Strona 1 z 2

In the marigold’s glow, past and present meet

: sob lis 15, 2025 3:56 pm
autor: Milo Rivera
7
in the marigold’s glow, past and present meet


Gdyby ktoś pokusił się o zadanie mu pytania - czym właściwie zajmował się w Simply Fix It - Milo nie wiedziałby co odpowiedzieć nie dlatego, że robił niewiele, lecz dlatego, że robił wszystko.
Jego zajęcia nie zawsze dotyczyły naprawy zaniedbanego sprzętu elektronicznego, nie na co dzień z zaplecza dobiegało nerwowe stukanie poprzedzające pełne satysfakcji Ay, por fin!, gdy udawało mu się zgłębić zawartość starego, zdającego się nie do wyratowania dysku. Czasami Milo po prostu był podręczny, bywało, że zamiast łamać sobie kręgosłup i tracić wzrok nad jakimś układem scalonym, był delegowany do innych, mniej chwalebnych prac.
Takich jak zagrabianie liści z miejsca parkingowego właściciela sklepu pod galerią.
Kupka kolorowych, miejscami rozmakających już w kałużach liści zdawała się rozsypywać na wietrze w oczach, a świadom syzyfowości swojej pracy Rivera zgrzytał zębami, ale zamiatał. Grube, przeznaczone do prac technicznych a nie do aktywności zewnętrznych rękawice z gumową wyściółką spadały mu z rąk, drażniły wyziębniętą skórę, a trampki przemokły mu dwadzieścia minut temu. Szczękając zębami przez moment obserwował ścigające się ze sobą wiewiórki, ich salta i skoki z gałęzi na gałąź rozłożystego klonu pozwalała mu zająć czymś myśli (by dla odmiany nie rozważać przecięcia przewodu paliwowego w pięknym Maserati jakim jeździł ich zdecydowanie zbyt młody na posiadanie czegoś ponad studencki kredyt szef) i kiedy już wierzył, że zaprowadził akceptowalny porządek, przejeżdżający nieopodal autobus zaliczył kałużę, a Milo przymusowy, lodowaty, błotnisty prysznic.
Parę osób minęło go spiesząc do węzła podziemnych sklepów, niektórzy parsknęli przyciszonym śmiechem, inni zerkali współczująco jak Milo rękawem przemoczonego polaru odruchowo spróbował otrzeć sobie twarz. Zgrzytnął zębami, puścił półgłosem gorącą, latynoską wiązankę kurwami płynącą i postanowił postać sobie jeszcze przez kilka minut dla ochłonięcia w tym samym miejscu, w którym zaskoczył go pech. Wsparty o kij od rdzewiejących grabi nie wiedział nawet czy na zapleczu poza swoją wymęczoną puchówką znalazłoby się coś, co mógłby na zmianę wcisnąć na grzbiet.
Szczerze wątpił.


Do mieszkania dotarł pierwszy, udało mu się tym razem złapać wcześniejszy kurs metra i telepiąc się od stóp do głów wpakował się pod prysznic zostawiając w przedpokoju rozmokłe trampki, przed drzwiami do łazienki swoją flanelę, z jakiej przy wyciśnięciu można by było uzyskać spokojnie z pół litra deszczówki, a spodnie, również przesiąknięte jak stara gąbka leżały porzucone kawałek dalej, bo Milo w przelocie wpadł z przyzwyczajenia do pokoju Dylana by zgarnąć mu z fotela pierwszą lepszą wiszącą bluzę.
Mniej więcej w połowie dogrzewania przegryzionych zimnem kości pod prysznicem usłyszał, jak drzwi wejściowe uderzają w źle wymierzoną szafkę na buty.
Poza smętnie dogorywającą w kilku miejscach w mieszkaniu garderobą Milo w salonie rozgościł się nowy, tymczasowy element o jaki Rivera zdążył zadbać przed wyjściem do pracy.
Kilka aksamitek - cempasúchil jak wolał je nazywać i próbował nauczyć tego samego Gauthiera parę dni temu - pojedynczo i dość biednie nawigowało do małego ołtarzyka z jedną ubogą świeczką, babeczką w roli nieudolnego pan de muerto i dwoma zdjęciami. Jedno wycięto z gazety, było czarno-białe, przedstawiało starszego mężczyznę o dość surowym spojrzeniu, niknących na kiepskiej jakości fotografii rysach twarzy i w płaskim kapeluszu o wąskim rondzie. Drugie natomiast, dostawione z zawahaniem, ale również w centralnym punkcie, posiadało już kolor i nie było tak zniszczone jak poprzednie. Znajdująca się na nim kobieta była mu obca, ale Dylan z pewnością rozpoznałby na nim swoją matkę.
Kostki cukru w roli calaveras musiały wystarczyć, za to Milo szarpnął się przynajmniej na porządne kakao, którego dwa kubki odpoczywały o stopień niżej. Tradycyjnie ofrenda powinna mieć siedem stopni, wiedział, ale z dostępnych zasobów i własnej improwizacji wyszły mu nieudolne trzy.

Z łazienki wychynął razem z potężnym obłokiem pary, włosami połowicznie poprzyklejanymi do skroni i policzków, a częściowo sterczącymi wściekle jakby pod prysznicem popieścił go prąd. Pasiaste szorty sięgające mu najwyżej połowy uda prawie znikały pod kloszem ogromnej, ciemno-granatowej bluzy, jaką wcześniej bezczelnie ukradł Gauthierowi z pokoju, spod rękawów widać było najwyżej koniuszki palców, a i to tylko gdy Rivera nimi poruszał, natomiast kaptur założony po paru krokach by nie wyziębić się do reszty dawał mu komfortowe odczucie bycia bezpiecznie schowanym.

Och. Hej? 一 rzucił na próbę, mocząc drewnianą jodełkę paneli w przejściu pomiędzy kuchnią a salonem. 一 Mam nadzieję, że przemyciłeś rosołu, abuelito by nie odmówił. Ja też nie, nawiasem mówiąc.


Dylan Gauthier

In the marigold’s glow, past and present meet

: pn lis 17, 2025 10:04 pm
autor: Dylan Gauthier
6
Bieganie godzinami między bulgoczącymi garami, non-stop chodzącymi zmywarkami i rzędami stojaków na zawsze dokładnie naostrzone noże wykańczało w podobnym stopniu psychicznie jak i fizycznie. Opary zmieniały rozległe pomieszczenie w wielką saunę, a posadzenie tyłka w ciasnej kanciapie na zapleczu z garstką krzeseł przeznaczonych na nieistniejące przerwy pracowników nawet nie miało kiedy przejść mu przez umysł skupiony na zadaniu. I trzech innych odbywających się w tle. Tam, gdzie szef kuchni zlecał mu poszatkowanie pęczka szczypiorku do dania, które miało wylądować na tacy dwie minuty temu, jednocześnie musiał pilnować ognia pod leniwie gotującym się makaronem i upewnić się, że karmelizowane na boku pomidory nie zaczną się zwęglać, oraz oczywiście, że między tym wszystkim idealnie połyskujące w przemysłowym blasku białych lamp ostrze nie pozbawi go palców. Mógł ich jeszcze potrzebować.
Kręcenie się między trzema blatami i kuchenką składającymi się na jego stanowisko było znajomym tańcem, nawet jeśli szczekane polecenia od głowy tego cyrku różniły się z dnia na dzień, a czasem z godziny na godzinę i nie zawsze miały sens. O ile czasem Dylan może i chciałby wskoczyć w bardziej mechaniczną rolę, która pozwoliłaby mu wyłączyć umysł i wejść w tryb robota by oszczędzić sobie dodatkowego wysiłku, naprawdę odnajdywał się w tym całym chaosie i być może, gdzieś po cichu, chciałby mierzyć wyżej. Dlatego słuchał, zmieniał przepisy wedle widzimisię człowieka z doświadczeniem zawodowym dłuższym niż staż Gauthiera na tym świecie, uczył się tajemnej techniki improwizacji i dawał z siebie wszystko, by opuścić restaurację tylnymi drzwiami wyczerpany, zgrzany i szczerze z siebie zadowolony. Po dodatkowym przystanku w lokalu naprzeciwko restauracji skorzystał z podwózki oferowanej przez znajomego kelnera, który podrzucił go przecznicę od domu. Bo dokładnie tym stało się dla niego w ostatnim czasie niewielkie mieszkanie dzielone z najlepszym kumplem i jego nawiedzonym robotem. Nie od razu czuł się tam w pełni komfortowo, początkowo miał wrażenie jakby znajdował się na wyjątkowo długim nocowaniu i lada moment miał zbierać się do siebie, aż raz na wpół przytomnie zajmując swoje miejsce w laboratorium wymamrotał do znajomego z roku, że spóźnił się przez szukanie kluczy do domu, i chociaż zorientował się o własnej zmianie w podejściu dużo później, zaakceptował je w pełni. Bo nawet jeśli było to tymczasowe, dokładnie tam znajdowało się jego miejsce na ziemi, mały kącik, w którym mógł czuć się w pełni komfortowo.
Nawet jeśli od wejścia witały go rozrzucone po przedpokoju, przemoczone części garderoby.
Gdyby znajdował się w kiczowatej komedii romantycznej być może nawet podekscytowałby się na ten widok, tymczasem jedynie rzucił krzywe spojrzenie na kałużę zbierającą się wkoło rzuconych w przejściu spodni i domknął drzwi wejściowe ramieniem, starając się nie dorzucić swoich trzech kropli do już i tak zmaltretowanej podłogi. Skopał trampki i zsunął pod ścianę torbę z laptopem, którą zabrał po zajęciach prosto do pracy, po czym przeszedł się korytarzem, wolną ręką, w której nie balansował kartonowej tacki z papierowymi kubkami, zbierając przemoczone ciuchy w kupkę przy drzwiach łazienki, by żaden z nich się o nie nie zabił. Kiedy w końcu zajrzał do salonu z planem odstawienia zdobyczy na stół, jego uwagę przyciągnęła nowa instalacja artystyczna. A konkretniej zdjęcie, które rozpoznawał nawet z drugiego końca pokoju. Stanął w połowie pomieszczenia, zapominając po co w ogóle tam przyszedł i skacząc wzrokiem po kolejnych elementach wystawki... ołtarzyka?.. jaki wyrósł pod ścianą podczas jego nieobecności. Miał dość czasu by przypatrzeć się zarówno własnej matce jak i nieznanemu mężczyźnie, który jej towarzyszył, zanim usłyszał za sobą głos Milo. Nawet nie zwrócił uwagi kiedy ustał szum prysznica.
- Huh? - mruknął, czując się jakby dopiero co wynurzył się spod wody i bodźce na nowo zaczynały do niego docierać. - A, nie do końca - przyznał, odwracając się w stronę mężczyzny i lekko podnosząc trzymane kubki. - Pumpkin spice. To ten czas, nie? - upewnił się, bo chociaż szyld reklamujący sezonowe napoje raczej nie zostawiał wiele niedopowiedzeń, sam nigdy szczególnie nie wyczekiwał momentu aż typowo jesienne napoje wejdą do menu. Tym razem zwyczajnie pomyślał, że Milo może docenić coś słodkiego po pracy. - Mam ciastka w torbie, z ricottą, chyba cytrynowe. Charlie miała ekstra, nie zaakceptowała odmowy - dorzucił neutralnym, odrobinę nieobecnym tonem, wsiąkając widok chłopaka tonącego w jego bluzie z praktycznie całymi nogami na widoku. - Ale mam resztę potage w lodówce, mogę ci odgrzać - zaoferował, kiedy już wrócił wzrokiem do jego twarzy, skrytej w cieniu kaptura. Wytrząśnięty z pierwszego zawieszenia ruszył się z miejsca, w którym niefortunnie zamarł kilka minut wcześniej, jednak zamiast dokończyć drogę do stołu, wrócił się po własnych krokach w stronę Milo. Pochylił się by musnąć ustami jego policzek i wyswobodził jeden z kubków, jeszcze parujących przez małą szczelinę w plastikowym wieczku, aby wcisnąć mu go w ręce. Zaledwie moment ciszy starczył by ponownie odwrócił głowę w stronę wystawki ze zdjęciami.
- Kto to? - zagaił w końcu, nawet jeśli jego gardło nieznacznie się zaciskało. - I... co to? - dorzucił jeszcze, bo chociaż domyślał się ogólnego sensu, nawet jeśli nie była to jego kultura ten układ wyglądał znajomo, naprawdę chciał dowiedzieć się szczegółów. To, że między misternie poukładanymi elementami znalazło się miejsce dla jego matki oferowało mu całkowicie odrębny zestaw emocji, którego nie potrafił w tej chwili rozpakować. Więc zanim mógłby zawiesić się na nich na dłużej, ponownie otworzył jadaczkę. - Chyba że wolisz najpierw mi opowiedzieć o swoim... pływaniu w kałużach? - zgadł, znacząco zaglądając przez ramię Milo na kupkę mokrych ciuchów. Nie miał najmniejszych wątpliwości, który z nich miał gorszy dzień.

Milo Rivera

In the marigold’s glow, past and present meet

: wt lis 18, 2025 12:50 pm
autor: Milo Rivera
Na pierwszy rzut oka Rivera z pewnością wydawał się skomplikowanym mechanizmem, do którego nie dołączono instrukcji obsługi i odpalono na trybie losowym. W istocie jednak, gdy pomieszkać z nim chwilę i poobserwować z boku w naturalnym habitacie wśród brzęczących urządzeń i migających diod, Milo lubił, na przykład, pomiędzy jedną a drugą linijką wychodzącego mu spod palców kodu przekąsić coś słodkiego.
Albo raczej - zafundować sobie pełny sugar rush, bo jeżeli dać mu wolną rękę i dobrze zaopatrzoną szafkę w kuchni, był gotów zjeść cały zapas pianek marshmallow w piętnaście minut i wrócić po więcej.
Stąd widząc, że Dylan wrócił z dwoma kubkami, a przez jego przytkane od wody ucho przecisnęło się coś o ciastkach i czegoś - tego akurat nie zrozumiał, nazwa brzmiała obco - co znajdowało się w lodówce, momentalnie dał się obłaskawić. Odebrał kubek, przymknął jedno oko po tej stronie, na której Dylan postanowił szturchnąć go buziakiem i już otwierał usta by powiedzieć coś na temat kawy o siódmej wieczorem, gdy zauważył dwa istotne szczegóły.
Pierwszym była opcja decaf, zaznaczona wyraźni przez baristę.
Drugą jego trudny do pominięcia brak spodni.
Mhm, tak tak, świetnie. Nie wiem czym jest ricotta, tym bardziej nie mam pojęcia co zostawiłeś w lodówce, ale zaraz mi powiesz bo nie będę latał po mieszkaniu w... nieważne, zaraz wrócę.
Papierowy kubek został z nim jednak, raz obdarowany nie miał zamiaru rozstawać się z czymś, co z daleka pachniało cynamonem i obiecywało słodycz. Nigdy dotąd nie próbował Pumpkin Spice Latte, omijał zwykle szerokim łukiem sezonówki wierząc, że przyzwoita kawa nie powinna kosztować więcej niż dwa dolary.
W przydługich dresowych spodniach rolujących mu się wokół kostek wpełzł po cichu do kuchni, tam z kolei na stołek i pociągnął kilka łyków z kubka odkrywając, że najwyraźniej Pumpkin Spice nie miało nic wspólnego z dynią. Nie wiedział, czy był tym faktem bardziej zaintrygowany czy rozczarowany.

Zjem cokolwiek 一 określił się otwarcie i wbił intensywne spojrzenie w plecy uwijającego się między blatem a lodówką mężczyzny. Po chwili podparł głowę na dłoni kontynuując podpatrywanie, nie kryjąc się z tym szczególnie ani nawet nie odwracając wzroku ilekroć Gauthier obracał się w jego stronę. Byłeś dzisiaj na uczelni? I w pracy? 一 dopytał, wiedząc jak ciężko było czasami pogodzić pierwsze z drugim. W jego przypadku Simply Fix It przynajmniej leżało góra kwadrans piechotą od gmachu uniwersytetu, ale o ile pamiętał, Dylan nie miał takiego luksusu. 一 Może ja odgrzeję, a... okay, nic nie będę ruszał, nic nie odgrzewam, nie dotykam kuchenki.
Uniósł obie dłonie - jedną rozprostowaną, drugą z kubeczkiem kawy w geście bezdyskusyjnej kapitulacji; po burzliwych negocjacjach w jakich Gauthier przeforsował powrót sprawnych czujników dymu do kuchni i wyciśnięciu na nim kordialnej przysięgi, że nie będzie nawet spoglądał w kierunku piekarnika, Milo traktował temat gotowania jako wybitnie newralgiczny i poniekąd był w stanie zrozumieć skąd u Dylana wzięła się tak żarliwa dedykacja, by trzymać go z daleka od garnków. Tylko w zeszłym tygodniu Rivera spalił ulubiony, mały rondelek w kwiatki.
Podgrzewał mleko.
I zapomniał o nim na całe dwadzieścia minut, aż w mieszkaniu rozpachniło się słodko-gorzką spalenizną.

Hmm? Masz na myśli... no, to jest ofrenda. Wiesz, wy macie Halloween, my obchodzimy po swojemu.
Nie rozjaśnił mu sprawy od razu; był o wiele bardziej skupiony na ciastkach, do których właśnie wyciągał się przez stół planując rozpieczętować torebkę po cichu. Z łokciem pod brodą, piętami wspartymi o poprzeczkę taboretu i drugą ręką wyciągniętą na prosto przed siebie zamarł w bezruchu widząc, że Dylan obserwuje go spod lodówki.

U nas zmarli nie odchodzą tak całkiem-całkiem. Wracają tego jednego dnia w roku, żeby pobyć z rodziną, trzeba im tylko wskazać drogę. Dlatego aksamitki 一 objaśnił rzeczowo, udając, że wcale nie sięgał po ciastka tylko się przeciągał. Obrócił głowę tak, by wesprzeć się o ugięty łokieć policzkiem i zerknął w stronę ciepłego, łagodnie rozlewającego się światła w salonie. 一 Ustawiamy zdjęcia tych, których chcemy zaprosić z powrotem, częstujemy ich tym, co lubili za życia. Nie wiem, czy twoja mama lubi gorzkie kakao, ale pomyślałem, że skoro mój abuelito pił, podobno codziennie, to nie może być aż tak złe.
Skupił się na chrobotliwym obracaniu kubeczka na blacie, wzrokiem bezcelowo wodząc po napisach, których nawet nie czytał. Czuł jak woda z mokrych, przyklejonych do skroni, czoła i potylicy włosów spływa mu czasami rynienką karku i kręgosłupa, dlatego co parę minut wzdrygał się jakby coś zimnego zawiało mu w nerki.

I nie, nigdy go nawet nie spotkałem, bo to ojciec mojej matki 一 wtrącił, jakby jedno faktycznie wynikało z drugiego i było oczywiste. 一 Ale słyszałem, że był spoko. W sensie, nie do końca tymi słowami, po prostu starsi bracia wspominali, że nigdy nie lubił... 一 urwał nagle, tak, jakby sam był zaskoczony tym co miał zamiar powiedzieć. Palcami trzymającymi kubek od góry przestał go na parę sekund obracać, przymrużył też oczy i ostukał palcem wskazującym wieczko, zanim jego Pumpkin Spice znów zaczęło mozolnie piruetować po stole. 一 ...że nienawidził wręcz alergicznie mojego ojca. I proponował kilka razy matce, zanim... no, że może nas wszystkich zabrać do Ramaditas. To w Kalifornii Południowej. Dolnej. W Meksyku 一 dodał dla przybliżenia, bo doskonale wiedział, że w jego kraju podobnych wiosek i miasteczek było całe mrowie i kiedy przestudiowało się mapę, człowiek zaczynał nabierać wrażenia, że utknął w niekończącej się pętli oglądając ten sam obszar po raz setny.
Milo zastanawiał się czasami jak by to było, gdyby rzeczywiście wszyscy przenieśli się wówczas do dziadka. Jak by to wyglądało, gdyby matka zamiast osiągać odmienne stany świadomości w rozgrzanym do białości kamperze w zaniedbanym ogrodzie postanowiła być, cóż, matką i zostawić ojca, dać im inne życie. Czy oni w ogóle kiedykolwiek mieli szansę?
Rivera przesunął dłonią płasko po twarzy, przy okazji odgarniając łaskoczący go w skroń wilgotny lok; nie chciał o tym myśleć.

No. I pomyślałem, że twoja mama też chciałaby cię pewnie zobaczyć, więc ją też, hmm, zaprosiłem. Myślisz, że powiedziałaby coś na temat tego bałaganu w... czekaj, gdzie moje... ach. Okay, perdóname por favor, ale chodziłem w tym przez pół dnia i już miałem dosyć. U ciebie było lepiej?


Dylan Gauthier

In the marigold’s glow, past and present meet

: pt lis 21, 2025 2:26 am
autor: Dylan Gauthier
Trudny do przeoczenia, częściowy negliż absolutnie mu nie przeszkadzał i może nawet zaoponowałby przed traceniem tego widoku tak szybko, jednak Milo zniknął za drzwiami zanim w pełni zrozumiał co tak właściwie było w jego oczach problemem. W międzyczasie sam, z łagodnym uśmiechem jaki przylepił mu się do twarzy w momencie zawieszenia wzroku na podkradzionej bluzie, przeszedł do kuchni i po odstawieniu na blat własnego kubka z nie-kawą zrzucił z ramion dżinsową kurtkę. Na prawym rękawie, od mankietu po bark, ciągnęły się losowo porozrzucane, przecinające się linie wyszyte białą nicią i tworzące drobne gwiazdki bez większego ładu i składu poza kilkoma łączącymi się w gwiazdozbiór byka nad łokciem, natomiast na piersi z lewej strony posiadał zgrupowanie małych naszywek, do których wliczała się spadająca gwiazda, Saturn i rakieta z odpalonym zapłonem. Przerzucił ją przez oparcie najbliższego krzesła i zakasał rękawy czarnej bluzy by nie zmoczyć ich podczas szybkiego mycia rąk w zlewie kuchennym. Tak przygotowany zabrał się do wyznaczonej roboty, wygrzebując z lodówki okrągły pojemnik z obiecaną zupą. Zdążył znaleźć swój ulubiony garnek, umyć go po wczorajszym gotowaniu, przy okazji wyklinając Dylana z przeszłości za zostawianie mu roboty na następny dzień, i przelać do niego gęste danie zanim Milo ponownie uraczył go swoją obecnością.
- Zjesz zupę z ryżem i cytrynowe ciastka z serem - rozjaśnił mu pokrótce na czym miał opierać się ich posiłek, gubiąc wszelkie zbędne rozwinięcia i opisy. Co do ciastek nawet nie byłby w stanie powiedzieć mu wiele więcej, od tego mieli na stanie cukiernika by sam nie musiał interesować się składem wypieków podsuwanych mu na koniec zmiany.
- Mhmm, laby - potwierdził na pytanie o uczelnię, jako że o ile część wykładów potrafił potraktować po macoszemu i później wykręcić się przed prowadzącym faktem posiadania notatek i oczekiwanej wiedzy, praktyczne zajęcia brał dostatecznie na poważnie by starać się pogodzić je z pracą, nawet jeśli było to na styk. Urwana w trakcie oferta zdążyła gwałtownie unieść mu głowę i wykręcić szyję, by mógł dobitnie wznieść wyzywająco brew z miną sugerującą, że jeszcze jedno słowo i mężczyzna wyląduje w przedpokoju. Doceniał jego chęć pomocy, jednak znacznie bardziej cenił sobie własne życie i aktualny, niespalony stan ich kuchni. - Good boy - pochwalił szybką zmianę kierunku i wyliczenie zasad, wracając wzrokiem do kuchenki, na której właśnie stawiał przygotowany garnek, i uśmiechając się z rozbawieniem. - Przeleciało, połowa miasta nagle sobie przypomniała, że lubi tortellini, to praktycznie nie odchodziłem od kuchenki. Tylko raz komuś po kwadransie przypomniało się, że ma alergię na grzyby i musiałem przerabiać przepis, żeby nie mieć zgonu na sali. Przynajmniej kelnerzy dostali dodatkowy lunch - relacjonował, chodząc po kuchni i zgarniając z szafek talerze, paczkę herbatników i młynek do pieprzu. Później korzystając z gadatliwości Milo skupił się na pilnowaniu i mieszaniu leniwie bulgoczącej na ogniu zupy, zerkając raz po raz w stronę chłopaka niezbyt dyskretnie zakradającego się do deseru przed kolacją.
- Też nie wiem - przyznał na temat gorzkiego kakao, marszcząc czoło i po chwili wzruszając ramionami. Nigdy nie pytał czy dodawała do swojego cukier, a kiedy faktycznie zwracał uwagę na proces przygotowywania jej napojów robił to pod zalecenia pielęgniarek, a nie jej personalne życzenia. - Na pewno docenia, nie była wybredna - zapewnił zamiast tego, zatrzymując wzrok na ziarenkach ryżu leniwie pływających na powierzchni dania. Poruszył nieznacznie szczęką, nie do końca w dyskomforcie, jakby próbował powiedzieć coś z zaciśniętymi ustami. Rozmawianie o matce jakby faktycznie cały czas gdzieś tam była i miała cokolwiek do powiedzenia nie przychodziło mu do końca naturalnie i zostawiło mu dziwny nacisk w klatce piersiowej. Otrząsnął się i wyłączył ogień pod garnkiem zanim wyszedłby na hipokrytę i sam przyłożył rękę do palenia wyposażenia ich mieszkania. Szczodrze rozdzielił chochlą zawartość garnka na dwa głębokie talerze, posypał je z góry pieprzem i wcisnął w środek dania po jednym herbatniku. Zgarnął naczynia z blatu i podszedł z nimi do stołu, ustawiając jedno przed Milo, a drugie naprzeciwko niego.
- Brzmi jakby naprawdę mu na was zależało. Przykro mi, że... Szkoda, że nie miałeś okazji poznać go osobiście - odparł, zatrzymując się przy mężczyźnie i przesuwając kłykciami w dół jego ramienia. Jeszcze bardziej szkoda było mu, że jego matka nie skorzystała z zaproszenia. Nie wiedział wszystkiego o jego okresie dorastania, właściwie to wątpił by w pełni pojmował nawet czubek góry lodowej, jednak z tego co przyswoił nie mieli tam wesoło, a przeprowadzka do członka rodziny, który był "spoko", mogłaby chociaż trochę zmienić ten stan rzeczy. - To w zamian ty zabrałeś go do Toronto. Oby nie przeraził go klimat - mruknął, odwracając się z powrotem do szafek kuchennych by znaleźć sztućce i zgarnąć resztę swojej kawy. Dopiero tak przygotowany wrócił do stołu i zajął miejsce, przesuwając łyżkę w stronę Milo. Serce szybciej, i trochę boleśniej, obiło mu się o żebra na ponowne wspomnienie o matce, a konkretniej o szansie zobaczenia się z nią. Chociaż chciałby móc powiedzieć, że przez te lata dojrzale i umiejętnie dogryzł się z tematem jej śmierci, w praktyce zarówno on, jak i jego ojciec, unikali tego tematu jak ognia tak długo, aż oswoili się z jej brakiem w swoim codziennym życiu. A później nie było już o czym rozmawiać. Nie pamiętał nawet kiedy ostatnio był nad jej grobem.
- Moje spodnie nie ociekają deszczówką, więc założyłbym, że owszem, lepiej - parsknął i podniósł kubek do ust. Wątpił by za rok miał wpaść w szał na punkcie jesiennej kawy, ale musiał przyznać, że nie była najgorsza. - I nigdy nie przepraszaj mnie za potrzebę rozebrania się na środku mieszkania - dodał, z rozbawionym uśmiechem puszczając mu oczko znad kubka. - Ale tak serio, możesz biegać po domu bez spodni, jeśli to nie było jeszcze całkowite jasne. Jak ci tak wygodnie to droga wolna - podkreślił, wchodząc w trochę poważniejszy ton. - Naprawdę nie chcę, żeby moja obecność cię jakoś ograniczała - dodał, jako że tak odczytał jego wcześniejszy bieg po okrycie. Już całkowicie odsuwając na bok fakt jak bardzo by chciał żeby ten pozbył się zbędnych warstw wierzchnich, przede wszystkim chodziło o to by ten czuł się komfortowo we własnym mieszkaniu. - Chociaż moja matka pewnie zaciągnęłaby cię za ucho do korytarza i nie spuściła z oka dopóki byś tego nie ogarnął. Włącznie z podłogami. A mi by się oberwało, że na to pozwalam - wyliczył, pozwalając sobie na łagodny uśmiech i sięgając po łyżkę. Czasami zastanawiał się co myślałaby o tym jak poradził sobie po jej śmierci, chociaż pierwszy raz zdarzyło się, by dołączyło do tego rozważanie na temat jej podejścia względem jego życia uczuciowego. Podniósł wzrok na wilgotne loki wystające spod kaptura i przyklejające się do piegowatej twarzy mężczyzny, który jednym uśmiechem doprowadzał go do palpitacji. Jeśli faktycznie go kochała wątpił by miała mieć cokolwiek przeciwko.
- To jak to u was wygląda? Poza tym... ofreda? - upewnił się i poczekał na ewentualną poprawę wymowy. - Coś się z tym później robi czy tylko ustawia i... rozmawia? - strzelił, łapiąc w palce herbatnik i mieszając nim w zupie. - Bo zgaduję, że u was w takim razie nie chodzi o wyłudzanie cukierków od nieznajomych. To co jeszcze mamy w planach na wieczór? - podrzucił, w końcu zabierając się za jedzenie.

Milo Rivera

In the marigold’s glow, past and present meet

: pt lis 21, 2025 2:10 pm
autor: Milo Rivera
Paradowanie po mieszkaniu w połowicznym negliżu nie do końca było dziełem świadomego wyboru. Milo sporadycznie łapał się na tym, że w szale twórczym, jego typowym pędzie i potrzebie pozostawania w ciągłym ruchu (lub tej indukowanej zbyt dużą ilością cukru) zdarzało mu się zapominać o czymś tak przyziemnym jak pełen komplet ubrań, bo podczas pospiesznego prysznica i wciąganiu na grzbiet tego, co akurat znalazło się pod ręką myślami był już zupełnie gdzie indziej. Kto kłopotałby się skarpetką, parą spodni albo pasującą koszulką, kiedy w pokoju czekało rozebrane do rosołu Atari?
Tym razem Rivera po prostu pominął ten element garderoby już na etapie planowania, bo wilgotna flanela kleiła mu się do ciała nachalnie, a przemoczone trampki z każdym krokiem doprowadzały go do szału wydając upiorne, skrzypiące dźwięki. Chciał się ich jak najszybciej pozbyć, zagrzać i to wyprzedziło w kolejce całą resztę procesów o niższym priorytecie.
Zjem zupę z ryżem i cytrynowe ciastka z serem 一 przytaknął, powtarzając za nim jak małe dziecko. Stosunkowo krótki staż okazywał się dawać już pewne praktyczne rezultaty - chociażby teraz, kiedy Dylan zamiast tłumaczyć mu górnolotnie czym jest potrawa o irracjonalnie niewymawialnej nazwie, po prostu streścił mu jej opis do konkretu, jaki Milo był w stanie przyjąć bez pytań doprecyzowujących.
Wycofał rękę sięgającą po ciastko czując każdą komórką swojego ciała, że kolejność z jaką Gauthier wymienił pozycje w menu nie była przypadkowa. Spojrzał na nie tęsknie, zapach skórki cytrynowej był zauważalny nawet z drugiego końca stołu. Milo już otwierał usta by wyrazić jak bardzo rozbolała go ta konieczność konsekwencji, ale Dylan był szybszy i zafundował mu twardy reset za pomocą dwóch słów.
Leżący płasko i oparty brodą o stół Rivera przeniósł na niego ożywione, wyostrzone spojrzenie, jednocześnie ignorując ostre podszczypywanie policzków, jakby znów zaatakował go mróz. Odetchnął niemal bezdźwięcznie przez uchylone w zaskoczeniu usta i zawieszony pomiędzy niezależnym od jego woli uśmiechem dźwigającym kąciki warg a czystym zaskoczeniem niemal spadł ze stołka.

Good boy.
Czując, że nie będzie w stanie znaleźć na to żadnej zgrabnej riposty wbił wzrok w plecy Dylana i podtrzymując się gładkiej krawędzi stołu wpełzł z powrotem na taboret. Pochwała czy drwina, było mu wszystko jedno.
Nie znam się na grzybach, nie wiem czym są tortellini 一 wypalił beznadziejnie płasko, nawet nie sięgając wyobrażeniem nigdzie blisko czegoś, co wyglądałoby jak pierogi. Był raczej niemal pewny, że rozmawiają o czymś pokroju pieczarek aniżeli czegokolwiek innego. 一 Następnym razem jak będziesz miał w planach maraton kuchnia-laboratoria po prostu wyślij mi smsa. Mam zajebisty smażony ryż koło warsztatu, mogę zgarnąć wracając.
Nie pomyślał o tym wcześniej, ale kiedy teraz obserwował Gauthiera pochylonego nad garnkami, z wprawą i automatyzmem widocznym w każdym ruchu aż zassał się na swoim prawym policzku od środka i obiecał sobie, że przy najbliższej okazji odejmie mu trochę dodatkowej pracy.
Poruszając temat rodziny łatwo dało się zauważyć, że atmosfera tężała w tym samym stopniu po jednej jak i drugiej stronie wskazując, że w obu przypadkach wciąż było wiele nigdy nie wyrażonych na głos, nieprzepracowanych zakrętów, przy których przystawali, zaglądali ostrożnie i najczęściej po prostu wycofywali się powoli czując, że to jeszcze nie ten moment. Milo, na przykład, miał wrażenie, jakby wciąż stał przy drzwiach, lekko uchylonych, nie dość, by wejść do środka, ale wystarczająco, aby słyszeć, że cokolwiek tam żyło - oddychało, ale był zbyt przerażony by zajrzeć do środka i zamiast z wyobrażeniem skonfrontować się z prawdą, nie mówiąc już nic o wpuszczaniu tam kogoś innego. Mimo to zmiana, która pojawiła się naturalnie z dnia na dzień była przełomowa w bardzo cichy, krzepiący sposób; nie czuł się już jak stróżujący u progu pies. I nie wydawało mu się, aby siedział pod tymi drzwiami sam.

Chciałem dodać chilli, bo osobiście wolę jak jest zaciągnięte czymś wyraźniejszym, tylko nie wiedziałem, czy ich nie odstraszę 一 wtrącił pół żartem pół serio, z głową wspartą swobodnie na dłoni, palcami z odruchu sam siebie drapał właśnie za uchem. 一 Oh, joder... nie pomyślałem o tym, ale mam wrażenie... kurwa, czy to się już kwalifikuje pod szok kulturowy?
Przez moment brzmiał wyjątkowo wiarygodnie ze swoim sfingowanym przerażeniem, aczkolwiek krótko, bo nie udało mu się zachować sztucznej powagi na dłużej niż parę sekund. Parsknął pod nosem stłumionym śmiechem, wzdrygnął się gdy jakaś kropla, która zamarudziła mu w lokach z tyłu głowy spłynęła mu szlaczkiem przez cały kręgosłup zanim pochłonął ją materiał spodni w pasie i wykręcił się na taborecie w kolejnej pozycji wyglądającej na diabelnie ryzykowną, a z pewnością niewygodną jak jasna cholera. Milo miał jednak zupełnie inne pojęcie wygody niż większość osób.
Widząc jak Dylan sięga po swój kubek, poczuł dokładnie tę samą potrzebę, jakby dzielili ten sam obszar mózgu.

Właściwie to dobrze, że się zreflektowałem. Nie chodzi o wygodę ani o jakieś, nie wiem, domowe rytuały, ja po prostu zapominam. Moja głowa działa w trybie ciągłej pracy z milionem procesów odpalonych w tle, kwestia kompletnego ubioru jest tym o wyjątkowo niskim priorytecie, a do tej grupy rzadko kiedy zaglądam. W zeszłym roku dwa razy wyszedłem na wykłady w piżamie, raz otworzyłem dostawcy pizzy w samym kocu, a na rozmowie o pracę którą miałem na teamsach jak jakiś kurwa upośledzony technicznie człowiek mieszkający pod kamieniem od roku dwutysięcznego wystąpiłem w bluzie nałożonej tył na przód. Nie lewo na prawo, tył na przód, zorientowałem się dopiero po.
Wolał wyklarować problem, zanim Dylan zdążyłby podpiąć pod siebie jakieś bezsensowne poczucie winy z rzekomego okradania go z ulubionych nawyków. Niestety, geniusz szedł zwykle w parze z szaleństwem, a nie praktycznym przystosowaniem do życia au general.
Spuścił głowę by pytająco zerknąć na herbatnika rozmakającego w zupie wśród wysepek ryżu, ale nie zakwestionował. To nie on był tu specem od kuchni, był jedynie zjadzaczem tego, co podstawiono mu hojnie pod nos, więc nie grymasił.

Estella też, jestem przyzwyczajony. Mhm, tak, to brzmi jak Estella 一 stwierdził z ustami pełnymi zupy, moment przed tym jak z wyraźną potrzebą sięgnął po pieprz. 一 Gdybym wiedział, wrzuciłbym je od razu do pralki, nie będziesz obrywał za moje przestępstwa i...
Przerwało mu kichnięcie, szczęśliwie wciśnięte w rękaw bluzy gdy Milo gwałtownie obrócił się w bok. Pieprz unosił się w powietrzu, podszczypywał w nos i z jakiegoś powodu nagle pomyślał o swoim dziadku.
Postanowił dla złagodzenia chrupnąć sobie herbatnika.

Ofrenda, Dylan 一 poprawił go łagodnie, ale dla upomnienia stuknął go bosą stopą w kostkę pod stołem. 一 I generalnie dla nas jest o wiele ważniejsze, by przygotować odpowiednio dom niż żeby zajrzeć na cmentarz. W sensie, bo i po co? Przecież wiadomo, że wszyscy i tak przyjdą tutaj. 一 Wzruszył ramionami jakby to było naprawdę oczywiste; to, że jego abuelito leżał na jakimś zdziczałym cmentarzu tysiące kilometrów dalej nie spędzało mu snu z powiek; był przecież zaproszony do ich ciasnego mieszkania w lodowatym, mokrym Toronto, kto by wzgardził?
Z tego co kojarzę to obecnie wszystko się trochę miesza. Halloween z Dia de los Muertos, upominki ze zbieraniem słodyczy, spotkania rodzinne i spotkania ze znajomymi. W drodze do domu widziałem tu parę osób, które wymalowały się jak calaveras. Nie powiem ci jak to dokładnie powinno wyglądać, bo nasza rodzina nie jest w tym zakresie wiarygodnym wzorcem, ale to, co wiem na pewno to to, że w fizyce nic nie ginie. Człowiek jest w pewnym sensie procesem, procesy potrzebują zasobów pamięci, pamięć potrzebuje układu, układ potrzebuje zasilania. Coś w nim krąży, a jeżeli krąży, to nie przepada od tak.


Dylan Gauthier

In the marigold’s glow, past and present meet

: pn lis 24, 2025 7:14 pm
autor: Dylan Gauthier
Opcja zrzucenia na kogoś innego zadania zorganizowania obiadu w czasie, gdy miał zapchany grafik, brzmiała w tej chwili rewolucyjnie, jako że nawet nie przeszła mu przez myśl w ciągu dnia. Posiadał listę rzeczy do zrobienia, miejsca w których musiał być, a wieczorem planował stanąć przy garach i nie widział tego już nawet jako przykry obowiązek co stały element swojego dnia. Wcześniej żywił całą rodzinę, później samego siebie, teraz podciągał pod to też Milo i gdzieś po drodze wyleciało mu z głowy, że nic nie stało na przeszkodzie by poprosić o pomoc. Problem leżał jednak w samej potrzebie zdania sobie sprawy z własnego zmęczenia.
- Będę informować. Dzięki - rzucił, szczerze zamierzając mieć to na uwadze. Tak samo jak wyznanie chłopaka zaskakujące go w kompletnie innej kwestii. - Musze ci w takim razie ogarnąć tortellini. I nie tylko. Zrobię ci kulinarną podróż do Włoch, hm? - zasugerował z wesołym błyskiem w oczach, wyraźnie entuzjastyczny na samą tę myśl. Kiedy gotował tylko pod siebie, zwykle nie chciało mu się szczególnie kombinować, zwłaszcza po spędzeniu całego dnia nad garami, jednak okazja na zorganizowanie porządnej kolacji dla Milo brzmiała jak doskonała rozrywka. Dodatkowym atutem była możliwość wprowadzenia go w nowe smaki i zachęta do rozszerzania horyzontów. - Aktualnie masz mieszankę, trochę z Francji, trochę z Włoch - dodał, wskazując kolejno na parującą zupę i ciastka, po czym zatrzymał wzrok na papierowym kubku. - I cholera wie czego jeszcze, pewnie Stanów. Brzmi jak ich wymysł - podsumował tajemnicze Pumpkin Spice, którego naprawdę nie mógł szczególnie krytykować poza faktem, że była to zdecydowanie zbyt przekombinowana kawa. O bez dwóch zdań zbyt zawyżonej cenie.
- Za rok możemy spróbować z chili. I mogę coś upiec - zaoferował, kręcąc łyżką w daniu i obserwując jak drobinki pieprzu znikają pod powierzchnią. Jakby wiedział szybciej, zapewne przygotowałby coś od siebie w ramach podarunku dla ich potencjalnych gości. Nowoodkryta tradycja wciąż była trochę obca i nieintuicyjna, ale brzmiała naprawdę przyjemnie. O ile nie miał nic przeciwko typowemu Halloween, przebierankom i imprezom pod znakiem dyni, podejście do tematu od strony duchowej i emocjonalnej także całkiem mu leżało. Dyskomfort wyczuwalny na myśl o matce był ciężki do zignorowania, jednak nie mógłby nazwać go całkowicie negatywnym doświadczeniem, bardziej jakby wbrew woli był zachęcany by zwrócić uwagę na mieszankę dobrych i złych wspomnień, skrajnych emocji i niewypowiedzianych słów, które zawsze były gdzieś w jego podświadomości. - Szybciej termiczny. Przyzwyczai się - prychnął w odpowiedzi, uśmiechając się z rozbawieniem na myśl o biednym dziadku Milo przychodzącym się przywitać, tylko by przywitała go mroźna kanadyjska jesień. Za to jego matka, cóż, wracałaby w znajome tereny. Wyraźnie lubiła Toronto nawet bardziej od Quebecu, skoro była gotowa poświęcić dla tego miejsca i ludzi zarówno bliższą jak i dalszą rodzinę.
Zacisnął wargi by stłumić śmiech na myśl o mężczyźnie wychodzącym na uczelnię w piżamie i starającym się o pracę w obróconej bluzie, bo o ile nie było to kompletnie zaskakujące, w końcu mowa o Milo, naprawdę ciężko było o drugą osobę jednocześnie tak zastraszająco inteligentną i tak skrajnie roztrzepaną.
- Okej... Będę pamiętać, żeby nie puszczać cię do drzwi w kocu - obiecał, wnosząc dłoń w górę i przytrzymując kciukiem mały palec, słowo harcerza. I chociaż trochę się z niego nabijał, planował od tego momentu zwracać większą uwagę na jego dobór garderoby, zwłaszcza kiedy był w pośpiechu. Także dla własnego spokoju ducha.
- Zdrówko - mruknął instynktownie, marszcząc czoło w pierwszych oznakach zmartwienia. Wciągnięcie pieprzu mu umknęło, zamiast tego skupił się na fakcie, że ten biegał w mokrych ciuchach pół dnia i właśnie zaczął kichać. - Jak ma mi coś do powiedzenia to droga wolna, może wkurwienie jej zadziała lepiej niż miłe zaproszenie - dodał, podnosząc się od stołu na chwilę potrzebną by wstawić wodę w czajniku i wrzucić torebkę herbaty do kubka w lamy.
- Ofrenda - powtórzył jak pilny uczeń pomimo ataku agresji ze strony nauczyciela, w zamian otaczając jego nogę łydkami i krzyżując je w kostkach by przytrzymać go w miejscu. Z pełnymi ustami mruknął na zgodę w temacie cmentarza, zgadzając się z nim na poziomie personalnym i niemalże fizycznie czując zgrzyt kulturalny. Fakt, że nie odwiedzał grobu matki niejednokrotnie był dla niego powodem do wstydu przez oczekiwania społeczne.
- Układ... Co jest zasilaniem? - mruknął, jako że nadążał za nim jakoś do połowy tego wywodu. - Yh, czekaj, te, te calaveras, te czaszki? Takie ładne? - podłapał, jako że to akurat było mu znane. Co roku na imprezach Halloweenowych przynajmniej jedna osoba decydowała się na sięgnięcie po ten wzór w ramach przebrania. - No, to akurat się przyjęło. I nic dziwnego. Malowałeś się tak kiedyś? - pociągnął temat, zbierając z dna naczynia ostatnią łyżkę zupy. Nie zdawał sobie sprawy jak bardzo głodny tak naprawdę był. Odsunął miskę na bok i pociągnął na środek stołu papierową torbę z ciastkami, którą rozerwał na jednym boku by nie trudzić się z szukaniem dodatkowego talerza. - Wianek by ci pasował - dorzucił mimochodem, jako że zwykle dziewczyny z czaszkami nosiły do zestawu opaski z różami i tak, zdecydowanie widziałby w tym Milo. Rozplótł nogi pod stołem i ponownie zebrał się do pionu by dokończyć robienie herbaty w zestawie z miodem i cytryną, w które zaopatrzył się właśnie w tym celu, a kubek po chwili wylądował przed chłopakiem. Dopiero po spełnieniu misji Dylan rozsiadł się na swoim krześle i sięgnął po ciastko do zagryzienia reszty letniej kawy.

Milo Rivera

In the marigold’s glow, past and present meet

: wt lis 25, 2025 12:31 am
autor: Milo Rivera
Milo nie zawsze od razu wychylał się ze spostrzeżeniami, czasami w ogóle tego nie robił, ale nie oznaczało to, że nie obserwował. Tam, gdzie Dylan widział nawyk i konieczność dla zachowania świętego spokoju on widział coś, co być może łączyło ich obu.
Nie wykluczał, że w swoim małym studium przypadku mógł przestrzelić z wnioskami, wydawało mu się jednak, że wie na co patrzy.
Poczucie kontroli.
W przypadku Milo wynikało ono z prostego równania: panowanie nad sytuacją oznaczało bezpieczeństwo, na wielu płaszczyznach zresztą i w świecie, który dotąd nie był dla niego szczególnie łaskawy. Spadek o jedno oczko w łańcuchu pokarmowym obrastał w ryzyko, być może brak jakiegokolwiek posiłku, miejsca do spania, utratę przychylności lokalnej społeczności tych, którzy współdzielili z nim przez kilka lat uliczną dolę. Kiedy nie miał kontroli - nie miał nic do powiedzenia. Wtedy decydowano za niego. Wtedy zostawiano go za sobą, bo nie przynosił żadnej korzyści. Odwracano wzrok i nie liczono się z tym za czym wyciągał ręce.
Dylan był większą zagadką, bo podobnie jak on sam, nie powiedział mu jeszcze zbyt wiele na temat swojej przeszłości. Milo wiedział już, że dość wcześnie stracił matkę, że miał parkę młodszego rodzeństwa, które kochał prawdopodobnie mocniej niż mieli o tym pojęcie, ojca, o jakim z kolei słyszał najmniej i, no cóż. Z pewnością miał większe powodzenie w towarzystwie, każda domówka przyjmowała go z otwartymi ramionami, a on pozwalał im się objąć. Rivera nie wiedział tylko czy dlatego, że był aż tak rozrywkowym człowiekiem czy stąd, że nie wiedział co zrobić z ciszą i brakiem jakiegokolwiek zajęcia. Być może nie wiedział co zrobić w chwili, w której obfitujący w obowiązki, pozostający w niemal nieustającym chaotycznym ruchu świat na krótko pozwalał mu się zatrzymać. I mimo, że w niektóre dni widział jak Dylan ledwo trzyma się na nogach po wydłużonej zmianie na kuchni, po kilku laboratoriach, wykładach i czymś pomiędzy, tak naprawdę ani razu nie poprosił wprost o pomoc.
Propozycja z obiadem na wynos była również pierwszym delikatnym sygnałem ze strony Milo, który nie chcąc narzucać mu zbyt oczywistego i nachalnego protekcjonalizmu postanowił uchylić te drzwi by na przyszłość Gauthier przynajmniej zaczął je zauważać.
Francja i Włochy 一 powtórzył bez przekonania; dla niego to po prostu była zajebiście smaczna zupa i pieruńsko kuszące ciastka, ale jeżeli Dylan czerpał radość z poszerzania jego kulinarnych horyzontów, nie miał nic przeciwko zaadoptowaniu kilku łamiących język terminów.
I ledwie parę sekund później Milo posłał mu nagle zupełnie poważne, twarde spojrzenie przez stół.

Okay, güerito. Jeżeli ktoś ma tu gotować chili to będę to ja.
O ile odkąd Gauthier wprowadził się do wolnego pokoju i ich codzienność zaczęła się naturalną siłą rzeczy splatać, a Rivera oddał mu nawet dyktat nad kuchnią, w tym jednym nie mógł się zgodzić. Granica jego akceptowalności i poddaństwa w tym zakresie kończyła się tam, gdzie zaczynało się robić rodzimie, tak, jakby natura dostawała nagle kuksańca i kazała mu ostro zaoponować. Co ciekawe, to, że Milo potrafił spopielić garnek gotując w nim wyłącznie jajko na twardo kamień z jakiegoś cudownego, magicznego powodu reguła dwóch lewych rąk przestawała działać ilekroć czy to z nudów czy z głodu i pamięciówki przygotowywał coś znajomego. Coś, co zawsze pachniało jak limonka, pomidorowa salsa, nasiona kolendry i z kpiną patrzyło na pieprz.
W odpowiedzi na całkiem słuszną uwagę - szok termiczny - parsknął śmiechem prosto w zupę.

Uważaj, bo zbliża się sesja. W tym roku Sherman ma analizę matematyczną i coś czuję, że zdąży obrzydzić mi moje kochane funkcje. W zeszłym semestrze dał na egzaminie zagadnienie Plateau... boże, co ja bym dał za prostą katenoidę... w każdym razie będę chodził na rzęsach, zalewał kawę energetykami i jak stracę choć jeden pierdolony punkt to przysięgam, że podpalę kampus. Ach, no i piżama. Pilnuj, żebym chodził przynajmniej ubrany w spodnie, hmm?
Jeszcze przez moment Milo połowicznie znajdował się z nim w kuchni nad miską dokańczanej zupy, drugą myślał ciepło o bryłach obrotowych i rachunku wariacyjnym, zanim znów został przywołany do stołu i tematu.

Nonsens. 一 Rivera zmarszczył nos i wycelował w niego oskarżycielsko łyżką. 一 To przemiła kobieta. W sensie, na zdjęciach wygląda na uroczą, nie wierzę, że zignorowałaby tak profesjonalną ofrendę. I kakao. I... joder, co ty, pięć lat masz czy co? 一 prychnął z udawaną urazą, bo gdy Dylan chwycił go obiema łydkami i lekko pociągnął za kostkę, ten niemal zjechał ze stołka. Miał ochotę zrobić to samo, ale niestety Gauthier taktycznie oddelegował się po herbatę.
Zapytany o zasilanie wzruszył ramionami.

Zajmuję się fizyką, matematyką, generalnie rzeczami, które można zbadać i określić w sposób ścisły. Za pomocą jednostek. Filozofia to nie moja domena, przedobrzyłem z metaforą.
Cytrynowe ciastko do jakiego wreszcie pozwolono mu się dobrać pachniało intensywnie i już w palcach czuł, że jest przyjemnie kruche.
Wystarczyło za to jedno zdanie i następujące po nim stwierdzenie, by Milo z otwartymi ustami i ciastkiem między wargami wstrzymał się od ugryzienia i bardzo powoli przeniósł spojrzenie prosto na Gauthiera przepychającego ku niemu jakieś... krzywdząco trafne pytanie.
Nie odpowiedział od razu, coś przemrukując, wzruszając raz jednym ramieniem raz drugim. Wzrok uciekł mu do szalenie porywającej lektury - spisu alergenów na papierowym, ostygłym kubku, na którego wieczku na moment złożył ciasteczko.

Powiedzmy. Może. Gdyby tak było - zabiłbyś mnie śmiechem?
Pytanie było ostrożne, wyważone, Milo ewidentnie badał grunt i robił to pomału, uzależniając resztę odpowiedzi od reakcji. Nie wyłapał w lot, że Gauthier ma na myśli tradycyjne, nikogo już nie szokujące w tych czasach calaveras, a nie ewentualne eksperymenty z eyelinerem i rozświetlaczem w łazience, do czego Rivera niestety nie miał wprawy i jak dotąd trzymał temat zamknięty dla niepoznaki w typowo robocze, metalowe pudełko nieróżniące się niczym od tych, w jakich zwykł trzymać masę tajemniczych elektronicznych komponentów pod łóżkiem.
Na myśl o wianku jego spojrzenie zmiękło, nawet westchnął sobie cicho przez nos z brodą wyłożoną płasko na blacie, jak i on cały zresztą, bo przecież nie mógł wyprostować się i siedzieć jak normalny człowiek.



Dylan Gauthier

In the marigold’s glow, past and present meet

: śr gru 03, 2025 3:22 am
autor: Dylan Gauthier
Rozmowa o używaniu kuchni zdawała mu się na ten moment najpoważniejszym tematem jaki przerobili w kwestii dzielenia wspólnej przestrzeni. Tam gdzie dało się żartować o nie zmytych naczyniach czy rozrzuconych po podłodze ubraniach, czy nawet kradzionych ciuchach w stylu bluzy aktualnie moczonej przez nie wysuszone włosy Milo, na którą Dylan raz po raz rzucał okiem dla własnej uciechy, używanie kuchenki i czujniki dymu wchodziły w kategorię bardziej stanowczą. Ta dyskusja trwała więcej niż jedno posiedzenie, ostatecznie stawiając Gauthiera w roli szefa kuchni w tym przybytku, pilnującego by w szafkach znajdował się zapas przekąsek i paczek z gotowcami, do których starczał czajnik i mikrofalówka, jakby akurat miał szczególnie leniwy dzień. Zdawało się to działać bez szwanku, a przynajmniej Rivera nie narzekał aż do tej chwili. Bujając się na odchylonym na tylne nogi krześle, uniósł brwi z zaciekawieniem na nową reakcję i słowo, które brzmiało znajomo, ale nie dawało mu najmniejszych informacji co do potencjalnego znaczenia.
- Myślałem, że mówimy o sypaniu chili do kakao - przyznał, drapiąc się w skroń i pod koniec wypowiedzi musząc stłumić ziewnięcie. Ciepły posiłek i przyjemnie nagrzane mieszkanie robiły swoje po chaotycznym, jesiennym dniu. - Ale jak nalegasz, ogarnę gaśnicę i scena jest twoja - zapewnił, nie mogąc powstrzymać się przed wypominaniem mu spalonych garnków, jednocześnie chętny zobaczyć do czego faktycznie jest zdolny. Brzmiał dość pewnie by go przekonać. - I chyba dla bezpieczeństwa zacznę zakładać, że jak czegoś nie rozumiem to znaczy, że mnie obrażasz - zadecydował, po raz kolejny dochodząc do wniosku, że powinien dla własnego spokoju ducha zacząć uczyć się hiszpańskiego. I to nie tylko najczęstszych przekleństw jakich używał w jego otoczeniu Milo.
Nowy język wydawał mu się przynajmniej bardziej przydatną i znacznie łatwiejszą alternatywą niż pojmowanie słów jakimi właśnie został zasypany. Początkowo jeszcze próbował nadążać, szybko jednak się poddał i pozwolił sobie na swoje ulubione zajęcie w ostatnim czasie - obserwowanie go. Zagadnienia i inne figury geometryczne przelatywały mu gdzieś nad głową, za to wyłapał jak wargi chłopaka układały się wkoło ich nazw. Jak kąciki jego oczu marszczyły się przy większej ekspresji, jak w teorii zdawał się w pełni skupiony na rozmowie, jednocześnie zagłębiając się gdzieś, dokąd Dylan nie mógł za nim podążyć. Nie musiał, starczyło mu wodzenie wzrokiem po jego przyklejonych do skóry lokach, przyswajanie informacji z małym opóźnieniem i... Wydął wargi w zastanowieniu na informację o planowanym ognisku, po czym skinął głową na zgodę by pilnować jego spodni.
- Nic nie widziałem, nic nie słyszałem - zapewnił od razu, nie próbując odciągać go od planu pozbycia się kampusu. Nawet jeśli nie mógł być w stu procentach pewny czy ten na pewno żartował. - Ale jak zaczniesz chodzić po ścianach to śpisz sam - dodał, woląc od razu rozwiać wszelkie wątpliwości. Ostatnie czego potrzebował to scena jak z Egzorcysty w środku nocy, tylko dlatego że dzień wcześniej wlał siebie o jednego redbulla za dużo.
Przesunął wzrokiem od czubka wymierzonej w siebie łyżki do wpatrzonych w siebie oczu i gdzieś pośród lekkiej rozmowy złapał się na utrudnionym przełykaniu przez nawracający ścisk w gardle. I chociaż kąciki jego ust wzniosły się na protesty, a na nazwanie pięciolatkiem w ramach rozwiania wszelkich wątpliwości wytknął mu język, chęć pociągnięcia tematu męczyła go aż nie otworzył ponownie ust.
- Zdradziła mojego ojca - przyznał, zdaje się całkowicie znikąd, marszcząc czoło w ciągłej niepewności. Miał wrażenie, że pierwszy raz wypowiedział te słowa na głos. Powoli wrócił krzesłem na cztery nogi i oparł skrzyżowane przedramiona o stół. - Moja matka. Była... Na zdjęciach, może, w czasach kiedy wszystko było jeszcze okej, wydaje się tą... perfekcyjną osobą, ale nie była. Zostawiła nas. I gdyby nie zachorowała pewnie by nie wróciła - dodał, przepływając wzrokiem między twarzą Milo, naczyniach na stole i górce ciastek na brązowym papierze. - Mogę o niej powiedzieć wiele, ale chyba "urocza" już się do niej nie odnosi - wyjaśnił skąd w ogóle wzięło go na ten mały protest. Nie były to informacje, którymi dzielił się łatwo, ani często, a wypowiedziane słowa jednocześnie ułożyły mu się ciężko na żołądku, jak i pomogły mu łatwiej oddychać. Wyidealizowany obraz zmarłej matki nie pozwalał mu zbyt łatwo winić jej za wszystko, co zaszło w jego życiu.
Kwestia tradycji narodowych i kolorowych czaszek zmieniła kierunek, wypływając na nowe wody wymagające najwidoczniej zmiany nastroju. Wyobrażanie sobie Rivery z kwiatami we włosach i kolorowymi akcentami odcinającymi się od białej farby zostało przerwane potrzebą wzięcia tego bardziej na poważnie.
- Za malowanie się? - upewnił się, jako że miał wrażenie, że ominął go jakiś istotny element rozmowy, który wyjaśniłby dlaczego odpowiedź na to jedno pytanie wydawała się tak znacząca. - Nie? Znaczy wiesz, zależy, jakbyś na przykład wymalował się za klauna to... nie, wciąż nie, wtedy dostałbym zawału raczej - przyznał, pomimo wyraźnego żartowania nie okazując najmniejszego rozbawienia by podkreślić jak bardzo nie zamierzał się z niego śmiać. - Pokażesz mi? - podrzucił, przechylając głowę z łagodnym uśmiechem i pochylając się nad stołem by znaleźć się na poziomie jego wzroku, a przynajmniej mniej-więcej, bo sam nie zamierzał się kłaść. - Bo chciałem zaoferować, że cię pomaluję - rozjaśnił skąd w ogóle wyszło pierwsze pytanie z całej serii. Był raczej człowiekiem czynu, chciał zobaczyć Milo w roli czaszki, więc zamiast siedzieć na tyłku i nad tym wzdychać wolał zabrać się do roboty jak tylko dostałby od niego zielone światło.

Milo Rivera

In the marigold’s glow, past and present meet

: śr gru 03, 2025 1:35 pm
autor: Milo Rivera
Milo posłał mu zagadkowe spojrzenie znad ciastka, palcami otrzepując sobie okruchy z kącików ust i brody, aczkolwiek on sam zachował śmiertelną powagę zmieniając odrobinę temperaturę rozmowy. Najwyraźniej chili stało się nagle reprezentatywnym symbolem dla kulinarnego kolektywu rodzimych przepisów i duma nakazywała mu reagować.
Hmm... 一 wymruczał zaraz po tym, jak dogryzł się do serowego nadzienia. Celowo przedłużał ciszę do maksimum, wiedząc, że Dylan prawdopodobnie jest ciekaw, ale przegrał w starciu priorytetów z kciukiem, na który Rivera popatrywał w pełnym skupieniu; zauważył resztę kruszonki przyklejoną do opuszka, więc z odruchu zassał się na niej, bo szkoda było marnować.
Güerito, tak? W moich stronach słyszało się to dość często, bracia wołali tak na znajomego. Jedyny blondyn w dzielnicy nie licząc jego rodziców, chyba przyjechali z Norwegii. No w każdym razie nic złego, więc się nie dąsaj, mi princesa.
Podkarmiony zupą i zachęcany do słodkiego, Milo również zaczynał odczuwać senność, a będąc zaledwie o krok od przyjęcia stanu ciekłego na chybotliwym, koślawym taborecie, palcami ucisnął sobie obie powieki aż zobaczył przed nimi kolorowe plamy.
Zupełnie nieświadom, że Gauthier łowi każdą mimiczną zmarszczkę i analizuje go jak preparat pod soczewką mikroskopu, poczęstował go złagodzoną wersją zapowiedzi okresu egzaminacyjnego, a chociaż z głębi serca zaprzeczył, by sprawy miały przyjąć na tyle niepokojący obrót jak to czarnowróżył Dylan, tak wiedział, że w swoich stanach kataleptycznych i cukrowym delirium potrafił być nie mniej uciążliwy. Cóż. Najważniejsze, by przynajmniej miał na sobie spodnie.
Sam natomiast dostrzegł - co było czymś zupełnie nowym, bo Milo na ogół nie zwracał szczególnej uwagi na zmiany w mowie ciała - że uśmiech przycupniętego po przeciwnej stronie stołu Gauthiera zmizerniał na krótko, dość, by to zaobserwować, niewystarczająco, aby podnieść sprawę na głos. Obniżył łyżkę czując, że po komunikacie, bo tym właśnie było wyznanie brzmiące na wyrzucone z trudem i celowo nierozwinięte, przyjdzie coś jeszcze.
Przez parę sekund po tym jak Gauthier odwinął przed nim kolejny bolesny fragment historii, Milo nie wiedział co powiedzieć. Nie co powinien był powiedzieć, bo to akurat kojarzył ze swoich wnikliwych badań nad empatią prowadzonych w niektóre noce, podczas których uczył się jak nie odstawać i wykuwał na pamięć ogólnikowe wypełniacze rozmów. Po prostu nie do końca potrafił wyjść z czymś, co nadawałoby się do dodania.
Nie pasowało mu nic ze standardowych formułek mających na celu okazanie współczucia czy zaprzeczenia; to się nie kwalifikowało, bo w praktyce współczucie miało jego zdaniem efekt placebo, a zaprzeczenie czemuś, co w świetle nowych informacji stawało się faktem byłoby przejawem skrajnego braku szacunku, nie dla jego matki, a dla traumy, którą Dylan wciąż w sobie nosił i Rivera był tego absolutnie pewien. Dlatego dopiero po chwili, zanim jeszcze uciekli w bezpieczniejszy kierunek rozmowy, Milo odkaszlnął cicho i początkowo nie do końca wiedząc z jakim zamiarem jego ciało zaryzykowało upadek ze stołka, wyciągnął się płasko poprzez stół. Ominął ciastka, jego dłonie zatrzymały się może o cal lub dwa od rąk Dylana, przed którymi jego palce zastygły w zawahaniu zanim nieśmiało stuknęły go z wierzchu.
Nie na tyle, by od razu inicjować kontakt.
Negocjował po prostu jego warunki traktując powierzchowne muśnięcie opuszkami jak pytanie zadane innym językiem.

Nie znam się szczególnie na emocjach, poza tym nie jestem w temacie 一 podjął znacząco przyciszonym, teraz zupełnie gładkim na krawędziach i nadal lekkim tonem, starając się uniknąć jakiejkolwiek presji. 一 Wydaje mi się jednak, że cokolwiek się wtedy stało nie było do końca czarno-białe. Ja też wolałbym, żeby świat był zerojedynkowy, to zajebiście ułatwiałoby sprawę, ale niestety ludzie bywają bardzo... 一 przerwał, uniósł wzrok, jakby wypatrzył coś ciekawego nad ich głowami. 一 ...nieprzewidywalni. Emocje to dla mnie czarna magia, zgaduję, że nie tylko dla mnie zresztą. W każdym razie to co chciałem powiedzieć to to, że jej relacja z waszym ojcem to osobny temat, jakkolwiek ciężko czasami zauważyć różnicę. Masz prawo być wściekły, nie zrozum mnie źle.
Zwilżył sobie wargi końcem języka z wyraźną, bardzo czytelną i objawiającą się nową zmarszczką na czole wątpliwością.

Nie znam reszty twojej rodziny, ale znam ciebie i wiem, że jesteś kimś, dla kogo warto zostać.
Dylanowi należało się przynajmniej wyjaśnienie, jednak w pewnych okolicznościach, które Milo znał również z własnego doświadczenia, takie domknięcia bywały luksusem.
Cofnął obie ręce i wyprostował się z powrotem na krześle tym samym przystając na zmianę tematu po tym krótkim retrospektywnym przebłysku i jeżeli wystawienie się na śmieszność miało w tym jakkolwiek pomóc, Rivera stał się nagle wyjątkowo ku temu chętny.

Czekaj 一 wtrącił nagle, z dziwnym wrażeniem jakoby częściowo rozminęli się w kierunkach rozmowy. Palcami sięgnął pod stołem do plątaniny gumek na nadgarstku, ale zamiast za nie szarpnąć Milo jedynie zasłonił sobie przegub długim rękawem bluzy i zacisnął na nim ciasno dłoń. 一 Ty mówisz o... ach. Joder, myślałem, że... okay, jasne. Calaveras. Oczywiście, nie ma problemu.
Zupełnie bezgłośny śmiech wepchnięty w dłoń, jaką Milo przycisnął sobie do połowy twarzy nawet nie wybrzmiał, mimo to dało się w nim wyczuć nerwowość i ulgę. Zamrugał parokrotnie i spuścił wzrok na swoje uda, na których dla spokoju ducha ułożył płasko obie ręce po czym pokiwał głową mimo, że Dylan o nic akurat nie dopytywał.

Z nas dwóch to ty jesteś ten bardziej plastyczny. Ja bym sobie prędzej wydłubał oko niż... no. Jak chcesz to proszę bardzo, tylko upewnij się, że dam radę to później zmyć bo wstaję na wykłady o piątej.
Tym razem sięgnął po jedną z gumek - najzwyklejszą czarną i cienką - by po zrzuceniu z głowy kaptura zebrać plątaninę niedoschniętych loków w prowizoryczny węzeł, dla porządku.

Czy w tym czasie nadal będę mógł podpijać kakao?


Dylan Gauthier

In the marigold’s glow, past and present meet

: wt gru 09, 2025 11:43 pm
autor: Dylan Gauthier
Tam gdzie fakt, czy powinien faktycznie dąsać się za nazywanie blondasem, stał pod znakiem zapytania, wylatująca tuż po tym księżniczka momentalnie zmrużyła mu powieki, spod których rzucił mężczyźnie ostrzegawcze spojrzenie. Całkowicie zrujnowane wznoszącym się kącikiem ust. Przyzwyczajony do podobnych przepychanek wśród znajomych na boisku czy w męskiej szatni był nastrojony na przyjmowanie tego jako obrazy majestatu, w skrajnych przypadkach nawet zachęty do bójki, jednocześnie z lekkim zaskoczeniem złapał się na tym, że wypowiedziane głosem Milo przyjemnie łaskotało go w klatce piersiowej. Nie żeby planował przyznawać to na głos.
Podobnie nie planował wylewać żali na temat swojej matki, a przynajmniej nie tu i teraz, a jak ponownie zamknął usta, te zawisły w nagle napiętej atmosferze. Zagryzł w zębach wnętrze dolnej wargi, powoli oswajając się z faktem, że chciał w końcu wprowadzić kogoś w temat zamiast od niego uciekać. Ignorowanie było prostsze, jednak zaginanie faktów wymagało większego wysiłku niż skonfrontowanie prawdy i nie widział powodu by przedstawiać ją jako kogoś, kim nie była. Może kiedyś, przez pierwsze kilka lat, dawała z siebie wszystko jako matka i spełniała swoje marzenia o dużej i szczęśliwej rodzinie, jednak gdzieś po drodze to straciła. O ile nie mógł winić jej za chęć zrobienia ze swoim życiem czegoś więcej, nie zamierzał jej tego wybaczać.
W milczeniu obserwował jak dłonie Milo wędrują po stole, a gdy poczuł na skórze przelotny dotyk, odwzajemnił się tym samym, podnosząc dłoń i stukając palcami wnętrze wyciągniętych do siebie dłoni. Najchętniej złapałby go za ręce, przeciągnął przez stół i zamknął w uścisku, jednak mieli za mało misek by ryzykować takimi akrobacjami. Odetchnął głębiej na słowa wypadające z ust chłopaka, ponownie podnosząc wzrok i lekko kręcąc głową.
- Nie jestem wściekły, nigdy nie byłem. I mało mnie obchodzi co zaszło między nią a ojcem, bardziej... Nie chciała o nas walczyć. To życie przestało jej się podobać jeszcze w Quebecu, dlatego tak nalegała na wyjazd i tu znalazła to, czego szukała. Zdrada była początkiem, a sprawa rozwodowa poszła bardziej o majątek niż o dzieci. Już nie pamiętam jaki mieliśmy mieć z nią czas, chyba weekendy, ale jak potrzebowała pomocy to nagle rodzina była najważniejsza - uśmiechnął się kwaśno i przeczesał palcami włosy, próbując wytrącić się z nawracającej melancholii. - Wybacz, nie musisz... Nie będę ci tu wykładał całej historii życia i narzekał na kobietę, której nie widziałem od dziesięciu lat. Dzisiaj jest tu mile widziana i oby doceniła kakao - podsumował, uznając temat za zamknięty. Może później opowie mu więcej niż nieskładne urywki, jednak w tej chwili wolał skorzystać z okazji jaka się przed nim otwierała.
- To... czekaj, to o czym ty mówiłeś? - dopytał, nagle znacznie bardziej zdezorientowany, ale zaciekawiony tym zgrzytem w komunikacji. Nie wiedział gdzie dokładnie nastąpiło rozwidlenie, był prawie pewny, że cały czas byli na temacie malowania się, jednak był bardziej niż chętny by usłyszeć do czego tak właściwie Milo mu się właśnie przyznał. Przez chwilę przyglądał mu się podejrzliwie, chociaż ostatecznie odsunął się od stołu na pierwsze otwarte przyzwolenie by wziął go w obroty.
- Zmyć? Moje dzieło sztuki? - obruszył się, podnosząc się z miejsca i dając sobie chwilę na rozciągnięcie zastałych mięśni, wyciągając ręce nad głową. Był prawie pewny, że farbki jakie kitrał w pudełku z resztą strojów na Halloween i magicznymi rekwizytami dał radę zmywać wodą, ale wszystko okaże się jak skończą się bawić.
- Przez słomkę - zadecydował po chwili i przeszedł przez kuchnię do szuflady, z której wygrzebał zagiętą słomkę z fioletowego szkła. Zebrał cały zestaw od kiedy te plastikowe okazały się szkodzić żółwiom, a z każdą rotacją, kiedy ostatecznie spotykały się z dramatycznym końcem rozbite w drobny mak, dobierał inne kolory. - Daj mi pięć minut, tylko się ogarnę i znajdę te farbki. Jak masz jakąś opaskę to do tego dołóż, nie chcę ci pobrudzić włosów - poradził, podchodząc bliżej by odłożyć słomkę na stole przed chłopakiem i pocałować go w czubek głowy. - A i wypij herbatę - przypomniał mu, wybywając z kuchni do swojego pokoju. Boleśnie świadomy faktu, że od wejścia nawet nie przebrał się w wygodniejsze ciuchy, przekopał szafę w poszukiwaniu farb, po czym zgarnął z łóżka spodnie od dresu i wybył do łazienki na szybki prysznic. Zmył z siebie pozostałości zapachu smażonego czosnku, podsuszył włosy ręcznikiem i przygotował sobie pojemniczek z wodą do pędzelków. Tak zaopatrzony wyszedł z łazienki i udał się na poszukiwania swojego nowego płótna, które w międzyczasie rozsiadło się na kanapie w salonie.
- Jakieś życzenia co do kolorów? - dopytał, przesuwając pudełko chusteczek by zrobić na zagraconym stole miejsce na swoją paletkę i wodę. Mijał już pewną wizję, chociaż był w stanie dostosować ją do gustu Milo. W końcu to on miał mieć to na twarzy.

Milo Rivera