Strona 1 z 2

A little party never killed nobody

: wt gru 02, 2025 9:44 am
autor: Zoe Avery
No nie wiem…
Dawaj, Zoe! Obiecałaś! — rzucił Marvin, który w przeciwieństwie do swojej przyjaciółki, był podekscytowany faktem, że ta zgodziła się w końcu iść z nim na domówkę. Chłopak z jakiegoś powodu uważał, że to podniesie jego wartość na szkolnych korytarzach. Że jak zacznie się udzielać społecznie i ludzie go zauważą, to dadzą mu też spokój. Nie będzie tak nękany i w końcu, ten ostatni rok w liceum, stanie się znośny. I może nawet przyjemny.
Zoe nie miała takich ambicji.
Obiecała jednak Marvinowi, że do niego dołączy. Obiecała też samej sobie, że spróbuje czegoś nowego, jeśli opuści tamten las. I to miało być spełnienie tej obietnicy. Kto wie, może faktycznie nie będzie tak źle i nawet jej się spodoba? A jak będzie trzoda, to przynajmniej dostanie potwierdzenie wszystkich swoich domysłów i wyniesionych plotek.
Wtedy nikt nie będzie mógł jej powiedzieć, że na żadnej imprezie nie była.
Jak będzie słabo to wyjdziemy — powiedział, kierując się ścieżką do drzwi wejściowych.
Taki był plan. Ciekawe jak wyjdzie w praniu.
Marvin odjebał się jak na roraty. Chciał w końcu zrobić wrażenie. Zoe wzięła uwagi swojego dawnego kolegi z drzewa do siebie, i ubrała coś, co miało nadawać się na wyjścia. Nawet się pomalowała bardziej, niż normalnie. Może gdyby chodziła tak codziennie wystylizowana do szkoły, to zwróciłaby na siebie większą uwagę. Ale ona w przeciwieństwie do cheerleaderek jej nie potrzebowała i lubiła być z boku.
Muzykę zdawało się słychać już z ulicy. Gdy otworzyły się drzwi, ta wydawała się być ogłuszająca. W przejściu przywitał ich gospodarz. Już trochę podpity i nieco gubiący słowa, ale zaprosił ich zachęcającym gestem do środka, chyba nawet nie wiedząc kogo zaprasza. Ale pochwalił koszulę Marvina, uznając ją za „odjazdową”. Przyjaciel uznał to za komplement, ale Zoe miała wrażenie, że wyczuwała tam prześmiewcze tony.
A może była już trochę przewrażliwiona.
W powietrzu było czuć alkohol. Masę procentów, które wydychali goście. Był tłok. Jedni tańczyli w salonie, inni plotkowali w kuchni, polewając kolejne drinki i doprawiając kolorowy poncz dodatkowymi butelkami alkoholu. Po prawej się obmacywali, a po lewej już ktoś płakał. Dziewczyna. Możliwe, że złamali jej serce, albo po prostu po alkoholu wszystko było smutne.
Czuła się nieco… przytłoczona. Tłumem ludzi, wszystkim co się dookoła działo, decybelami.
Jest super! — wykrzyczał chłopak, starając się przebić przez muzykę. — Przyniosę ci drinka! — dodał z szerokim uśmiechem, aby zaraz zostawić przyjaciółkę pośrodku przypadkowych ludzi, którzy w większości, na szczęście, nie zwracali na nią uwagi.
Przynajmniej Marvin to miał świetny humor i nastawienie.
Zoe uśmiechnęła krótko i odprowadziła chłopaka spojrzeniem przez tłum, gdy kierował się w stronę zdradzieckiego ponczu z którego wszyscy czerpali energię. Wszyscy się zdawali świetnie bawić, a ona miała wrażenie, że po prostu tu nie pasuje. Ale może to kwestia czasu. Kwestia przyzwyczajenia i wkręcenia się w towarzystwo? I kwestia wypitego alkoholu.


Evander Kross

A little party never killed nobody

: czw gru 04, 2025 10:23 pm
autor: Evander Kross
  Imprezy nie były dla nim niczym nowy. Świadomie wybierał życie, w którym było ich pełno. Sam powiedziałby, że to dlatego, że jest po prostu młody, a młodzi ludzie po prostu tak mieli. Czego nie zauważał – to nie wszyscy. A czego nie chciałby zauważyć – to on wybierał melanże tylko po to, by zagłuszyć ciszę w sobie i zapchać pustkę, która została po stracie matki. Nie uwierzyłby w to, nawet gdyby powiedział mu to specjalista nad specjalistami, doktor habilitowany, profesor profesorów. Przecież nie wszyscy stracili kogoś bliskiego, a na imprezach ludzi w jego wieku czy starszych było pełno.
  Tylko, że właśnie chodziło o to, że większość chciała coś takim życiem zagłuszyć. A nie zawsze po prostu była to strata.
  I tak teraz, jak i wiele imprez wcześniej, po prostu dobrze się bawił w gronie znajomych. Tworzyła się ta powłoka bliskości, ale to wszystko należało zrzucić na alkohol. Wypite, przez wielu jeszcze nielegalnie, drinki wpływały na zwiększenie poziomu współzależności. I nie tylko jej.
  Zwykle na imprezie dobrych kumpli, zwłaszcza Bensona, pojawiał się wcześniej, by pomóc wszystko przygotować. Często – choć nie zawsze – zostawał do samego końca (chyba, że Maldita robiła po pijaku taką wieś, że wolał ją wynieść i oszczędzić wstydu przede wszystkim sobie) i pomagał z rana ogarnąć chatę. Ale gdyby ktoś nazwał go dobrym chłopakiem, to oczywiście by się nie zgodził i wszystko by wyparł. Powiedziałby, że pomagał, bo nie chciał, żeby organizator miał potem przypał przed starymi i późniejsze trudności w organizacji kolejnych domówek.
  Te przecież były ważne.
  Od grona znajomych, po kolejnym głupim dowcipie opowiedzianym przez któregoś z nich, po prostu odłączył się, pod pozorem pójścia po drinka, choć w jego plastikowym kubku wciąż była co najmniej ćwiartka poprzedniego. Gdy przemierzał stanowczo przeludniony salon, zawiesił wzrok na sylwetce, którą wydawało mu się, że rozpoznaje. I która pachniała najwyraźniej zbyt trzeźwo.
  Zaszedł Zoe od tyłu, a potem oparł się łokciem nonszalancko o jej ramię, kiedy zatrzymał się obok niej.
  — Proszę, proszę, proszę — odezwał się, odpowiednio głośno, aby idealnie uplasować się na miejscu pomiędzy przekrzykiwaniem głośno dudniącej muzyki, a mówieniem zbyt cicho, aby być słyszalnym. — Smartypants — dodał, kiedy miał już pewność, że dziewczyna to dokładnie Avery. W razie, gdyby miała nie być to ona to przecież też by jakoś wybrnął. — Jednak przyszłaś.
  Stwierdzał oczywiste, ale do samego końca nie wierzył chyba, że w ogóle się zdecyduje, pomimo złożonej w lesie obietnicy. No, ale przecież też nie to, aby o niej jakoś specjalnie dużo myślał! Miał przecież własną dziewczynę i inne go nie interesowały.
  Własną dziewczynę, która w tym momencie była zbyt zajęta popisywaniem się swoimi ruchami na parkiecie. Zapewne robiła już któryś z rzędu szpagat.
  — No, przyznam, że jestem zaskoczony — dodał szczerze, wciąż nie przenosząc części ciężaru swojego ciała, który oparł na dziewczynie. Podsunął jej drinka, trzymanego w drugiej dłoni, pod spojrzenie. — To co? Napijesz się? — Czy już zbyt wiele wymagał? Może tacy mądrzy ludzie jak ona nie pili alkoholu. Podobno to trwale uszkadzało mózg, więc nie zdziwiłby się, gdyby zaraz otrzymał jakąś tyradę na ten temat akurat od mądrali.
  — A Rzygciuszka gdzie masz? Już zgonuje w kiblu? — spytał, choć nawet nie rozejrzał się. Nie pytał, bo go to interesowało. Bardziej zastanawiał się, czy chłopak już wpadł w ręce futbolistów i zaczął się spotykać najpierw z niewinnymi uszczypliwościami, które później pewnie przerodziłyby się w bardziej bezpośrednie.
  Akurat tego, że Marvina nie przyjmą tutaj jak swojego, to był pewien.

Zoe Avery

A little party never killed nobody

: czw gru 04, 2025 11:10 pm
autor: Zoe Avery
Nie bardzo wiedziała jak się odnaleźć w tym środowisku. Głośnym, chaotycznym, pełnym alkoholu, muzyki i krzyków. To był dla niej raczej nowy świat, bo zwykle nie przepadała za takimi skupiskami ludzi. Możliwe, że gdyby jej matka nie umarła, byłaby uczestniczką takich imprez, jak każda normalna nastolatka. Nie siedziałaby z nosem w książkach, woląc siedzieć we własnym pokoju lub wychodząc tylko z kilkoma znajomymi do kina, tylko przeżywałaby młodość dokładnie jak reszta jej rówieśników. A może to też kwestia środowiska i otoczenia? Może jakby miała innych znajomych, to by się bardziej otworzyła?
Chociaż Marvin to bardzo chciał wychodzić do innych.
Tylko ci inni niespecjalnie go chcieli przyjąć.
Zerkała po ludziach, obserwując to co się działo wśród tłumów. To jak tańczyli, plotkowali, obcałowywali się, płakali i zerowali czerwone kubeczki przy dopingu reszty znajomych. Może była na to za trzeźwa, a może zbyt nudna, ale na ten moment nie czuła się tu dobrze. Mogła całkiem wpasować się w otoczenie ubiorem i wyglądem, ale chyba jako jedyna odznaczała się tym, że się nie bawiła.
Była pewna, że nawet Marvin poszedł po drinki tanecznym krokiem.
Pół godziny. Dała sobie trzydzieści minut na to, aby się przekonać. Jeśli nie będzie fajnie nawet w małym stopniu, to pójdzie. I tak była tu tylko z kumplem, a jeśli on będzie chciał tu zostać z jakiegoś bliżej nieznanego jej powodu, to przecież mu nie broniła. Przyszła tu dla niego i po to, aby faktycznie jak raz się przekonać jak to jest.
Proszę, proszę, proszę.
Odwróciła wzrok od jakiegoś duetu, który właśnie się siłował na rękę i przeniosła go na dobrze już jej znaną, męską sylwetkę, która oparła się o jej ramię.
Obiecałam, że przyjdę i spróbuję. Dotrzymuję słowa — powiedziała, odrywając od niego spojrzenie na tłum bawiących się ludzi. Grupki się oczywiście stworzyły, miała wrażenie, że niektórzy to mieli imprezę w imprezie, ale wszyscy się dobrze bawili. Mniej lub bardziej pijani.
Od swojego kolegi z lasu, z którym nie rozmawiała od tamtego czasu, bo zachowywali się jakby to się nigdy nie wydarzyło, to też czuła alkohol. To jednak nie było zaskoczeniem. Nie żeby uważała go za jakiegoś alkusa, ale poza nią, to chyba nie było tu ani jednej trzeźwej osoby.
Mogłam się z tobą założyć. Byłabym bogatsza o dychę. — Wtedy to już w ogóle by przyszła, tylko po to, aby dostać banknot i utrzeć mu nosa. Na pewno bardzo by się przejął swoją przegraną.
Spojrzała na podsunięty jej pod nos kubeczek z alkoholem, a potem na niego. Brew jej drgnęła wyraźniej, kiedy zagadał o jej przyjaciela.
Nie, poszedł mi po drinka — odpowiedziała, instynktownie zerkając w kierunku otwartej kuchni, gdzie skierował się Marvin. Miała tylko nadzieję, że nie napotka żadnych problemów po drodze - czyli nikt go nie zaczepi i jednak dostanie swój własny kubeczek. — Może zaraz z nim przyjdzie, bo coś czuję, że na trzeźwo to będzie ciężko — mruknęła, rozglądając się dookoła. Nie że było tu chujowo, po prostu bycie jedyną osobą bez alkoholu chyba nie będzie działać na korzyść... jej samopoczucia.
Ale miała się nie nastawiać. Przyszła neutralna, po prostu było tego wszystkiego dużo. Jak na kujona, to i tak dobrze, że się starała, nie?
A ty swoją Queen of Mean gdzie masz? Już sprawia, że ktoś płacze? — spytała luźno, bo ta potrafiła wyrosnąć spod ziemi. Wolała nie oberwać znowu jej spojrzeniem i oburzonym tonem, że jej chłopak w ogóle teraz z nią rozmawia z jakiegoś powodu.
Maldita była nie tylko głupia, ale też strasznie irytująca. Zwłaszcza jak się przypierdalała do ludzi o pierdoły. I wyżej srała niż dupę miała. Czyli praktycznie zawsze.

Evander Kross

A little party never killed nobody

: ndz gru 07, 2025 4:06 pm
autor: Evander Kross
  Szczerze powiedziawszy – gdyby postawił pieniądze na to, czy aby na pewno dotrzyma słowa i się pojawi, czy jednak nie, to straciłby te dziesięć kanadyjski dolarów, bo zwykle tyle stawiał w nic nie znaczących zakładach. Nie sądził, ażeby ktoś taki jak Zoe, jej wspaniałość sama w sobie, kujon nad kujonami, pomimo wszystko zdecydował się zejść i obcować z plebsem. I w tym mniemaniu to on miał być plebsem, a nie – tak jak ona zakładała i czego nigdy nie wybroniła – ona i jej znajomi.
  Nie uważał, aby obietnica złożona w lesie była jakaś wiążąca dla niej. Szybciej by pomyślał, że po prostu dziewczyna próbowała być miła i trzymać dialog, bo też sama chciała zabić jakoś czas.
  Co się działo później, kiedy okazało się, że nie spędzą reszty życia w kanadyjskiej głuszy, to już znacznie inna sprawa i inaczej to wyglądało. Bo nie wyglądało wcale. Kross w końcu uznał, że nie jest jej nic dłużny, a cała ta sytuacja w żaden sposób ich do siebie nie przybliżyła na zasadach sentymentalności.
  Więc się zaskoczył. Nawet zapomniał, że faktycznie zakładał się z nią o te dziesięć dolarów.
  Widząc jednak, że panna mądra nie zamierza dzielić z nim drinka, którego jej zaoferował, zabrał rękę, coby nie wisieć przed nią z nieprzyjętą ofertą. W głębi dorobił sobie opinię, że przecież nie zamierzała się z nim wymieniać śliną, na warunkach plastikowego kubka.
  — Tak, tak. Głupie żarty, które bawią tylko nas i chodzenie na pięterko — odparł, przewracając oczami, słysząc jej komentarz, że jeśli Rzygciuszek nie wróci za prędko z drinkiem dla niej, to będzie ciężko. Żartu w tym nawet nie próbował się doszukiwać, a to przez to, że Zoe już raz jasno wypowiedziała się o tym, co sądzi o tych imprezach. A przyszła pewnie faktycznie, by udowodnić, że ona miała rację.
  Wyglądała na taką, co musiała zawsze mieć rację i wszystko wszystkim udowadniać.
  Odsunął się od niej, wciskając wolną rękę w kieszeń spodni, by objąć spojrzeniem część domu, w której była Maldita ze swoim Dance Dance Revolution. Przez chwilę obserwował, jak dziewczyna się rusza i cokolwiek by o niej nie myślał, to jednak podobało mu się jak gibka była i jak dobrze się ruszała. Jeśli chodziło o kobiety – był wzrokowcem. Jego partnerka do brzydkich nie należała, a w zasadzie uchodziła za najgorętszą laskę w całej szkole – według jakiegoś tam uczniowskiego plebiscytu. I dlatego z nią był. Bo mu się podobała.
  Z wyglądu, nie z charakteru. Z charakteru była okropna, ale jego ojciec też był okropny i jakoś z nim żył.
  — Tam jest — wskazał brodą na rudą dziewczynę. Nie odniósł się do jej pytania, jedynie uśmiechnął krzywo – chyba bardziej nieświadomie, niż z jakiegokolwiek rozbawienia żartem Zoe. — Dobrze się bawi. I jakoś nikt nie narzeka. — Wzruszył ramionami, zerkając kątem oka na blondynkę, tak jakby chciał jej tym samym znać, że robiła to w odróżnieniu od niej. Ale przecież była tam nie tylko Maldita, bo i cała masa osób, nie tylko z jej świty. Neutralni przecież też byli, bo to była impreza Bensona, a ten – jak już mówił – zapraszał w zasadzie każdego i nie miał z tym problemu.
  Odwrócił się korpusem z powrotem w stronę Zoe.
  — Czyli co? Wpadłaś tutaj, aby odhaczyć obietnicę, a potem poopowiadać innym z kółka szachowego, jak dennie tutaj było, bo wszyscy pijani i nie dało się odnaleźć? — spytał, przechylając delikatnie głowę na bok. Zadarł nieznacznie podbródek, gdy kontemplował jej sylwetkę, zaraz dodając: — Bo wiesz, niektórzy bawią się tutaj na trzeźwo i jakoś sobie radzą. I wcale nie jest im ciężko. — Uniósł delikatnie brew, spoglądając na nią z tego punktu dość… oceniająco.

Zoe Avery

A little party never killed nobody

: ndz gru 07, 2025 11:51 pm
autor: Zoe Avery
Z jednej strony, podczas tego całego zagubienia w lesie, zdołała poznać Evandera z dwóch stron - tej irytującej, którą chciała rzucić niedźwiedziowi na pożarcie, a także tej zaskakująco… miłej. Tej, która biegła tempem odpowiednim do niej, tej która z jakiegoś powodu dała jej kurtkę, aby nie zamarzła na śmierć, tej, która wzięła ją na barana, gdy nie mogła biec w stronę ratunku.
Tej samej, której nie widziała, jak tylko pojawiła się publiczność.
Nie roztrząsała tego jednak. Robiłaby to, gdyby jej zależało jakkolwiek na tej relacji, prawda? Szybko się okazało, że ich znajomość była chwilowa. Może i chłopak miał zadatki na całkiem spoko kolegę oraz generalnie człowieka, ale chyba tylko jak nie miał dookoła siebie przyklaskiwaczy.
I też stres — rzuciła luźno, zaraz przenosząc wzrok na ludzi dookoła. Dziwnie było to przyznawać, ale fakt, że nie czuła się tu swobodnie wynikał też właśnie ze stresu. Bo nikogo tu raczej nie znała, nie wiedziała co tu się robi, jak się zachować i czego oczekiwać. Z jednej strony wszyscy mówili, że masz być sobą, a z drugiej była tu pewnie z połowa szkoły - mniej lub bardziej wstawiona, ale była. Nie zależało jej na publicznej opinii, ale była raczej człowiekiem, który wolał towarzystwo maksymalnie kilku osób, a nie całych tłumów.
Nie bez przyczyny polowała na fale, a nie biegała po klubach.
Przeniosła wzrok na Malditę, która wyginała się na parkiecie, robiąc wszystkie swoje nęcące wygibasy. Musiała przyznać, że wygląd miała naprawdę dobry. Ładna twarz, wyrobione, zadbane ciało, doskonały ubiór… tylko charakter miała tak paskudny, że psuła absolutnie wszystko. Ale podobno nie dało się mieć wszystkiego. Poza tym, kto by się tym przejmował, kiedy dzięki twarzy miało się wszystko, co się chciało?
A byś usłyszał jakby ktoś narzekał? — Bo jakoś Marvina narzekania nie słyszał. Miała czasami wrażenie, że generalnie on, ani jego znajomi nie słyszeli jak ktoś się żalił, a już na pewno nie widzieli, jak próbowano ich unikać. Jak uczniowie uciekali spojrzeniem czy całym sobą, bo i tak potrafiono znaleźć tych, którzy znajdowali się na liście „do gnębienia”.
W końcu kogo obchodziło ich zdanie, kiedy chciało się na kimś wyżyć.
Popularni byli najwyżej w szkolnej hierarchii, dlatego mieli swoją świtę. Ci co w niej nie byli, zwykle się nie wyróżniali. Ci co byli… dziwni, albo w jakiś sposób podpadli, jak chociażby Marvin, mieli najbardziej przekichane - nie dość, że ubierał się inaczej, to jeszcze całkiem sobie nagrabił występkiem na festiwalu. I chociaż był to czysty przypadek, to nie miało to znaczenia.
Przeniosła wzrok na niego, a kącik ust jej drgnął w ironicznie rozbawionym uśmiechu.
I to niby ja mam wyrobione zdanie — rzuciła, krzyżując ręce na piersi, przestępując z nogi na nogę. — Nie, przyszłam dać szansę domówkom i zobaczyć co takiego was tu przyciąga. — Bo z jednej strony była ciekawa, że tyle osób tak ciągnęło na te wszystkie wydarzenia. Nawet Marvina, który zwykle nie był zapraszany. I chociaż miała swoje podejrzenia, którymi się podzieliła, to chciała się przekonać czy faktycznie jest tak, jak sobie wyobraziła czy jednak przesadzała.
Jeśli będzie się mylić, to może komuś przyzna rację.
Poza tym, dotrzymuję tu towarzystwa. — Marvin wręcz ją błagał, aby tym razem poszła. On chyba też ją chciał przekonać do imprez, jakby to miało zmienić to, jak postrzegają go w szkole. — Zobaczę też na czym polegają te gry o których mówiłeś i postaram się dobrze bawić, mając spoko nastawienie. Dokładnie tak jak polecałeś. — Może wpadną jakieś alko-quizy z wiedzy ogólnej i kogoś rozniesie. Wtedy dopiero będzie się super bawić, jak będzie rozwalać drużynę przeciwną. — Nie musisz być uszczypliwy.
Nie wiedziała czego się spodziewać, bo mogło się tu wydarzyć absolutnie wszystko, łącznie z tym, że wrzucą Marvina do basenu czy ten się spije i zacznie lać na ścianę. Miała nadzieję jednak, że chociaż godności tu nie straci. Podobnie jak ona.

Evander Kross

A little party never killed nobody

: wt gru 09, 2025 9:06 pm
autor: Evander Kross
Spoiler
  1 — Faul! Piłeczka odbiła się za linią, rzut się nie liczy.
  2 — A żeś rzucił! Z taką mocą, że odbita od blatu piłeczka wyskoczyła wysoko ponad stół i głośnym chlupnięciem wpadła do jednego z kubków, jednocześnie oblewając przeciwnika częścią zawartości.
  3 — Granie nieczysto? A czemu by nie? Zamiast klasycznie zagrać i odbić piłkę od blatu postanowiłeś cisnąć nią w twarz przeciwnika, na której zatrzymała się z głośnym plaskiem.
  4 — Czyste zagranie! Piłeczka odbiła się i wpadła do kubeczka przeciwnika.
  5 — O nie, co za menda! Piłeczka odbiła się poprawnie, wskoczyła do kubeczka, ale z niego wyskoczyła. Nie liczy się, przykro!
  6 — Nikt nie wierzył, że się uda. Ty też nie. Piłeczka wpadła na krawędź kubeczka i zatoczyła dwa kółka po ściance, potem zakołysała się, ty zacząłeś dmuchać, żeby wpadła do środka i… udało się! Chlup.
  7 — Elegancko odbite, acz przyłożyłeś do tego nieco za dużo siły. Piłka wpadła do kubka z takim impetem, że ten się przewrócił i oblał zawartością twojego przeciwnika od pasa w dół.
  8. — Bierzesz zamach i rzucasz... w oko jednego z obserwatorów całej rozgrywki.
  9. — Physics.exe has stopped working. Piłka odbija się od stołu, potem od ściany, potem od czyjegoś ramienia i dopiero wtedy ląduje w kubku. Po takim bilardzie nikt nie ma pojęcia, czy to w ogóle powinno się liczyć.
  10. — Rzucasz, a piłeczka leci, leci… i ląduje w zupełnie innym miejscu niż celowałeś. W kubku z sosem czosnkowym stojącym na stole obok.
  11. — Ktoś wśród zioomków zjaranym głosem krzyczy, żebyś „zakręcił nadgarstkiem jak przy mieszaniu bigosu”, a Ty z najkiegoś powodu tego słuchasz i... wychodzi
  12. — Piłeczka wypada ci z ręki w samym zamachu, zanim zdążysz rzucić... Tak, wszyscy to widzieli
  13. — Albo nie jadłeś śniadania albo to jakiś udar. Bo rzucasz, a piłka nawet nie przelatuje na drugą stronę, tylko z głuchym pluskiem ląduje w twoim własnym kubku, więc... Gapiowie twierdzą, że masz wypić
  — Bym usłyszał — odpowiedział lakonicznie. Zawsze słyszał, ale zwykle z tym nic nie robił. Jeśli już przesadzała, to wywoływał Malditę upominawczo, ale to też na niewiele się zdawało. Nikt mu jednak nie mógłby zarzucić bierności. Próbował? Próbował. A że nieskutecznie to już nie jego broszka. Sam z kolei Marvina słyszał, ale odkąd sam dał mu już niepodważalny powód do tego, by go przycisnąć, to nie zamierzał się nad tym rozdrabniać. W końcu to on miał być tym mądrzejszym, a nie był – w swoich głupich reakcjach i wyszczerzach.
  To trochę jak brak instynktu samozachowawczego.
  Przechylił nieznacznie głowę, słuchając jej.
  — No, ty — odpowiedział, choć wcale tego potaknięcia od niego nie wymagała. Ba, po tonie wiadomym było, że chciała przerzucić argument na niego, wytykając mu uprzedzenia – zrozumiał, nie był głupi. Ale to przecież nie on niemal zaczął rozmowę od musze się napić bo na trzeźwo będzie ciężko.
  Ale w zasadzie miała rację. Mógłby odpuścić i spróbować dać jej szansę, może to jednak ona, a nie on miała rację. Przyszła i, jak stwierdziła, zamierzała wypróbować tutejsze rozgrywki i formę zabawy. Nie to, żeby planował ją nawrócić, ale to mogłoby być całkiem ciekawe doświadczenie.
  — To chodź — powiedział, ruchem głowy wskazując kierunek. — Zagramy w beerponga. Znasz, Smartypants? Czy w atlasach o tym nie piszą? — spytał, z tą uszczypliwością, którą jeszcze chwilę temu mu odradzała. Nie było to jednak suche i prostacko złośliwe, jeśli już – to jako miękka zaczepka. Przeszedł przez salon do ogrodu zimowego, w którym spora grupa zebrała się wokół stołu do pingponga.
  Przepuścił Zoe, organizując jej w tłumie miejsce tak, aby mogła oglądać trwającą rozgrywkę z pierwszego rzędu. Sam stanął obok, choć trochę cofnięty za nią. Pozwolił jej oglądać i analizować to, co się działo, aby następnie wyjaśniać jej to, co miałoby być niejasne. Grę być może kojarzyła, choćby z filmów, ale czasami reguły gry różniły się minimalnie, ale łączył je ten sam rdzeń i cel.
  W końcu jeden z graczy wyrzucił obie dłonie, zaciśnięte w pięści, w górę, z triumfalnym okrzykiem, ogłaszając tym samym swoją wygraną. Słaniał się trochę na nogach, ale nie wyglądał tak źle jak jego przeciwnik. Obaj zdawali się być mocno podchmieleni, ale przecież nie od jednej rozgrywki – oni byli zaprawieni w boju.
   Nie to co Zoe.
  Jeden z chłopaków rzucił piłeczką pingpongową, podając ją Evandrowi, który przechwycił ją nad głową blondynki.
  — To co, Smartypants. Zagramy? — Sama w końcu mówiła, że zobaczy na czym polegają te gry. I że postara się dobrze bawić. Marvin gdzieś przepadł w tłumie, z pewnością ruszył kogoś poderwać, bo na takiego podrywacza wyglądał.
  Kross nie przyjmował odmowy jako odpowiedzi. Kończyło się to namawianiem, jeśli nie przez niego, to przez postronnych obserwatorów, którzy zdawali się zagrzewać dziewczynę do rozgrywki. Jakby była częścią ekipy, jakby była swoja. Bo właśnie tutaj tych podziałów miało nie być. A przynajmniej nie aż takie.
  Kiedy już stanęli naprzeciwko siebie, a jeden z chłopaków uzupełnił nowe kubeczki piwem, rzucili monetą o to, kto zaczyna i padło na Krossa.
  — Chcesz taryfę ulgową? — spytał, choć po bezczelnym uśmiechu, skrzącym się w kąciku jego ust, widać było, że tej opcji chyba nie brał pod uwagę. A na pewno nie w tej rundzie. — Zapomnij.
  Podrzucił piłeczką ze dwa razy , aby następnie rzucić nią i to z takim impetem, że odbiła się po drugiej stronie siatki, wpadła do jednego kubeczka w najszerszym rzędzie piramidy, ale jej pęd był taki, że przewrócił pojemnik i rozlał piwo po stole tak, że część chlusnęła na Zoe, ochlapując ją od pasa w dół.
  — Pardon. — Nie było to celowe, bardziej się po prostu popisywał. — Ale resztę i tak musisz wypić. — Bo z pewnością w samym kubku jeszcze coś zostało, a on nie chciał jej odpuścić.

Zoe Avery

A little party never killed nobody

: śr gru 10, 2025 7:53 pm
autor: Zoe Avery
Fakt, może i by usłyszał. W zasadzie nie wiedziała co było gorsze, udawanie, że się czegoś nie widzi, brak reakcji czy reakcja z dupy, która niczego nie zmieniała. Chociaż to wszystko to jedno i to samo, bo nie broniło nikogo ostatecznie. Kto jak kto, ale ona wiedziała, że czasami interwencja potrafiła być zdradliwa, bo jeśli się narazisz, staniesz się nowym celem. Dlatego też wiele osób po prostu nic nie robiło, aby przypadkiem się nie narazić. Lepiej i łatwiej było po prostu siedzieć, odwracać wzrok lub zagryzać zęby.
Chyba, że było się nią. Wtedy pyskowała nawet jak obrywała po tym lodowym napojem.
Może nie miała takiego doświadczenia w tych całych imprezach, a jej styl życia nie odpowiadał typowemu nastolatkowi, ale dotrzymywała słowa oraz lubiła próbować nowych rzeczy. Dlatego też mimo dziwnego stresu, bo przecież nie była „tutejsza”, zamierzała dać szansę nowej… aktywności.
Tylko myślała, że czas na imprezie spędzi z Marvinem.
W życiu nie przypuszczała, że od początku będzie to Kross.
Czy ty się czasami zamykasz? — rzuciła z podobną uszczypliwością, której towarzyszył wymowny, złośliwy uśmiech na twarzy. Już weszły jej w krew te wszystkie dogryzania, a ich relacja nawet nie była zaawansowana. Niemniej wzbudzał w niej tą dziwną część, która kazała jej pyskować, chociażby dla samej zasady.
A ona zwykle uchodziła za tą grzeczną i kulturalną.
Poszła jednak za nim. Odwróciła się jeszcze wcześniej w kierunku, gdzie miał zniknąć Marvin, szukając chłopaka spojrzeniem. W tłumie nastolatków ciężko było go jednak dostrzec, co oznaczało, że albo przepadł w kuchni i się z kimś zagadał, albo miał kłopoty i ktoś go zamknął w szafie czy gdzieś. Liczyła jednak na to, że jej przyjaciel sobie poradzi, a w razie konieczności, to ją znajdzie. Jeśli będzie chciał.
Stanęła w luce między ludźmi, aby obserwować aktualną potyczkę między dwójką chłopaków. Rywalizacja była zażarta, nie mówiąc o tym, że obydwoje nie wyglądali na zbyt… trzeźwych. Ostatecznie jednak jeden z nich wygrał, a dookoła rozdarli się ludzie gratulując zwycięzcy. Zasady nie były trudne, wystarczyło trafić do kubeczka z piwem, aby twój przeciwnik je wypił. Ten kto pierwszy straci kubeczki - wygrywa.
Trzeba było mieć jednak dobrego cela, a na desce tego nie potrzebowała.
To co, Smartypants. Zagramy?
Spojrzała niepewnie w jego stronę, po czym przeniosła wzrok na stół. Coś z tyłu głowy jej podpowiadało, że to może nie być najlepszy pomysł, ale z drugiej strony…
Miałabym odmówić możliwości skopania ci tyłka na twoim własnym terenie? — Mocne słowa jak na kogoś, kto nigdy nie grał w beerponga, Zoe. Ale chociaż wyzwanie podjęła, aby nie było, że się cyka.
Podeszła do swojego stanowiska, gdzie ktoś uzupełniał kubeczki na pełne. Obserwowała całe przygotowanie, a także miejsce swojego przeciwnika. Kąciki ust jej drgnęły wyżej i pokręciła głową w niedowierzaniu, gdy powiedział, że nie da jej żadnej taryfy ulgowej. Nie spodziewała się, że da jej jakiekolwiek fory. Prędzej pomyślałaby, że spuści jej łomot przy wszystkich i to ona pożałuje swoich słów.
Pierwszy strzał. Tak mocny, że aż kubeczek się przewrócił, a jego zawartość została rozlana na jej ciemne spodnie. I tyle byłoby z jej czystego, imprezowego outfitu.
Serio? — rzuciła, spoglądając na siebie, a potem na chłopaka.
Przynajmniej ojciec się nie przyjebie, że wali alkoholem, bo pewnie i tak nie zwróci na nią większej uwagi. Nie mówiąc o tym, że raczej nie spodziewał się, że była na imprezie. Wyszła nie mówiąc gdzie idzie.
Sięgnęła po tą resztkę piwa, które zostało w czerwonym kubeczku i wypiła je, krzywiąc się nieco pod nosem. Nie była mistrzynią alkoholu. Nie miała mocnej głowy i nie piła często, więc… musiała pilnować, aby przypadkiem nie przegrać, bo to może być jej gwóźdź do trumny. Albo klucz do nowej, imprezowej Zoe.
Wzięła piłeczkę i cisnęła przed siebie, tylko że…
Test! To była próba, nie patrz się tak — powiedziała, kiedy pingpong odbił się za linią, nie trafiając w zasadzie w nic. Pięknie zaczęłaś, Zoe. Gdyby był tu trener, na pewno zgarnąłby cię do drużyny.
Przejęła piłkę raz jeszcze i nawet jedno oko przymknęła. Sęk w tym, że mistrzostwa na pewno nie dostanie, bo jak rzuciła nią raz jeszcze to ta odbiła się od stołu, ściany i kogoś, ale… zatopiła się w kubku przeciwnika.
Wyrzuciła ręce w górę w zadowoleniu. Jakby wszystko było dokładnie wyliczone.
Dawaj, dawaj, to dopiero pierwsze, a wypijesz wszystkie. — Patrzcie ją jaka pewna siebie. Gorzej jak to Marvin będzie musiał odprowadzać ją do domu, a nie ona jego.

Evander Kross

A little party never killed nobody

: czw gru 11, 2025 9:39 pm
autor: Evander Kross
  Mógłby jej zadać dokładnie to samo pytanie, ale postanowił ustąpić, bo chciał być tym mądrzejszym w tej relacji. Poza tym – miał za dobry humor, aby faktycznie zacząć się przepychać z nią do tego stopnia, że przestałoby to być miękką zaczepką, a zaczęło być pojedynkiem, który nie bawiłby ani jednej strony i opierałby się na wytykaniu ze złośliwością własnych opinii.
  Można było przekuć tę energię w coś zupełnie innego i zaangażować Zoe w grę. Z jakiegoś powodu zależało mu trochę na tym, aby jednak przyznała mu rację, że się myliła i wcale nie jest tak źle, jak zakładała. Chociaż z drugiej strony – o niej miał taką opinię, że choćby się miała posrać, to nie przyznałaby się, że kiedykolwiek się myliła. W końcu „najmądrzejsze osoby” się nigdy nie mylą. Zawsze to jest wina wszechświata czy innej fizyki kwantowej – cokolwiek tam mądrale nie wymyślą – a nie osoby.
  Kiedy jednak dziewczyna z entuzjazmem przyjęła jego wyzwanie i nawet mu odpyskowała, skrzyżował ramiona na piersi, unosząc przy tym brew, już samą swoją postawą pytając, czy ona tak serio.
  Prowokowała go w czymś, czemu bliżej było do jakiegokolwiek sportu niż olimpiady chemicznej, więc zwycięstwa mógł być pewien. Tylko teraz jeszcze musiał ją ustawić z powrotem na miejsce, bo wyrywała się przed szereg. Nawet znajomi dookoła podłapali to wszystko, wydając z siebie cały wachlarz wariantów z „uuuu!” i pochodnych.
  Dlatego o taryfie ulgowej mogła zapomnieć. Nie liczyło się, czy grała w to wcześniej czy nie – liczyło się zwycięstwo. Evander w końcu uwielbiał rywalizację. A jeszcze bardziej lubił odnosić triumf.
  Stąd ten pierwszy strzał, który poleciał bezbłędnie, ale też z impetem do kubeczka. Widział, że koleżanka już była troszeczkę mokra – z pewnością na jego widok – i wyszczerzył się głupio przy przeprosinach. Nie zrobił tego, co prawda, specjalnie. Chociaż… może? Może był z niego większy bully niż zakładano.
  Nawet zaklaskał jej, kiedy dopiła resztkę piwa i się nie zachłysnęła nią. Ciekawe czy w ogóle wcześniej coś piła?
  Pierwszy, nieudany dość, rzut w jej wykonaniu skwitował uniesionym łukiem brwiowym. Na szczęście jego koledzy potaknęli za Zoe, że można to uznać za próbę, choć tak naprawdę był to faul. Ale wiadomo – jeśli mają wybrać komu kibicując, to szybciej ładnej dziewczynie niż koledze. Nawet jeśli byli w jednej paczce.
  A żaden z nich pewnie nawet nie wiedział, jak dziewczyna w ogóle miała na imię. Chociaż może wśród nich zdarzyły się pojedyncze egzemplarze, które ją przedstawiły po cichu wiernym fanom
  — No czekam, czekam — skomentował, nie opuszczając ramion.
  A potem Zoe jak rzuciła, to aż uchylił się, aby nie oberwać piłką, która minęła się z nim, później odbiła od ściany za nim, od ramienia stojącego obok niego kolegi, a później z głuchym chlupnięciem wylądowała w jego kubeczku.
  Podniósł spojrzenie z dryfującej w piwie piłeczki pingpongowej na Pannę Mądralińską i spojrzał na nią z pobłażaniem, kiedy ona się cieszyła. Jak to się mówiło? Ach, tak. Głupi ma zawsze szczęście.
  — Szczęście początkującego — skomentował, przewracając oczami. Dobrze, że nie zdecydował się na ten pierwszy wariant, chociaż może mógłby to rozciągnąć w jakiś przytyk o wiele bardziej zmyślny, niż jesteś głupia i dlatego ci wyszło.
  Wypił swoje piwo bez gadania, bez wykłócania się, przyjmując ten punkt po jej stronie. Głównie też dlatego, że pewnie koledzy, którzy zdradziecko już stanęli po jej stronie, i tak by jej to wszystko zaliczyli; szkoda było strzępić ryja. Przynajmniej się trochę orzeźwi.
  — Zobaczymy, jak szybko wrócisz do domu. I czy będziesz wracała na czworakach — rzucił, oddając pusty kubek przechodzącemu obok chłopakowi, który postanowił, że będzie zbierał śmieci (tak, był to Marvin; tak, niósł całe naręcze pustych kubków).
  Podrzucił piłeczką, aby potem wycelować i rzucić do kolejnego celu. I tym razem było to na tyle mocne, że plastik z piwem wywrócił się i piwo polało się po stole oraz chlupnęło znów na ubrania Zoe.
  — Jak tak dalej pójdzie, to zostaniesz też Miss Mokrego Podkoszulka — skomentował jeden z podchmielonych chłopaków z głupim wyszczerzem na swojej różowej gębie.
  — Nie dziękuj — odezwał się, posyłając jej niewinny uśmiech. — Przegrywasz, ale przynajmniej nie musisz pić aż tyle.

Zoe Avery

A little party never killed nobody

: pt gru 12, 2025 9:53 am
autor: Zoe Avery
Gdzieś tam podświadomie naprawdę chciała mu utrzeć nosa. Domyślała się już po jego przytykach oraz określeniach, że nie uważał jej za godnego przeciwnika. I zapewne miał rację, bo jakby nie było, nie grała nigdy wcześniej w tego typu gry. Nie miała super taktyk, mogła mieć tylko szczęście. Niemniej motywacja przez nią przemawiała, dlatego nie tylko podjęła wyzwanie, ale też naprawdę przykładała się do swoich rzutów, które… no, pozostawiały wiele do życzenia. Ale hej, to był zaledwie początek, a ona podobno szybko się uczyła. Może to tylko kwestia czasu zanim wyrobi sobie odpowiednie parametry rzutu i obliczy trajektorię.
Albo po kilku piwach będzie już zbyt porobiona, aby prawidłowo rzucać.
O tyle dobrze, że miała wsparcie w przypadkowych osobach, które z jakiegoś powodu zaczęły ją otwarcie wspierać. Może to dlatego, że była dziewczyną, może dlatego, że była nowa, ale dawali motywacyjnego kopa, dzięki czemu chęć wygrania z Krossem była jeszcze większa. I tym samym pewnie będzie wielki zawód, kiedy okaże się, że jest w tyle o kilka kubków z piwem.
Wtedy pewnie już nie będzie jej tak do śmiechu.
Szczęście początkującego/
I oby trwało jak najdłużej. Mogłaby mieć takie szczęście, że dzięki niemu wygra, wtedy dopiero odczułaby dziwną satysfakcję. Chociaż szczerze się na to nie nastawiała, to i tak zamierzała z nim walczyć do końca. Może i była „kujonem” czy tam „nerdem”, zależnie jak ją nazywał, ale ducha rywalizacji miała czysto sportowego. Nawet jeśli okazywał się on głównie na konkursach chemicznych czy innych testach.
Chciałbyś — odpowiedziała mu, oglądając jak wypija swoje piwo.
Marvin tylko zebrał kubeczki i chyba nawet jej nie zauważył, gdy sprzątał w nie swoim domu. Pewnie nie spodziewał się, że pośród tych wszystkich ludzi, w tym Krossa, spotka swoją przyjaciółkę, która w dodatku będzie grać w beer ponga. A nawet jeśli ją zobaczył, to stwierdził, że mu się przywidziało, bo kto jak kto, ale Zoe przecież nie chciała tu nawet być.
Wystarczyło chcieć się z nią zmierzyć w czymkolwiek, aby jednak poczuła ducha walki.
Czekała na jego rzut, ale nie spodziewała się, że ten drugi będzie równie mocny co pierwszy. Kubeczek się przewrócił, a jego zawartość raz jeszcze wylądowała na jej ubraniach. Jak wróci do domu, to będzie się za nią ciągnął zapach całej gorzelni.
Robisz to specjalnie! — rzuciła, oglądając swoje mokre plamy, zaraz podnosząc na niego swoje oskarżycielskie spojrzenie. Nie było w nim jednak nic ze złości, może lekkiej, ale też przy tym dziwnego rozbawienia. Zupełnie jakby ten duch imprezowy zaczął wyciągać kija w dupie, który według Krossa miała.
Albo inaczej - jakby się przekonywała, że nie jest tak źle. To gorsze.
Wzięła jednak tą resztkę piwa, które zostało w kubeczku i wypiła je, lekko się krzywiąc pod nosem. Nie było to jej pierwsze piwo, bo piła je czasami jak się uczyła czy na wyjściach z jej dziwnymi znajomymi, ale nie robiła tego często. I nigdy się nie napierdoliła tak, aby się słaniać, nie mówiąc o tym, że nigdy też jej się film nie urwał. I nie miała kaca. Dzisiaj mogło się to zmienić, mimo tego, że zamierzała się pilnować.
I to wszystko przez jedną, głupią grę w którą chciała wygrać.
Chwyciła piłeczkę pingpongową, wymierzyła i rzuciła… Problem w tym, że nie wiedziała co się tam podziało, bo piłka nie tylko wleciała do kubeczka, uderzając o taflę piwa, ale też zaraz z niego wyleciała.
Bez jaj! Było w środku! — powiedziała, wskazując palcem na kubek do którego początkowo trafiła. — Oszukane te twoje kubki, na bank. — Nie wiedziała w jaki sposób, ale jak na jej, to powinien był to wypić, bo ewidentnie piłka znalazła się w środku.
Ale jako, że nie miała taryfy ulgowej, to pewnie mogła o tym zapomnieć.

Evander Kross

A little party never killed nobody

: sob gru 13, 2025 2:57 pm
autor: Evander Kross
  Nie zastanawiał się nad konsekwencjami swoich wyborów. Prawdopodobnie jego dziewczyna, kiedy w końcu przestanie błyszczeć niczym gwiazda przed wszystkimi i wpadnie na genialny pomysł, aby go znaleźć i porobić kilka zdjęć na swoje stories, aby się pochwalić chłopakiem i aby inne osoby jej, rzekomo, pozazdrościły, to w momencie, w którym wpadnie i zobaczy, że Evander dobrze się bawi z inną dziewczyną, rozpęta się Armagedon. Zrobi taką scenę, że imprezować się odechce nie tylko Zoe, ale także jemu i połowie gości, którzy będą akurat w polu rażenia jej wybuchu.
  Niby nic złego nie robił, jednak w jej oczach to byłoby dokładnie to samo, gdyby zaprosił blondynkę na pięterko, by znaleźć sobie jakiś ustronny kącik.
  Ale tym będzie martwił się później, bo przecież nie zamierzał żyć pod butem swojej, dość kontrowersyjnej, partnerki. Zresztą znał pewne schematy aż za dobrze – Maldita robiła sceny, ale kiedy dostawała drogi prezent, przestawała być obrażona i wypisywać szambo na niego w swoim instastories o tym, jak okropnym chłopakiem jest i jak bardzo ją skrzywdził.
  Miała zbyt duże grono obserwujących, by jej jazdy zlewać ciepłym moczem. Nie mówiąc już o tym, że jej ojciec był dość wysoko postawiony w CFL-u, z którym raczej nie chciał mieć zatargu jeszcze przed próbą rekrutacji.
  Ba, liczył nawet, że relacja z Malditą nieco mu ułatwi w kwestii kariery sportowej.
  — No mówię, pomagam ci. Nie dziękuj mi — powtórzył, spoglądając na nią bardzo wymownie. Bo przecież to nie tak, że nie miała mu za co dziękować. Chyba, że za bycie bałwanem wobec niej – ale tak naprawdę te dwa oblania nie były umyślne. Na pewno to drugie nie było, bo nie był z tych, którzy nie wiedzieli, że zbyt często powtarzane żarty przestają kogokolwiek bawić.
  Bawił się przednio – podobało mu się nawet to, jak Zoe uwalniała w sobie stronę, o którą absolutnie by jej nie podejrzewał. Owszem, w kwestii docinek pozostawała mu zawsze nieustępliwa, ale żeby była taka zaangażowana w głupią, imprezową grę?
  Jeszcze trochę i będzie musiał powiedzieć, że jej nie poznaje. Bo to wcale nie tak, że prawie wcale jej nie znał.
  Jeszcze trochę i będzie musiał przyznać, że wyciągnęła tego kija z dupy. Razem z kręgosłupem, bo przecież miał już być z nim niezmiennie zintegrowany.
  W napięciu czekał, aż Zoe wykona swój rzut. Niestety dla niej – nie dlatego, że obawiał się, że przegapi jakiś mistrzowski zwód i trafienie, a bardziej przez fakt, że do tej pory szło jej… całkiem kolorowo, bo jeśli nie faul, to gwałt na wszelkich prawach fizyki, który aż musiał jej uznać.
  Obserwował więc, jak piłeczka odbija się zgodnie z zasadą od stolika, a potem z chlupnięciem wskakuje do kubeczka z piwem, aby… jakimś, kurwa, cudem wyskoczyć.   Ona naprawdę łamała te wszelkie prawa fizyki. Po kim jak po kim, ale po niej, która pewnie recytowała je we śnie, to by się tego nie spodziewał.
  Najwyraźniej znajomość ich wcale nie szła w parze ze zdolnością wykorzystania ich w praktyce na swoją korzyść.
   Biedna Zoe.
  Prychnął głośno.
  — Tak, tak — odpowiedział, schylając się, aby podnieść piłeczkę. — To się absolutnie nie liczy. Gramy bez taryfy ulgowej, pamiętasz? Następnym razem po prostu postaraj się bardziej. — Uniósł wymownie brew, co było wystarczające, aby nie musiał dodawać na głos ‘o ile w ogóle umiesz’. To była otwarta prowokacja z jego strony. Podjudzał ją, bo nawet była zabawna, jak się wściekała i próbowała walczyć o swoje prawa w tej grze. Zwłaszcza te, które jej absolutnie nie przysługiwały.
  Potem odwrócił się, żeby chyba jeszcze bardziej ją upokorzyć, i rzucił przez ramię. Piłka odbiła się prawidłowo od blatu, a potem trafiła na rant kubeczka, aby okrążyć go w swoim pędzie, a następnie zatrzymać się i zakołysać na nim, jak gdyby nie mogła się zdecydować czy wpaść czy nie wpaść.
  Mogli już tylko z Zoe próbować albo się modlić, albo… Kross dmuchnął. Nie wiedział nawet, czy to od tego – czy to w ogóle pomogło – czy piłka sama postanowiła jednak wpaść do kubeczka pełnego piwa, ale ostatecznie chlupnęła, ogłaszając jego triumf.
  — TAK, JEST, KOCHANIE. — Wyrzucił obie pięści w triumfalnym geście. To piłeczka. Piłeczka była jego kochaniem, Maldita. Miejmy nadzieję, że o przedmiot nie będzie zazdrosna. — Dalej, dalej. Miałaś rozgrzewkę z ochłapami, to teraz jedziesz cały kubeczek. Bonus: dam ci wygrać, jeśli się przy tym zbekasz. — No ale był pewien, że akurat tego to nie zrobi.
  I to na imprezie. Przy wszystkich. Tylko po to by wygrać.

Zoe Avery