karą, której nie potrafił już od siebie oddzielić. To właśnie w takich chwilach najłatwiej uwierzyć, że lojalność może być formą modlitwy, a troska – ostatnim bastionem nadziei, że człowiek nie rozpadnie się całkiem, dopóki ma kogo trzymać.
Problem pojawiał się wtedy, gdy lojalność, tak jak w przypadku Palermo, graniczyła z rosnącą obsesją. Nie był w stanie ułożyć sobie życia. Nie potrafił logicznie myśleć, gdy go zabrakło. Koncertowo spieprzył wszystkie związki, w których był kiedykolwiek, jakby sam celowo chciał odebrać sobie możliwość szczęścia. Jakby szczęście mogło istnieć tylko i wyłącznie w jego ramionach.
To już nie była lojalność — to klątwa, którą sam sobie założył na serce. Palermo żył jak człowiek, który zgubił kompas, a teraz uparcie krąży wokół tej samej gwiazdy, chociaż dawno już spłonęła. Obsesja to miłość, która nie ma gdzie odpocząć, więc drapie od środka tak mocno, aż zostają tylko blizny i echo dawnych dotyków. A on nie niszczył związków przypadkiem. On je po prostu testował — każdy pocałunek, każde słowo, każde spojrzenie - sprawdzał, czy ktoś inny potrafi kochać tak samo. Oczywiście, że nie potrafi. I może właśnie w tym tkwi tragedia: Palermo nie chce zapomnieć. On chce cierpieć dokładnie tak: po swojemu.
Ale cierpienie wcale go nie umacniało. Cierpienie sprawiało, że stawał się coraz bardziej zniszczony, coraz bardziej wyzuty z uczuć, coraz bardziej kruchy. Zupełnie jakby rozpoczął się w nim jakiś proces autodestrukcji, którego nie mógł albo nie chciał powstrzymać. Proces, który w jego przypadku był po prostu nieunikniony.
Tak, to już nie była melancholia, tylko powolne rozpadanie się człowieka od środka. Palermo gasł, choć nadal potrafił się uśmiechać — jakby grał samego siebie w roli, której nie umiał porzucić. Cierpienie nie hartowało go, tylko zabierało mu wszystko, co ludzkie: radość, złość, ciekawość, nawet dumę. Zostawał cień mężczyzny, który kiedyś kochał zbyt mocno i zbyt bezgranicznie. Autodestrukcja to przecież tylko inna forma pamięci — nie potrafisz zapomnieć, więc niszczysz wszystko, co przypomina, że wciąż istniejesz.
Krocząc przez ogród zoologiczny pod rękę z Santiago (i zatrzymując się co jakiś czas przy którymś z wybiegów), sam zastanawiał się nad tym, czy on jeszcze w ogóle potrafi kochać. Czy została w nim jeszcze jakakolwiek miłość, czy jedynie obsesja? Czy gdy na niego patrzył, wciąż widział tamtego człowieka, którego kochał? Czy on był tym człowiekiem, który wtedy kochał tak bezgranicznie? Bo jeśli nie, jeśli odpowiedź na którekolwiek z tych pytań brzmi nie, bał się nawet myśleć, co to znaczy. Bał się, że już nie jest zdolny do uczuć. Że nie jest zdolny do kochania właśnie jego. A to wydawało mu się w tym momencie najbardziej przerażające.
Palermo szedł obok Santiago, czuł jego ciężar na ramieniu, zapach skóry, ciepło, które powinno coś w nim obudzić, a zamiast tego tylko przypominało, jak puste potrafi być serce po zbyt długiej miłości.
Bo co, jeśli uczucie, które miało być wieczne, wypaliło w nim wszystko, co zdolne do czułości? Co, jeśli miłość naprawdę ma punkt końcowy, tylko nikt o tym nie mówi, żeby nie brzmieć cynicznie? W jego głowie krąży to pytanie jak ptak, który nie umie już wylądować. I może właśnie to jest najokrutniejsze: że nie przestał chcieć kochać, tylko zapomniał jak.
Santiago de la Serna