our little one
: wt gru 16, 2025 5:42 pm
Dante Levasseur
Dzień jak co dzień. Dyżury powoli dawały jej porządnie w kość. Dni tygodnia wydawały się ze sobą zlewać. Jeden przychodził po drugim. Do głowy przychodziły myśli, jak w zasadzie się nazywam. Jakby miały to być myśli, które jako jedyne utkwiły. Zakorzeniły się. Marazm pracy rezydenta był najgorszym, co ją spotkało.
Codzienne lewatywy, zszywanie prostych ran oraz codzienny obchód. Te trzy aktywności wypełniały dni Ivy. Jeśli ktoś twierdził, że życie stażysty jest trudne, to dopiero na rezydenturze go poznała. Kiedyś uważała za największą zbrodnię przeciwko ludzkości występowanie kaca. Imprezowanie na studiach uznawane było przez nią za największy wyczyn. Musiała uzupełniać procenty, by nie czuć beznadziei życia. Uczucie trzeźwości wydawało się torturą. Teraz zmieniła zdanie. Wysiłek fizyczny wyczerpywał bardziej, wieczne uczucie stresu, który wydawał się nie przechodzić. Zapałki byłyby w stanie przytrzymywać jej oczy, byle nie zasnęła.
Zwykły dzień w pracy wcale takim nie był. Ivy lubiła pomagać ludziom. Gdy ktoś opowiadał jej historię, skupiała się na niej całą sobą. Mało kiedy odpuszczała. Śledziła ją, potakiwała i co najgorsze angażowała się. Zawsze całą sobą, próbując dogodzić najgorszym ludziom. Nawet jeśli oni nie zasługiwali na nią. Próbowała być w ich historii. Tak dzisiejszego dnia pożegnała pierwszego pacjenta, leżącego na jej oddziale. Cała drżała. Kiedy weszła do szatni rezydentów, szybko chwyciła za kosz, wymiotując do niego treść żołądka. Wszyscy dookoła niej zniknęli, a ona została sama ze sobą, płacząc cicho. Zbyt szybko się przywiązywała, za mocno angażowała. Ten powrót do domu należał do pasma nieszczęść. Dwa razy nie zauważyła szyby, wychodząc ze szpitala. Raz potknęła się na prostej drodze i zasnęła w autobusie, przejeżdżając przystanek. Nic dziwnego, że wejście do mieszkania przywitała z błogim uśmiechem na twarzy.
— Mam dosyć — wymruczała, kładąc się na kanapie twarzą do siedzenia. Czuła, jak przez całe jej ciało przechodzą niemożliwe skurcze spowodowane zmęczeniem i przepracowaniem. Całe ciało odmówiło jej posłuszeństwa. Jedyne na co liczyła to święty spokój. Właśnie to mógłby jej Dante sprezentować na święta. Odrobina ukojenia, ciszy i relaksu, za którym człowiek chce podążać. W ten sposób mogłaby nie myśleć, wyłączyć się, choć na moment. Nawet jego brak w domu przyniósł jej swego rodzaju ukojenie, którego potrzebowała. Na krótką chwilę mogła się zrelaksować, przestać myśleć o tym, co będzie później. Czy znowu się pokłócą? Jaki numer tym razem jej wywinie? Zwyczajnie mogła przymknąć oczy i się zrelaksować.
Dzień jak co dzień. Dyżury powoli dawały jej porządnie w kość. Dni tygodnia wydawały się ze sobą zlewać. Jeden przychodził po drugim. Do głowy przychodziły myśli, jak w zasadzie się nazywam. Jakby miały to być myśli, które jako jedyne utkwiły. Zakorzeniły się. Marazm pracy rezydenta był najgorszym, co ją spotkało.
Codzienne lewatywy, zszywanie prostych ran oraz codzienny obchód. Te trzy aktywności wypełniały dni Ivy. Jeśli ktoś twierdził, że życie stażysty jest trudne, to dopiero na rezydenturze go poznała. Kiedyś uważała za największą zbrodnię przeciwko ludzkości występowanie kaca. Imprezowanie na studiach uznawane było przez nią za największy wyczyn. Musiała uzupełniać procenty, by nie czuć beznadziei życia. Uczucie trzeźwości wydawało się torturą. Teraz zmieniła zdanie. Wysiłek fizyczny wyczerpywał bardziej, wieczne uczucie stresu, który wydawał się nie przechodzić. Zapałki byłyby w stanie przytrzymywać jej oczy, byle nie zasnęła.
Zwykły dzień w pracy wcale takim nie był. Ivy lubiła pomagać ludziom. Gdy ktoś opowiadał jej historię, skupiała się na niej całą sobą. Mało kiedy odpuszczała. Śledziła ją, potakiwała i co najgorsze angażowała się. Zawsze całą sobą, próbując dogodzić najgorszym ludziom. Nawet jeśli oni nie zasługiwali na nią. Próbowała być w ich historii. Tak dzisiejszego dnia pożegnała pierwszego pacjenta, leżącego na jej oddziale. Cała drżała. Kiedy weszła do szatni rezydentów, szybko chwyciła za kosz, wymiotując do niego treść żołądka. Wszyscy dookoła niej zniknęli, a ona została sama ze sobą, płacząc cicho. Zbyt szybko się przywiązywała, za mocno angażowała. Ten powrót do domu należał do pasma nieszczęść. Dwa razy nie zauważyła szyby, wychodząc ze szpitala. Raz potknęła się na prostej drodze i zasnęła w autobusie, przejeżdżając przystanek. Nic dziwnego, że wejście do mieszkania przywitała z błogim uśmiechem na twarzy.
— Mam dosyć — wymruczała, kładąc się na kanapie twarzą do siedzenia. Czuła, jak przez całe jej ciało przechodzą niemożliwe skurcze spowodowane zmęczeniem i przepracowaniem. Całe ciało odmówiło jej posłuszeństwa. Jedyne na co liczyła to święty spokój. Właśnie to mógłby jej Dante sprezentować na święta. Odrobina ukojenia, ciszy i relaksu, za którym człowiek chce podążać. W ten sposób mogłaby nie myśleć, wyłączyć się, choć na moment. Nawet jego brak w domu przyniósł jej swego rodzaju ukojenie, którego potrzebowała. Na krótką chwilę mogła się zrelaksować, przestać myśleć o tym, co będzie później. Czy znowu się pokłócą? Jaki numer tym razem jej wywinie? Zwyczajnie mogła przymknąć oczy i się zrelaksować.