We’re still standing
: wt gru 16, 2025 7:17 pm
Nie lubiła pogrzebów.
W oczywisty sposób przypominały jej o ulotności ludzkiego życia i przede wszystkim jak jej samej niewiele do tego stanu brakowało. Czy na jej pogrzebie też byłyby takie tłumy? Nie, na pewno nie. Prawdopodobnie nie znała nawet tylu osób. Stała na uboczu, obserwowała całą uroczystość z tylnych rzędów. Pogrzeb z wojskowymi honorami. Marvin Goddard był dobrym człowiekiem, patriotą, przyjacielem, mężem i ojcem dwóch nastoletnich dziewczynek, które teraz stały u boku swojej zapłakanej mamy w pierwszym rzędzie. Gdy na nie spojrzała poczuła charakterystyczne ukłucie w klatce piersiowej – nie powinny przez to przechodzić. Miały fantastycznego ojca, który powinien mieć szansę patrzeć jak dorastają.
Jednocześnie przypomniała sobie pogrzeb własnego ojca sprzed paru miesięcy. Gdy żadna z jego dorosłych już córek nie stanęła w pierwszym rzędzie obok własnej matki. Żadna z nich nie uroniła łzy, a wręcz przeciwnie… wszystkie odczuły ulgę, bo zakończyło to pewien etap w ich życiu. Ciężki etap.
Czuła większy żal i niesprawiedliwość dzisiaj niż tych kilka miesięcy temu, chociaż Marvina znała zaledwie chwilę. Był jedną z pierwszych osób, które poznała, gdy wylądowała w bazie wojskowej w Iraku. Mimo wysokiej pozycji, odznaczeń i dużej różnicy wieku – zawsze traktował ją dobrze i pomagał jej odnaleźć się w trudnej nowej rzeczywistości. Był dobrym przyjacielem, ważnym członkiem tej pokręconej rodziny, którą tam tworzyli. Nic więc dziwnego, że w zebranym dzisiaj tłumie rozpoznawała znajome i dawno niewidziane twarze. Jednocześnie sama starała się pozostać w cieniu, nie rzucać się w oczy i nie zwracać na siebie uwagi. Uniesiony kołnierz długiego wełnianego płaszcz chronił ją przed przeszywającym chłodem, ale jednocześnie stanowił formę kamuflażu. Wiedziała, że musi się tu pojawić, ale jednocześnie chciała móc jak najszybciej po uroczystości się ewakuować – niezauważona.
Dlatego drgnęła śmiesznie wyrwana z zamyślenia, gdy ktoś obok niej stanął. Obróciła głowę na ułamek sekundy i chociaż ich spojrzenia się nie spotkały – tą sylwetkę i ten profil poznałaby zawsze. Michael. W pracy nadal raczej się mijali, a jeśli ze sobą pracowali – bo nie zawsze dało się unikać – była to profesjonalna współpraca, ale nic poza tym… nie mieli okazji wrócić do tej niewygodnej rozmowy w jego gabinecie. Teraz jednak jego obecność zupełnie jej nie przeszkadzała. Wręcz przeciwnie. Jeśli już ktoś miał jej towarzyszyć w przejściu przez to… to właśnie on.
Właśnie dlatego – nie odwracając wzroku od księdza i samej uroczystości – odnalazła na moment jego dłoń i krótko ją uścisnęła. Potrzebowała tego. Potrzebowała tego uziemienia. Marvina mogło z nimi już nie być, ale oni się uchowali. Spotkali się w zupełnie innych okolicznościach, w cywilu i nie potrafili nic z tym zrobić. Ba! Iris nie miała zielonego pojęcia, co powinni zrobić.
Michael Graham
W oczywisty sposób przypominały jej o ulotności ludzkiego życia i przede wszystkim jak jej samej niewiele do tego stanu brakowało. Czy na jej pogrzebie też byłyby takie tłumy? Nie, na pewno nie. Prawdopodobnie nie znała nawet tylu osób. Stała na uboczu, obserwowała całą uroczystość z tylnych rzędów. Pogrzeb z wojskowymi honorami. Marvin Goddard był dobrym człowiekiem, patriotą, przyjacielem, mężem i ojcem dwóch nastoletnich dziewczynek, które teraz stały u boku swojej zapłakanej mamy w pierwszym rzędzie. Gdy na nie spojrzała poczuła charakterystyczne ukłucie w klatce piersiowej – nie powinny przez to przechodzić. Miały fantastycznego ojca, który powinien mieć szansę patrzeć jak dorastają.
Jednocześnie przypomniała sobie pogrzeb własnego ojca sprzed paru miesięcy. Gdy żadna z jego dorosłych już córek nie stanęła w pierwszym rzędzie obok własnej matki. Żadna z nich nie uroniła łzy, a wręcz przeciwnie… wszystkie odczuły ulgę, bo zakończyło to pewien etap w ich życiu. Ciężki etap.
Czuła większy żal i niesprawiedliwość dzisiaj niż tych kilka miesięcy temu, chociaż Marvina znała zaledwie chwilę. Był jedną z pierwszych osób, które poznała, gdy wylądowała w bazie wojskowej w Iraku. Mimo wysokiej pozycji, odznaczeń i dużej różnicy wieku – zawsze traktował ją dobrze i pomagał jej odnaleźć się w trudnej nowej rzeczywistości. Był dobrym przyjacielem, ważnym członkiem tej pokręconej rodziny, którą tam tworzyli. Nic więc dziwnego, że w zebranym dzisiaj tłumie rozpoznawała znajome i dawno niewidziane twarze. Jednocześnie sama starała się pozostać w cieniu, nie rzucać się w oczy i nie zwracać na siebie uwagi. Uniesiony kołnierz długiego wełnianego płaszcz chronił ją przed przeszywającym chłodem, ale jednocześnie stanowił formę kamuflażu. Wiedziała, że musi się tu pojawić, ale jednocześnie chciała móc jak najszybciej po uroczystości się ewakuować – niezauważona.
Dlatego drgnęła śmiesznie wyrwana z zamyślenia, gdy ktoś obok niej stanął. Obróciła głowę na ułamek sekundy i chociaż ich spojrzenia się nie spotkały – tą sylwetkę i ten profil poznałaby zawsze. Michael. W pracy nadal raczej się mijali, a jeśli ze sobą pracowali – bo nie zawsze dało się unikać – była to profesjonalna współpraca, ale nic poza tym… nie mieli okazji wrócić do tej niewygodnej rozmowy w jego gabinecie. Teraz jednak jego obecność zupełnie jej nie przeszkadzała. Wręcz przeciwnie. Jeśli już ktoś miał jej towarzyszyć w przejściu przez to… to właśnie on.
Właśnie dlatego – nie odwracając wzroku od księdza i samej uroczystości – odnalazła na moment jego dłoń i krótko ją uścisnęła. Potrzebowała tego. Potrzebowała tego uziemienia. Marvina mogło z nimi już nie być, ale oni się uchowali. Spotkali się w zupełnie innych okolicznościach, w cywilu i nie potrafili nic z tym zrobić. Ba! Iris nie miała zielonego pojęcia, co powinni zrobić.
Michael Graham