close enough to bruise, close enough to break
: wt gru 02, 2025 12:05 pm
014
close enough to bruise, close enough to break
Zresztą jak za każdym razem, kiedy go widziała. Nie powinna. A jednak to robiła.
Nie powinna przychodzić do jego biura, żeby za plecami Milesa wyciągnąć od niego dodatkowe informacje. Nie powinna wymieniać z nim tych wszystkich wiadomości. Nie powinna brać go do Quebec. A już na pewno nie powinna ciągnąć go na kolacje u Arthura, który jak się potem okazało, był o wiele bardziej niebezpiecznym człowiekiem, niż się z początku mogło wydawać. Nie powinna go narażać. A jednak to zrobiła.
I ostatnio znowu, jakby niczego ją to nie nauczyło, jakby nie umiała trzymać się z daleka od kłopotów, znowu pozwoliła na te rozmowy. Bo tak jakoś wyszło. Na drinka może i w końcu nie poszli, bo Pilar to jednak ukróciła, ale przecież wciąż pisali. Czasami więcej niż powinni. On za plecami Cherry, a ona… bo musiała zająć czymś myśli. Bo nie potrafiła odnaleźć się w tej nowej rzeczywistości, w pieprzonym szarym Toronto po tym, jak spędziła najlepsze trzy dni swojego życia w malowniczym Medellin. Z Madoxem. Z mężczyzną, który pojął jej serce w najbardziej przerażający, a zarazem wspaniały sposób, jaki tylko się dało. I z jednej strony nie zamieniłaby tego uczucia, tego, co wtedy mieli na nic innego na całym zasranym świecie, ale w tym samym czasie ból, żal i pustka, z jaką chodziła w sercu po powrocie były nie do zniesienia. Wyjadały ją te uczucia. Wiecznie tylko się wkurwiała, kłóciła z ludźmi w robocie albo uciekała do papierów i sprawy z kontenerami, żeby nie mieć czasu myśleć. I w tym wszystkim uciekła też po części do Galena. Do tych zaczepnych rozmów, które mieli jeszcze z początku śledztwa. Bo chociaż kontakt urwał im się na kilka tygodni, wystarczył jeden sms i wszystko było jak wcześniej, jakby każde z nich wcale się nie zmieniło. A przecież zmieniło się tak wiele; on prawie umarł i ona zresztą też, oboje z powodu serca. Tylko trochę w innych okolicznościach i z innych powodów.
A przecież miał o siebie dbać. A on nie dość, że lądował po szpitalach, to jeszcze jak się okazało, pośród tych rozmów dostał listy z pogróżkami, jakby tych kontenerów było mało. Jakby sam Arthur Seeley nie był dla niego wystarczającym zagrożeniem. I Pilar, pisząc to mam nadzieje, że umiesz się bronić naprawdę nie sądziła, że on odpisze, że nie i że powinna go nauczyć, a już tym bardziej, że ona się na to zgodzi. Na to, że nauczy Galena Wyatta walczyć. Żeby mógł się bronić. Kurwa. I kto tu był bardziej pojebany, on czy ona? A może oboje? Chociaż nie, Pilar zdecydowanie bardziej. Ale przecież była zdesperowana. Była gotowa zrobić wszystko, byleby chociaż na chwile zdjąć z siebie mysli o Madoxie i jego pięknych, ciemnych oczach.
Westchnęła głośno, po raz kolejny przechodząc wzdłuż wynajętej sali na ten ich pożal się Boże trening. Pomieszczenie było dość przestronne chociaż w środku wcale nie znajdowało się wiele — kilka maszyn do ćwiczeń, worki bokserskie, hantelki, a na środku wielki, pusty plac, na który Pilar już ułożyła kilka materacy. Trochę będą się tu dzisiaj rzucać, a bardzo nie chciała połamać jego drogiego tyłka.
O ile ten tyłek postanowi się w ogóle pojawić.
Spojrzała na zegarek i już łapała za telefon, kiedy drzwi cicho zaskrzypiały.
Wyglądał, jakby nic się nie zmienił. Wciąż z tymi nienagannie rozwalonymi włosami, piekielnie błękitnymi oczami i uśmiechem, który potrafił skradać serca. Wstrzymała na moment oddech, czując na skórze wspomnienia tych wszystkich wycieczek, które razem przeszli. A potem zobaczyła, w co on był ubrany.
— A co ty masz na sobie? — rzuciła zamiast jakiegokolwiek cześć, miło cię widzieć, jak ci minęła droga na to zadupie? Ale jak ona mogła przejmować się zbędnym witaniem, kiedy on miał na sobie jasną koszulkę, która pewnie cała się upierdoli od tego brudu na podłodze, a do tego jakieś obrzydliwie drogie spodnie, które świeciły się z daleka. Niby to wszystko było sportowe a jednak… takie niepasujące do tego miejsca. A najgorsze w tym wszystkim było to, że Pilar to przewidziała. I miała dla niego ciuchy na zmianę. Podeszła do czarnej torby i szybciutko cisnęła nią w Galena. — To dla ciebie. Przebieraj się — w środku była luźna, cienka czarna koszulka i równie ciemne spodenki. Oczywiście
Przysiadła na jednej z wielkich, drewnianych skrzyń i przyjrzała mu się uważnie, kiedy tak przeglądał zawartość torby, jeszcze nim ruszył do szatni.
— Przyjechałeś lambo? — uniosła brew, wbijając w niego ciemne spojrzenie.
Galen L. Wyatt