Strona 1 z 1
Did you fall from heaven? 'Cause you sure look like a failed drop...
: sob gru 06, 2025 3:13 am
autor: Remy Blythe
004
Did you fall from heaven?
'Cause you sure look like a failed drop...
outfit
Zaczerpnęła powolny, głęboki wdech i wypuściła go ze świstem przez usta, obserwując jak pod wpływem temperatury zamienia się w biały obłok pary na tle czystego, nocnego nieba i na krótki moment przesłania jej gwiazdy. G w i a z d y. Minął ponad rok, odkąd po raz ostatni odważyła się spoglądać w ich stronę tak swobodnie, bez tego nieprzyjemnego ucisku w piersi. Niemal zapomniała już, jakim zachwytem przepełniał ją zwykle ten widok...
Zamrugała, nie będąc jednak w stanie oderwać wzroku, nawet pomimo dotkliwego chłodu, który z każdą chwilą przenikał przez jej ubranie i coraz głębiej wgryzał się w jej skórę. Śnieg otaczał ją ze wszystkich stron, przykrywając jej rozłożone szeroko ramiona miękkim puchem. Niewielka zaspa zamortyzowała nieco upadek, ale Remy runęła na nią z impetem, który w pierwszej chwili wydusił z jej płuc całe powietrze. Potrzebowała niemal minuty, aby dojść do siebie, a kiedy dziwne otępienie wreszcie minęło, poruszyła ostrożnie palcami u rąk i stóp, aby upewnić się, że wciąż ma nad nimi pełną władzę. Na pierwszy rzut oka wyglądało na to, że z jej funkcjami motorycznymi wszystko było w porządku. Blythe poczuła głęboką ulgę, a jednak z jakiegoś powodu nie potrafiła się zmusić, aby dźwignąć się do pionu.
Czas uciekał, a cisza wypełniająca plac zabaw przeciągała się, przynosząc jej ukojenie. Wszystko inne, poza bezdenną przestrzenią ponad jej głową, zdawało się tracić na znaczeniu im dłużej się jej przyglądała. Osiemnaście miesięcy, trzynaście dni i jakieś piętnaście godzin minęło, odkąd po raz ostatni czuła się w ten sposób, ale teraz, w tej konkretnej chwili, miała nieodparte wrażenie, jakby wreszcie wróciła do domu. Było w tym wszystkim coś zaskakująco magicznego, czemu nie była w stanie się oprzeć.
Remy przechyliła głowę i potarła policzkiem o kołnierz kurtki, gdy pieczenie na jej twarzy stało się nieznośne. Śnieg zdążył się rozpuścić; woda spłynęła w dół jej szczęki i dziewczyna wzdrygnęła się mimowolnie. Jej jeansy zaczynały przemakać, a skóra ponad jej krzyżem mrowiła od chłodu i Blythe podjęła pierwszą próbę ruchu. Uniosła kark, oderwała łopatki od ubitego śniegu, a potem opadła z powrotem i ciche sapnięcie opuściło jej zziębnięte usta. Tępy ból w okolicach pleców i żeber był nieprzyjemny, ale nie na tyle przytłaczający, aby nie mogła stanąć na nogi. Problem tkwił w niewidzialnym ciężarze, który zdawał się przygniatać ją do ziemi, jednocześnie okradając ją z sił. Zdecydowanie nie powinna się była wspinać w taką pogodę.
— Niech to — mruknęła i skrzywiła się, ale zanim jej myśli ruszyły w pogoń za narastającymi obawami, do jej uszu dotarł charakterystyczny odgłos kroków na śniegu.
Rems zamarła, nasłuchując i przez moment miała szczerą nadzieję, że pozostanie niezauważona, a intruz minie plac zabaw, pozwalając jej cierpieć w samotności... Kiedy jednak chrzęszczenie stało się głośniejsze zrozumiała, że pomimo pobożnych życzeń, prawdopodobnie została przyłapana.
Odchyliła głowę, a czapka osunęła się nisko na jej oczy, ale nie zrobiła nic, aby ją poprawić. Czekała w napięciu na rozwój wydarzeń, próbując zapanować nad zawstydzeniem, które uniosło swój jadowity łeb, dla kontrastu rozgrzewając ją od środka.
Michael Graham
Did you fall from heaven? 'Cause you sure look like a failed drop...
: wt gru 09, 2025 10:16 am
autor: Michael Graham
Było cholernie zimno. Od roku na powrót mieszkał w Kanadzie i nadal nie przyzwyczaił się do tak gwałtownego spadku temperatur. Chłód przenikał go dogłębnie, dreszcz przebiegał wzdłuż ciała i niechęć wobec białego puchu wzrastała błyskawicznie z każdym krokiem stawianym na odśnieżonym chodniku. Jakim cudem dał radę przetrwać tu dwadzieścia pięć lat? To fascynujące, jak szybko człowiek potrafił się zaadaptować do upałów, a do zimna już nie — a przynajmniej Michael tak miał. Kim by jednak był, gdyby zdecydował się zamknąć w domu i przehibernować do późnej wiosny? Musiał powziąć zdecydowane kroki, by podtrzymać swoją rutynę i poradzić sobie z niesprzyjającymi warunkami.
Bielizna termoaktywna, cieplejsza bluza, spodnie dresowe i czapka. Szaro-granatowy komplet zlewał się z okolicznym krajobrazem zimowej nocy i tylko rytmiczny krok pozwalał wywnioskować, że ktoś jest na tyle szalony, by biegać przy ujemnej temperaturze. Tyle że dla Grahama było to istne zbawienie. Serce biło w piersi, a oddech zdradzał przyzwyczajenie do podobnego wysiłku. Od kiedy zamienił hokejowe lodowisko na uniwersyteckie korytarze, a te zaś na wojskową siłownię, uparcie trwał w postanowieniu dbania o swoją formę. Nie chodziło wyłącznie o ciało, o sprężystość mięśni, gładkość ruchów i ogólną sprawność, a oczyszczenie umysłu. Możliwość skupienia się w dowolnych, nawet najtrudniejszych warunkach, to nie dar od losu, czy coś wyssanego z mlekiem matki, a wieloletnie treningi. Bieg angażował całe ciało, lecz nie zmuszał do zastanowienia, co umysł wykorzystywał na chwilę medytacji.
Był już w drodze powrotnej do domu, kroczył wolniejszym tempem, by się nie przeciążać, ale też nie snuł się, by rozgrzany organizm nie wychłodził się od nagłego szoku. Myślami sięgał już swojej kanapy, na której rozsiądzie się po szybkim prysznicu, może puści jakiś film przyrodniczy z kubkiem herbaty w dłoni. Realizacja planu była na wyciągnięcie ręki, wystarczyło wyjść z bocznej uliczki i przeciąć plac zabaw, nie zwracając uwagi na to, co niecodzienne. Tyle że Graham nie byłby sobą, gdyby zbliżając się do rozstawionych huśtawek i drabinek, nie zwrócił uwagi na tkwiący w bezruchu kształt w zaspie śniegu.
Odzwyczaił się od takich absolutnie przypadkowych widoków. Na misjach rzadko spotykał ludzi, którzy ot tak wylegują się na zimnie. Przechodząc obok żwawym krokiem, odruchowo sprawdził, czy w śniegu nie znajdzie śladów kroków, albo walki, ani czy z kolorowej drabinki nie odłamał się jeden z elementów. Czujne spojrzenie omiotło dalszą okolicę, upewniając się, że są tutaj sami. Ściągnął jasne brwi, nie spuszczając już wzroku z leżącej w śniegu postaci, a gdy zauważył, że ta dalej ani drgnie, zaklął w duchu i zmienił tor, by kolejnych paru krokach znaleźć się przy kobiecie.
— Słyszy mnie pani? — zagaił, sięgając do spokojnego tonu. Trzymanie nerwów na wodzy w krytycznych sytuacjach było jedną z większych jego zalet, czym zdecydowanie lubił się chwalić. Skromność do nich nie należała. — Proszę nie próbować wstawać, czy pamięta pani, co się stało? — spytał, przykucając w zaspie pomimo chłodu i wilgoci, jaka już wkrótce miała zacząć przenikać materiał dresowych spodni. Błękitnym spojrzeniem sięgnął odsłoniętych skrawków kobiecego ciała, by w bladym świetle okolicznych latarni móc ocenić, czy skóra zaczęła sinieć. Gotowy był już na wyciągnięcie telefonu i wybranie numeru alarmowego, bo w taki mróz bardzo łatwo o szybkie wyziębienie, a to absolutnie bezsensowny sposób na śmierć.
Remy Blythe
Did you fall from heaven? 'Cause you sure look like a failed drop...
: wt gru 09, 2025 7:29 pm
autor: Remy Blythe
Remy za to uwielbiała kanadyjski klimat. Nawet jeśli zdarzało jej się psioczyć na pogodę, była to zwykle wina opadów jako takich, a nie samej temperatury. Chłód odpowiadał jej znacznie bardziej niż upały, nawet jej organizm zdawał się lepiej funkcjonować, kiedy termometr za oknem wskazywał kilka stopni mniej niż zwykle. Jakkolwiek jednak nie lubiła zimy, nie była skończoną idiotką; jako rodowita mieszkanka północy wiedziała doskonale, jakie konsekwencje niosło za sobą leżenie w śniegu przy tak surowych warunkach, toteż zamierzała się podnieść zanim zrobi się senna i naprawdę odmrozi sobie tyłek. Ostatecznie to właśnie pojawienie się intruza pokrzyżowało jej plany…
Jej ciało napięło się odruchowo, kiedy mężczyzna przykucnął obok zaspy. Nie mogła mieć pewności jakie były jego zamiary, chociaż jej podejrzliwość była bardziej wynikiem naturalnej nieufności niż efektem sytuacji, w jakiej się właśnie znalazła.
— Jasno i wyraźnie — odpowiedziała, sama również zachowując względny spokój. Upadek nie wywołał w niej szczególnego wzburzenia, a chociaż relacje interpersonalne ostatnio pozostawiały w jej przypadku wiele do życzenia, Blythe nie bała się pogawędki z nieznajomym. Nie podobały jej się jedynie okoliczności. — Wolałabym nie pamiętać — prychnęła odruchowo i wreszcie ugięła łokieć, sięgając do twarzy. Podciągnęła czapkę na czoło i westchnęła ciężko, w półmroku szukając spojrzeniem twarzy swojeg towarzysza niedoli.
Prześlizgnęła się wzrokiem po dziwnie znajomych rysach, a kiedy wreszcie dotarła do oczu, jej brwi uniosły się nieznacznie. Mrugnęła, jakby nie miała pewności czy to, co widzi, nie jest przypadkiem efektem ubocznym ochłodzenia, chociaż było chyba odrobinę za wcześnie na halucynacje.
— Mike? — mruknęła z wyraźnym zaskoczeniem, bo był z całą pewnością jedną z ostatnich osób, które spodziewałaby się spotkać w Guildwood. Jej ściągnięte w skupieniu rysy złagodniały. Przez moment próbowała sobie przypomnieć gdzie i kiedy po raz ostatni miała przyjemność przebywać w towarzystwie jednego z Grahamów, ale im dłużej to trwało, tym bardziej jej wspomnienia plątały się ze sobą, więc szybko dała sobie spokój.
Jeszcze przez moment leżała w śniegu niczym porzucona lalka, jednak teraz, gdy już została wyrwana z otępienia, chłód zaczął wreszcie naprawdę jej doskwierać. Zupełnie tak, jakby do tej chwili jej umysł pozostawał odseparowany od reszty ciała jakąś niewidzialną barierą, która wraz z pojawieniem się Michaela stopniała. Stał się najwyraźniej kotwicą, której potrzebowała, aby wrócić do rzeczywistości.
— Czy mogę się już podnieść? — zagadnęła, oblizując niemal lodowato zimne usta. Nie zrobiła jednak nic, aby zasugerować, że planuje się ruszyć, bo jego polecenie, aby tego nie robiła, wciąż jeszcze obijało się gdzieś we wnętrzu jej czaszki. — Całkiem tu miło i w ogóle — dodała z rozbawieniem — ale jeśli poleżę tak dłużej, to obawiam się, że całkiem przymarznę.
Michael Graham
Did you fall from heaven? 'Cause you sure look like a failed drop...
: pt gru 12, 2025 10:01 am
autor: Michael Graham
Z zadowoleniem przyjął fakt, że kobieta odpowiedziała, zamiast milczeć. Przy ciszy zresztą pewnie zirytowałby się nie na żarty, że musi wrócić do szpitala w czasie wolnym. Czasem go to drażniło, ta świadomość, że wybierając sobie zawód, postawił krzyżyk na całej przyszłości, odbierając sobie możliwość odwrócenia wzroku. Ratowanie życia drugiemu człowiekowi było zajęciem satysfakcjonującym, przynoszącym wiele radości oraz nadziei, lecz jednocześnie przywiązywało do nogi kulę, przymuszając do korzystania z wyuczonych umiejętności zawsze wtedy, gdy wymagały tego okoliczności.
Poszkodowana kobieta trzymała się żartów, a więc upadek nie był fatalny, albo na tyle zgorzkniała przez ostatnie lata, by ironizować z niebezpieczeństwa. Jednocześnie nie zaczęła od razu się tłumaczyć, że przecież to nic takiego i nie trzeba się martwić, a więc miała świadomość upadku — a to dobrze wróżyło.
Nie sprzeciwił się, gdy sięgnęła dłonią ku twarzy, by móc na niego spojrzeć, za to zaskoczyło go, że kobieta znała jego imię. Skąd ta popularność, czyżby po dzielnicy rozeszło się, że od kilku miesięcy mieszka tu nowy lekarz? Nie pochodził z Guildwood, a samo Toronto było dość sporym miastem, co czyniło niemożliwym wręcz zaznajomienie się z każdym dowolnym mieszkańcem.
— Dlaczego wszyscy się tak dziwią na mój widok? Czy ktoś puścił plotkę o mojej śmierci? — podchwycił żartobliwym tonem, zmuszając się do uśmiechu kącikiem ust. Wykorzystał ten moment, by przyjrzeć się kobiecej twarzy, z wolna tracącej na zdrowym kolorycie. Tylko głęboka toń ciemnych oczu błyszczała w świetle okolicznej latarni, podsuwając wrażenie, jakby w istocie wcale nie byli sobie obcy. Tyle że przez życie Grahama przewinęło się tak wiele osób, że nawet dobra pamięć do rysów zgłaszała nieprzygotowanie. — Czy będzie wielkim faux pas, gdy się przyznam, że twoje imię zdążyło mi ulecieć? — pozostawał niezrażony, zresztą nie wiążąc z podanymi personaliami żadnych większych nadziei. To kolejna (acz jedna z nielicznych!) pięta achillesowa Grahama, czyli łączenie imion z twarzami. Lista kontaktów w telefonie wypełniona była hasłowymi notatkami, mającymi pomóc wedle skojarzeń. Sposób praktyczny dla własnego użytku, gorzej funkcjonujący, gdy trzeba komuś wytłumaczyć, o kim mowa.
— Jak słusznie zauważyłaś, jestem Mike i jestem lekarzem. Za moment pozwolę ci wstać, tylko się upewnię, że nic ci nie jest, dobrze? — Wykorzystał okazję, by przyjrzeć się (nie)znajomej, ocenić rytm oddechu, sprawdzić, czy ciało drży, tłumacząc jednocześnie, po co ta cała zabawa. Dla Grahama był to niezbędny standard, przez który należało przejść w sytuacji wypadku, więc wszelkie formułki miał wyuczone na pamięć. W głowie od razu pojawiły się podpunkty, które należało odhaczyć przed przejściem do dalszego etapu i wypuszczenia nieszczęśnicy do własnych zadań, tudzież rozrywek, o ile wylegiwanie się w śniegu miało być dlań sposobem na spędzanie wolnego czasu.
Rozpiął swoją bluzę i zdjął ją pospiesznie, okrywając leżącą kobietę. Natychmiast poczuł smagnięcie zimnego wiatru na rozgrzanym ciele, lecz to nie on był teraz potrzebujący i z powodzeniem przetrwa kolejne minuty bez dodatkowej warstwy.
— Długo już tu tak leżysz? Opowiedz mi po kolei, co się stało, bo bez tego nigdzie cię nie puszczę — mówił dalej spokojnym tonem, chcąc wyciągnąć od niej wszelkie szczegóły, które wskazałyby, że nie doszło do wstrząśnienia, czy żadnego innego urazu. Im bardziej logiczne i składne będą jej odpowiedzi, tym większą będzie mieć pewność, że obejdzie się dziś bez powrotu do szpitala. — Widzę, że możesz poruszyć ręką, to bardzo dobrze. Czy coś cię boli, albo sprawia dyskomfort?
Remy Blythe
Did you fall from heaven? 'Cause you sure look like a failed drop...
: sob gru 13, 2025 6:26 pm
autor: Remy Blythe
Być może, gdyby rzeczywiście słuchała krążących po dzielnicy plotek, wiadomość o pojawieniu się nowego sąsiada dotarłaby do niej o wiele szybciej. Być może, gdyby wracała do domu na kolację zamiast zaszywać się na całe dni w warsztacie, matka już dawno poinformowałaby ją, że to chłopak od Grahamów i Remy uniknęłaby zaskoczenia. Być może, gdyby nie była tak skupiona na sobie i własnym nieszczęściu, zdołałaby to odkryć na własną rękę. Być może…
No właśnie. Rzeczy o aspekcie dokonanym miały niestety to do siebie, że nie można ich już było odczynić, odsłyszeć czy odzobaczyć. Sprawa miała się zgoła podobnie z zaprzepaszczonymi szansami: przegapiwszy jakąś, zazwyczaj przepadała bezpowrotnie i można było jedynie liczyć na następną. Tylko dlaczego, do cholery, ceną za ponowne spotkanie z Michaelem Grahamem było ryzyko urazu kręgosłupa? Na przestrzeni tych kilku długich lat najwyraźniej uplasował się wysoko w karmicznej hierarchii.
Blythe parsknęła cicho do własnych myśli i niemal od razu się skrzywiła. Jej zesztywniałe ciało posłało słaby, bolesny impuls, który rozszedł się echem po wrażliwych nerwach, po raz kolejny przypominając jej dotkliwie, że powinna bardziej na siebie uważać.
— Nawet gdyby tak było, byłabym prawdopodobnie ostatnią z osób, które by o tym usłyszały — zapewniła go, mimowolnie podchywtując ten sam, wyraźnie zabarwiony rozbawieniem ton. Kolejne pytanie sprawiło, że zamyśliła się na moment, faktycznie rozważając tę kwestię. — Nie przejmuj się, nigdy nie byliśmy ze sobą jakoś szczególnie blisko — odpowiedziała w końcu, nie żywiąc jednak z tego powodu szczególnego żalu czy urazy. Ot, zwyczajne stwierdzenie faktu. — Nie jestem nawet pewna czy kiedy widzieliśmy się po raz ostatni miałam już cycki. Ty z kolei z całą pewnością wydawałeś się nieco wyższy — dodała i sięgnęła dłonią do swojego boku, próbując bez powodzenia naciągnąć sweter na kawałek odkrytej skóry.
Zanim jednak zdążyła się zirytować nadaremnym wysiłkiem, Mike nakrył ją kawałkiem materiału. Blythe zamrugała z zaskoczeniem i podniosła na niego wzrok, uświadamiając sobie, że właśnie oddał jej swoją bluzę. Gwałtowny protest, który rozbudził w niej ten gest, przybrał formę nieprzyjemnego ucisku, który zakorzenił się w jej żołądku, ale przełknęła słowa odmowy, które wraz z nim zatańczyły gdzieś na końcu jej języka.
— Dziękuję — powiedziała zamiast tego, w półmroku prześlizgując się spojrzeniem po jego odkrytych ramionach. — Ale nie powinieneś tego robić, teraz czuję się winna — westchnęła ciężko, ostatecznie uciekając spojrzeniem w kierunku nocnego nieba.
Podczas gdy Graham upewniał się, że Rems wciąż jest w jednym kawałku, ona wróciła do obserwowania gwiazd. Jej palce odruchowo zacisnęły się na rękawie dresowego okrycia, ale uparcie dusiła w sobie chęć zerknięcia w kierunku mężczyzny, nawet wtedy, gdy zadawał kolejne pytania.
— Przepraszam, że musiałeś się zatrzymać — oznajmiła po chwili i przełknęła głośno, próbując przypomnieć sobie czasową oś całego tego incydentu. — Nie jestem pewna jak długo — przyznała. — Wspięłam się na kopułę żeby pomyśleć, ale zapomniałam, że przy tej pogodzie barierki wciąż są oblodzone. Poślizgnęłam się, straciłam równowagę i spadłam, to właściwie tyle — streściła, próbując zachować neutralny ton. — Byłam ogłuszona może przez pół minuty i podniosłabym się od razu, ale zobaczyłam… — zawahała się na moment i uniosła ramię, wyciągając dłoń w kierunku nieboskłonu. Rozłożyła palce i uśmiechnęła się mimowolnie, dostrzegając między nimi jasne punkciki. — Gwiazdy mnie rozproszyły — sprostowała i wreszcie przechyliła głowę, na powrót podchwytując spojrzenie Michaela. W jej oczach zamajaczyła jakaś nieokreślona emocja, zanim zmrużyły się w rozbawieniu.
— Śnieg, Mike — przypomniała. — Jest cholernie zimny. Nie jestem już pewna czy plecy bolą mnie od upadku, czy od temperatury — wymamrotała i tą samą rękę, którą wyciągała ku górze, przesunęła niżej, w kierunku mężczyzny. Poruszyła palcami na zachętę. — Byłbyś tak miły?
Michael Graham