żwirek & muchomorek
: ndz lis 16, 2025 9:03 am
rufus barma
W całej swojej pracy nienawidziła uczuć, które nią targały. To niezrozumienie związane z wściekłością na właścicieli, którzy oddawali własne pociechy, albo tych katujących zwierzęta. Choćby Erza chciała, to nie byłaby w stanie uratować każdego czworonoga. To skomlenie, smutne oczy, naprawdę mocno chwytały ją za serce. Stąd pracowała w schronisku. Nie wybrała kliniki dla zwierząt bogatych ludzi, choć się u nią ubiegali. Była zdolną weterynarką, szybko wyłapywała konkretne symptomy choroby, zapisywała zwierzęta na badania, a jednak chciała być przy tych, którzy tego potrzebowali. Schronisko i każde czworonoga traktowała, jak członka niewidzialnej rodziny.
Stąd nienawidziła wychodzić pracy rozgoryczona w bezsilności. Schronisko nigdy nie zostanie miejscem, które warte były finansów publicznych. Zapomniane miejsce, w którym znajdowały się zwierzęta niechciane, skrzywdzone, a przede wszystkim zapomniane. Tylko nie przez Fernandes. W głowie cały czas miała tego jednego pacjenta, który nie przeżył doby. Potrzebowała się wyciszyć, ułożyć myśli, najchętniej poszłaby z kimś do łóżka, napiła się zbyt dużej ilości alkoholu, ale to było kompletnie nie w jej stylu...
Właśnie z tego powodu zjawiła się na grzybach.
Nie raz, nie dwa odnajdywała na leśnych polanach odrobinę spokoju, której teraz chciała zaznać. Wzięła ze sobą niewiele, koszyk na grzyby, nożyk oraz przede wszystkim telefon. Klucze do auta miała w kieszeni płaszcza i szła spokojnym tonem przez las. Śpiew ptaków koił jej nerwy, a zapach grzybów sam wchodził do nozdrzy. Idealny poranek, a jej auto było jedyne, stąd zdążyła nazbierać już całkiem sporo borowików, maślaków, a właściwie każdy możliwy gatunek jadalnych grzybów w Kanadzie. Chociaż tych z blaszkami nie ruszała, nie chciała się otruć. Żadną fanką muchomorków nie była.
Za to właśnie wkraczała w ulubionych kaloszach w dynie na ukochaną grzybową polanę. Tu właśnie miała zamiar nazbierać koszyk do pełna. Tylko istniał jeden problem. Ktoś już na niej był...
— HALO, to moja polana, proszę uciekać — krzyknęła cała naburmuszona, nie rozumiejąc, dlaczego ktoś właśnie sobie zawłaszczał JEJ grzyby. Od samego początku miała się tu pojawić, to była zaledwie kwestia czasu, zanim się tu pojawi.
W całej swojej pracy nienawidziła uczuć, które nią targały. To niezrozumienie związane z wściekłością na właścicieli, którzy oddawali własne pociechy, albo tych katujących zwierzęta. Choćby Erza chciała, to nie byłaby w stanie uratować każdego czworonoga. To skomlenie, smutne oczy, naprawdę mocno chwytały ją za serce. Stąd pracowała w schronisku. Nie wybrała kliniki dla zwierząt bogatych ludzi, choć się u nią ubiegali. Była zdolną weterynarką, szybko wyłapywała konkretne symptomy choroby, zapisywała zwierzęta na badania, a jednak chciała być przy tych, którzy tego potrzebowali. Schronisko i każde czworonoga traktowała, jak członka niewidzialnej rodziny.
Stąd nienawidziła wychodzić pracy rozgoryczona w bezsilności. Schronisko nigdy nie zostanie miejscem, które warte były finansów publicznych. Zapomniane miejsce, w którym znajdowały się zwierzęta niechciane, skrzywdzone, a przede wszystkim zapomniane. Tylko nie przez Fernandes. W głowie cały czas miała tego jednego pacjenta, który nie przeżył doby. Potrzebowała się wyciszyć, ułożyć myśli, najchętniej poszłaby z kimś do łóżka, napiła się zbyt dużej ilości alkoholu, ale to było kompletnie nie w jej stylu...
Właśnie z tego powodu zjawiła się na grzybach.
Nie raz, nie dwa odnajdywała na leśnych polanach odrobinę spokoju, której teraz chciała zaznać. Wzięła ze sobą niewiele, koszyk na grzyby, nożyk oraz przede wszystkim telefon. Klucze do auta miała w kieszeni płaszcza i szła spokojnym tonem przez las. Śpiew ptaków koił jej nerwy, a zapach grzybów sam wchodził do nozdrzy. Idealny poranek, a jej auto było jedyne, stąd zdążyła nazbierać już całkiem sporo borowików, maślaków, a właściwie każdy możliwy gatunek jadalnych grzybów w Kanadzie. Chociaż tych z blaszkami nie ruszała, nie chciała się otruć. Żadną fanką muchomorków nie była.
Za to właśnie wkraczała w ulubionych kaloszach w dynie na ukochaną grzybową polanę. Tu właśnie miała zamiar nazbierać koszyk do pełna. Tylko istniał jeden problem. Ktoś już na niej był...
— HALO, to moja polana, proszę uciekać — krzyknęła cała naburmuszona, nie rozumiejąc, dlaczego ktoś właśnie sobie zawłaszczał JEJ grzyby. Od samego początku miała się tu pojawić, to była zaledwie kwestia czasu, zanim się tu pojawi.