Watch your steps!
: pt gru 12, 2025 3:22 pm
Grinch podobno był zielonym, futrzastym stworem, ale dam sobie uciąć mały palec u lewej ręki, że tego wieczora przyjął postać drobnej brunetki, z naciągniętą na czoło czapką z pomponem i w fartuchu zdecydowanie za dużym, jak na kogoś jej postury.
Cóż za chichot losu, że osoba nielubiąca świąt była skazana na spędzanie długich godzin na jarmarku świątecznym, gdzie ludzie przychodzili, by cieszyć się i celebrować ten jakże ''piękny'' czas. Tak - skazana, bo nikt jej nigdy nie zapytał, czy ma ochotę pracować na stoisku z gorącymi napojami. Może nie było to powiedziane wprost, ale Nelly zrozumiała słowa szefa jasno - albo idziesz na nasze stoisko na jarmarku, albo wylatujesz. Cóż więc miała biedna zrobić, nie mając już prawie oszczędności i musząc opłacić wynajmowane mieszkanie? A, no i za coś jeść. Jedzenie było dość istotnym elementem egzystencji, choć czasem o tym również zapominała.
Jej zmiana powoli dobiegała końca i tak naprawdę została jej jeszcze tylko jedna rzecz do zrobienia - pójść do furgonetki i przynieść dostawę, która właśnie przyjechała. Zazwyczaj były to jakieś pierdoły, papierowe kubki, serwetki czy ozdoby, ogółem nic ponad jej siły. Z tego powodu nigdy nie protestowała, choć w głębi ducha i tak uważała, że to jej kolega z budki powinien latać z kartonami - w końcu był od niej dwa razu większy i pewnie kilka razy silniejszy.
Jakie było jej zdziwienie, gdy oprócz kartonu z papierami zobaczyła wielką skrzynię pomarańczy. Dostawca nieszczególnie przejął się jej miną. Nie wchodząc w konwersacje, podał na jej ręce owoce, postawił na to karton, po czym trzepnął drzwiami i już go nie było.
Cudownie.
Nelly pocieszała się myślą, że lada moment będzie w ciepłym łóżku, z dala od zapachu goździków i dźwięku ''Jingle Bells’’. Co prawda niewiele widziała, ale stawiając ostrożnie każdy krok, zaczęła wracać do stoiska z herbatą.
To wcale nie jest takie ciężkie. Jesteś silna baba. DASZ RADĘ.
Powtarzała sobie w myślach, przedzierając się przez kompletnie ignorujący ją tłum. Nagle poczuła uderzenie na tyle silne, że pakunki wypadły jej z rąk, a zawarte w środku rzeczy rozsypały się na oprószony śniegiem bruk.
- Jak łazisz?! - fuknęła ze zdenerwowaniem w kierunku mężczyzny, którego ujrzała przed sobą, ale jej wzrok szybko powędrował w dół. Przez chwilę patrzyła na toczące się w różnym kierunku pomarańcze. Jedna z nich została przypadkowo kopnięta przez przechodnia, a jeszcze inna trafiła w ręce rozszalałego dziecka, które pobiegło ze swoją zdobyczą w siną dal.
- Nieeeee nooo, zabiję się - jęknęła i w pośpiechu zaczęła zbierać owoce z powrotem do skrzyni, chcąc zminimalizować straty. Za duży fartuch nie ułatwiał jej zadania, plącząc się między nogami i skutecznie ograniczając ruchy.
- No? Na co czekasz? Pomóż mi to teraz pozbierać - podniosła na chwilę wzrok na nieznajomego, czując narastającą irytację i zmęczenie. Nie obchodziło jej w tym momencie, co miał do powiedzenia. A lepiej dla niego, żeby nic nie mówił, bo Nelly była o mały włos od wybuchu.
- Jeżeli potrącą mi za to z pensji, to przysięgam, że cię znajdę iii... iii... - zawahała się. No właśnie. I co? Brzydziła się przemocą, choć w tym momencie miała ochotę wziąć najbardziej rozdeptany owoc i natrzeć nim twarz nieznajomego, by na długo zapamiętał, że trzeba zwracać uwagę na innych.
Galen L. Wyatt
Cóż za chichot losu, że osoba nielubiąca świąt była skazana na spędzanie długich godzin na jarmarku świątecznym, gdzie ludzie przychodzili, by cieszyć się i celebrować ten jakże ''piękny'' czas. Tak - skazana, bo nikt jej nigdy nie zapytał, czy ma ochotę pracować na stoisku z gorącymi napojami. Może nie było to powiedziane wprost, ale Nelly zrozumiała słowa szefa jasno - albo idziesz na nasze stoisko na jarmarku, albo wylatujesz. Cóż więc miała biedna zrobić, nie mając już prawie oszczędności i musząc opłacić wynajmowane mieszkanie? A, no i za coś jeść. Jedzenie było dość istotnym elementem egzystencji, choć czasem o tym również zapominała.
Jej zmiana powoli dobiegała końca i tak naprawdę została jej jeszcze tylko jedna rzecz do zrobienia - pójść do furgonetki i przynieść dostawę, która właśnie przyjechała. Zazwyczaj były to jakieś pierdoły, papierowe kubki, serwetki czy ozdoby, ogółem nic ponad jej siły. Z tego powodu nigdy nie protestowała, choć w głębi ducha i tak uważała, że to jej kolega z budki powinien latać z kartonami - w końcu był od niej dwa razu większy i pewnie kilka razy silniejszy.
Jakie było jej zdziwienie, gdy oprócz kartonu z papierami zobaczyła wielką skrzynię pomarańczy. Dostawca nieszczególnie przejął się jej miną. Nie wchodząc w konwersacje, podał na jej ręce owoce, postawił na to karton, po czym trzepnął drzwiami i już go nie było.
Cudownie.
Nelly pocieszała się myślą, że lada moment będzie w ciepłym łóżku, z dala od zapachu goździków i dźwięku ''Jingle Bells’’. Co prawda niewiele widziała, ale stawiając ostrożnie każdy krok, zaczęła wracać do stoiska z herbatą.
To wcale nie jest takie ciężkie. Jesteś silna baba. DASZ RADĘ.
Powtarzała sobie w myślach, przedzierając się przez kompletnie ignorujący ją tłum. Nagle poczuła uderzenie na tyle silne, że pakunki wypadły jej z rąk, a zawarte w środku rzeczy rozsypały się na oprószony śniegiem bruk.
- Jak łazisz?! - fuknęła ze zdenerwowaniem w kierunku mężczyzny, którego ujrzała przed sobą, ale jej wzrok szybko powędrował w dół. Przez chwilę patrzyła na toczące się w różnym kierunku pomarańcze. Jedna z nich została przypadkowo kopnięta przez przechodnia, a jeszcze inna trafiła w ręce rozszalałego dziecka, które pobiegło ze swoją zdobyczą w siną dal.
- Nieeeee nooo, zabiję się - jęknęła i w pośpiechu zaczęła zbierać owoce z powrotem do skrzyni, chcąc zminimalizować straty. Za duży fartuch nie ułatwiał jej zadania, plącząc się między nogami i skutecznie ograniczając ruchy.
- No? Na co czekasz? Pomóż mi to teraz pozbierać - podniosła na chwilę wzrok na nieznajomego, czując narastającą irytację i zmęczenie. Nie obchodziło jej w tym momencie, co miał do powiedzenia. A lepiej dla niego, żeby nic nie mówił, bo Nelly była o mały włos od wybuchu.
- Jeżeli potrącą mi za to z pensji, to przysięgam, że cię znajdę iii... iii... - zawahała się. No właśnie. I co? Brzydziła się przemocą, choć w tym momencie miała ochotę wziąć najbardziej rozdeptany owoc i natrzeć nim twarz nieznajomego, by na długo zapamiętał, że trzeba zwracać uwagę na innych.
Galen L. Wyatt