Strona 1 z 1

so how's this for an establishing shot?

: śr gru 24, 2025 12:44 am
autor: Theodore S. Beaulieu
so how's this for an establishing shot?
Nieważne, jak bardzo doceniał kinematografię, czasami cieszył się, wychodząc wreszcie z kina. Ulgę tłumaczył sobie różnie – a to zmęczeniem, a to nietrafioną grupą docelową, a to błędem w poszczególnych strukturach scenariusza, szczególnie w filmach obyczajowych, momentami przekraczających granicę psychologizmu. Wolał prostszą grozę, prawda? Wolał przemoc, brutalność, w szczególności zaś wiele, wiele litrów krwi zalewających ekran po brutalnym morderstwie – im więcej, tym lepiej. Im brudniej, im bardziej obrzydliwie, tym lepiej się bawił.
Kłamstwa, wszędzie kłamstwa!
A co dopiero w filmach, które dramatyzują konkretne, rzekomo rzeczywiste wydarzenia. Niewiele osób to wiedziało, jednak kinematografia obyczajowa od zawsze reprezentowała to, czego nienawidził we współczesnym przemyśle filmowym. Dostrzegał tam niepotrzebną estetyzację cierpienia, nieudolną symulację głębi psychologicznej, a także brak kosztów emocjonalnych.
Grozę uważał za uczciwszą.
Nieważne więc, co oglądał, liczyło się to, co rzeczywiście widział. Przemoc, niejednokrotnie brutalna, wręcz obsceniczna, rzeczywiście była tym, co sobą uosabiała (w kategoriach moralnych, nie sensacyjnych). Oznaczała zapłatę, nieważne, czy słuszną, czy nie. Bohaterowie pokutowali za błąd, wyrządzoną krzywdę, nieodpowiednie wspomnienie, zamiast swoimi cierpieniami wywoływać jedynie chwilową uciechę publiczności.

***

Trochę niezadowolony, a trochę zmęczony stał niedaleko otwartych drzwi, skąd dostrzegał pustoszejącą powoli salę. Ludzie rozmawiali coraz głośniej, coraz pewniej, dyskutując zarówno o filmie, jak i o bardziej prowizorycznych tematach, takich jak pogoda czy sport. Jednak Beaulieu czuł się tutaj, w tym korytarzu, niczym w potrzasku. Często uciekał spojrzeniem gdzieś w bok, a to przyglądając się wygaszonemu ekranowi projekcyjnemu, a to odmalowanym niedawno ścianom, byleby jak najdalej od własnego rozmówcy. Z tym że utrudniało mu to unikanie innych. Co chwilę widział uśmiechy obcych ludzi, słyszał ich powitania, dlatego w którymś momencie pochylił głowę. Podwinięcie rękawów koszuli dawało mu przynajmniej minutę oddechu.
Znając ciebie, pewnie coś napiszesz, rozbierając cały film na czynniki pierwsze, zamiast zaufać temu, co czuli ludzie.
Theodore zmarszczył brwi, przelotnie zerkając na opieszałego, brzuchatego mężczyznę.
A co czuli ludzie? Film obiecywał coś innego, niż finalnie dostarczył. Przede wszystkim jest bardzo niespójny strukturalnie, a reżyser poszedł na łatwiznę. Co innego mógłbym napisać? – Przeczesał palcami krótkie włosy, po czym wcisnął dłonie w kieszenie spodni od garnituru. Prawdę mówiąc, jeszcze nie zdecydował się, czy rzeczywiście cokolwiek napisze. Zamiast obszernych materiałów do analiz, wyliczanych w zaproszeniu na premierę, w półtorej godziny dostał wyłącznie parę prowizorycznie powiązanych ze sobą scen. Po tym, co zobaczył, mógł stwierdzić jedno: całość jakoś funkcjonowała. (Słowo klucz: j a k o ś). Theodore potrzebował więcej niż jakoś, dlatego tego samego wymagał od innych. Zamiast zadowalać się jedynie paliatywami, w y m a g a ł.
To jest kino, a kino działa na emocjach. Nie wiem, jak innym, ale mnie się podobało.
Theodore lekko się skrzywił.
Logika świata przedstawionego zawiodła. Większość ujęć wprowadzających ucieka się jedynie do ładnych widoków, zamiast mówić coś więcej o bohaterach, motywach czy fabule. Gdzie tu prawda? To, co widziałem, określiłbym raczej jako podaną na tacy instrukcję przeżywania, nie emocję samą w sobie.
Odwracając wzrok, omyłkowo zerknął na niską, ciemnowłosą kobietę.
Cholera...

Elena Santorini

so how's this for an establishing shot?

: sob gru 27, 2025 11:04 pm
autor: Elena Santorini
i need no introduction
so welcome to the greatest show
outfit
Amerykańskie kino nigdy nie trafiało w jej gusta.
Heroiczne opowieści o bohaterach małych lub dużych, niejednokrotnie wypełnione niesmaczną ilością efektów specjalnych i głośną muzyką nadającą się jedynie do składanek epic music mix 2025 miały ogromne rzesze fanów również na Kanadyjskiej ziemi - ale Santorini nigdy nie była jedną z nich. To nie tak, że nie oglądała filmów wcale - jak każdy, po wycieńczającym dniu czasem trafiała na kanapę swojego małego mieszkania i serfowała po kanałach, szukając dla siebie czegoś odmóżdżającego, czegoś p r o s t e g o. Zdarzało jej się przyjmować rekomendacje znajomych, którzy z uporem usiłowali wcisnąć jej filmy rzekomo zmieniające życia i dawno temu pogodziła się już ze świadomością, że nic zobaczonego na ekranie nie było w stanie tego osiągnąć.
Sztukę trzeba było p o c z u ć.
Jak skrzypienie teatralnych desek wyłożonych tymczasową posadzką. Stukot uderzających o nią butów, wybijających się jak własne brzmienie orkiestrowej muzyki. Gorące, suche powietrze zostawiające na twarzach występujących niewidoczne pod scenicznym światłem rumieńce.
Była rozpieszczona. Zdawała sobie z tego sprawę. Od najmłodszych lat chłonęła występy na żywo przy akompaniamencie jej ojca upewniającego ją w przekonaniu, że tylko takie były wartościowe - że tylko na takie warto było poświęcać swój niezwykle cenny czas. Była na tyle dojrzała i niezależna, że widziała w tym rozumowaniu przesadę.
I na tyle uparta w swoim wychowaniu, że podążała wytartymi schematami bezwiednie, łaknąc tego, co znajome.
Aż do dziś.
Lubiła premiery filmów. W jej rozumieniu bardziej chodziło w nich o czerwony dywan, dystyngowanych gości wysokiego szczebla i pokazywanie się, co bardzo lubiła robić - choć jedynie u czyjegoś boku. Santorini lubiła błyszczeć na scenie i uwieszona ramienia kogoś, kto dostrzegał w niej ładną dekorację - a ona w nim szansę na odrobinę życia, do którego przywykła nim brutalna rzeczywistość ją z niego wyrwała. Akceptując zaproszenie na kolejny pokaz, wystroiła się nie z myślą o ciemności kinowej sali, a tym, co miało nadejść później.
I teraz, tkwiąc z kieliszkiem szampana w ręku w pięknym i jasnym foyer, wciąż nosiła ciężar tego, co zobaczyła, na swoich barkach.
Nigdy nie zapamiętywała tytułów - teraz jednak z uwagą poszukiwała ulotek czy plakatów, pragnąc go sobie przypomnieć. Dwie i pół godziny spędzone w mroku zwykle byłyby dla niej udręką, ale teraz nie spostrzegła nawet nadciągającego końca. Wryta w niewygodne, kinowe siedzenie spoglądała z zapartym tchem na spektakl jak gdyby został stworzony dla j e j oczu. I żadnych innych.
Sercem zaś była w innym miejscu, innym czasie, nieświadoma mężczyzny, którego dłoń ze znudzenia wodziła po jej kolanie, malując na nim niewidoczne znaki.
Urzeczona, tkwiła w swojej bańce zachwytu - tej samej, którymi tak gardziła na tych przyjęciach, uśmiechając się, potakując nawet, jeśli kompletnie nie czuła się ich częścią. Zachłyśnięta tym nowoodkrytym uczuciem przynależności z uwagą przysłuchiwała się toczonej obok rozmowie - aż wreszcie dostrzegła schowaną w jej środku łyżkę dziegciu.
- Uważam, że to odświeżające gdy reżyser nie prowadzi widza za rękę. Lubię docierać do własnych wniosków i interpretacji - odrzekła lekko, tonem osoby, która miała j a k i e k o l w i e k pojęcie o tym, co mówi - kłamstwo wszak było jej drugim językiem. Przeniosła swój wzrok na krytycznego mężczyznę, wodząc nim od jego eleganckiego stroju aż po twarz o przystojnych rysach. - Czyżby miał pan problem z odnalezieniem prawdy, panie...?
Uśmiechnęła się przebiegle znad krawędzi kieliszka szampana, z którego uchyliła mały łyk.

Theodore S. Beaulieu