Seria niefortunnych zdarzeń
: czw gru 11, 2025 2:35 am
Duże płatki śniegu nie padały gęsto, ale i tak tworzyły subtelną zasłonę, za którą mógłby się schować człowiek pragnący, by nikt go nie rozpoznał. Jake stał po drugiej stronie ulicy od budynku CBC Toronto, otulony kurtką podbitą polarem, z kapturem czarnej bluzy zaciągniętym na głowę. Oddech miał płytki, wyraźnie nerwowy. To nie był dobry pomysł. Wiedział o tym, zanim tu przyszedł, kiedy jechał metrem, mijał świąteczne dekoracje, choinki wystawione przy wejściach do sklepów, kiedy patrzył na ludzi wracających z torbami pełnymi prezentów.
Wszyscy wydawali się częścią świata, do którego on już nie należał.
A jednak był tutaj.
CBC Toronto w grudniowym mroku wyglądało jak latarnia - wysoka, przejrzysta, a przez to rzucająca zdradliwie zbyt dużo światła, utrudniająca anonimowość. Jake czuł w piersi to znajome, niewygodne napięcie. Strach, który nosił w sobie od miesięcy, a który od jakiegoś czasu nabrał bardzo realnych kształtów - że ktoś go rozpozna, że ktoś go śledzi, że zrobił błąd, wychodząc z mieszkania.
Dzisiejszy błąd miał jednak imię.
Bronte.
Nie powinien jej szukać, nie powinien ryzykować, zwłaszcza teraz, gdy jego nadzorca z programu ochrony świadków powtarzał mu, że w świetle ostatnich wydarzeń i niepewności, powinien być ostrożniejszy, nie wychylać się i czekać na informacje, czy może bezpiecznie wrócić do pracy, czy jednak konieczny będzie wyjazd z Toronto na jakiś czas. A on? Wyszedł tu z własnej woli i czekał na nią jak ktoś, kto sam siebie nienawidzi za to, co robi.
Kiedy Bronte wyszła z budynku, poczuł jak żołądek podskakuje mu do gardła. Nie powinien za nią iść, a jednak ruszył. Nie za szybko, nie za wolno - tak, by móc jeszcze się zatrzymać, jeśli zdrowy rozsądek dorwie się do władzy choć na chwilę. Targał nim ten sam chaos, który spędzał sen z powiek, odkąd ostatni raz rozmawiali. Nerwy nie chciały się uspokoić, paranoja mówiła mu, że każdy krok to zagrożenie.
Część niego wrzeszczała, że musi natychmiast zawrócić, ale inna część pchała go naprzód uparcie. Bo mimo całego strachu, mimo tego, co zostawił w Montrealu, mimo własnego rozsądku - jakaś mała, desperacka część jego psychiki chciała usłyszeć na żywo znajomy głos. Złapać choć cień dawnego życia. Choćby przez sekundę. I być może dowiedzieć się czegoś, czego nie miał odwagi (i nie mógł) zweryfikować samodzielnie. Chciał zapytać o Emily.
Pierdolone święta, to wszystko wina tej agresywnej i nachalnie wciskanej atmosfery rodzinności.
Bronte Rosenthal-Murray
Wszyscy wydawali się częścią świata, do którego on już nie należał.
A jednak był tutaj.
CBC Toronto w grudniowym mroku wyglądało jak latarnia - wysoka, przejrzysta, a przez to rzucająca zdradliwie zbyt dużo światła, utrudniająca anonimowość. Jake czuł w piersi to znajome, niewygodne napięcie. Strach, który nosił w sobie od miesięcy, a który od jakiegoś czasu nabrał bardzo realnych kształtów - że ktoś go rozpozna, że ktoś go śledzi, że zrobił błąd, wychodząc z mieszkania.
Dzisiejszy błąd miał jednak imię.
Bronte.
Nie powinien jej szukać, nie powinien ryzykować, zwłaszcza teraz, gdy jego nadzorca z programu ochrony świadków powtarzał mu, że w świetle ostatnich wydarzeń i niepewności, powinien być ostrożniejszy, nie wychylać się i czekać na informacje, czy może bezpiecznie wrócić do pracy, czy jednak konieczny będzie wyjazd z Toronto na jakiś czas. A on? Wyszedł tu z własnej woli i czekał na nią jak ktoś, kto sam siebie nienawidzi za to, co robi.
Kiedy Bronte wyszła z budynku, poczuł jak żołądek podskakuje mu do gardła. Nie powinien za nią iść, a jednak ruszył. Nie za szybko, nie za wolno - tak, by móc jeszcze się zatrzymać, jeśli zdrowy rozsądek dorwie się do władzy choć na chwilę. Targał nim ten sam chaos, który spędzał sen z powiek, odkąd ostatni raz rozmawiali. Nerwy nie chciały się uspokoić, paranoja mówiła mu, że każdy krok to zagrożenie.
Część niego wrzeszczała, że musi natychmiast zawrócić, ale inna część pchała go naprzód uparcie. Bo mimo całego strachu, mimo tego, co zostawił w Montrealu, mimo własnego rozsądku - jakaś mała, desperacka część jego psychiki chciała usłyszeć na żywo znajomy głos. Złapać choć cień dawnego życia. Choćby przez sekundę. I być może dowiedzieć się czegoś, czego nie miał odwagi (i nie mógł) zweryfikować samodzielnie. Chciał zapytać o Emily.
Pierdolone święta, to wszystko wina tej agresywnej i nachalnie wciskanej atmosfery rodzinności.
Bronte Rosenthal-Murray