dziwne to piwo, nie?
: pt lis 21, 2025 11:51 am
ale piwo... piwo, to musi być zawsze dobre.
— Tak szczerze, to czasem się zastanawiam — wstrzymał się z przechyleniem kufla. Miał w nim piwo, niby kraftowe i z beczki, a i tak smakowało, jakby było wymieszane z wodą i trawą, zerwaną ze skrawka zieleni przed barem. Może to kwestia leków, że alkohol tak po prostu przestał mu smakować? Niektórzy i tak by powiedzieli, że to kwestia jego niewyrafinowanego gustu i kubków smakowych spaczonych przez lata narkotykami i mieszaniem różnych, ciekawych substancji, ale akurat to piwo było... paskudne. Może kwestia jego nastroju. Może fakt, że po prostu nie czuł się najlepiej, bo przecież zrobił nadgodziny, a Cindy absolutnie nie dawała mu znaku życia, co go jeszcze bardziej dobijało. Czy coś zrobił? Czegoś nie zrobił? Zapomniał? Cały ich wspólny czat był z jego punktu widzenia niebieski. Żadnego znaku życia. Nic. Null. Zero. — Co ona w ogóle we mnie zobaczyła i myślę o tym za bardzo przedmiotowo — a to nie powinna być chyba rozmowa z dobrym kumplem przy piwie, w malowanej damie, gdzie uszu słuchających było wiele, ale tych faktycznie wsłuchujących się już zdecydowanie mniej. Cindy nie miała tak spierdolonego życia jak on, to nie chciał jej w to wszystko wciągać. Mógł gadać o śmierci, ale tylko z psychoterapeutką. Albo wygadywać się swoim ziomeczkom, co chcieli go zobaczyć po pracy. Samego. Sprawdzić, co u niego i jak się w ogóle trzyma.
Bo przecież Marlow był zbyt głupi, żeby zauważyć, że coś jest nie tak. Nie wiedział, że ma nerwowe tiki, objawiające się przez strzelanie palcami i stukanie opuszkami palców o cokolwiek, co właśnie znajdowało się w jego dłoniach. Kufel z piwem był jego ofiarą. I powrócił do picia, chociaż wcale nie chciał. Zapłacił za to własne, zarobione pieniądze, więc może mu ich szkoda było. Albo po prostu potrzebował tego szumu w głowie; wątpił, że dostanie go po czymś takim. Może nieświadomie wziął coś bez alkoholu? A może tylko za bardzo w to wnikał, a piwo pewnie było dobre. Bo kto produkuje bezalkoholowe do beczek? Coś takiego w ogóle istniało?
— No ale, ty masz ciekawiej w życiu. Jak praca? Bezdomni, czy grubsze sprawy? — kufel odłożył może ze zbyt dużą ilością siły. Pewnie gdyby płynu było w nim więcej, to rozlałby się na stolik, ale nic takiego nie miało miejsca. Rozsiadł się, znacznie wygodniej, powoli ruszając barkami w tył ruchem okrężnym, żeby je bardziej rozprostować. Connor jako ratownik medyczny pewnie miał ciekawie w pracy. Patrzył na ludzi w kryzysach. Może martwych, może zaraz martwych, albo tylko nieprzytomnych. Nie to, co Charlie, który tylko patrzył na twarze, bardziej czy mniej zmęczone, a potem serwował kawę. Dobrą, zawsze wszyscy mieli ten cień ulgi na twarzach po pierwszych łykach, nauczył się to rozpoznawać. Z tyłu głowy i tak pozostawała mu myśl, co gdyby Walker odratowywał właśnie jego? Czy po służbie przyszedłby do niego do szpitala, żeby się upewnić, że nic mu nie jest? Sprawdzić, czy dobrze się nim zajmują? A może siedziałby przy nim cały czas, od momentu przekazania go z karetki, żeby tylko czekać, aż się wybudzi? Może i Marlow nie był już tak autodestrukcyjny jak wcześniej, ale może to była ta myśl, co go przed dalszą agresją powstrzymywała. Kumpel, który myśląc, że jedzie do zwykłego przypadku próby samobójczej, widzi... ciebie. O zgrozo. Miał nadzieję, że temu też takie myśli po głowie nie chodziły...
Connor Walker
— Tak szczerze, to czasem się zastanawiam — wstrzymał się z przechyleniem kufla. Miał w nim piwo, niby kraftowe i z beczki, a i tak smakowało, jakby było wymieszane z wodą i trawą, zerwaną ze skrawka zieleni przed barem. Może to kwestia leków, że alkohol tak po prostu przestał mu smakować? Niektórzy i tak by powiedzieli, że to kwestia jego niewyrafinowanego gustu i kubków smakowych spaczonych przez lata narkotykami i mieszaniem różnych, ciekawych substancji, ale akurat to piwo było... paskudne. Może kwestia jego nastroju. Może fakt, że po prostu nie czuł się najlepiej, bo przecież zrobił nadgodziny, a Cindy absolutnie nie dawała mu znaku życia, co go jeszcze bardziej dobijało. Czy coś zrobił? Czegoś nie zrobił? Zapomniał? Cały ich wspólny czat był z jego punktu widzenia niebieski. Żadnego znaku życia. Nic. Null. Zero. — Co ona w ogóle we mnie zobaczyła i myślę o tym za bardzo przedmiotowo — a to nie powinna być chyba rozmowa z dobrym kumplem przy piwie, w malowanej damie, gdzie uszu słuchających było wiele, ale tych faktycznie wsłuchujących się już zdecydowanie mniej. Cindy nie miała tak spierdolonego życia jak on, to nie chciał jej w to wszystko wciągać. Mógł gadać o śmierci, ale tylko z psychoterapeutką. Albo wygadywać się swoim ziomeczkom, co chcieli go zobaczyć po pracy. Samego. Sprawdzić, co u niego i jak się w ogóle trzyma.
Bo przecież Marlow był zbyt głupi, żeby zauważyć, że coś jest nie tak. Nie wiedział, że ma nerwowe tiki, objawiające się przez strzelanie palcami i stukanie opuszkami palców o cokolwiek, co właśnie znajdowało się w jego dłoniach. Kufel z piwem był jego ofiarą. I powrócił do picia, chociaż wcale nie chciał. Zapłacił za to własne, zarobione pieniądze, więc może mu ich szkoda było. Albo po prostu potrzebował tego szumu w głowie; wątpił, że dostanie go po czymś takim. Może nieświadomie wziął coś bez alkoholu? A może tylko za bardzo w to wnikał, a piwo pewnie było dobre. Bo kto produkuje bezalkoholowe do beczek? Coś takiego w ogóle istniało?
— No ale, ty masz ciekawiej w życiu. Jak praca? Bezdomni, czy grubsze sprawy? — kufel odłożył może ze zbyt dużą ilością siły. Pewnie gdyby płynu było w nim więcej, to rozlałby się na stolik, ale nic takiego nie miało miejsca. Rozsiadł się, znacznie wygodniej, powoli ruszając barkami w tył ruchem okrężnym, żeby je bardziej rozprostować. Connor jako ratownik medyczny pewnie miał ciekawie w pracy. Patrzył na ludzi w kryzysach. Może martwych, może zaraz martwych, albo tylko nieprzytomnych. Nie to, co Charlie, który tylko patrzył na twarze, bardziej czy mniej zmęczone, a potem serwował kawę. Dobrą, zawsze wszyscy mieli ten cień ulgi na twarzach po pierwszych łykach, nauczył się to rozpoznawać. Z tyłu głowy i tak pozostawała mu myśl, co gdyby Walker odratowywał właśnie jego? Czy po służbie przyszedłby do niego do szpitala, żeby się upewnić, że nic mu nie jest? Sprawdzić, czy dobrze się nim zajmują? A może siedziałby przy nim cały czas, od momentu przekazania go z karetki, żeby tylko czekać, aż się wybudzi? Może i Marlow nie był już tak autodestrukcyjny jak wcześniej, ale może to była ta myśl, co go przed dalszą agresją powstrzymywała. Kumpel, który myśląc, że jedzie do zwykłego przypadku próby samobójczej, widzi... ciebie. O zgrozo. Miał nadzieję, że temu też takie myśli po głowie nie chodziły...
Connor Walker